DRUGI OBIEG

Poniedziałek, 27 stycznia 2025
80 rocznica wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz – Birkenau.

1.
Od rana leje. To znaczy raz leje, raz siąpi. Spacery tylko wilgotne, zdjęcia tylko spod parasola. Szare na szarym. Ale tłum wcale się nie przerzedził. Mnóstwo cudzoziemców. Przeważają Nordycy, zaskakująco dużo Japończyków.
Rano nieudana próba zwiedzenia Muzeum II Wojny Światowej, trudno. Może to i lepiej, bo D.O. zachował energię na Muzeum Narodowe. Już parę lat temu wybierał się do Gdańska po to, by znowu, po wielu latach, po tym muzeum pochodzić, ale nim kupił bilet na pociąg, wyczytał, że muzeum zamknięte z powodu bliżej nieokreślonych prac remontowo-konserwacyjnych. Ale dożył do następnego razu i sobie obrazów i rzeźb zażył.
Dzieciaki, ale i dorośli. Biegają z puszkami O.K.wsiaka. Na ulicach i deptakach nie uświadczysz nikogo bez serduszka, zagraniczni turyści też się chętnie dokładają.
Ale wiesz, Czytelniku, co jest najfajniejsze? Że w przeciwieństwie do pozostałych 364 dni w roku, w Dniu O.K.wsiaka wszyscy Polacy są dla siebie ŻYCZLIWI! „Miłego dnia”, „Miłego wieczoru”, „Dziękuję”, „Wszystkiego najlepszego, powodzenia”!
D.O. wchodzi do znanej sobie restauracji na deptaki nadmorskim w Sopocie. Od drzwi uśmiechnięta od ucha do ucha, tryskająca życzliwością pani informuje z entuzjazmem, że każdy pieniążek za zupę dnia idzie w całości na WOŚP. Potem wychodzi przed knajpkę, wciąga dwie małolatki do środka, mówiąc „skoro zbieracie, skoro stoicie na tym deszczu, to chodźcie tu na zupę, oczywiście nic nie płacicie”! Zupa – grochówka – pyszna! Ale ma tyle „wkładek”, że D.O. po zjedzeniu pół talerza czuje się syty.
Pod wieczór, po chlupiących przechadzkach po Sopocie, powrót do Gdańska i znów: „och, to się w głowie nie mieści”.

2.
Wady?
Trują.
Odkąd przyjechał, D.O. je fatalnie i drogo. Wstrętne, smażone w jakimś najtańszym łoju. Rybki niejadalne. Generalnie D.O. odradza spożywanie ryb z Bałtyku, ale też nie podejrzewa, żeby to, co mu serwowano miało coś wspólnego z otwartym morzem. Wszystko oczywiście z zupełnie zbędnej panierce, oczywiście przyprawionej jakimiś kolorowymi proszkami (po jakie licho?). Jedynie zupka w Sopocie i kawa oraz mały serniczek w Grandzie sprawiły D.O. kulinarnej satysfakcji.
A już zupełnie wściekły wyszedł z restauracji rzekomo włoskiej „Amare gusto”. Kretyn z D.O. bo przecież jak brakuje rodzajnika, to nie może mieć nic wspólnego z jakimkolwiek Włochem – nie analfabetą. I istotnie, żaden Włoch się tam nawet nie zbliżył. Ci barbarzyńcy na coś, co nazywają pizzą neapolitańską kładą … śmietanę!!! D.O. żałuje, że od razu nie wyszedł! Zapytał, czy może dostać pizzę po prostu z mozzarellą i rucolą. Nieco chamowaty kelner powiedział, że musi D.O. wybrać jakąś pizzę z menu, bo inaczej będzie drogo. Co najwyżej mogą nie walić śmietany. D.O. No to D.O. jeszcze raz: mozzarella fior di latte, rucola. No i przynieśli mu grdułę, na brzegach spaloną, w środku zakalec, ale najgorsze, że dowalili kawałki obrzydliwego, marynowanego bakłażana, który tam pasował, jak Pitin do klubu przyzwoitek i – o zgrozo – wtopili w mozzarellę plasterki czosnku!
Czytelniku, trzymaj się od tej pułapki z daleka!

Gdańszczanko, Gdańszczaninie! Poratuj, gdzie można w Gdańsku coś zjeść i nie być otrutym?
D.O. był kiedyś w jakimś szerszym towarzystwie w jakiejś dobrej knajpie z prezydentem Adamowiczem i bodaj z ministrem (Wówczas Obrony) Sikorskim, jacyś senatorzy, jakiś high-life. Było pysznie, ale D.O. nie pamięta ani nazwy, ani lokalizacji. Wie, że podawali goldwassera na zakończenie. D.O. nie pił, bo nie pija trunków wysokoalkoholowych. No i na pewno było drogo.

Chyba trzeba będzie znaleźć jakąś pierogarnię, najlepiej ukraińską… A jeszcze lepiej litewską. Litwa D.O. nigdy kulinarnie nie za  wiodła, Ukraina takoż.

3.
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. z 1997 r. nr 78, poz. 483): Art. 13. Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.
Art. 32.
Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz.U. z 2022 r. poz. 1138, z późn. zm.);
Art. 256.
§ 1. Kto publicznie propaguje nazistowski, komunistyczny, faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 1a. Tej samej karze podlega, kto publicznie propaguje ideologię nazistowską, komunistyczną, faszystowską lub ideologię nawołującą do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne.
§ 2. Karze określonej w § 1 podlega,
kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, zbywa, oferuje, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w § 1 lub 1a albo będące nośnikiem symboliki nazistowskiej, komunistycznej, faszystowskiej lub innej totalitarnej, użytej w sposób służący propagowaniu treści określonej w § 1 lub 1a.
Art. 257.
Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowościowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

4.
Jak myślisz, Czytelniku?
Wycofają poparcie dla alfonsa i na jego miejsce „Niezależnym kandydatem” na prezydenta uczynią tego łysego żula, co właśnie ustąpił z szefa, pożal się Boże, BBN?


5.
Pewien naćpany naziol, aspirujący do władzy nad światem, zażądał, by nazwę Kanału La Manche zmienić na „George Washington Channel”. No to trzeba będzie. W końcu jego boss kazał przekreślić tubylczą nazwę najwyższego szczytu Ameryki Północnej i przywrócić tę, stosowaną przez białych, europejskich okupantów kontynentu.
Ten sam naziol wystąpił na wiecu nazioli niemieckich i namawiał ich na „Wielkie Niemcy” i porzucenie rozważań o winach przeszłości.

„Słowa, które usłyszeliśmy od głównych aktorów wiecu AfD o „Wielkich Niemczech" i „potrzebie zapomnienia o niemieckiej winie za nazistowskie zbrodnie” brzmiały aż nazbyt znajomo i złowieszczo. Zwłaszcza na kilka godzin przed rocznicą wyzwolenia Auschwitz" - napisał Tusk w serwisie należącym do owego naziola.
Co premier Tusk robi jeszcze na „X”?

6.
Po tym jak ujawniono szczegóły „straszliwej” rozmowy telefonicznej, podczas której premierka Danii Mette Frederiksen stanowczo potwierdziła, że Grenlandia nie jest na sprzedaż, Donald Trump zagroził Danii konsekwencjami gospodarczymi. Potem powiedział, przemawiając na pokładzie Air Force One że Stany Zjednoczone i tak przejmą kontrolę nad Grenlandią. „Myślę, że nam się uda” – powiedział i dodał, że 57 000 mieszkańców wyspy „chce być z nami”.
„Wierzę, że Grenlandia, którą otrzymamy, ponieważ naprawdę ma to związek z wolnością świata” – powiedział. „Nie ma to nic wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi, poza tym, że to my możemy zapewnić wolność”.
No, idzie na wyścigi z Putinem. Czy dojdzie do tego, że Europa będzie toczyć wojnę ze Stanami Zjednoczonymi? Już się mówi, że UE powinna wysłać swoje wojsko na Grenlandię.

7.
W odwecie za decyzję rządu Kolumbii o odmowie lądowania dwóch amerykańskich samolotów wiozących tam nielegalnych imigrantów z USA, Donald Trump ogłosił w programie „Truth”, że nakłada na Kolumbię cła w wysokości 25%, które w ciągu tygodnia, jeśli Kolumbia nie zmieni stanowiska, wzrosną do 50%. Dołożył do tego zakaz wjazdu i cofnięcie wiz dla wszystkich urzędników rządowych Kolumbii, ich sojuszników i zwolenników.
Na takie dictum prezydent Kolumbii Gustavo Petro ściągnął spodnie i na lądowanie amerykańskich samolotów z uchodźcami zezwolił. Trump sankcje odwołał.

8.
Trump jest rozczarowany liczbą imigrantów, aresztowanych przez funkcjonariuszy ICE, urzędy do zwalczania nielegalnej imigracji. Do tej pory aresztują ich średnio kilkuset dziennie, a Trump żąda 1500.

9.
CIA zmieniła swoje oficjalne stanowisko w sprawie pochodzenia Covid-19: „najbardziej prawdopodobne jest, że wirus wydostał się z chińskiego laboratorium, a nie został przeniesiony przez zwierzęta”. Nowa ocena następuje po zatwierdzeniu Johna Ratcliffe’a na stanowisko dyrektora Agencji.

10.
O „wyborach” w Białorusi D.O. nie będzie pisać, bo mu przykro.

La Bahnrampe di Birkenau dopo la liberazione. Foto: Archivio del Museo statale Auschwitz-Birkenau
80 lat temu


Gdańsk w XVII wieku


To hotel D.O., Królewski. Mieszkał tu w przeszłości kilkakrotnie, był to przyzwoity hotel dwugwiazdkowy za bardzo przystępną cenę. Dziś jest trzygwiazdkowy, niedogrzany, D.O. ledwo cię przeciska między łóżkiem a ścianą. Ale nic to, bo łączą D.O. z tym hotelem miłe wspomnienia.


Między innymi to wspomnienie. To było właśnie tu, w „Królewskim”. D.O. w bardzo wąskim gronie rozmawiał z Dalaj Lamą ponad godzinę.

Legitymacja dziennikarska D.O. działa we wszystkich ważniejszych muzeach świata, od Galleria Borghese po Tate Gallery, od Prado to Metropolitan Museum w Nowym Jorku. Bez gadania D.O. dostaje bilet, czasami jeszcze ekstra przewodniki.
Nie działa tylko w Muzeum II Wojny Światowej: „A, to pan musi zgłosić się do rzecznika prasowego” – powiedziała pani w kasie, po konsultacji z przełożonymi.
Duch Alfonsa Nowogrodzkiego unosi się jeszcze nad tym miejscem…


Wystarczy, że D.O. na chwilę wyjedzie, ba, wystarczy, że się odwróci, a potem znowu spojrzy… I ciągle mu ten widok dech zapiera.

Na szczęście legitymacja prasowa D.O. działa w gdańskim Muzeum Narodowym. Poszedł tam na skrzydłach, popatrzeć (znowu) na Sąd Ostateczny Memlinga.
Był tam D.O. ze swoją Dziewczyną jako nastolatek, może 17-to, może 18-latek. Jego Dziewczyna jeszcze nie chodziła do ASP, jeszcze uczyliśmy się w LO Słowackiego, ale ona już WIDZIAŁA świat innymi oczami niż wszyscy śmiertelnicy i wprowadzała D.O. w świat wizualnej rozkoszy, jaką może dać oglądanie obrazów wielkich mistrzów.
Dziś, po 55 latach, zostawiwszy ową Dziewczynę w domu, poskręcaną atakiem korzonków (ale najgorsze już za nią), D.O. ponownie stanął przed Memlingiem, usiłując porównać pamięć o tym obrazie z samym obrazem. Porównanie wypadło na korzyść obrazu, bo pamięć zlała tysiące oglądanych przez ponad półwiecze Sądów Ostatecznych w jeden wielki Sąd Ostateczny, a w tym zlaniu zatarły się kontury każdego z nich.


Piekło i niebo. W niebie wszyscy na golasa i to koedukacyjnie, żeby zachęcić do cnót na ziemskim padole, ale zaraz dostają swoje ziemskie szaty z powrotem. Św. Piotr – z kluczem w dłoni – wita dusze sprawiedliwych na kryształowych schodach. Równie koedukacyjnie i równie na golasach jest w piekle, ale tam frajdy nie ma, szat nie ma, czarne maszkarony wtrącają grzeszników w wieczną otchłań ziejącą ogniem piekielnym. Jak to w piekle.
Obraz powstał między rokiem 1467 a 1471 i stał się archetypicznym opus magnum malarstwa niderlandzkiego. Obraz został wykonany na zamówienie włoskiego bankiera Angola di Jacopo Taniego (fundator i jego żona uwiecznieni na zamkniętych skrzydłach ołtarza) z brugijskiej filii banku Medyceuszy i był pierwotnie przeznaczony dla rodowej kaplicy San Michele w kościele San Bartolomeo w Badia Fiesolana w Fiesole pod Florencją.
W 1473, podczas transportu do Italii na pokładzie galery San Matteo, został zdobyty przez gdańskiego kapra Pawła Beneke dowodzącego karaką o nazwie Piotr z Gdańska.
Gdańscy właściciele statku kaperskiego (podczas podziału łupów) ofiarowali ołtarz Memlinga gdańskiemu Kościołowi Mariackiemu.
W erze napoleońskiej tryptyk trafił do zbiorów paryskiego Luwru. Po klęsce Napoleona został przewieziony do Berlina, a do Gdańska wrócił w 1817.
Pod koniec II wojny światowej dzieło Memlinga zostało wywiezione przez Niemców w głąb Rzeszy i tam, w Turyngii – po wkroczeniu Armii Czerwonej – wpadło w jej ręce. Jako zdobycz wojenna stało się eksponatem leningradzkiego Ermitażu.
W 1956 tryptyk Memlinga uczestniczył w Wystawie Dzieł Sztuki Zabezpieczonych przez ZSRR w Muzeum Narodowym w Warszawie, a w 1958 powrócił ponownie do Gdańska (w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku – wcześniej Muzeum Pomorskiego – znalazł się formalnie 21 września 1956). Nie zawisł jednak, jak poprzednio, na filarach Kościoła Mariackiego, tylko stał się eksponatem muzealnym ówczesnego Muzeum Pomorskiego w Gdańsku. W latach trzydziestych XX w. ewangelicka parafia Marii Panny na Głównym Mieście w Gdańsku definitywnie przekazała obraz do muzeum. W Kościele Mariackim znajduje się kopia obrazu.


Mocno dokazująca sztuka średniowieczna i renesansowa. Na kimż ta dama tak stoi, Czytelniku, wiesz?
Obok Madonna z Dzieciątkiem (bez Dzieciątka) z 1200 r., być może z opactwa w Oliwie.
Po prawej apostoł z księgą z końca XIV wieku. Wygląda trochę na niedorozwiniętego, nieprawdaż? Ale czytać umiał, co przenosi całą opowieść w krainę fantasy.
To, co uderza, że na rzeźbach i portretach, kobiety mają znacznie inteligentniejsze miny, niż ci ciule dostojnicy płci męskiej. I fajnie!


Ale, generalnie, jakichś bardziej inteligentnych twarzy nie było zbyt wiele.


Fragment kolejnego tryptyku. Rozrywki mieli wówczas dość monotonne.



Uczta Baltazara, Autor nieznany, 1600-1610. Damy przy stole eksponowały piersi.


Tylko za zgodą rodziców. Głowa św. Jana Chrzciciela świeżutko odcięta od tułowia, aż piesek się podniecił.


Wiedzieliście kiedyś bardziej rozerotyzowanego byka? „Porwanie Europy”


Andreas Stech - "Martwa natura z wiewiórką" (1672 r.)


Czy widzisz, Czytelniku, gdzie zaczyna się niebo, a kończy morze?


Kutry, jako elementy kolorystyczne.


Czy myślisz, Czytelniku, że siąpiący cały dzień deszcz i szaroburość odstraszyły weekendowiczów od spaceru po molo? Jeśli tak, to się mylisz!


Z okien Grand Hotelu (ostatnio zmienił właściciela) wszystko wygląda jakoś lepiej, bardziej kolorowo, nieprawdaż? No, ale luksus zobowiązuje.
W Sopocie D.O. mieszkał w Grandzie (jeden z dwóch ogromnych apartamentów z wyjściem na ogromny taras na węższej ścianie budynku), mieszkał w Sheratonie (apartament z lunetą, narożny, półokrągłe okna, na 3 piętrze), bardzo sobie cenił tamtejsze śniadania i widoki z okien… No ale nie za swoje; był zapraszany na konferencje, do prowadzenia seminariów i spotkań z wybitnymi ludźmi… Dziś też by to potrafił, pewnie nawet lepiej niż wtedy, ale nikt go nie zaprasza.
Oczywiście mieszkał też za swoje, ale w znacznie skromniejszych hotelach, odleglejszych od molo i Monciaka.



Znamienne zdjęcie. Na początku ulicy Monte Cassino para pod tęczowym parasolem, a nieco dalej wiecyk bezlitosnych okrutników z jakiejś naziolskiej organizacji antyabortystycnej. Z wielkim głośnikiem, oczywiście. Całkiem niedaleko parku imienia Lecha i Marii Kaczyńskich, prezydenta RP i pierwszej damy.


Zapiera dech w piersiach rano wieczór, we dnie, w nocy.

I to na deszczu!


Nie ma haka na Owsiaka!

5 lat temu
Poszukując odtrutki na ludożerstwo, (ryc. 1) postanowiłem spróbować arttherapy. Śliska sprawa dla sprecyzowanych gustów: sztukę ludożercy też nadgryźli całkiem skutecznie. By uniknąć ryzyka kontaktu z pozbawionym talentu ekshibicjonistą, wybrałem się do MS2.
Uffffff.
Co za ulga.
Co za rozkosz!
Co za uniesienie!
Give me more of this!
Mają tam nawet jednego Giacomettiego i dwa Arpy podpisane Jean, a „Hans” w nawiasie. Mają Strzemińskiego, a jakże.
Ale Kobro! (ryc. 4,5)
Pomądrzyłbym się, pocytował, aż mnie korci. Ale chciałbym utrwalić tylko myśl, która mnie nie opuszczała w obliczu arcydzieł: Jakąż trzeba mieć wewnętrzną siłę, by wśród TYLU i TAKICH przeciwności przenieść nienaruszonego ducha, a potem, przemóc towarzysza głód i przełamać w nieśmiertelnych dziełach bariery przestrzeni!? No i cóż to musiała być za SZKOŁA, ta Moskiewska Szkoła Malarstwa, Rzeźby i Architektury; szkoła, w której uczyli m.in. Kazimierz Malewicz, Władimir Tatlin czy Aleksander Rodczenko!
Zachwyciłem się też obrazem artystki, której zupełnie nie znałem: Sary Majerowicz-Gliksman (Ryc. 6). Nic o niej nie wiem, podpis pod obrazem informuje, że urodziła się prawd. W 1905, a zmarła w 2005. Jedyna wzmianka w źródłach amerykańskich, jaką odnalazłem, mówi bez wątpliwości, że urodziła się w 1910, a zmarła w 1942 lub 43. Tak chętnie bym się o niej czegoś więcej dowiedział!


1 rok temu
W naszej historii działy się różne rzeczy, dobre i złe, empatyczne i okrutne. Jak to w historii, jak w każdym innym narodzie.
Rządzili ludzie mądrzy i głupi, szlachetni i podli. Jak to w historii, jak w każdym innym narodzie.
Ale D.O. nie przypomina sobie tak ad hoc, żeby kiedykolwiek wcześniej rządził Polską szaleniec.
Po 1989 roku w Polsce ścierały się, czasami ostro, często zbyt ostro, różne racje, różne poglądy, różne wizje państwa i społeczeństwa. Ale takie rzeczy są wpisane w ustrój demokratyczny, stanowią jego regułę, samą sól demokracji.
To wszystko się zmieniło, kiedy do polityki wkroczyli bracia Kaczyńscy. A właściwie Jarosław, bo Lech był tylko jego bladym cieniem, mniej błyskotliwy, mniej inteligentny, mniej zdeterminowany. I normalniejszy.
PiS nie jest partią, jak każda inna i to z wielu powodów.
Nie mieści się w ustroju demokratycznym, przede wszystkim dlatego, że jej nadrzędnym celem jest zniszczenie demokracji.
Nie jest zainteresowana dialektyką, nie pragnie kompromisu z innymi formacjami, nie przewiduje jakiegokolwiek kroku wstecz od wytyczonego celu: zniszczenia demokracji i zaprowadzenia rządów autokratyczno-mafijnych.
Nie jest partią, jak każda inna, albowiem wprowadziła do polskiej polityki ziarno fanatyzmu, ziarno szaleństwa.
Nie tylko do polityki: zaraziła swoim szaleństwem polskie państwo i jego instytucje. Zaraziła szaleństwem polskie społeczeństwo.
Ta partia nie powinna już istnieć.
Ta partia powinna zostać zdelegalizowana.
Tę opinię wyraziły w „Allegro ma non troppo” największe autorytety prawnicze naszego kraju.
Stało się to za sprawą jednego człowieka: założyciela i lidera tej partii – Jarosława Kaczyńskiego. On po prostu zaraża szaleństwem. Swoich najbliższych, potem swoich zwolenników, potem swoją partię, a potem całą Polskę.
To jest infektor.
Infektor to termin używany w XVI i XVII wieku na określenie osób, które miały smarować mury miast trującymi maściami, wywołującymi wybuchy zarazy.
D.O. nie wie, nie dowiedział się w sposób przekonujący od jego niegdysiejszych bliskich współpracowników, jak to robi Jarosław Kaczyński, jakich używa maści czy innych specyfików, wywołujących zarazę.
Jakkolwiek to robi, jest piorunująco skuteczny.
A przynajmniej był.
Teraz po prostu się boi.
Jego plan zawodzi.
Stracił władze, miny, które pozostawiał za sobą, przewidując konieczność wycofania się, są rozbrajane jedna po drugiej.
„Tylko brnięcie w szaleństwo może uratować przywództwo Kaczyńskiego” – powiedział w „Allegro ma non troppo wicemarszałek Senatu Michał Kamiński.
Jasnowidz.
Do tej pory Kaczyński potrafił swoje szaleństwo ukryć, rozmyć w uśmiechach, w żarcikach, w obślinianiu pocałunkami rąk napotkanym kobietom.
Teraz, w histerycznej panice, swojego szaleństwa już nie kryje.

Czy aby nie jest tak, że wszystko, co robimy w sferze pozaprywatnej, robimy dla rówieśników?
Od pierwszych kroków w piaskownicy interesuje nas tylko obcowanie z rówieśnikami. Szukamy naszego miejsca w społeczności. We wczesnym dzieciństwie pozycjonujemy się w zbiorowości, odnajdujemy nasze miejsca w hierarchii: lidera, jego przybocznego, jego giermka.
Idziemy przez życie grupowo: z rówieśnikami. Ubieramy się, jak oni, słuchamy, śpiewamy te same piosenki, co oni, chodzimy do kina na te same filmy.
Mamy swoje kody porozumienia, swój slang, swoje cytaty, swoje słowa-klucze, które wszystko wyjaśniają.
Nie przejmujemy się, że pokolenie naszych rodziców nas nie rozumie, że podnosi brwi na to, co uważa za nasze ekstrawagancje.
Kiedy dorastamy, orientujemy się, że nasz kod komunikacyjny staje się coraz bardziej niezrozumiały dla młodszych pokoleń. A my coraz mniej rozumiemy kody komunikacyjne pokolenia naszych dzieci.
Boleśnie odczuwają to nauczyciele, chociaż, oczywiście, uczą się nowego kodu komunikacyjnego, to takiej nici porozumienia, jak z rówieśnikami nie udaje im się osiągnąć.
Starzejąc się, stajemy się żywymi eksponatami muzealnymi, eksponujemy w mowie i ubiorze nasze pokolenie, które stało się tak egzotyczne dla nowych pokoleń.
To samo dotyczy polityki.
Jeśli przypadkiem zostajemy politykami, realizujemy naszą, pokoleniową wizję polityki, wizję społeczeństwa, wizję państwa.
Jeśli mamy w sobie ziarno szlachetności, zdobywamy się na uwzględnienie potrzeb pokolenia starszego niż nasze.
Ale nasza pokoleniowa wizja świata robi się coraz bardziej oderwana od pokoleniowej wizji świata najpierw naszych dzieci, potem naszych wnuków.
A z młodymi pokoleniami nieszczęście jest takie, że nie mają wiedzy, nie mają narzędzi intelektualnych do rządzenia.
Są dopiero w terminie, są czeladnikami, którym można powierzać co najwyżej prace pomocnicze, ale za doświadczonego majstra roboty nie będą umieli wykonać.
I, psiakość, D.O. też pisze dla swojego pokolenia. Stara się zawierać w tym, co pisze, wartości uniwersalne, ponadpokoleniowe, a nawet ponadczasowe, ale podejrzewa, że one nie interesują innych pokoleń.
Wystarczy popatrzeć na zdjęcia profilowe P.T. fejzbukowych Znajomych D.O.
Psiakość, psiakość… Co robić?
 I dla kogo robi politykę Kaczyński?

2 lata temu
uż zaraz 27 stycznia więc przemykają przez media okolicznościowe kawałki: „bo tak trzeba”.
Jednym z nich, podchwyconym przez wszystkich łakomych redaktorów dyżurnych, są wyniki sondażu, wykazującego, że 40% młodych Holendrów nie wierzy w Holokaust albo uważają informacje o nim za mocno przesadzone.
Wow! Ci Holendrzy!
A ty, młody Polaku, wierzysz?

Liliana Segre, ocalała z Holokaustu Włoszka, która przez dziesięciolecia niesie świadectwo Niewypowiedzianego Zła, ciesząca się powszechnym szacunkiem dożywotnia senatorka Republiki, żaliła się w tych dniach, że młodzież nie chce już słuchać opowieści o Holokauście, że ta zbrodnia nad zbrodniami dość gwałtownie znika z kolektywnej świadomości Włochów.
A ty, Polaku, masz świadomość Holokaustu?

Marek Edelman, lekarz, mówił, że każdy chce żyć, że umierający w szpitalu staruszek ma nadzieję na jeszcze jeden dzień, że jeszcze raz odwiedzi go wnuczka i przyniesie mu ciepłą zupę.
A D.O. zawsze się zastanawiał, myśląc o Marku Edelmanie i innych ocalałych, że zrozumienie tego, co czują jest dla nie-Żyda niemożliwe. Po prostu nie-mo-żli-we.
Dajmy na to, że jakiś szaleniec uparł się, że to Polacy są winni wszelkiego zła i żeby to zło wyeliminować, trzeba eksterminować ich wszystkich.
Więc jesteś ty. Ale patrzysz, jak zabijają twoją matkę i twojego ojca, twoje siostry i twoich braci, twoich wujków i ciotki, twoją narzeczoną lub narzeczonego, twoich kolegów z klasy i wszystkich twoich sąsiadów. Znikają wszystkie znane ci domy, znika całe twoje miasto, znikają wszystkie inne miasta, które znałeś i w których byłeś. Znika cały twój świat, znika twój naród, cała kultura i sztuka twego narodu, twoje szkoły, muzea, biblioteki. Nikt już nie mówi twoim, Polaku, językiem, nikt cię nie rozumie i mało kto ci współczuje.
A ty żyjesz i nosisz w swojej głowie cały tamten świat, którego już nie ma. Jesteś jedynym, którzy pamięta twoją matkę i twojego ojca, twoje siostry i braci, ciotki i wujów, kuzynów, kolegów, jesteś jedyny, który pamięta tamto miasto, którego już nie ma, jesteś jedyny, który jeszcze mówi tym językiem, którym porozumiewały się miliony ludzi takich, jak ty.
Nie ma Polski, nie ma Polaków, nie ma polskich książek, z nikim nie możesz już porozmawiać po polsku.
A ty żyjesz i twoja głowa jest grobem ich wszystkich i tego wszystkiego.
Nie, tego sobie po prostu wyobrazić nie sposób. Nie sposób poczuć tego, co czuł Marek Edelman i inni ocaleni.

Czy ktoś może dokonać Holokaustu Polaków, wymazać Polskę i Polaków z planety Ziemia?
No, a jak myślisz, Czytelniku: gdzie spadnie pierwsza bomba termojądrowa, kiedy przyciśnięty do muru Putin zdecyduje się ją odpalić?
Kiedy wszystko, co znasz, co widzisz, słyszysz i czujesz dokoła zniknie, ty, będziesz wolał żyć czy umrzeć?
Zwłaszcza, kiedy was, niedobitków, będą mordowali wasi sąsiedzi, bo oni też będą myśleć, że jesteście źródłem wszelkiego zła, że ściągnęliście go na innych?
Nie, Tego nie można sobie wyobrazić.
To będzie bardzo trudno opisać, opowiedzieć.
A kiedy wam to się już uda – nikt nie będzie chciał tego słuchać, nikt nie będzie chciał czytać. I wasza ofiara na dłuższą metę nie posłuży nawet za memento dla przyszłych pokoleń.
Ale – mówił Marek Edelman – każdy chce żyć ten jeszcze jeden dzień, chce, by jeszcze raz przyszła w odwiedziny wnuczka i dotknęła swoją ciepłą, jędrną ręką waszej żylastej, bezkrwistej, chłodniejącej dłoni.

Oto relacja o. Marcina Mogielskiego z „Więzi”: "Mój brat Marek przywoził czasem do naszego domu rodzinnego małego Karolka, aby chłopak zaznał serdecznej, ciepłej atmosfery domowej. (...) Pewnego razu Karolek zaczął płakać w naszym domu. Powiedział we łzach mojej mamie, że nie chce wracać do Ogniska, do księdza Dymera. Mama go przekonywała, że przecież ksiądz tyle dobra dla niego robi. A on odparł dosłownie: »Ja nie chcę mieć z tą k… księdzem nic do czynienia«. I poprosił, żeby państwo Mogielscy go adoptowali".
Karolek trafił do domu dziecka, jakiś czas później popełnił samobójstwo.
Ojciec Mogielski w „Więzi”: „Słyszałem od naocznego świadka, jak na wyjeździe w Tatrach z wychowankami z Ogniska ks. Dymer wysyłał Karolka na górę do pokoju bp. Stefanka. Chłopiec płakał, wrzeszczał, wił się po podłodze, trzymał się jakiejś poręczy. Ale Dymer go strasznie zbił i zaciągnął na górę do biskupa. (...) Samobójstwo Karolka jest dla mnie niemilknącym wołaniem o pomoc wielokrotnie skrzywdzonego dziecka”. („Wyborcza”)

2 lata temu
Konferencja w Wannsee trwała tylko około dziewięćdziesięciu minut. To było 20 stycznia 1942 roku, 80 lat temu. Heydrich nie zwołał zebrania w celu podjęcia nowych zasadniczych decyzji w „kwestii żydowskiej”. Masowe mordowanie Żydów na podbitych terytoriach w Związku Radzieckim i Polsce już trwało, w trakcie budowy był już nowy obóz zagłady w Bełżcu, inne obozy zagłady były w fazie planowania. Decyzja o eksterminacji Żydów została już podjęta wcześniej.
Celem konferencji, zwołanej przez dyrektora Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy SS- Obergruppenführera Reinharda Heydricha, było zapewnienie współpracy głównych organizacji rządowych w „organizacyjnych, logistycznych i materialnych działaniach zmierzających do ostatecznego rozwiązania ‘kwestii żydowskiej’ w Europie”. Tym „rozwiązaniem” była eksterminacja Żydów Europy. Heydrich podkreślił, że po zakończeniu procesu deportacji los deportowanych stanie się sprawą wewnętrzną pod nadzorem SS.
Heydrich otworzył konferencję opisując antyżydowskie posunięcia podjęte w Niemczech od czasu przejęcia władzy przez nazistów w 1933 r. Powiedział, że między 1933 a październikiem 1941 r. wyemigrowało 537.000 Żydów niemieckich, austriackich i czeskich. Ta informacja została zaczerpnięta z briefingu przygotowanego dla niego w poprzednim tygodniu przez Eichmanna.
Heydrich donosił, że w całej Europie było około jedenastu milionów Żydów, z czego połowa była w krajach niekontrolowanych przez Niemców] Wyjaśnił, że skoro dalsza emigracja żydowska została zakazana przez Himmlera, jego miejsce zajmie nowe rozwiązanie: „ewakuacja” Żydów na wschód. Po spotkaniu,, uczestnikom rozdano protokoły. Zawarto w nim wyjaśnienie, że ‘ewakuacja na wschód’ była eufemizmem oznaczającym śmierć. Uczestników poinformowano o potrzebie bycia „surowymi” i „twardymi”; wszyscy Żydzi mieli być postrzegani jako potencjalni wrogowie, z którymi należy się bezwzględnie uporać.
Drugim celem konferencji było ustalenie, kto jest Żydem. Heydrich powiedział, że nie zostaną zabici Żydzi w wieku powyżej 65 lat i żydowscy weterani I wojny światowej, którzy zostali ciężko ranni lub zdobyli Żelazny Krzyż. Ci mogli trafić do obozu koncentracyjnego Theresienstadt. Bardziej złożona była sytuacja osób, które były połowicznie lub ćwierć-Żydami, a także Żydów będących w związku małżeńskim z nie-Żydami. Heydrich zapowiedział, że Mischlinge (osoby mieszanej rasy) pierwszego stopnia (osoby z dwójką żydowskich dziadków) będą traktowane jak Żydzi. Nie miałoby to zastosowania, gdyby byli małżeństwem z nie-Żydem i mieli z tego małżeństwa dzieci. Nie miałaby również zastosowania, gdyby otrzymali pisemne zwolnienie od „najwyższych urzędów Partii i Państwa”. Takie osoby byłyby sterylizowane lub deportowane, gdyby odmówiły sterylizacji. „Mischling drugiego stopnia” (kobieta z jednym żydowskim dziadkiem) byłaby traktowana jako Niemka, chyba że była żoną Żyda lub Mischlinga pierwszego stopnia, lub miała „rasowo szczególnie niepożądany wygląd, który na pierwszy rzut oka wyróżnia ją jako Żyda”, lub miała „profil polityczny, z którego wynika, że czuje się i zachowuje jak Żyd". Osoby w tych ostatnich kategoriach zostałyby zabite, nawet jeśli byłyby w związku małżeńskim z nie-Żydami. W przypadku mieszanych małżeństw, Heydrich zalecił, aby każdy przypadek był oceniany indywidualnie, w zależności od wpływu na niemieckich krewnych. Gdyby takie małżeństwo wydało dzieci, które były wychowywane jako Niemcy, żydowski partner nie zostałby zabity. Jeśli były wychowywane jako Żydzi, mogli zostać zabici lub wysłani do getta starców. Zwolnienia te dotyczyły tylko Żydów niemieckich i austriackich. W większości krajów okupowanych, Żydzi byli łapani i masowo zabijani, a każdy, kto mieszkał lub identyfikował się z gminą żydowską w danym miejscu, był uważany za Żyda”.
No i D.O. by był.
Dziś w willi Wannsee, zbudowanej w latach 1914–1915, mieści się centrum pamięci i edukacji o Holokauście.
Wojnę przetrwał jeden egzemplarz Protokołu konferencji. Odnalazł go Robert Kempner w marcu 1947 r. wśród akt przejętych z niemieckiego MSZ. Nosił numer „16” na 30. Został użyty jako dowód w kolejnych procesach norymberskich.
Drodzy członkowie szajki: nie niszczcie waszych dokumentów: przydadzą się w procesach!

12 lat temu
Cywilizowane narody i cywilizowanych ludzi poznaje się po tym, jak traktują mniejszości. Dzikoludów też.

Uprzejmie informuję, że Platforma jest Obywatelska, czyli ex definitione bezpłciowa. Reprezentuje i psa i wydrę. Więc nie narzekać, tylko zakładać własne partie z charakterem.


15 lat temu
ZEMSTA 1
1 maja 2010
Lejtnant generał Rafael Leonidas Trujillo Martínez, ur. 1929w Madrycie, znany jako Ramfis Trujillo, syn prezydenta Dominikany Rafaela Leónidasa Trujillo Moliny, przez kilka miesięcy sprawujący funkcję prezydenta Republiki dominikańskiej.
Jak jego przyjaciel i przez pewien czas szwagier Porfirio Rubirosa, Ramfis Trujillo był postrzegany jako jeden z najbogatszych i najbardziej zepsutych playboyów swoich czasów. Wspominany często jako osoba szczególnie bezwzględna i okrutna. Przejął władzę w Republice Dominikańskiej po śmierci swego ojca, zamordowanego przez własnych żołnierzy 30 maja 1961 r. Szybko powrócił do kraju z Europy i z pomocą Abbesa Garcii, bezwzględnego szefa tajnej policji dominikańskiej, zgładził wszystkich, wielu osobiście, którzy mogli być powiązani z zabójstwem jego ojca.
Na Dominikanie do dzisiaj, z przerażeniem opowiada się historie o okrutnych torturach, jakie Ramfis Trujillo stosował wobec przedstawicieli opozycji. Nieistotne były jakiekolwiek dowody, wystarczył byle donos, byle podejrzenie, by dostać się w ręce Ramfisa i zginąć wśród najokrutniejszych tortur.
Wewnętrzna i międzynarodowa presja zmusiła Ramfisa do ucieczki z Dominikany w grudniu 1961. Na jachcie Angelita, (który pływa do dziś pod nazwą „Sea Cloud”), wywiózł z kraju 4 miliony dolarów w gotówce, klejnoty i archiwa wywiadu. W 1962 r. osiadł w Hiszpanii. Tam nadal prowadził życie playboya, praktykując swoje hobby, czyli pilotowanie samolotów. Zginął 28 grudnia 1969 r. w wyniku ran, odniesionych w poważnym wypadku samochodowym, 11 dni po swoim przyjacielu Rubirosie, który także zginął w wypadku naprzedmieściach Madrytu.
Prasa wiele pisała o możliwym zaangażowaniu CIA w obie te śmierci.
Dlaczego CIA miałaby zgładzić Ramfisa?
Istnieje potwierdzona opowieść o spotkaniu na Haiti. Wzięli w nim udział Ramfis Trujillo, Abbes Garcia, dowódca grupy partyzantów, planujących obalenie Fidela Castro oraz inny mężczyzna, którego tożsamości nigdy nie ujawniono. Podobno przyjechał z Waszyngtonu. Podczas tego spotkania miał zostać zaplanowany zamach na J. F. Kennedy’ego jako odwet za rzekome zaangażowanie CIA w morderstwo Rafaela Trujillo seniora.
Dzieci Ramfisa Trujillo nadal żyją w Hiszpanii. Podobno czekają na właściwy moment, by aktywnie włączyć się w życie polityczne Republiki dominikańskiej.

ZEMSTA 2
2 maja 2010
Dziwny los połączył Józefa Piłsudskiego i Włodzimierza Lenina. Ich bracia, Aleksander Ulianow i Bronisław Piłsudski należeli do tej samej socjalistycznej organizacji „Wola Ludu”; wspólnie przygotowywali zamach terrorystyczny na cara Aleksandra III.
Aleksander był współzałożycielem „Frakcji Terrorystycznej” „Woli Ludu”; przystąpił do niej również Bronisław Piłsudski. Z zamachu na cara 1 marca 1887 r. nic nie wyszło; organizacja została zdekonspirowana, aresztowano 15 osób.
Już w połowie kwietnia tego samego roku niedoszli zamachowcy stanęli przed sądem. Ulianow i czterech innych zostało skazanych na śmierć. Bronisław i inni – na zsyłkę i ciężkie roboty.
Po 10 latach zesłania reszta wyroku została Bronisławowi zamieniona na przymusowy pobyt bez prawa opuszczania rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Tam stał się wybitnym etnografem, światowej sławy badaczem ludów takich jak Ajnowie, Gilakowie, Orokowie i Mangunowie. W czasie badań osiedlił się w wiosce Ai, gdzie związał się z Chuhsammą, kuzynką lokalnego przywódcy plemiennego. Chuhsamma i Bronisław mieli syna Sukezo. Sukezo z kolei miał syna Kazuyasu Kimurę. Do dziś mieszka on w Yokohamie. Ma żonę i trzy córki – prawnuczki socjalistycznego b. terrorysty Bronisława Piłsudskiego.
Nie miało natomiast dalszego ciągu życie Aleksandra Ulianowa. Jego matka Maria Blank napisała do Aleksandra III list z prośbą o ułaskawienie; nie przyniósł spodziewanego rezultatu, ale pozwolono jej zobaczyć się z synem przed śmiercią. Mimo oporu namówiła go na napisanie supliki do cara: „Jestem w pełni świadom, że natura i właściwości czynu, jaki popełniłem nie dają mi prawa ani moralnych podstaw do proszenia Waszej Wysokości o złagodzenie mojego przeznaczenia. Ale mam matkę, której zdrowie uległo znacznemu pogorszeniu w ostatnim czasie i moja egzekucja może stworzyć dla niej poważne zagrożenie. W imieniu mojej matki i młodszych braci i sióstr, które, pozbawione ojca, znajdują we mnie jedyne wsparcie, zdecydowałem się prosić Waszą Wysokość o zamianę kary śmierci na inną karę”.
Na nic. Aleksander Ulianow powieszony został razem z towarzyszami w twierdzy w Szlisselburgu 8 (20) maja 1887 r.
Kilku świadków, w tym Lew Trocki, twierdzi, że Włodzimierz Ulianow, późniejszy Lenin, chłodno przyjął wiadomość o śmierci brata. Inni są przekonani, że wszystko, co odtąd robił, było próbą jego pomszczenia.
Nie liczyło się nic, nie liczył się nikt. Liczyła się tylko zemsta.
Ostatniego cara Mikołaja II Romanowa wraz z całą rodziną polecił trzymać w areszcie domowym, początkowo w Carskim Siole, potem w Tobolsku, a w końcu w Jekaterynburgu. Na początku lipca 1918 roku, kiedy do Jekaterynburga zbliżały się oddziały białoarmiejców i korpusu czeskiego, kazał ich wszystkich rozstrzelać. Rozkaz formalnie wydał – ale ponad wszelką wątpliwość na osobiste polecenie Lenina – Jakow Swierdłow, na którego cześć Jekaterynburg przemianowano na Swierdłowsk.
W nocy z 16 na 17 lipca car, jego żona, cztery córki, chory syn, osobisty lekarz, kucharz, kamerdyner i pokojówka Romanowów, zostali zabici w piwnicy swego więzienia. W egzekucji wzięli udział Rosjanie, Węgrzy i Łotysze. Jednym ze strzelających Węgrów był Imre Nagy, ale nie ma pewności, czy to nie homonimia.
Rozstrzelanie cara i jego rodziny nie przyniosło Leninowi ukojenia. Jemu i jego następcą przypisuje się odpowiedzialność za śmierć od 30 do 60 milionów ludzi w samym Związku Sowieckim. W ostatnich tygodniach życia chyba się opamiętał, W słynnym „liście – testamencie” napisał, że „Stalin jest zbyt brutalny”.
Morze krwi, które przelał, nie zaspokoiło jego tęsknoty za bratem?












Komentarze

  1. Jestem z Gdańska i kulinarnie całe Trójmiasto niestety podupadło, czym drożej tym gorzej, nic się tutaj nikomu nie opłaca, karmią trując, a szkoda bo tutaj tylu światowych

    OdpowiedzUsuń
  2. Ma D.O. pecha - dziś w Trójmieście piękne słońce. Jeśli chodzi o ekskluzywną knajpkę z golwasserem, ja stawiam raczej nie na Kubickiego, ale "Gdański Bowke". Chociaż jest też restauracja o nazwie Goldwasser, też nad Motławą. Dobra kuchnia litewska jest w "Familia bistro" na ul. Garbary, a najlepszy smażony dorsz w Rewie koło Gdyni - "Bar Nadmorski". Dobrej pizzy w Gdańsku nie jadłam.
    Wczoraj niestety byłam świadkiem agresji słownej w stosunku do wolontariuszki WOŚP i to ze strony młodego małżeństwa z dzieckiem. Nagonka i hejt ze strony niektórych mediów chyba robią swoje. Więc nie tylko życzliwość, niestety.
    Siewiera na prezydenta? Też tak myślę, ale nie zamiast, tylko jako kandydat niezależny, z poparciem Dudy.
    O faszystach nie mam siły pisać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Musimy mieć siłę pisać i mówić o faszystach. Nieustannie. Zwłaszcza dzisiaj. „Słowa, które usłyszeliśmy od głównych aktorów wiecu AfD o „Wielkich Niemczech" i „potrzebie zapomnienia o niemieckiej winie za nazistowskie zbrodnie” brzmiały aż nazbyt znajomo i złowieszczo. Zwłaszcza na kilka godzin przed rocznicą wyzwolenia Auschwitz". Właśnie dlatego..

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdańsk, Memling, Sopot... ❤️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga