DRUGI OBIEG

Niedziela, 12 stycznia 2025

1.
Psiakość z tym 25! D.O. jeszcze się nie przyzwyczaił i ciągle pisze 24. Na dodatek nie pamięta, czy dawniej też mu tyle schodziło, by zaakceptować nową datę. To pewnie początek Alzheimera. Na szczęście, jak D.O. donosił parę dni temu, niezawodni naukowcy znajdują leki, które opóźniają jej rozwój o 30%. Oczywiście, o ile D.O. dobrze pamięta.

2.
No to przy niedzieli D.O. zaprasza P.T. Czytelników na spacer zimowy. A nawet dwa: pola rano, faxbrycaka wódeczzzki wiekszorem.
Padał śnieg, wiało wietrzysko, było ślisko… D.O. poszedłby więc na spacer do centrum handlowego, zwanego z nie wiadomo jakich powodów galerią, ale podjechał pod jedną i okazało się, że pół miliarda innych osób wpadło na ten sam pomysł, więc, co było robić: pozostawała tylko fabryka wódki.
D.O. słyszał o niej od kilku lat, ale, choć znajduje się w tym samym mieście, D.O. nigdy tam nie był.
No, a jak trafił, to się okazało, że jest ogromna, więc, z winy walącego w oczy śniegu, zabłądził i krążył, niekompletnie odziany, dłuższy czas, marznąc i moknąc, nim odnalazł właściwą drogę. Fajnie, super odnowione, ale chyba dla D.O. nic ciekawego tam nie ma: niepijący jest.

3.
Już za kilka godzi, na portalu natemat.pl , ukaże się najnowsza rozmowa z cyklu „Allegro ma non troppo”.
Przełom lat to pora bilansów i prognoz, więc do fachowej analizy zaprosiliśmy pewnego wieśniaka spod Tarczyna. Przyszedł piechotą, bo kamyk rozbił mu przednią szybę w samochodzie, więc musiał go wstawić do warsztatu w celu wymiany w/w szyby.
Ale ma skodę kamiq, więc sam się prosił.





Rano pola były ledwie przyprószone. Boczne dróżki jeszcze nie posypane solą.


Ale nie to, żeby było nieestetycznie. Choć oczywiście D.O. woli żółty piaseczek na tropikalnej plaży pod palmami.


Czy to nie wygląda, jak brama do Syberii?


Parkowy stawik przymarzał, zupełnie jak D.O.


Ale kaczki w głos się z tego śmiały


D.O. nie pamięta, kiedy ostatni raz śieg chrzęścił mu pod stopami. To jak wrócić do czasów młodości. (A teraz taka moda, że buty sprzedają już przybrudzone, a koszule już przepocone, coby się nie fatygować samemu)


D.O. zostawił swój ulotny ślad, tuż obok Żeromskiego.


A to już wyprawa śmiałka D.O. w środek zapomnianego żywiołu. Myślisz pewnie, Czytelniku, że w takich warunkach Polacy jeżdżą ostrożnie? No to się mylisz. Wszyscy zbyt szybko, nie dostosowując prędkości do warunków, a oczywiście kierowcy beemek i audic zygzakiem, 120 tam, gdzie ograniczenie jest do 80. Niewiele dalej policja w beżowym BMW, które znasz, Czytelniku, z TVN Turtbo z programu „Uwaga pirat” złapała takiego potencjalnego zabójce, ale tylko jednego, a D.O. widział ich z tuzin na 5-kilometrowym odcinku Trasy Siekierkowskiej.


Bo warunki były takie. Tu i tak dobre, bo to obfilce posolona Wisłostrada bis, po praskiej stronie.


A to już frabryka wódki, z wychowawczym hasłem na ścianie. Raj dla A.A!


Miłe złego poczatki: zaraz D.O. się zgubi.


No ciekawie jest. Nawet teatr jest.


D.O. nie zazdrości ludziom, którzy tu mieszkają, bo przy dobrej pogodzie i wielu barach kuszących … tak, wódką, może być tu hałaśliwie.
A skąd się wzięła ta świetlna strefa w poprzek na tym zdjęciu – D.O. nie ma pojęcia.


To duże, postmodernistyczne po lewej, to Targowisko Sztuki. Ciekawe…



No a potem trzeba było wracać. Też D.O. zabłądził między Ząbkami a Gocławiem, ale wykaraskał się przy pomocy nawigacji. Kiepska widoczność była i D.O. będzie się trzymał tej wersji, bo to nie honor gubić się w rodzinnym mieście.


„Prokuratura z czasów PiS zleciła namalowanie obrazów żonie Dariusza Barskiego, do niedawna prokuratora krajowego. Umowy nigdy nie pokazała, mimo wyroków sądów. W końcu poznaliśmy jej treść”.
https://wyborcza.pl/7,75398,31597851,tajne-kopie-matejki-na-zamowienie-prokuratury-co-sie-stalo.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy
To nie może być prawda, to na pewno napisał Mrożek.


Jakoś D.O. twarzy tego alfonsa nie jest ciekaw.
No i gdzie twarz, gdzie duda? Nie rozróżnisz!
Za czasów młodości D.O. mówiło się: „gdybym ja miał taką twarz, to bym na niej siedział”.
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,31604832,sztab-pis-szuka-politycznego-zlota-wiec-nawrocki-mowi-o-trzaskowskim.html?_gl=1*1j1cw9n*_gcl_au*MTQ5MjQ4MzQxNS4xNzMxMzQ0Mzcz*_ga*MTMxMzExOTY4OS4xNjIyMzA3MzI4*_ga_6R71ZMJ3KN*MTczNjYxNzg0Mi4xNzYzLjEuMTczNjYxNzk3NC4wLjAuMA..&_ga=2.216368850.536495787.1735765928-1313119689.1622307328#S.TD-K.C-B.10-L.1.duzy


D.O. miał zawsze kłopoty z Łodzią. Tam spędził życie jego dziadek po mieczu, pogrzeb łódzkiej babki to jedno z pierwszych dziecinnych wspomnień. To miasto wydawało się D.O. wyjątkowo brzydkie, również dlatego, że musiało powstawać bez miłości. Nawet pałace wielkich przemysłowców były wrzaskiem pretensjonalnego kiczu. Ten artykuł wreszcie otworzył D.O. drzwi do Łodzi, dlatego gorąco go Czytelnikom poleca.
https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,31555064,niemcy-nie-uciekli-z-lodzi-bo-nie-czuli-sie-winni-po-polsku.html#S.TD-K.C-B.22-L.2.duzy


No to się chyba D.O. przeprosi z Biedronką. O ile oczywiście nie reklamuje się w za rubliku.
https://wyborcza.biz/biznes/7,177151,31601951,niemiecki-lidl-przyznaje-ze-w-nie-wycofa-sie-ze-sponsorowania.html?_gl=1*d4ccpx*_gcl_au*MTQ5MjQ4MzQxNS4xNzMxMzQ0Mzcz*_ga*MTMxMzExOTY4OS4xNjIyMzA3MzI4*_ga_6R71ZMJ3KN*MTczNjYwMjQ5NC4xNzYyLjAuMTczNjYwMjQ5NC4wLjAuMA..&_ga=2.146638320.536495787.1735765928-1313119689.1622307328#S.PW-K.C-B.2-L.4.maly

1 rok temu
Dowcip dnia: „Będę działał w sposób legalny, zgodny z konstytucją i polskim prawem, tak jak do tej pory”.
Zgadniesz, kto to powiedział?

D.O. już kilka dni temu zaczął pisać o pełzającym zamachu stanu.
Co się zmieniło?
A to, że on przestał pełzać.
Zrobił się zamachem stanu pełną gębą.

Plan (uknuty przez niezłomnego niszczyciela Polski) jest już teraz chyba jasny i przejrzysty dla wszystkich.
Kluczowym pionkiem niszczyciela jest pajac z Pałacu.
Od 15 października, histeria medialna, wprowadzanie chaosu w życie publiczne i gospodarcze, manifestacje, publiczne protesty, okupacje gmachów publicznych, awanturnictwo w Sejmie, nieuznawanie decyzji rządu, nieuznawanie decyzji sądów, wykorzystanie dwóch zatwardziałych kryminalistów – to wszystko ma przekonać Polaków, że popełnili ogromny błąd, głosując na demokratów. Albowiem owi demokraci niszczą demokrację, łamią Konstytucję, łamią prawo, robią z Polski Białoruś.
Czy ciebie, Czytelniku przekonali?
To wszystko musi być jak najgłośniejsze i jak najbardziej histeryczne, bo czasu zamachowcy dali sobie niewiele. Bo prawdziwy przewrót musi się dokonać przed końcem stycznia.
Wtedy pajac z Pałacu zawetuje ustawę budżetową i rozwiąże Sejm i Senat.
I będą nowe wybory.

Jak powinien zareagować obóz demokratyczny?
Przede wszystkim przyjmując do wiadomości, że to już nie jest walka o stołki i apanaże, ale regularny zamach stanu. Tutaj nie ma miejsca na relatywizowanie.
Tutaj trzeba pokazać cojones i zachować się jak Jelcyn w obliczu puczu Janajewa.
Oni chcą walki? Dajmy im walkę. Chcą wojny? Dajmy im wojnę.

3 lata temu
Oświecenie zapoczątkowało proces, który umożliwił połączenie wszystkich jedną siecią ludzi na całej planecie. Utopiści mówili, że kiedy człowiek skontaktuje się z drugim człowiekiem, kiedy jeden pozna drugiego, kiedy zrozumie, że jego bój i cierpienie, jego radość i przyjemności są identyczne, jak jego własne – wtedy nie będzie już powodów do wojen.
Oświecenie jednak myliło się…
Wybitny dziennikarz Włodek Goldkorn, przypomniał przedwczoraj, z okazji rocznicy śmierci wielkiego Zygmunta Baumana, fragmencik wywiadu, jaki z nim zrobił w 2008 r.: „Miło byłoby pomyśleć – mówi Bauman -  że nasza cywilizacja zmierza w kierunku rozsądku i moralności, choć z pewnymi wpadkami po drodze. Niestety tak nie jest. Niektórzy bardzo wykształceni obserwatorzy twierdzą, że impertynenckie ambicje nowoczesności, zaczęły się od szoku, wywołanego trzęsieniem ziemi w Lizbonie (w 1755): ślepa natura, pozbawiona jakiejkolwiek racjonalności, obojętna na rozróżnienie cnoty i grzechu między zasługą i winą, uderza przypadkowo. Należy zatem powstrzymać siłę żywiołów, zmusić naturę do korzystania z kategorii dobra i zła. A za pomocą rozumu i technologii ludzkość nada moralny porządek amoralnemu chaosowi”.
- Właśnie dokonał pan syntezy myśli oświeceniowej. Wynik? – pyta Włodek Goldkorn.
- „Skutki różnią się od intencji. Nie udało nam się przekonać natury do posłuszeństwa ludzkim wyobrażeniom o cnotach i występkach. Ale konsekwencje naszych działań, bezbłędne z technicznego punktu widzenia, uderzają nas irracjonalnym okrucieństwem, okrucieństwem, które do tamej pory przypisywaliśmy tylko i wyłącznie naturze”.
A zatem to, co łączy nas z naturą to okrucieństwo?

4 lata temu
Knajpo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie,
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Z knajpami nawiązałem późny romans. Bieda kazała obchodzić je z daleka. Z poprzedniego życia w Polsce wspominam zaledwie kilka knajpianych biesiad; przeważnie po jakichś premierach. Fajnie było, ale i mnie i współbiesiadnikom zależało chyba tylko żeby się nachlać, więc mam zero wspomnień kulinarnych. Jakieś szkolenie dla managerów w „Złotym Linie” w Serocku – to chyba jedyne doznanie barbarzyńcy w kulinarnym ogrodzie: odkryłem, że szkolno- i uczelnianostołówkowe ryby to jednak świństwo i że może być o wiele lepiej.
Potem nastały Włochy. Dziesięć pierwszych lat bezknajpianych, bo nędza. Ale wystarczył włączony telewizor czy radio, żeby głowa spuchła od jedzeniowych celebracji. Dekada pasibrzucha-teoretyka. To tak, jak gdyby człeka od dzieciństwa przetrzymywanego w niewielkiej celi, nagle posadzić przed teleskopem, by odkrywał nieskończoność wszechświata.
No, ale kiedy wreszcie mogłem… Hulaj dusza, drżyj wago! Oczywiście w większości też „a scrocco”, czyli za cudze. Komitywy dziennikarskie były tam i sam zapraszane, a zaproszenie, niezależnie od oficjalnego celu, oznaczało wyżerkę. A, że wyżerka figę warta bez wypitki, to i przy okazji załapałem się na przyspieszone, intensywne studia enologiczne.
Potem jakoś tak się porobiło, że znalazłem się w „Grupie Smaku” – stowarzyszeniu dziennikarzy piszących o jedzeniu i piciu (no dobrze, niech będzie elegancko: „food & wine sector”) i jeszcze do tego wśród jurorów Slow Foodu – i wsiąkłem. Już było po mnie.
Kto czytał moje „Najpiękniejsze słowa”, może pamiętać dudnienie, niosące się od mojego – grzesznika – bicia się w piersi. Bo ta, ja, człowiek bez charakteru, śmiałem narzekać na nadmiar!
Zapraszano nas często i w jednym tylko celu: popisać się. Niech ci, którzy potrafią zrozumieć i docenić – docenią i zrozumieją wykwintność kunsztu kucharza!
Zasiadałem ci ja o 13.00, o Świętej Porze Obiadu, w przezacnym gronie do wielkiego stołu, nim zdążyłem uporać się z powitalnym prosecco, już wnoszono pierwszą z sześciu przystaweczek, potem – na spróbowanie – trzy pierwsze, rzecz jasna do każdego inne białe, bo małżeństw się nie rozdziela, dwa drugie – i nie trzeba dodawać, że również czerwone dają z siebie najwięcej tylko w parze z właściwym daniem, kilka deserów, do których, a to zibibbo, a to vinsanto, a to passito, caffe i – cudowny wynalazek Włochów – ammazzacaffe (killer kawy). I to wszystko smakowałoby zapewne gorzej, gdyby nie sąsiedzi: przekrzykujący się przez stół, opowiadający anegdoty, kawały, wspomnienia.
I nikomu nie przychodziło do głowy popatrzeć na zegarek, ale w którymś momencie pojawiał się jakiś gentiluomo, który oznajmiał, że jest amfitrionem kolacji w zupełnie innym lokalu i że mieliśmy tam być o 18.00, a jest już 18.15 i gdybyśmy byli tak uprzejmi i się pofatygowali, bo kucharz już podciął sobie żyły w jednej ręce, że mu wszystko stygnie, a nas nie ma…
No i zrywaliśmy się do biegu, konstatowaliśmy, że nas wszystkich od siedzenia d. boli i właśnie wtedy, w drodze do drugiego lokalu, w którym rękę kucharza zdołano już zabandażować, mnie i Przyjaciołom zza stołu zdarzało się narzekać, mówić, że nie damy rady, że nie mamy miejsca i że musimy iść wcześniej spać…
Zwłaszcza że byliśmy starymi wyjadaczami (!) i wiedzieliśmy, że nad Morzem Śródziemnym głównym posiłkiem jest właśnie kolacja…
I dzisiaj, kiedy spotkałem się z Przyjacielem, który ma skromną warszawską restaurację, poczułem boleśnie, bardzo boleśnie, jak bardzo mi cię knajpo brak!
Knajpie brak też mnie. I ciebie też. Oni, knajpiarze, podobnie, jak hotelarze, są zrozpaczeni, zrujnowani, zdesperowani.
Ja w Warszawie mało chodzę po knajpach, bo jednak moje wymagania w stosunku do potraw są znacznie powyżej przeciętnej. Ilekroć daję się namówić rozentuzjazmowanym Kolegom, polecających jakieś fantastyczne ponoć jedzenie w takim czy innym lokalu, tylekroć nie wiem, co robić z twarzą, kiedy potem pytają mnie „jak było”?
A i we Włoszech (nie byłem już od roku, chcę umrzeć!) też już bardzo starannie dobieram knajpy. W takim Rzymie jest zaledwie kilka, którym oddaję się bez reszty i bez pytania, co mi podadzą. Ale, kiedy plącząc się po Toskanii, Kampanii czy Apulii, po wyczytaniu w portalach podróżniczych dwóch tuzinów recenzji (wybieram tylko recenzje włoskie, cudzoziemcy się nie znają!) nieufnie wchodzę do wypatrzonej knajpki, w dziesięciu przypadkach na dziesięć spotyka mnie przyjemna niespodzianka.
Knajpo! Wróć! Ja tu płaczę po tobie!


6 lat temu
Joanna Ćwiklak:
Nasz urlop był ubogi w takie smaczki, ale... Jacek Palasinski to ma dopiero przygody! Do poczytania w e-booku:
„Którymś razem mieszkałem w małym hoteliku w Jerozolimie, prowadzonym przez sympatyczną rodzinę. Zaprzyjaźniłem się z nimi i spędzałem wolny czas na długich rozmowach, zwłaszcza z synem właścicieli, studentem Uniwersytetu w Jerozolimie.
Otwartogłowi, świetnie poinformowani, z poczuciem humoru i dystansu, oczywiście Aszkenazyci. W noc purimową obudziły mnie dzikie wrzaski pod oknem. Wyjrzałem na zewnątrz: w pustym zazwyczaj zaułku dziko okładały się pięściami dwie grupy ortodoksyjnych Żydów. Krew gęsto kapała z rozbitych nosów i warg.
 Wybiegłem w piżamie z pokoju, alarmować właścicieli, że coś się złego pod ich hotelem dzieje. A widzę, że oni stoją w drzwiach i śmieją się do rozpuku.
 – Co się dzieje, dlaczego się śmiejecie, wezwaliście policję? Oni się pozabijają!
 – A niech tam, mała strata – i dalej się śmieją.
 Z trudem wydobyłem od nich o co chodzi, skąd ta przemoc. Okazało się, że grupa tych ortodoksyjnych Żydów, którzy pod długimi, czarnymi płaszczami mieli pończochy napadła na tych ortodoksyjnych Żydów, którzy pod chałatami mieli spodnie, krzycząc, że są ateistami”.


7 lat temu

Miałem do załatwienia to i owo w urzędzie. Nacisnąłem guziczek, maszynka wypluła mi numerek. „No to sobie posiedzę” – pomyślałem, konstatując, że przede mną jest jeszcze 17 osób, a stanowiska cztery. Potem wyszło, że posiedzę jeszcze dłużej niż myślałem, bo na jednego klienta schodziło około 20 minut.
Usadowiłem się na kanapce, zadowolony, że znalazłem miejsce.
Okazało się ciekawe. Za moimi plecami przewijali się sami cudzoziemcy: Kilku Ukraińców, oraz Irakijczyk, usiłujący nostryfikować swoje ojczyste prawo jazdy.
Przypomniały mi się czasy, gdy ja, jeszcze jako cudzoziemiec, musiałem załatwiać urzędowe sprawy we Włoszech. I pomyślałem, że ja jednak spotykałem się z większą życzliwością i człowieczeństwem, choć ze znacznie, ale to znacznie dłuższymi kolejkami, często całonocnymi. Jakiż ja się czułem wówczas upokorzony, poniżony, pozbawiony godności i człowieczeństwa!
Włoscy urzędnicy i funkcjonariusze oczywiście nie znali żadnego innego języka poza swoim, więc ja byłem w niezwykle uprzywilejowanej pozycji mogąc się z nimi precyzyjnie porozumiewać. Ale…
Ja znałem włoski bardzo dobrze, ale często na wykładach kolejnych biurokratów siedziałem, jak na tureckim kazaniu. I w niczym się nie różniłem od przeciętnego Włocha, który też absolutnie nic z tego nie rozumiał. W Biurokratlandii mówi się językiem biurokratlandzkim, z gruntu odmiennym od języka, jakim na co dzień zwykli się posługiwać zwykli ludzie.
We Włoszech, w latach 90. specjalna komisja zrobiła wykaz słów, których zakazano używać w dokumentach urzędów państwowych. Ulubionych słów biurokratów, całkowicie niezrozumiałych dla przeciętnego obywatela.
U nas nic podobnego się nie zdarzyło, a szkoda.
Ci, za moimi plecami – nie byli tak uprzywilejowani, jak ja we Włoszech. Ukraińcy usiłowali po polsku z rosyjska wytłumaczyć, o co chodzi, z różnym powodzeniem. Irakijczyk był w Polsce od 6 miesięcy (dlatego potrzebował już polskiego prawa jazdy) i znał tyle słów, ile niezbędne mu było do przetrwania.
Z drugiej strony biurka była Biurokracja, uosabiana przez zmęczoną urzędniczkę, nieustannie zdumioną, że skoro ona zna meandry polskiego prawa, to dlaczego wszyscy inni nie?
Przy każdym braku zrozumienia powtarzała to samo zdanie po kilka razy, coraz głośniej, bo, jak wiadomo, głośniejsze mówienie ułatwia zrozumienie. Tyle, że u głuchawych, ale nie u cudzoziemców.
Nie była nieuprzejma, ale też nie była uprzejma. Starała się nadać głosowi pozór cierpliwości.
A więc, czekając na moją kolejkę do właściwego biurka, miałem raz po raz odruch, żeby wstać i czule objąć kolejnych klientów urzędniczki za moimi plecami. Zrozpaczonych, poniżonych, nagle pozbawionych podmiotowości, pozbawionych człowieczeństwa; pyłów i prochów, zderzających się z biurokratycznymi Himalajami i to w obcym języku.
Bez dokumentów, o które występowali nie mogli pracować, pewnie nawet straciliby prawo do przebywania na terenie naszej mlekiem i miodem płynącej Pislandii. Nagle ich los, ich życie, życie ich odległych rodzin zostało złożone w ręce urzędniczki, z którą nie potrafili się porozumieć. Musieli być pokorni, jak kiedyś ja, udawać nieskończony podziw i szacunek dla tej uosobionej Biurokracji, bo jej niechęć mogłaby przekreślić ich nadzieje i aspiracje.
Nie jest łatwo być emigrantem. Oddaleniu od domu, rodziny, przyjaciół towarzyszy strach, nieustanny strach przed tym obcym światem, w którym wszystko jest ci nieprzyjazne: drzewa, kamienie, krajobrazy… A najbardziej ludzie…
Nie będę tu uprawiał dydaktyki, pisząc, jak ważni są ci ludzie dla naszej gospodarki, dla naszego handlu, dla budowlanki. A to, co ich u nas czeka?… Podniesiony, udający cierpliwy głos urzędniczki, to często najlepsze, co może ich spotkać…
Właściwie żałuję, że nie wstałem i ich nie objąłem. Może przyniosłoby im to chwilę ulgi, może poczuliby się znów ludźmi, może Polska przez chwilę nie wydawałaby się im tak wroga.
Ale przecież sam czekałem na wizytę przy urzędniczym biurku i nie mogłem się narażać…

















Komentarze

  1. dziękuję za dzisiejszy nie,dzielny przekaz , zaginęły obrazy z gabinetu ? wytłumaczenie jest chyba proste na tych matejkowskich kopiach są pewnie "twarze osób'' z szajki . D.O. osoby pracujące w biurach przy obsłudze interesantów , tzw. biurby powinny mieć kursy z empatii (oceniane ) , Pewnie niewiele to da bo przecież większość społeczeństwa jest innym nieprzychylna . Przesyłam niedzielne serdeczności .

    OdpowiedzUsuń
  2. Mrożek ze swoją atmosferą groteski i absurdu wysiada przy pisich... Granie na dwa fronty... Bez liku teraz takich.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprawy rodzinne spowodowały, że musiałam wczoraj odbyć podróż do Bydgoszczy, wiało, padało (śnieg z deszczem), ale droga przygotowana i kierowcy wyjątkowo spokojni. Wspominam, bo moi rozmówcy byli zdecydowanie zmęczeni i rozczarowani poczynaniami polityków. Panuje smutek, przygnębienie i wielkie rozczarowanie. Nie napawa to optymizmem. Grupa, że mimo wszystko pójdą na wybory jest niewielka. Przygnębiający dzień miałam... Ale pamiętam, ze nadzieja umiera ostatnia. Czekam na rozmowę redaktora. Dobroci i siły. Pięknie dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga