Czytelnicy już ogłosili nadejście wiosny, harują w swoich
ogródkach, z optymizmem patrzą w przyszłość.
I to jest klasyczna definicja pojęcia „wishful thinking”.
Nagle mając nadspodziewanie dużo czasu dla siebie, pojechałem na pola
sprawdzić.
Oznak wiosny nie znalazłem.
No, może tylko ten.
Ale to się co najwyżej kwalifikuje do wczesnego przedwiośnia.
W Polsce przerażająca susza.
To zdjęcie poniżej pochodzi sprzed roku, ale mogłoby pochodzić równie dobrze z
każdego z ostatnich 15 lat.
Tymczasem w miejscu tego strumienia jest pustynia, sahara, nawet cienia
wilgoci.
Pan Maciej Stawiarski postuluje, żebym publikował refleksje krajoznawcze.
No to ciach.
Kilka dni temu wróciłem z Andaluzji.
W latach 90. i na początku dwutysięcznych dużo w Hiszpanii pracowałem, pisałem
reportaże, robiłem wywiady, od premiera do prezydentów Wspólnot Autonomicznych…
Poza tym bywałem tam dla przyjemności, sam lub z Żoną. Zjeździłem ją wzdłuż i
wszerz, z duża przyjemnością, bo jest to kraj fascynujący.
Ale minęły lata i wspomnienia straciły swą ostrość.
A, jak wiadomo, powtórne wchodzenie do tej samej rzeki jest ryzykowne, bo rzeka
już nie ta sama.
Jednak konfrontacja wspomnień z teraźniejszością nie wypadła źle.
Andaluzyjskie miasta wypiękniały nie do poznania.
Dyktatury produkują ciężką brzydotę, demokracja produkuje piękno.
Ale… Pamiętam jeszcze śródziemnomorskie wybrzeże Andaluzji pełne autentycznych
miastuś rybackich, pamiętam kilometry pustych terenów nadmorskich. I marzyłem
po cichu (bo Żona słyszeć o tym nie chce) żeby załatwić sobie jakiś kącik
gdzieś tam właśnie; idealne miejsce do spędzania zim.
No niestety. Wszystko zostało zabetonowane do absurdu, wyrosły miliony
okropnych domiszcz w zupełnie nienadających się to tego miejsca, sieć drogowa
została zakorkowana, a pustawa kiedyś oś komunikacyjna A7 – dziś przypomina
śmiertelną, przestarzał a pułapkę bez pasa awaryjnego. O poszerzeniu,
unowocześnieniu nie ma mowy, bo tuż przy autostradzie stoją blokowiska.
Narzekacie na deweloperów w Polsce? Ha! Jeździe do Andaluzji!
Czyli: żegnajcie marzenia! Mimo, że jest nieporównanie czyściej niż we
Włoszech.
I to kolejny jaw-dropping fenomen Andaluzji: piątek, świątek, maszyny czyszczą
jezdnie i chodniki, panowie i panie z wielkimi miotłami uprzątają liście i
pyłki w parkach, coś wspaniałego!
Nasze uzależnione od sztuki mózgi zaspokoiły narkotykowy głód w sanktuariach
kultury i sztuki arabskiej. Takich doznań nie oferuje żadne inne miejsce na
ziemi.
Po odwiedzeniu 18 z 22 krajów Ligi Arabskiej mogę tylko zadać pytanie: co się z
Arabami stało?
To, co widać w Granadzie, Kordobie i Sewilli jest wyrafinowane, pyszne, ale
nigdy wulgarne; kwintesencja dobrego smaku, wyrobionego gustu, znawstwa,
szerokości horyzontów intelektualnych i świadomości efektu i odpowiedzialności
za dzieło.
To, co jest w Dubaju, Abu Dhabi czy Rijadzie to kwintesencja buractwa i złego
gustu nowobogackich.
Och, to była cudowna wyprawa, której mój organizm bardzo potrzebował. Furda, że
lało, że było zimno, że przemokłem po wielokroć, że się przeziębiłem, a Żona do
dziś ma gorączkę (bo zachorowała właściwie dopiero po powrocie. Może dlatego,
że w samolocie siedziała koło pani, która bez przerwy kaszlała. My co prawda
zaszczepieni na krztusiec, ale diabli wiedzą, co na biedną wykaszlała.
No właśnie: samolot był najsłabszym ogniwem tej podróży (poza rujnującymi
wydatkami). W jedną i w druga stronę: tam lądowanie w Alicante z odejście na
drugi krąg z paru metrów znad pasa, z powrotem miałem miejsce koło tyleż
energicznego, co niedorozwiniętego stwora, który wsadził sobie słuchawki i
tańczył na fotelu, kuksając moją śledzionę przynajmniej tysiąc razy. Nie znał
żadnego języka, nie wykonywał poleceń stewardess, rozpychał się… To były cztery
godziny tortur.
I za każdym razem powtarzamy sobie „nigdy więcej wizzaira ani jemu podobnych,
następnym razem w business klasie”… Ale tradycyjne linie latają w głupie
miejsca, a cena biznes klasy po prosu nas wyklucza z latania. Więc samochód,
ale to tez fatyga, godziny i godziny na siedząco, inni użytkownicy szos mogą
cię w każdej chwili zabić… Nawet rozbijając jackpot euroloterii nie mógłbym
sobie kupić prywatnego odrzutowca, bo by mnie zieloni zatłukli, i słusznie.
Jak żyć, panie premierze, jak żyć?
Oto garść andaluzyjskich impresji, przypominajka.
I na koniec slumsy, czyli najważniejsze lotnisko w Polsce, hańbiące dobre imię
wielkiego kompozytowa.
2 lata temu
Leonardo da Vinci był tylko w połowie Włochem. Jego matka Caterina była w
rzeczywistości księżniczką czerkieską, urodzoną na Kaukazie, zniewoloną i
sprzedaną Wenecjanom. Akt zwolnienia Cateriny sporządził notariusz - ojciec
Leonarda.
Rewelacje te zawarte są w „Uśmiechu Katarzyny”, powieści (wydawnictwo
„Giunti”), napisanej przez Carla Vecce, filologa i historyka renesansu,
profesora prestiżowego Uniwersytetu „L'Orientale” w Neapolu. Przez dziesięć lat
Vecce poświęcił się przede wszystkim badaniu do postaci i dzieła Leonarda. Jego
rewelacja opiera się również na odkryciu niepublikowanych dokumentów
dotyczących pochodzenia Leonarda da Vinci.
Według dokumentu odnalezionego w Archiwum Państwowym we Florencji, Caterina
była córką księcia Jakuba, który władał jednym z królestw na płaskowyżu
północnych gór Kaukazu: została wzięta w niewolę, prawdopodobnie przez Tatarów.
(…)
Profesor Vecce odnalazł w archiwum florenckim akt wyzwolenia Cateriny z
podpisem ojca Leonarda - Piero da Vinci, notariusza florenckiej wsi Anchiano.
„Filia Jacobi eius schiava seu serva de partibus Circassie”. Akt sporządzono 2
listopada 1452 r., około pół roku po narodzinach Leonarda, na prośbę
właścicielki niewolnicy, niejakiej Ginevry d'Antonio Redditi, żony Donato di
Filippo di Salvestro Nati.
Leonardo był pierwszym synem Piero, ale nie Cateriny, ponieważ - jak wyjaśnił
Vecce - z dokumentów Archiwum Państwowego we Florencji, takich jak „Ricordanze”
(Wspomnienia) humanisty Francesco di Matteo Castellaniego, wynika, że w 1450 r.
miała już w dziecko, bo została odnotowana jako mamka. Vecce stawia również
hipotezę, że notariusz Piero kochał się z Cateriną w Palazzo Castellani,
obecnie siedzibie Museo Galileo na florenckich brzegach Arno.
Według rekonstrukcji Carlo Vecce, pełna przygód podróż z gór Kaukazu
zaprowadziła Caterinę w łańcuchach na rękach aż do Azowa, starożytnej Tany, u
ujścia Donu, skąd została następnie przetransportowana przez Morze Czarne w
1439 r. do Konstantynopola: Tutaj przeszła w ręce kupców weneckich, którzy w
następnym roku przewieźli ją nad lagunę wenecką, a w 1442 roku trafiła do
Florencji w wieku około 15 lat, gdzie była służącą i mamką w domu Ginevry. To
tam Caterina poznała Piero da Vinci, notariusza, z którym poczęła swojego
nieślubnego syna urodzonego 15 kwietnia 1452 roku w Anchiano, małej wiosce w
gminie Vinci.
3 lata temu
1.
Kiedy będzie można znów grać muzykę rosyjską?
Przed odpowiedzią historyjka.
Niemiec Wilhelm Furtwängler był głównym dyrygentem Filharmonii Berlińskiej w
latach 1922-1945.
Żyd Yehudi Menuhin podczas II wojny światowej w czerwcu i lipcu 1945 występował
dla żołnierzy alianckich oraz dla ocalałych więźniów wielu obozów
koncentracyjnych po ich wyzwoleniu (akompaniował mu wtedy na fortepianie
angielski kompozytor Benjamin Britten).
Furtwängler nie był faszystą i istnieją dziesiątki dokumentów i świadectw, że
robił co mógł, pisząc listy do Goebbelsa, Himmlera i samego Hitlera, by ratować
muzyków żydowskiego pochodzenia, często z sukcesem. Ale był listkiem figowym
nazistowskiego reżimu.
Menuhin pojechał do Niemiec w 1947 roku, by pod batutą Wilhelma Furtwänglera
zagrać koncerty z Filharmonią Berlińską.
Był za to krytykowany przez ocalałych z Shoah. Odpowiadał, że potrzebne jest
pojednanie, że chce zrehabilitować niemiecką muzykę i ducha prawdziwych, a nie
nazistowskich Niemiec.
Kiedy zagrał Koncert Skrzypcowy D dur op. 61 Ludwiga van Beethovena, był tak
wzruszony, że powiedział, że nie zagra już tego koncertu z nikim innym.
Furtwängler też był wzruszony i pod ogromnym wrażeniem gry Menuhina.
Teraz odpowiedź na pytanie: „kiedy będzie można znów grać rosyjską muzykę”:
Jakieś dwa lata po tym, jak Rosja zostanie pokonana, dozna wstrząsu moralnego i
odrzuci irracjonalny, agresywny nacjonalizm, jako podstawę swej ideologii
państwowej.
2.
Posłuchaj, jak Niemiec Furtwängler i Żyd Menuhin i Berliner Philharmoniker
zagrali Koncert Skrzypcowy D dur op. 61 Ludwiga van Beethovena w 1947 roku.
https://www.youtube.com/watch?v=Foiv98gAVUg
Menuhin słowa nie dotrzymał i grał ten koncert jeszcze kilka razy z innymi
orkiestrami i innymi dyrygentami.
Ale ładunek emocjonalny tego koncertu z 1947 r. jest taki, że żadne inne
wykonanie mu nie dorówna, przynajmniej tak wydaje się D.O.
P.S. Od 1984 roku do śmierci w 1999 roku był pierwszym gościnnym dyrygentem
orkiestry Sinfonia Varsovia, z którą wystąpił ponad 300 razy. Powiedział:
„praca z żadną inną orkiestrą nie dawała mi tyle satysfakcji, co moja praca
jako solisty i dyrygenta z Orkiestrą Sinfonia Varsovia”. W swojej Unfinished
Journey: Twenty Years Later dodał: „To była prawdziwa inspiracja, aby spędzić z
Sinfonia Varsovia jak najwięcej czasu, aby cieszyć się głęboką satysfakcją,
jaką czerpię ze wspólnego tworzenia muzyki”.
Osobiście nie widzę powodów, żeby wystawiać opery Czajkowskiego czy Borodina, ani grać np. Rachmaninowa czy Szistakowicza. Co innego zapraszać rosyjskie orkiestry czy pojedynczych solistów
OdpowiedzUsuńnie chodzi przypadkiem
Usuńo to by "nie wystawiać czy nie grać"? ja bym grała gdybym potrafiła.poza tym uważam rosyjski za jeden z najpiękniejszych języków.
dziękuję za dzisiejszy przekaz , myślę ,że tym razem ludzie długie lata będą pamiętać ruski mir . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń