DRUGI OBIEG
Sobota, 30 listopada 2024
1.
Jedna z Czytelniczek pytała D.O. tydzień emu, jakie seriale
ogląda w ciągu swojej kolacyjnej godziny relaksu.
D.O. nie lubi reklam oglądać, nie lubi reklamować (choć
czasem musi, czasem powinien z obowiązku), więc się nie spieszył z odpowiedzią.
Ale nadeszła sobota, D.O. zrobił rachunek sumienia i
postanowił tajemnicę wyjawić.
Otóż w ciągu swojej kolacyjnej godziny relaksu robi, co
następuje:
Przygotowuje sobie kolację. Stara się, by była lekka,
świadom, że około 18.30 szatan zstępuje z piekieł i przedstawia się D.O.: „Pan
pozwoli, że się przedstawię: głód jestem”.
Czasem D.O. szatana przegania z powrotem do piekieł, czasem
robi sobie kolację lekką, ale po pół godzinie uznaje, że była za lekka i robi
sobie drugą, też lekką.
Ale lekka + lekka, jak uczą od pierwszej klasy podstawówki =
ciężka.
No, ale to dygresja.
Bierze kolację, stawia ją na tacę i niesie do łóżka. Odpala
telewizorek, stareńki, 26 cali, tyle, co kiedyś rubin i włącza na końcówkę
nadawanego od stulecia o tej samej porze serialu Poirot z Davidem Suchetem.
Asystuje przy triumfie belgijskiego detektywa, którego nieszczęsne losy rzuciły
do Anglii, cieszy się, że prawi i sprawiedliwość zatriumfowały, że rozum
zwyciężył.
To daje mu mnóstwo satysfakcji. I nie baczy, że to fikcja,
pardon: fiction, że w życiu realnym take triumfy zdarzają się o wiele, wiele
rzadziej.
Ale już jako dziecko biegał do kina na kolorowe filmy, które
były dlań antidotum na szarą rzeczywistość. No to co? Dzisiaj nie poogląda
świata, w którym sprawiedliwość triumfuje, a złoczyńcy idą do więzienia albo na
szubienicę?
Kiedy Poirot, nadawany na jakimś cudem nadal istniejący
niewielki kanał telewizyjny w świcie zdominowanym przez dinozaury, się skończy,
przełącza szybko na BBC first, by obejrzeć ‘Death in paradise’ – uroczą
produkcję brytyjskiego nadawcy publicznego. Inne czasy, inna scenografia, ale
koniec ten sam u Poirota: prawo i sprawiedliwość triumfują, rozum triumfuje,
złoczyńcy idą za kraty (bo to XXI wiek, kraj cywilizowany i nawet najgorszych
łotrów nie morduje).
‘Śmierci pod palmami’ BBC nakręciło XIII serii i tak się
składa, że wczoraj, w piątek, BBC nadało ostatni odcinek ostatniej nakręconej,
XIII serii. Nie dość, że sprawiedliwość zatriumfowała, to jeszcze był do tego
miłosny happy end.
Detektywów przez te XIII serii było czterech, każdy różny,
odmienny od poprzedniego, co wprowadza D.O. w podziw nad kreatywnością
scenarzystów. I wszystkich „detectives-inspectors” i ich ekipy widz kochał ze
wszech sił, nawet jeśli mieli charakterki spod ciemnej gwiazdy. I za każdym
razem, kiedy kończyła się misja każdego kolejnego „di-aja”, wyło widzowi
cholernie przykro.
No, ale w ostatnich seriach z Ralphem Little, to już zrobili
scenarzyści widzom okropne świństwo: wprowadzili wątek romansowy. Dyskretny,
najdyskretniejszy, bardziej w aluzjach niż explicite przez wszystkie odcinki.
Detektyw przeżywał mniej lub bardziej intensywne dramaty miłosne, obiekt
westchnień detektywa znikał, przeżywał dramaty, był gdzieś z dala od wyspy, na
której rzecz się dzieje objęty programem ochrony świadków, a wszystko po to, by
trzymać widza w napięciu i niewiedzy. I by w ostatnich dwóch odcinkach
wybuchnąć z całym żarem najwspanialszej, filmowej miłości.
No i kiedy D.O. oglądał, jak detektyw i jego wybranka, na
dziobie katamaranu (pastisz Titanica) odpływali, szczęśliwi, w siną dal, D.O.
był zrozpaczony: „to jest nie fair, to jest świństwo, jak można taką wspaniałą
historię kończyć, ja chcę więcej, ja chcę więcej”!!!
No ale to jest życie: wszystko, co piękne kończy się
brutalnie…
Ale spokojnie. W poniedziałek Puls nada po raz dwutysięczny
kolejny odcinek Poirota, a BBC First odcinek pierwszy serii pierwszej ‘Śmierci
pod palmami”.
I D.O. – jak dożyje – zrobi sobie lekką kolację albo dwie,
zalegnie półsiedzący w łóżku, włączy swój stareńki, mały telewizorek i
pstryknie na dwa piloty (kalkulatory, jak przezwały ten przyrząd przed 45 laty
nasze małe dzieci) i obejrzy po raz dwutysięczny ulubione seriale. Zna je już
na pamięć, ale potrzeba zwycięstwa rozumu, triumfu sprawiedliwości jest
silniejsza niż znużenie.
2.
Poniżej znajdziesz, Czytelniczko, Czytelniku, garść zdjątek,
jakie D.O. porobił na kilku spacerach. Krokomierz płacze, ale pogoda –
listopad! – jest taka, że tylko trzy razy udało mu się zbliżyć do 10 tysięcy
kroków. D.O. się dziwi, że jego ciało zgadza się na tak dużą liczbę kroków,
kiedy przez lata mógł ich zrobić 100, czasem 200 i nie potrafi sobie tego
wytłumaczyć. Chodzi, co prawda, na fizjoterapię i płaci za nią, jak za zboże,
ale wydaje mu się, że to są doraźne korzyści w ograniczonych fragmentach ciała.
Myśli, że coś mu w organizmie pstryknęło i pozwala dłużej chodzić. Boleć, boli,
ale znośnie, na tyle, żeby nie musieć się zatrzymywać.
Jak zapewne, Czytelniku, zauważysz, zdjęcia są zrobione w
słoneczne dni, a przynajmniej w dni bez deszczu. I może ci się przypomni wycie
D.O. do słońca, bo D.O. do słońca wyje, jak wilk do księżyca. Wyje do słońca,
do błękitnego nieba, do ciepłego morza, do kolorowych kwiatów na krzakach, do
palm, do dopiero co wyłowionych owoców morza.
D.O. by zaszalał, rzucił wszystko i spróbował, czy da mu się
żyć w tropikach, ale Żonie przeszła miłość do podróży i do krajów, których
języka nie zna.
D.O. czuje się uwiązany za nogę, przykuty do szarego nieba,
do deszczu i słoty, do elektrycznego światła zapalonego przez prawie cały
dzień. Więc wyje.
Wczoraj na kolację zafundował państwu D.O.stwu jack fruita,
zwanego też dragon fruitem, czyli pitaja, smoczy owoc, truskawkowa gruszka itp.
Zaczął się zastanawiać, gdzie jadł go po raz pierwszy. Czy
to było w hinduskiej restauracji w Dubaju, czy bezpośrednio w Indiach? A jeśli
w Indiach, to gdzie? W New Delhi, Mumbaju, w Goa? A może we wszystkich tych
miejscach. Pamięta, że mu zasmakował. Bardzo bardzo. Chociaż najpierw
postawiono przed nim szklankę smoczego smoothie. Było pyszne, więc zaczął
dopytywać kelnera, co to i kelner mu odpowiedział ‘jack fruit’. Czyli to jednak
musiało być w Dubaju, bo w Indiach mówią na to ‘Dragon fruit’. Więc już do
końca pobytu żądał ‘jack fruit smoothie’ do każdego posiłku. Ale jeszcze nie
wiedział, jak wygląda to coś, z czego smoothie jest zrobione. Dopiero inny,
uczynny kelner przyniósł D.O. oryginalny owoc, nóż i łyżeczkę i pokazał, jak to
jeść. I potem podczas całej, długiej podróży po Azji, D.O. żądał tego owocu do
śniadania, obiadu i kolacji.
Ale „polski” ‘jack fruit’ to nędzna namiastka tego, jaki
dostaniesz, Czytelniku, w Południowej i południowo-wschodniej Azji. Zbierają je
– jak wszystkie tropikalne owoce, o wiele za wcześnie, długo zanim dojrzeją i w
rezultacie nie roztaczają przez Europejczykiem całego swojego dojrzałego,
pełnego, słonecznego aromatu.
Ach, gdzie te – jakże nieodległe – czasy, kiedy można było
jeździć do wielu krajów bez żadnych obaw, sączyć to, co Europejczykowi wydawało
się fascynującą egzotyką, rozmawiać z ludźmi wielu ras i narodów i czuć się
przy tym bezpiecznie! D.O. był w 18 spośród 22 krajów Ligi Arabskiej, a dziś by
pojechał do zaledwie kilku. I to nie bez obaw.
Ale jest też kilka krajów w Europie, gdzie D.O. bywał –
Węgry i Słowacja on top of the list – do których już samochodem na polskich
numerach wjeżdżałby z duszą na ramieniu. Nawet all inclusive z biurem podróży –
liczba takich krajów, do których D.O. pojechałby bez obaw z Żoną drastycznie
się zmniejszyła.
No i efekt jest taki, że zamiast się rozjeżdżać po świecie,
żądni podróży i słońca pchają się do Barcelony i Florencji, by o zadeptanej
Wenecji nie wspomnieć.
Więc z tego wszystkiego, naciesz się, Czytelniku, polskim
błękitnym niebem, polskim słońcem, które nie grzeje. Następne takie dni pod
koniec czerwca 2025.
Niedziela i poniedziałek (ubiegłego tygodnia)
What a difference can sun made!
Zakumplowaliśmy się.
Z tym też, chociaż to gdzie indziej.
W poniedziałek miało być 14, skończyło się na 9 stopniach. Tyz piknie. Ale cieniutka warstwa lodu po nocy jednak została.
O qrczę, już późno, trzeba wracać, obiad robić!
Moje skarby…
No tak, oklepane, ale co z tego?
Zen, zen zen zen, zen!
A pamiętasz, Czytelniku, jak to samo pięknie wyglądało wiosną? Ile kolorów więce było?
O, tak było!
Nawet znienawidzony listopad potrafi być piękny, kiedy świeci słońce i niebo jest błękitne.
Dobranoc!
Gdyby w drugiej turze wyborów prezydenckich, które odbędą się w 2025 roku, znaleźli się Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia, na prezydenta Warszawy zagłosowałoby 62 proc. respondentów, a na lidera Polski 2050 - 28 proc. badanych. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Radia ZET przez firmę badawczą Opinia24.
Naprawdę? Aż 28?! Tja...
Wyobraź sobie Czytelniku, że tych specjalistów od nadstawiania drugiego półliczka trzeba przekonywać, że dziecko nie jest winne temu, że zostało przez księdza zgwałcone.
Poirot- uwielbiam. Agatha Christie jedna z moich ulubionych autorek. Dziękuję ❤️
OdpowiedzUsuńA więc co wieczór spotykamy się razem z Herkulesem... Miłe...
OdpowiedzUsuńJa ostatnio zakochałam sie w "Moja genialna przyjaciółka" - świetny, włoski serial. Poirot -wiadomo, klasa sama w sobie. Uwielbiam "Dumę i uprzedzenie":wersja BBC, oglądam kilka razy w roku. I "Przystanek Alaska".
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że gołąb przywieziony w klatce i wyuczony pozowania... Chociaż głowy bym nie dał wiedząc co redaktor JP potrafi.
OdpowiedzUsuń