DRUGI OBIEG
Sobota, 7 grudnia 2024
1.
D.O. był w czwartek wieczorem świadkiem niezwykłego
wydarzenia.,
Oto znalazł się w niebiosach (choć, zważywszy pełne smoły
środowisko, mogło to być piekło). Siedząc na fotelu obserwował istoty
fruwające. Były zaskakująco podobne do istot ludzkich. Wytężając wzrok zaczął
rozpoznawać ich twarze. Niektóre wydawały mu się znajome.
Zasadniczo fruwały, a raczej pływały, unosiły się, szybowały
powoli i harmonijnie, ale zdarzały się jednostki najwyraźniej krnąbrne,
nieprzestrzegające reguł, których D.O. nie znał. Na chwilę wprowadzały
zamieszanie w ten niebiański (a może piekielny) ruch, były jednak oddalane,
wydawało się, że zasykiwane. Znikały, pędząc wprowadzać chaos gdzie indziej.
Ale dwie z tych istot, szybując zygzakiem, zderzyły się tuż
przed oczami D.O. Zderzyły się i spadły. Gdy spadały, D.O. wytężył wzrok i
dostrzegł, że jedną z tych istot był Witkacy, a druga Tadeusz Różewicz. A gdy
spadły na ziemię, przybrały postać Jarosława Mikołajewskiego.
Jarosław Mikołajewski napisał oto sztukę pod tytułem „Sztuka
wywiadu”. Bohaterem jest Aktor, jego lustrem, do którego przemawia –
Dziennikarka (stąd przewijająca się konwencja niby-wywiadu). Pojawia się i
znika także Żona Aktora.
Trio na scenie? Z minimalistyczną scenografią, jakiej w
teatrze jeszcze nie było? (A przynajmniej D.O. się nie natknął). To się w dobie
gier komputerowych nie może udać!
Zwłaszcza, że spektakl mroczny. Gęsty. Smolisty.
Hermetyczny. Pełen uczonych aluzji i jeszcze bardziej uczonych cytatów z
wielkiej literatury i dramaturgii.
Czy to sztuka dla literaturoznawców ze specjalizacją Dramat
Światowy?
No nie.
Jeśli ta sztuka trzyma w napięciu, w skupieniu, od pierwszej
do ostatniej sekundy to zasługa Jana Peszka. To niewiele więcej niż monodram.
Interakcje między bohaterami są minimalne i rozrzedzone. No, ale Peszek jest
genialny.
W świecie muzyki nie ma tak wszechstronnego instrumentu, z
którym grę jego można porównać. A gra
wszystkie style,
Gra adagio, gra allegro,
gra andante, czasem arpeggio, gra crescendo i diminueando, obficie stosuje fermatę,
gra forte, giocoso, glissando, largo i leggero, legato i staccato, gra naturale
i patetico, czasem ostinato, czasem leggiardo, od pianissimo do fortissimo,
legato i pizzicato, ritardando i accelerando. Raz jest to scherzo, raz
grave. Raz tremolo, raz trillo. Vivace
i tranquillo.
Rozpiętość środków tego aktora jest niezmierzona.
Kwalifikuje go do panteonu geniuszy polskiego teatru.
Oczywiście to, co się nasuwa natychmiast to analogie z „Na
czworakach” Różewicza: tam młoda dziennikarka przychodzi robić wywiad ze starym
pisarzem, to też staje się dla niego okazją do wygłaszania różnych sentencji,
ale miast podniosłych, z gardła wychodzą mu nieprzyjemne jak zgrzyt komunały i
codzienności, odarty ze swojej sztuki pisarz skrzeczy rzeczywistością zgoła
nieciekawą.
A tu? O, tu jest podniośle, mądrze i głęboko. Gęsto,
hermetycznie i smoliście. I śmiertelnie, to to ona, Kostucha jest prawdziwą
bohaterką tej sztuki.
U Witkiewicza i Różewicza jest bodaj więcej autoszyderstwa,
a tu, choć reżyser Błażej Peszek (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, to syn
Jana) staje na głowie, by wycisnąć gdzie się da trochę autoironii, to jednak
to, co dominuje, to wzniosłość i powaga.
Och, zaczyna się śmiechami publiczności, ale to publiczność
premierowa, znajomi wszystkich króliczków. Ale, kiedy śmiechy się kończą i
diapazon zdaje się zbyt wysoki, nie, oj nie, nie czuć rozczarowania, nie czuć
znużenia, nie czuć znużenia.
O czym to świadczy?
O tym, że to świetna sztuka, świetnie zagrana.
Maria Seweryn i Małgorzata Zajączkowska mają niewdzięczne
role, ale, dalibóg! – potrafią uzasadnić swoją obecność na scenie, gdy
przyjdzie do interakcji, to od Peszka nie odstają ani na milimetr!
Jarosław Mikołajewski, jedna z ciekawszych postaci polskiej
literatury współczesnej, poeta, fenomenalny tłumacz, znakomity reporter,
chou-chou polskich elit intelektualnych, powinien czuć się spełniony. A D.O.
podejrzewa, że jest nieszczęśliwy. Szczęśliwy człowiek, by takiej sztuki nie
napisał.
Ale tak już mają ludzie, rozpięci pomiędzy ojczyznę –
polszczyznę a ojczyznę Italię.
Taki stan daje się przeżyć tylko tym, którzy nie potrafią
robić porównań.
Teatr Polonia, Jarosław Mikołajewski, ‘Sztuka wywiadu’.
Reżyseria – Błażej Peszek, występują Jan Peszek, Maria Seweryn,
Małgorzata Zajączkowska. Scenografia Jagna Janicka, muzyka Wojciech Kiwer
2.
D.O. ma ostatnio dużo do czynienia ze sztuczną inteligencją.
Nie, jeszcze nie powierza jej pisania Drugiego Obiegu,
doboru tematów, generowania fotografii krajobrazów.
Sztuczna inteligencja napada nań w samochodzie.
Najnachalniej wyraża się to w przemowach, które wygłasza do
D.O.
W android auto, czyli powiązaniu niektórych istotnych
funkcji znajdujących się w smartphonie z systemem mulimedialnym samochodu. D.O.
głównie korzysta z map i wyszukiwarki gógla oraz książki telefonicznej. Można
głosem sprawić, że samochód zadzwoni do znajomego, głosem ustawić cel podróży,
a mapy poprowadzą, głosem zlecić, by gógel dowiedział się, z jakich paragrafów
pójdzie siedzieć Jarosław Kaczyński.
Jakiś miesiąc temu mapy gógla z jakichś powodów zastąpiły
miły głos polskiego lektora nieprzyjemnym głosem sztucznego inteligenta. Z
poprzednim łączy go tylko to, że radzi jechać „na południowy wschód”, co,
zwłaszcza nocą, wymaga kompletnego kursu scoutingu.
Ale samochód D.O. ma także wbudowaną własną nawigację,
znacznie mniej plastyczną, nieszczególnie aktualną, ale jaśniej pokazującą,
gdzie znajdują się korki.
D.O. rzadko jej jednak używa, ponieważ elektronicznie
generowany, nibykobiecy głos jest bardzo nieprzyjemny. Ma wyraźny niemiecki
akcent i wydaje polecenia, jakby była kapo w obozie koncentracyjnym. Nawet,
kiedy mówi „szerokiej drogi”, to tak, jak by mówiła „raus”. No, ale to jest
może do zniesienia. To, co jest nie do zniesienia, to idiotyczne polecenia
„jedź dalej ulicą”.
Bo co? Bo D.O. jechał chodnikiem?
„Skręć w ulicę ulica Marszałkowska”. „Skręć w ulice ulicę”
to jej znak fabryczny. Źle świadczy o sztucznej inteligencji, ale jeszcze
gorzej o inżynierach i programistach, którzy ją tak zaprojektowali.
Zdarza się jednak, że przestaje mówić „skręć w ulicę ulica”,
a mówi skręć w lewo 801”. Ki diabeł? Po sprawdzeniu okazuje się, że ona podaje
numer drogi. W mieście! Skąd u licha D.O. ma wiedzieć, jaki numer nosi
Marszałkowska czy Okopowa?! I to nie mówi „skręć ‘w’ 801 (to bodaj Wał
Miedzeszyński), tylko „skręć 801”.
Czy D.O musi się jeszcze denerwować wydawszy swoje ciężko
zarobione pieniądze na zakup samochodu? Pisarze wiedzą, że autor powinien
męczyć się tak długo, żeby czytelnik już nie musiał, a inżynier od Volkswagena
nie? Nie wie tego?
Niedawno, dwukrotnie samochód D.O. był w warsztacie, gdzie
dwukrotnie wgrywano mu nowy system, bo za pierwszym razem nie całkiem się
przyjął. Żadnej poprawy. Co jakiś czas idą w tilt wszystkie systemy
wspomagania, ale, w przeciwieństwie do pierwszych miesięcy życia tego auta, po
chwili „wstają” i dalej służą. „Ulicą w ulicę” dalej jest. Aktualizacji mapy
brak.
Jedyny odczuwalny efekt, to ten, że samochód się energicznie
z D.O. bije. Kiedy mu włączyć ACC, czyli adaptacyjny tempomat, czyli coś, co
sprawia, że samochód sam się zatrzymuje i rusza i utrzymuje tę samą odległość
od poprzedzającego go pojazdu, niezależnie od jego prędkości, zaczyna bardzo
energicznie utrzymywać cię w środku pasa ruchu i nie pozwala np. unikać dziur
na drodze. Trzeba się mocno naszarpać z kierownicą, żeby wola kierowcy
przeważyła. Ale, gdy zaufać temu systemowi i przestać kontrolować trajektorię,
nieszczęście gotowe. Mylą go krawężniki, mylą pasy, które się rozchodzą w lewo
i prawo mylą kałuże. To samo da się powiedzieć o systemie automatycznego
parkowania: on sobie jedzie, nie zwracając uwagi na dziurę między zaparkowanymi
samochodami.
Innymi słowy: nudzić się w tym volkswagenie nie można.
A co to będzie, jak się robotnicy na dobre obrażą na dyrekcję za zamykanie trzech wielkich fabryk, na brak podwyżek, a nawet obniżki i zaczną robić samochody tak, jak robiono je w turyńskiej fabryce Mirafiori w latach 70?
„Z ogromnym żalem informujemy o śmierci Stanisława Tyma, wielkiej postaci polskiej kultury i mediów. Przez dekady meblował nam zbiorową wyobraźnię i kształtował poczucie humoru.
Stanisław Tym: aktor charakterystyczny świata polskiej
kultury i mediów. Wybitny satyryk, dramaturg, felietonista, scenarzysta i
reżyser, ale też estradowiec, urodzony – co wie każdy miłośnik polskiego kina –
„w 1937 roku, w lipcu, właściwie w drugiej połowie lipca”. Przeżył powstanie
warszawskie w piwnicy walczącego miasta. Studiował chemię na Politechnice
Warszawskiej, przetwórstwo na SGGW i aktorstwo na PWST, ale do kina i felietonu
dotarł poprzez kabaret – jeszcze pracując jako bramkarz i szatniarz w klubie
Stodoła, proponował skecze Studenckiemu Teatrowi Satyryków”.
Przełomem w karierze Tyma był film „Rejs” Marka Piwowskiego (1970) i niezbyt sympatyczna rola pasażera na gapę, który zamienia się w cynicznego instruktora kulturalno-oświatowego i podporządkowuje sobie załogę płynącego po Wiśle statku o nazwie „F. Dzierżyński”. Rzecz przeszła do historii jako zakamuflowana metafora 1968 r., kiedy to inteligenci dostawali solidne baty od władzy ludowej, ale metafory dotyczące opresyjnych rządów i sukcesów drobnych aparatczyków okazały się specjalnością Tyma.
Wspólnie ze Stanisławem Bareją, jako aktor, a później
współscenarzysta, nakręcił pięć niezapomnianych komedii wykpiwających schyłkową
epokę Gierka. Od „Poszukiwany, poszukiwana” po „Misia”. Wspólnie prześwietlali
wymazywane w środkach masowego przekazu albo skrzętnie retuszowane zapyziałe
oblicze PRL, zmagając się z ingerencjami cenzury i zderzając z krytyką prasową.
Publiczność za to te filmy pokochała – a samego Tyma szczególnie za rolę
Ryszarda Ochódzkiego, kombinatora i kanciarza, prezesa klubu sportowego Tęcza,
który łączył w sobie to, co najgorsze w polskich elitach czasu realnego
socjalizmu: butę, egoizm, pazerność, kolesiostwo, zły gust, megalomanię, strach
przed zdemaskowaniem niedostatków inteligencji, niechęć do kobiet, brak
kręgosłupa moralnego. Ochódzki wracał w kolejnych filmowych odsłonach, a jako
model opowieści o typie człowieka próbującego płynąć z prądem historii – także
w III RP.
W 1972 r., zaproszony na łamy „Literatury”, Stanisław Tym
zaczął pracę felietonisty. Swoje niezbyt długie, zwarte i ciągle pełne humoru
teksty publikował regularnie także na łamach „Tygodnika Kulturalnego”,
„Wprostu”, „Rzeczpospolitej”, a przez 18 ostatnich lat w „Polityce”, śledząc i
komentując na naszych łamach ostre zakręty polskiego życia publicznego. Z
dystansu swojego domu na Suwalszczyźnie – dokąd przeniósł się jeszcze w czasach
PRL, zmęczony reperkusjami władzy (podpisał wtedy słynny protest przeciw
zmianom konstytucji i zapisowi o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim) – stale
opisywał absurdy polskiej rzeczywistości, puentując ją także satyrycznymi
rysunkami. Z ostrym, przenikliwym humorem, ale też z niezwykłą wrażliwością.
Był też autorem licznych sztuk teatralnych, m.in. „Poczta
się nie myli” i „Rozmów przy wycinaniu lasu”, a jego „Ciemny grylaż” napisany
kiedyś wspólnie z Jerzym Dobrowolskim wrócił niedawno w nowej wersji na scenę
Och-Teatru. I okazało się – jak z wieloma pomysłami Tyma – że satyra na Polskę
doby realnego socjalizmu może być zaskakująco świeża i aktualna w czasach
kapitalizmu. Pod tym względem spojrzenie Tyma jako autora, który przez dekady
meblował nam zbiorową wyobraźnię i kształtował poczucie humoru, nigdy się nie
zestarzało. Będzie nam Go bardzo brakować.
Stanisław Tym zmarł dziś rano w Warszawie.
Redakcja Polityki.
D.O. opłakuje Stanisława Tyma.
Jako wspaniałego człowieka i wzorowego obywatela, Polaka.
Podłość i głupotę można zwalczać na różne sposoby: jego
okazał się bardzo skuteczny.
Parę miesięcy temu D.O. widział go bardzo wynędzniałego na
premierze wspomnianego „Ciemnego grylażu”. Starość rzadko bywa łaskawa.
Uroń, Czytelniku, łezkę. Nad Tymem, nad końcem pewnej epoki.
Idź, jeśli umiesz, w jego ślady, bo podłość i głupota w Polsce nadal mają się doskonale.
Skoro D.O. nie potrafi zrobić ci, Czytelniku, przyjemności, zrób przyjemność sobie sam, rzuć okiem na zdjęcia z odrestaurowanej Notre Dame, które wspaniałomyślnie zafundowała nam ‘Wyborcza’.
https://wyborcza.pl/56,140981,31490295,katedra-notre-dame.html#S.TD-K.C-B.20-L.1.duzy
Sejm uchylił Jarosławowi Kaczyńskiemu immunitet w sprawie
oskarżenia go o pobicie aktywisty, ale nie w sprawie zniszczenia wieńca w
trakcie miesięcznicy smoleńskiej. W tym drugim przypadku przeciw uchyleniu
głosowali też, poza PiS-em, między innymi przedstawiciele Konfederacji i
większość członków klubów PSL i Polski 2050.
Zdrajcy.
Według sondażu przeprowadzonego przez ‘Find Out Now’, w którym
wzięło udział 2600 respondentów, faszystowska partia ‘Reform’ Nigela Farage’a
jest już drugą silą polityczną w Wielkiej Brytanii. Wyprzedziła Partię Pracy
premiera Sir Keira Starmera. Sondaż daje konserwatystom i ich nowej przywódczyni
Kemi Badenoch 26%, ‘Reform’ Nigela Farage'a - 24%. a Partii Pracy 23%. „Ale to
dopiero początek” – grozi Farage. A przewodniczący ‘Reform’ Zia Yusuf
powiedział: „Wygramy następne wybory”. Które, o ile nie nastąpią wewnętrzne
kataklizmy w obecnie sprawującej władzę Partii Pracy, odbędą się w 2029 roku.
„Szokująca i bezprecedensowa decyzja: CCR odwołała DOKUMENT dotyczący wyborów prezydenckich”
Trybunał Konstytucyjny unieważnił I turę wyborów
prezydenckich. Jak zapowiada CCR, proces wyborczy zostanie wznowiony w całości.
https://adevarul.ro/politica/decizia-soc-ccr-ar-fi-anulat-turul-intai-al-2406859.html
Odtajnione informacje wywiadowcze wykazały, że Rosja
przeprowadziła skoordynowaną kampanię internetową mającą na celu promocję
skrajnie prawicowego polityka, który wygrał pierwszą turę.
Choć był nieznany, choć zadeklarował zerowe wydatki na
kampanię, Georgescu zwyciężył w I turze 24 listopada, co było szokującym
wynikiem w państwie członkowskim UE i NATO graniczącym z Ukrainą.
Moskwa przeprowadziła szeroko zakrojoną kampanię obejmującą
tysiące kont w mediach społecznościowych, mającą na celu promocję tego prorosyjskiego
kandydata Călina Georgescu na platformach takich jak TikTok i Telegram.
No, hurra.
To z pewnością była mina teleskopowa.
To najgorsza wiadomość tygodnia.
Ten fanatyczny morderca jest bohaterem polskich nazioli.
Bardzo może Polsce zaszkodzić.
„Podczas posiedzenia Komisji Prawdy i Pojednania w 1997 r.
Waluś, który był członkiem neonazistowskiej organizacji Afrykanerski Ruch
Oporu, zeznał, że zabił Chaniego by ‘pogrążyć kraj w chaosie, który pozwoliłby
prawicy przejąć władzę’”.
4 lata temu
JAK WYMIERZONO SPRAWIEDLIWOŚĆ KSIĘDZU TISO
Wojska sowieckie wkroczyły do Słowacji w kwietniu 1945 r.,
ale nie znalazły premiera i prezydenta faszystowskiego rządu satelickiej wobec
hitlerowskich Niemiec Republiki Słowackiej, katolickiego księdza Josefa Tiso,
bo uciekł za granicę.
Schronił się w Bawarii, w klasztorze w Altötting, tym samym,
do którego pielgrzymował papież Benedykt XVI wkrótce po swoim wyborze.
Potem ksiądz Tiso ukrywał się jeszcze w klasztorze
benedyktynów w Kremsmünster w Górnej Austrii, gdzie został pojmany przez
żołnierzy amerykańskich, za zgodą ab.pa Monachium kardynała Michaela von Faulhabera.
Nb. kardynał ów, z jednej strony był autorem
antyfaszystowskiej encykliki „Mit brennender Sorge”, pisanej pod dyktando Piusa
XI, ale opublikowanej już za Piusa XII, a z drugiej był również autorem listu
do Adolfa Hitlera: „To do czego stary parlament i partie nie zdołały
doprowadzić przez 60 lat, pańska godna męża stanu dalekowzroczność pomogła
osiągnąć w sześć miesięcy. (...) Niech Bóg zachowa Kanclerza Rzeszy dla naszego
narodu”. No, ale to dygresja.
Za rządów Tiso, ze Słowacji wywieziono 57.628 Żydów
słowackich, z których przeżyło zaledwie 280–800. Przemawiając na dożynkach w
sierpniu 1942 r., zadał sobie retoryczne pytanie: "czy wywózka Żydów była
słuszna'? i zaraz odpowiedział: „Zrobiliśmy to zgodnie z przykazaniem Boga:
Słowaku, wyrzuć, pozbądź się szkodnika”! Po wybuchu Słowackiego Powstania
Narodowego stanął po stronie Niemców, przeciwko własnemu narodowi. Na placu w
Banskiej Bystrzycy udekorował niemieckich żołnierzy szczególnie zasłużonych w
eksterminacji powstańców.
Amerykanie przekazali księdza Tiso władzom czechosłowackim.
W grudniu 1946 roku rozpoczął się jego proces, wyrok śmierci został wydany w
kwietniu 1947. Prezydent Edward Beneš nie skorzystał z prawa łaski.
Ksiądz-faszysta został powieszony o świcie 18 kwietnia 1947
r. na dziedzińcu Pałacu Sprawiedliwości w Bratysławie. Siedem minut po tym, jak
zawisł, lekarz stwierdził zgon. Został pochowany potajemnie na jednym z
bratysławskich cmentarzy, ale potem jego ciało ekshumowano i spalono. W miejscu
pierwszego pochówku spotykają się do dziś nostalgicy sojuszu z Hitlerem,
wielbiciele księdza, od którego czynów odżegnywał się nawet Watykan Piusa XII,
choć nie na tyle, by go wykluczyć ze stanu kapłańskiego.
Cóż: pałace sprawiedliwości powinny zawsze być sprawiedliwe.
Ksiądz i jego ulubieniec.
Dziękuję za sobotni przekaz.Spokojnego weekendu.
OdpowiedzUsuńA u nas wybory prezydenckie za pół roku. Czujność wskazana!
OdpowiedzUsuńTym... Odchodzą wciaz Ci wspaniali. Ruszyl w swoj niebianski rejs
OdpowiedzUsuń