DRUGI OBIEG
Wtorek 5 listopada 2024
1.
No tak, 5 listopada. Ten dzień musiał nadejść i nadszedł.
Ale D.O. taki będzie cwany, nic na piątolistopadowy dzień
nie napisze, raz, że co miał napisać, to napisał, co miał powiedzieć, to
powiedział, co miał usłyszeć, to usłyszał. Na przykład od Tomka Lisa, nieco
ponad tydzień temu.
Ale, gdyby P.T. Czytelnicy czuli niedosyt i chcieli jeszcze
się pomartwić i podenerwować, to D.O. gorąco poleca pierwszy obieg, ze
szczególnym uwzględnieniem TVN24, bo tam każdy temat wałkuje się aż się uleje.
Ale wielu Kolegów robi świetną robotę, ze świecą szukać porównań w najlepszych
stacjach telewizyjnych w Europie.
2.
D.O. przewałkuje więc ponownie w piątolistopadowym wydaniu
ponownie prywatne sprawy swojego autora.
Pobudka grubo przed świtem. Prysznic. Publikacja
poniedziałkowego wydania. Idzie to może nieco sprawniej niż na fb, ale zawszeć
to jakieś 40 minut, D.O. jeszcze nie zszedł poniżej; może dzisiaj, bo krótko.
Po 6 rano zrobiło się jaśniej, a kiedy D.O. wyszedł z domu o
7, było już olśniewająco żółto. Samotna kawa w cukierni na rogu, a potem do
Rodziny, gdyżponieważ trzeba było Wnuka odwieźć do szkoły.
Szkoła nie jest daleko, ale w korkach nawet blisko jest
daleko.
Szkoła – cudo. Może nie najświeższa, ale projekt nadal
bardzo nowoczesny i funkcjonalny. Wygląda na bardzo dużą. I – cudowne! – można
na jej odgrodzony wysokim murem od ulicy teren wjechać samochodem, a tam bardzo
obszerny parking pod piniami, można dziecko bezpiecznie wyprowadzić z
samochodu, odprowadzić po schodach (wielu) do samych drzwi, a potem spoglądać,
jak ginie w tłumku swoich koleżków i koleżanek.
Te schody to nie jest bajka, ponieważ Wnuk D.O. wywlókł z
domu walizkę na kółkach o wadze 13 kilogramów! W niej książki i przybory
szkolne; a w piątek dojdzie na lekcję muzyki keyboard o wadzie około 10
kilogramów. Jak na 10-latka to po prostu szaleństwo!
D.O. jako dziesięciolatek drałował sam do szkoły prawie
kilometr, „na dziko” przez tory kolejowe, wzdłuż lasu (a zimą po drodze w jedną
i drugą stronę było już ciemno, latarni żadnych, więc z lasu wyłaziły na
biednego, zestrachanego D.O. najgorsze potwory, wilki, smoki, by nie wspomnieć
już o bandytach). Szedł sam, ale nie targał 13 kilogramów ksiąg uczonych ani
instrumentów muzycznych.
3.
Cała ta rodzinna ceremonia z odprowadzaniem Wnuka stąd się
wzięła, że Syn wyjeżdżał służbowo do Berlina i przez najbliższe dni to dziadek
będzie odwoził Wnuka do niemieckiej szkoły w Rzymie. Trzeba było przetrzeć
drogę.
W szkole – noż to są Wĺochy, więc się nie dziw, Czytelniku –
jest oczywiście bar, a w nim napoje, kanapki, lody i inne pożądane dobra. I
oczywiście dobra kawa, choć nie dla uczniów, tylko dla nauczycieli.
Kawę serwuje, kanapki szykuje pan Władysław. D.O. obiecuje
sobie dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Na razie wie tyle, że tylko jedno
dziecko nauczyło się jego imienia na pamięć, chociaż je okropnie przekręca,
jakoś „Vlacimier”, czy coś w tym rodzaju. Wszyscy są dwujęzyczni, ale na język
polski nie ma silnych.
4.
Potem Tatuś i Mamusia odwieźli swoje Maleństwo na samolot na
lotnisko Leonardo Da Vinci, zabrali jego samochód i ruszyli w świat.
A propos: załoga LOT-u informuje, że „lecimy, zniżamy się
do, wylądowaliśmy na lotnisku Fiumicino w Rzymie”. I nawet się nie zająknie, że
ono się nazywa „Leonardo Da Vinci”. Ale w Warszawie nie lecimy, nie zniżamy się
do i wylądowaliśmy na Okęciu, tylko na lotnisku Fryderyka Chopina”.
Dyskryminacja!
Notabene, cudzoziemcy, którzy nie przeszli dogłębnych
studiów polonistycznych bardzo są zawstydzeni, że nie wiedzieli, że Polacy
mieli dwóch wielkich kompozytorów. Jeden nazywał się Szopen, a drugi Szopena. I
to wcale nie ten pierwszy ma swoje lotnisko w Warszawie.
5.
No, ale skoro już byliśmy w Fiumicino, skoro była, a
właściwie nawet minęła Święta Godzina Obiadu, to pojechaliśmy do znanej nam
dobrze knajpy na plaży o nazwie „Żaglowiec”. Oczywiście nie po polsku, tylko po
włosku, ale D.O. nie będzie robił reklamy.
Pisząc „nam” D.O. nie ma na myśli tylko Żony i siebie, ale
całej tej telewizyjnej komitywy, z którą tak często i tak długo pracowaliśmy w
Rzymie.
Dorada z rusztu była zacna, kazała się Czytelnikom kłaniać.
Morze było gładkie, leciutki odeń powiew łagodził upał…
Fajnie było!
Potem, rozochoceni zwieńczoną nadzwyczajnym sukcesem naszą
kwietniową wizytę w outlecie znanych marek pod Bari w Apulii, ruszyliśmy do
outletu, tym razem pod Rzymem, a dokładniej w Castel Romano, po drodze na
Pomezię.
Nadzwyczajny sukces w Bari polegał na znalezieniu za
stosunkowo niską cenę „najwygodniejszych butów, jakie w życiu miałam”. A
ponieważ Żona od dwóch lat czeka na operację stopy i poczeka zapewne kolejne
dwa lata, kwestia butów to kwestia to be or not to be.
Państwo D.O.stwo postanowiło raz jeszcze zawierzyć fortunie
i spróbować outletu pod Rzymem.
Czy słusznie?
Zaraz zobaczymy
6.
D.O. wybrał drogę wzdłuż morza, przez Ostię do Torvaianiki.
Spójrzcie na screenshot z mapy googla. To jedyny las w promieniu 500
kilometrów, następny taki duży to Foresta Umbra, która, jak sama nazwa
wskazuje, nie znajduje się w Umbrii, tylko w Apulii. A jeśli chodzi o lasy na
płaskim, to jest chyba jedyny we Włoszech.
Na przełomie lat 89 i 90. ten las gościł podobno aż 5000
Polaków, biednych Polaków, którzy wyjechali imać się jakiejkolwiek pracy, byle
tylko zarobić na jakie-takie życie w gwałtownie zmieniającej się Polsce. Domów
na wynajem dla cudzoziemców z dziwnych krajów tutaj nigdy nie było, a nawet
gdyby były, to naszych rodaków nie byłoby na nie stać, więc mieszkali w tym
lesie, w szałasach, a co bardziej przewidujący – w namiotach przywiezionych z
Polski.
D.O. pracował wtedy jako korespondent Rzeczypospolitej.
Któregoś dnia tuż przed północą, dostał on, Marek Lehnert i chyba Mirek
Ikonowicz, który wtedy był korespondentem PAPa, telefon z biura prasowego
karabinierów, że za kilka godzin, o świcie, duże siły policji i karabinierów
właśnie będą przeczesywać ów las, by uwolnić go od Polaków i przywrócić
Rzymianom, którzy lubili tam spędzać weekendy. Oczywiście w części ogólnie
dostępnej, gdyż wschodnia cześć tego lasu stanowi otulinę letniej rezydencji
prezydenta Republiki Włoskiej, a i prezydentowi ta polska armia za płotem wcale
się nie podobała. Zaproszono nas, polskich dziennikarzy, byśmy asystowali w
akcji i stwierdzili, że nie było żadnej zbędnej przemocy i Polacy zostali
potraktowani humanitarnie.
Przyjechaliśmy więc – zaspani – o świcie do Lasku
Casteporziano. Zajeżdżały suki (zwane tutaj gazelami) i autobusy pełne
mundurowych. Po chwili te wszystkie ogary poszły w las.
Akcja zakończyła się połowicznym sukcesem, gdyż z tych 5
tysięcy Polaków siły mundurowe złapały trzech i to tylko dlatego, że byli tak
nachlani, że nie wiedzieli, co się dzieje.
Ale fakt, że wkrótce Potem Polacy zaczęli przemieszczać się
w inne miejsca i lasek znów stał się tyko laskiem, a nie osiedlem
mieszkaniowym…
Do czasu aż w jubileuszowym roku 2000 ktoś las ów podpalił i
spłonęła cała jego zachodnia część, hektary i hektary. Spalił się cały
starodrzew, poszły z dymem pinie, sosny, modrzewie i całe dobrodziejstwo drzew
liściastych. D.O. płakał wtedy rzewnymi łzami. Bo kocha lasy, bo tam woził
swoje małe dzieci, żeby się pobawiły na polankach wśród drzew.
Dziś z lotu ptaka tego już nie widać, to Włochy, więc tutaj
puszczają liście ułamane z krzaków gałęzie. Ale to wszystko młodniak, gdzie mu
tam do tego monumentalnego, wiekowego laty „z naszych czasów”.
Nb. raz po raz ktoś znów usiłuje ów las podpalić, tym razem
widzieliśmy spalone kikuty pinii we wschodniej jego części, ale zasięg pożaru
był o wiele mniejszy i mniej tragiczny niż w r. 2000.
Widzisz, Czytelniku, to lotnisko na wschód od lasu
Castelporziano?
Państwo D.O.stwo jechało właśnie tą drogą, oddzielającą las
od wojskowego lotniska w Pratica di Mare.
Tak, tak: D.O. był na tym lotnisku 28 maja 2002 r.
Był tam razem z setkami dziennikarzy z całego świata,
oglądać, jak Putin podpisuje ze wszystkimi liderami państw-członków NATO (w
imieniu Polski Aleksander Kwaśniewski) protokół o powołaniu do życia Rady
NATO-Rosja, opartej na przyjaznej współpracy, pełnej jawności i to w
perspektywie (choć bez podawania żadnego terminu) przystąpienia Federacji
Rosyjskiej do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Choć nie było lata, był wściekły upał, ale wielkie, białe
namioty – jeden dla prezydentów i premierów i drugi, bez przepychu, dla
dziennikarzy, były klimatyzowane, wszędzie wisiały bimy, na których mogliśmy
śledzić całą ceremonię. Jadło było zacne, potem były konferencje prasowe, na tę
Putina wpuszczono tylko wybranych dziennikarzy rosyjskich i jednego bodaj z
Reutera, więc skończyło się na kolejnej rozmowie z Kwaśniewskim, który mówi
okrągło i używa wielu słów, żeby nic nie powiedzieć. Choć to w sumie niegłupi
gość.
Wtedy wydawało się, że Fukuyama miał rację, że oto
asystujemy przy prawdziwym końcu historii.
Iluzja, jak wiadomo, nie trwała długo.
7.
„Za naszych czasów” to był outlecik nie outlet a teraz
przecieraliśmy oczy, że tam wokół wyrosło całe miasto handlowe.
Powiodło się? Znalazła Żona kolejne „najwygodniejsze buty”
jej życia!
Ależ tak! I to dwie pary!
Poszukiwania i przymiarki trwały ponad godzinę, którą D.O.,
od sklepów stroniący, wynagrodził sobie kupując sobie za drogie buty. Może
okażą się najwygodniejsze w jego życiu?
8.
A Rzym?
Nic, jak to on: przyciąga bazyliszkowym wzrokiem i mami.
Rzym w prawym rogu, rozległy, ten cypel to Fiumicino,
kawałek za nim ogromne lotnisko Leonardo Da Vinci. Las Castel Porziano i Castel
Fusano (można pisać razem lub oddzielnie) i, obok, lotnisko wojskowe w Pratica
di Mare. Outlet jeszcze jakieś 15 kilometrów na południe.
Widoczek z „Żaglowca” we Fiumicino.
Monumentalne wejście do outletu
Widoczek w jedną…
… widoczek w drugą stronę.
Kto zgadnie, co to, gdzie to?
Sąsiadują ze sobą eleganckie sklepy z bibelotami w barokowych murach ze
starymi sklepo-warsztatami, w których jakiś staruszek upiera się robić rzeczy
solidnie i rzetelnie, jak przed laty, jak przed dziesięcioleciami, jak w
starym, prawdziwym Rzymie.
Nieodzowny elemet miejskiego krajobrazu Rzymu. Znacie?
Niby nic, a rzymskie.
Resztki jakiegoś bankietu w podcieniach barokowego Rzymu i
resztki Teatru Marcellusa na tle resztek Jednej ze starożytnych świątyń. Które
resztki wolicie?
Zmarły niedawno ukochany aktor rzymski Gigi Proietti (prof. Jerzy Pomianowski się z nim przyjaźni) i zaułki,
które ukochał.
Umarł Quincy Jones, „starmaker”, wielki muzyk i aranżer,
producent muzyczny.
Geniusz. Uprzyjemnił życie D.O. jak mało kto. 91 lat to
zacny wiek na umieranie, ale D.O. i tak roni łzy.
Witam serdecznie w wyjątkowy dzień.
OdpowiedzUsuńCzy będzie pierwsza kobieta PREZYDENTEM w USA? Mam nadzieję, że tak, ale społeczeństwo jeszcze nie jest gotowe na rządy kobiet.Kazde .
Piękne zdjęcia.
Pozdrawiam cieplutko
Tak, TVN24 o wyborach od rana do wieczora, ale oglądam z zainteresowaniem, bo dziennikarze przedni. Denerwuję się, nie ukrywam. Trochę dzięki D.O. oderwalam się od tefałenowych relacji, żeby napawać się spokojem włoskim. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzekamy na pierwszą Kobietę Prezydent USA
OdpowiedzUsuń♥️
OdpowiedzUsuńCieszę się, że D.O. przypomniał 28 maja 2002 r. i to, że wtedy Putin podpisał ze wszystkimi liderami państw-członków NATO "protokół o powołaniu do życia Rady NATO-Rosja, opartej na przyjaznej współpracy, pełnej jawności i to w perspektywie (choć bez podawania żadnego terminu) przystąpienia Federacji Rosyjskiej do Sojuszu Północnoatlantyckiego", bo pewnie niewiele osób pamięta ten okres współczesnej historii.
OdpowiedzUsuńA ja cały czas się zastanawiam, czy wtedy Putin wywiódł w pole tych wszystkich liderów, czy też później coś mu się odmieniło?
Stawiałbym jednak na to pierwsze. Dał sobie czas.
Usuńniedawno rozmawialiśmy właśnie o tym ile nadziei robił sobie "Zachód" tuż po Jelcynie i co z tego zostało... Putin wyrolował wszystkich 😕
UsuńJa po raz kolejny dziękuję za to, że Pan jest i pisze.
OdpowiedzUsuńPięknie opowiedziane..
Usuń