DRUGI OBIEG

Niedziela, 15 grudnia 2024

 

1.

Tak, to autor D.O.

Szlajał się, wrócił i głupio szczerzy zęby.

Tak ubrany się szlajał, dlatego, że najczęściej używaną ciepłą odzież trzyma w samochodzie. W szafach same ubranka „na specjalne okazje”, czyli takie, do których autor czuje sentyment.

Do tej kurteczki na przykład.

Przyjechał ci autor do San Francisco… Nie, wróć: przyleciał. Wieczorem. Lotnisko ogromne. 22 godziny lotu. Znalazł cudem właściwą wypożyczalnię, miał odebrać zamówiony samochód, ale zauważył, że pan za ladą ma tabliczkę z imieniem „Pedro”, więc zagadał do niego po hiszpańsku, wywiązała się miła gadka, w wyniku której autor wyjechał z lotniskowego garażu samochodem znacznie większym i lepszym, niż zamówił i zapłacił. Mały upgradzik.

To nie była jeszcze epoka nawigatorów, więc plan miasta i – ahoj przygodo!

Oczy się same zamykały, morale nietęgie, jak zawsze w pierwszych godzinach w obcym mieście, w którym nikogo nie znasz…  No, ale trafił do swojego, zaskakująco eleganckiego jak za niewielką sumę, jaką zań zapłacił hotelu Holiday Inn, jeszcze wówczas nie „Express”, tak, jak dziś.

Cwany był autor! W San Francisco świtało, więc mimo zwierzęcego zmęczenia, D.O. zjadł śniadanie, nim runął do łóżka. Śniadania w amerykańskich hotelach były mizerne, mizerniutkie: dowolna ilość brązowawej cieszy, którą w tamtym kraju nazywają kawą, jakieś batony, jakieś oplastikowane snacki. Jakimś cudem wybłagał jajecznicę. No i przyjął pozycję horyzontalną ze znacznie wyższym morale i z wiarą w najbliższą przyszłość.

Kiedy znów zameldował się światu było już popołudnie. Samochód stał na ciaśniutkim hotelowym parkingu, przywalony tuzinem innych aut, to „valet driver” przemieszczał ten tuzin, żeby wydostać twój, a w recepcji dyskretnie mówią, że on żyje z napiwków. No, ale pierwszego dnia nie miał autor zamiaru nigdzie jeździć, doświadczony podróżnik wie, że pierwszy dzień jest na straty, na odparowanie, na walkę z jet-lagiem.

A ponieważ jego hotel znajdował się (oto spryt doświadczonego podróżnika i dobrego palca na mapie!) niedaleko portu i jego słynnych nabrzeży, walking distance od Golden Gate Bridge, więc postanowił wypuścić się na spacer po okolicy.

Wyhynął na dwór i…

Kalifornia – myślał – planując podróż – Sunny State…

Tymczasem już po pierwszych krokach zorientował się, że nie jest właściwie ubrany. Zimno jak cholera. Zawrócił do hotelu i na dużym termometrze przed wejściem zobaczył niepokojącą wartość: 8 stopni!

Niby listopad, ma prawo być chłodniej, ale w końcu to Kalifornia!

Szybkim truchtem ruszył w stronę słynnego Pier 39, skrzyżowania shopping mallu z wesołym miasteczkiem i na szczęście, znalazł po drugiej stronie przed nim ulicy stoisko z ciuchami. I wybrał najcieplejszy z dostępnych ciuchów.

Jaki? Ano ten właśnie, ten żółciutki ze zdjęcia.

Posłużył mu dwa dni, na plątanie się po San Francisco. Potem się ociepliło, więc jak jechał zwiedzać winnice w Napa Valley i Sonoma Valley, to już kurczaczek wylądował w bagażniku. I później, aż do końca podróży po Kalifornii – Los Angeles aż do San Diego – ani razu mu już nie posłużył. Nawet na wysokościach w Yosemity Park, a już na pewno nie w Death Valley ani Las Vegas.

Potem przyjechał z autorem do Rzymu, a z Rzymu do Warszawy, gdzie czasami służy autorowi do zimowych przechadzek wokół jego osiedla.

Ale tak, jak nie miał problemu z chodzeniem w żółtku po Kalifornii czy po Włoszech, o tyle w Warszawie wkłada go bardzo ostrożnie. Ten kraj i zamieszkujący go ludzie – wygląda – nienawidzą kolorów. Ubrania są szare, bure, ciemnobrązowe i czarne, właściwie bez odstępstw. Kolorowo można się ubrać co najwyżej na stoku narciarskim.

Więc autor w swoim żółtku rzuca się bardzo w oczy a nigdy za tym nie przepadał.

Ach, Kalifornia…

Autor bardzo za nią tęskni.

 

2.

Już za kilka godzin, na portalu natemat.pl, ukaże się najnowsza rozmowa a cyklu „Allegro ma non troppo”. Na trzy głosy.

Tego, co usłyszycie o zdumiewających przemianach świata nikt inny wam nie powie tak jasno i dokładnie.

A zatem – oglądajcie, proszę, udostępniajcie.

O, kurczę!



Jak słusznie zauważyła jedna z Czytelniczek, D.O. się szlaja. I to po nocy.



Ponieważ główne szlaki warszawskiego szlajania miał już przerobione, doszlajał się tu. Zimno jak piorun!



Dlatego gęstość zaludnienia gwałtownie spadła, choć miejsce modne i picerskie



Zgrabiałymi z zimna palcami napstrykał trochę fotek, z któryś większość była nieostra i rozmazana – w końcu noc – więc poszły do kosza.



To i owo jednak widać.



W środku, w ciepełku, mimo późnej pory (po 22, kiedy Warszawa jest już wymarła) trochę ludzi jednak siedzi. Uśmiechnięci, beztroscy, wśród przyjaciół. A D.O. samiusieńki, jak kciuk. „Przywilej” staruszkowatowści.



Prezenty się piętrzą i tron czekają, ale D.O. nie wie na kogo. Zważywszy, że z sondaży wynika, że Polacy uważają, że za Morawieckiego żyło im się lepiej, niż za Tuska, tron czeka zapewjne na Osiłka Nowogrodzkiego.



A wczoraj wieczorem, D.O. spojrzał na termometr: „2 stopnie – pomyślał – już się w takiej temperaturze przechadzałem poprzechadzam się i tym razem, dobrze mu to zrobi”. Ale nie uwzględnił zefirków z Północny, które go owiewały i przewiewały, tak, że dla ratowania życia wpadł do nielubianego niby-centrum shoppingowego, żeby się ogrzać przed powrotem do samochodu, odległego o półtora kilometra. I nawet kupił od grupy Włochów z rozłożonym straganem kilkanaście oliwek za równowartość 10 euro. Powariowali!

 

3.

Praca D.O. spotyka się z coraz mniejszym zainteresowaniem, symboliczny, minimalny próg czytelnictwa został już przekroczony w dół, rewelacyjne rozmowy w „Allegro” mają małą oglądalność.



Szajka z sondażu na sondaż pnie się do góry.

D.O. wie, gdzie rząd, na który głosował, pobłądził.

Ale nie będzie się modrzył, bo to nikogo nie interesuje. Zresztą nie jest to oryginalne: wszyscy wiedzą!

 

1 rok temu

Jest coś obrzydliwego, wysoce niemoralnego w tym, że przysięgę na wierność konstytucji i innych praw od członków wymarzonego przez większość Polaków rządu odbierał notoryczny krzywoprzysięzca.

Jest coś oburzającego, że ośmielił się przemawiać do nowo wybranego rządu z pozycji wyższości moralnej, że domagał się współudziału w decyzjach, które należą do wyłącznej kompetencji rządu.

Na swoje miejsce!

A jeśli chodzi o współudział, to może niech się Trybunał Stanu wypowie, czy ów krzywoprzysięzca, zwany „długopisem” ponosi odpowiedzialność za współudział w przestępstwach szajki przeciwko narodowi polskiemu.

Jest też coś wysoce niestosownego w fakcie, że przemówienie to usiane było błędami językowymi. „Ciągle się uczę” – mówi. Może zacząłby jednak od nauki języka polskiego, by nie mówić przed milionami Polaków „państwo wiecie”, „tą odpowiedzialność” …

Pora, żeby wyszedł „na pole”.

D.O. namawia, żeby poważnie rozważyć rozpisanie referendum w sprawie impeachmentu tego lokatora Pałacu Namiestnikowskiego.

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

  1. Dzień dobry,nie mam pojęcia pojęcia co napisać o rodakach,którym tak dobrze było za Morawieckiego.Jakiś naziol może być prezydentem mojego kraju ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Żółty to bardzo ładny ,ciepły i bezpieczny kolor , a u nas na wschodzie lekko przyprószyło śniegiem i lekko pada . D.O i sympatykom pięknej nie,dzieli .

    OdpowiedzUsuń
  3. To żółciutkie to twarzowe jest!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zawsze napisane cudnie i czyta się świetnie. Nawet o żółtej kurteczce 👍😜
    Ale zaniepokoiły mnie informacje o czytelności ..oj, oj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Referendum nie jest wiążące... więc nie spełni swojej roli. Inaczej niż w Szwajcarii, tam ma sens.

    Lubię żolć, to sentyment żeglarza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam czytam, ale co się będę chwalił 😁

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga