DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 13 stycznia 2025
Autor: Mr. Fly Guy
https://www.facebook.com/photo/?fbid=638455068519767&set=a.210650254633586
1.
Trwa nie tylko polska: ogólnoświatowa dyskusja o wojnie w Gazie, rozpoczętej
masakrą Żydów 7 października 2023 roku.
Większość głosów w tej dyskusji wzbudza głęboki sprzeciw D.O.
Wśród nich apel do rządu polskiego, podpisany przez Jacka
Leociaka i Hannę Grupińską, opublikowany przez ‘Wyborczą’ https://wyborcza.pl/7,162657,31527856,apel-o-rowne-standardy-w-stosowaniu-prawa-miedzynarodowego-izrael-palestyna.html
Dla odmiany ten poniższy, choć obarczony dużym, negatywnym ładunkiem
emocjonalnym, w dużej mierze pokrywa się z punktem widzenia D.O. na ten dramat.
Poniżej jego nieco skrócona wersja.
„O czym p. Jacek Leociak i p. Hanka Grupińska z setkami sygnatariuszy listu
pogromowego nie piszą”
Autor: Henryk Lewkowicz
Opublikowane w facebookowej grupie ‘Życie żydowskie’.
https://dzismis.com/2025/01/10/o-czym-p-jacek-leociak-i-p-hanka-grupinska-nie-pisza/?fbclid=IwY2xjawHxA2lleHRuA2FlbQIxMQABHVvLBPVb114hzRwZ2B3-hdm9eG5nAo24o9P698UdIj2qoYUofcJFI3e_nw_aem_1X4Razj-nnj1b9SbTZtD8g
„Nie piszą, kto został zamordowany, zarżnięty, zgwałcony, torturowany,
często na oczach swoich rodzin i na oczach świata bezpośrednio z kamer Hamasu.
Nie piszą, kim były ofiary bestialstwa i krwiożerczości Hamasu.
To były osoby i społeczności w kibucach przyległych do Gazy. To były osoby i
społeczności, które przez dziesiątki lat zatrudniały Gazańczyków, pomagały
materialnie w szerokim zakresie, niosły pomoc medyczną, byli dla Gazańczyków
politycznymi adwokatami. To byli ich sąsiedzi.
To ich nie uchroniło od strasznego losu. Jeśli mowa o
ludności cywilnej, to ludność cywilna Gazy wspólnie z Hamasem pojawiła się 7-go
października w kibucach in na festiwalu Nova. Brała czynny udział w napadzie na
kibuce. Gazańczycy, którzy od lat pracowali w tych kibucach okazali się
najlepszymi przewodnikami dla Hamasu. Wskazywali domy. Wskazywali schronienia.
Dostarczyli Hamasowi szczegółowych map kibuców dróg, ważnych ośrodków w
kibucach. Planowali to przez lata!
To oni, cywilni Gazańczycy brali udział w zabijaniu.
Brali udział w rabunkach.
Brali udział w gwałtach.
Brali udział w porywaniu zakładników i nadal biorą udział w ich przetrzymywaniu
i torturowaniu.
Na ulicach Gazy byli pijani z radości.
Na ulicach Gazy bili żywych i martwych zakładników. Wszyscy mamy przed oczyma
pokrwawioną przez gwałty Naamę Levy, paradowaną, jako trofeum, a teraz przez
ponad 450 dni więzioną i gwałconą z wraz innymi zakładnikami.
To oni tańczyli i rozdawali cukierki.
Wyli z radości.
Strzelali na wiwat.
Dlaczego waszego listu nie zaczęliście od potępienia tych barbarzyńskich aktów
terroryzmu i domagania się zwolnienia wszystkich zakładników, zarówno żywych,
jak i martwych?
Dlaczego nie mówicie, że nie zgadzacie się z porywaniem i przetrzymywaniem
zakładników?
Hasłem Hamasu i Global Intifada jest „Resistance by All Means” (pol.: opór
wszelkimi środkami), a to znaczy, że gwałty, bestialstwo, i mordowanie Żydów na
każdy sposób, jest fundamentalną i usprawiedliwioną częścią ich walki i oporu.
Hamas został wybrany w 2005 roku i do tej pory jest przy władzy bez opozycji.
Ludność cywilna nie protestuje w Gazie. Każdy sondaż wskazuje na olbrzymie
poparcie dla Hamasu, a atak 7-go października cieszył się wtedy i nadal się
cieszy całkowitym poparciem.
Szpitale. Meczety. Szkoły. Przedszkola. Sypialnie dzieci. Ambulanse. To
przykłady miejsc skąd Hamas atakuje Izrael. Nie setki, nie tysiące, ale
dziesiątki tysięcy wystrzelonych z Gazy rakiet skierowanych było na głowy
Izraelczyków. To są informacje dostępne, ale nie dla kwiatu polskiej inteligencji.
Kwiat polskiej inteligencji jest obrażony kilkoma niegrzecznymi słowami w ich
stronę. A to dlaczego?
Ich antysemicki atak, słowny pogrom, wywołał jak najbardziej słuszny gniew.
Jest też wyrazem zawodu i, dla wielu, rozgoryczenia. A to, że różnego rodzaju
badacze Zagłady wydumały bądź podpisały ten hańbiący list, jest zdradą w
odniesieniu do tych wszystkich, z którymi uczyli się o Zagładzie i których losy
i przemyślenia służyły im, jako materiał literacki i badawczy. Nic się nie
nauczyli z bycia wokół ludzi Zagłady i tych Osmalonych Zagładą.
Przyjęli pozycję arbitra moralności. Bez słowa krytyki akceptują wszystkie
kłamstwa, blood libels, przeciwko Izraelowi. Nie czekają na dochodzenia. Za
szczere złoto biorą słowa hamasowskich morderców i sprzyjającej im
antysemickiej kabale. Liczby zabitych nie znają nawet ci, którzy te dane
zmyślają.
To są tak chętnie powtarzane fałszerstwa bezkrytycznie przyjęte z radością,
ponieważ służą pognębianiu Izraela. Po co słuchać zeznań złapanych hamasowców?
Po co czytać raporty ekspertów, jak na przykład tych z Henry Jackson Society,
renomowanej organizacji na rzecz demokracji i praw człowieka? Wy wiecie lepiej!
Nic nie przebija się przez mur waszych uprzedzeń i wrogości, a tylko wasza
bolączka o równość wobec prawa MTK, który jest niczym innym jak sekciarską
instytucją. …
Wydaje się, że słusznym byłoby posprzątanie tego skandalu wywołanego hańbiącym
listem i wywiadem. Wydaje się, że Ci, którzy to uruchomili i podpisali, powinni
się z tego wycofać i napisać tekst, który nie byłby antysemickim oskarżeniem,
ale proponowałby merytoryczną rozmowę.
Rozmowę o gazańskiej społeczności wychowanej na edukacji nienawiści do Izraela.
Rozmowę o programach nauczania nienawiści i sposobów zabijania Izraelczyków.
Rozmowę o kulcie męczeństwa i dumie rodziny Shahida, która wychowała
terrorystę.
Te programy w przedszkolach, szkołach i w domach wychowały kilka pokoleń w
kulcie mordowania Izraelczyków. Nie brakuje raportów i dokumentów
prezentujących ten stan rzeczy.
Proponuję rozmowę o dożywotnich wypłatach dla członków rodzin, z których
wyszedł terrorysta i przyniósł rodzinie i społeczności chwałę mordując
Izraelczyków. Proponuję rozmowę o kulcie śmierci wśród Gazańczyków, nagradzanej
72 dziewicami.
To jest wymowna fotografia rodzinna społeczeństwa i sponsorujących go gości,
przedstawiająca jak mordowanie Izraelczyków i docelowa likwidacja państwa
Izraelskiego jest kultywowana i hołubiona. A ci goście to UNRWA, ONZ, Islamski
Iran, pieniądze z Kataru, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu, Omanu, Unii Europejskiej
i cała maszyneria ONZ-tu, gdzie Polska systematycznie głosuje przeciwko
Izraelowi.
Kto przyrzeka Izraelowi, że każdy następny dzień będzie jak 7-go października
dopóki Izrael nie zostanie zlikwidowany?
Hamas.
Hezbollah.
Huti.
Islamski Iran.
Misją Hamasu jest zamordowanie Izraelczyków i Żydów na całym świecie. Dlatego
nie przyjęli żadnych pokojowych rozwiązań, kiedy oferowano im państwo ze
Wschodnią Jerozolimą jako stolicą. Łatwo dowiedzieć się o tym jak Arafat
odrzucił propozycje Clintona, a później plan Ehuda Baraka i Ehuda Olmerta,
gdzie oferowane było 94% do 96% terytorium Judei i Samarii (Zachodniego
Brzegu), plus 4% do 6% kompensaty kosztem terytorium Izraela.
Nie. Takie państwo nie jest ich celem. Ich celem jest przejęcia Izraela i zamordowanie
Żydów.
Global Intifada. Widzimy to na ulicach Europy, Ameryki, Kanady, Australii, a
nawet w Polsce.
Dla referencji, dokumenty kwiatu polskiej inteligencji:
Oko.Press: „Paraliżująca aura Holokaustu i luksus muzealnego empatyzowania. A
Gaza?” - rozmowa Jacek Leociak i Hanka Grupińska.
AVAAZ: Apel na o równe standardy w stosowaniu prawa międzynarodowego
(Izrael/Palestyna) – Hanka Grupińska współautorka apelu, Jacek Leociak
sygnatariusz i promotor apelu
„Ostrzeżenia Trumpa zdają się wywierać presję zarówno na
Hamas, jak i Izrael. Oczekuje się, że Ameryka podejmie działania mające na celu
zmuszenie stron do wdrożenia obu faz proponowanego porozumienia, w celu
zapewnienia długoterminowego zakończenia walk”
https://www.haaretz.com/israel-news/2025-01-12/ty-article/.premium/prompted-by-trumps-threats-a-hostage-deal-is-inching-closer/00000194-5732-d47a-a7b6-f73f125c0000
Izraelskie wojsko zatwierdziło kilka planów „szybkiego wycofania się” ze
Strefy Gazy w następstwie znacznych postępów w rozmowach między Izraelem a
Hamasem w sprawie wymiany więźniów. Donosi o tym „Haaretz”, powołując się na
poufne źródła.
„Osiągnięto 90% porozumienia” w sprawie uwolnienia zakładników. W pierwszej
fazie Izrael uwolni 1200 więźniów”
„Jesteśmy bardzo, bardzo blisko [porozumienia]. Ale być bardzo blisko to wciąż
być daleko”. Mówił o tym doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Jake
Sullivan w wywiadzie dla CNN, w którym jednak wykazał ostrożność, stwierdzając,
że „nie może być pewien, bo dopóki nie dotrzemy do mety, to jeszcze nie
jesteśmy na miejscu”.
Teoretycznie Izrael i Hamas, prowadzące intensywne i złożone rozmowy w Doha, mogłyby szybko osiągnąć porozumienie, zanim prezydent Joe Biden opuści urząd 20 stycznia. Sullivan powiedział także, że Biden wkrótce porozmawia z Netanjahu, zapewniając, że jego administracja jest zdecydowana wykorzystać „każdy dzień spędzony na stanowisku, aby osiągnąć ten cel”.
Prezydent-elekt USA Donald Trump wezwał do osiągnięcia porozumienia przed objęciem urzędu, mówiąc, że w przeciwnym razie „na Bliskim Wschodzie rozpęta się piekło”.
Jak więc widać, w Gazie niemal codziennie giną w walkach z Hamasem żołnierze izraelscy. Czyżby ludność cywilna Gazy nadal pomagała Hamasowi, którego dowódców i „żołnierzy”? Cudzysłów stąd, że Hamasowcy mundurów nie noszą i kiedy giną w walkach, sprzyjające im media piszą o „biednej ludności cywilnej”, mordowanej przez „brutalnych żołnierzy izraelskich”. Mimo kilkunastu miesięcy walk, na Izrael z Gazy nadal lecą rakiety.
https://www.timesofisrael.com/idf-announces-4-soldiers-killed-6-wounded-during-fighting-in-northern-gaza/
Radiotelevisión Española:
„Autonomia Palestyńska obwinia Hamas za „katastrofalną” sytuację humanitarną w Gazie”
„Po raz pierwszy od ponad roku izraelskiej ofensywy ANP otwarcie obwinia islamistów”
„Uważa, że ta grupa terrorystyczna zapewniła Izraelowi „swobodny pretekst” do przeprowadzenia „największej wojny eksterminacyjnej”
https://www.rtve.es/noticias/20250112/autoridad-palestina-culpa-hamas-situacion-humanitaria-gaza/16403670.shtml
Nb. Izraelski minister obrony Israel Katz powiedział, że Izrael „nie pozwoli, aby Zachodni Brzeg stał się Gazą lub południowym Libanem. Każdy, kto dopuści się aktów terroru tak jak w Gazie, będzie traktowany jak w Gazie. Będziemy pracować nad odcięciem ramion irańskiej ośmiornicy w obozach dla uchodźców w Judei i Samarii oraz nad utrzymaniem bezpieczeństwa społeczności i mieszkańców”.
„Nowy ton AfD”
„Program wyborczy, nowa organizacja młodzieżowa i przemówienie kandydatki na urząd kanclerski, przez wielu odbierane jako zmiana kierunku. AfD nie ukrywała swoich zamiarów na konferencji partyjnej w Riesie”.
https://www.tagesschau.de/inland/innenpolitik/afd-parteitag-324.html
Alice Weidel stoi na scenie na niebieskim tle, otoczona 16 flagami Niemiec. Rozkłada ramiona i patrzy na tłum, który milknie. „Czarno-czerwono-złote, drodzy przyjaciele. Czarno-czerwono-złote” – mówi. Nie więcej. Członkowie AfD wiwatują. To najbardziej ekspansywny występ, jaki kiedykolwiek widzieliśmy w jej wykonaniu.
Kandydatka na kanclerkę poparta poprzez aklamację. Krótko wcześniej, w ciągu zaledwie kilku minut, została oficjalnie mianowana kandydatką.
Współprzewodniczący AfD Tino Chrupalla przedstawił ją w przemówieniu, podkreślając, że ją wspiera i że cieszy się, że może stać w drugim rzędzie w jej sukcesie, sukcesie AfD.
Nie ma kandydatów konkurencyjnych, wybory przeprowadza się przez aklamację: każdy, kto jest przeciwko Weidel, powinien wstać. Wszyscy pozostają na miejscach. Nie było więc tajnych wyborów – być może organizatorzy nie chcieli, aby poparcie było poniżej 100 proc., sądzą nawet członkowie partii.
Liderka AfD budzi w swojej partii zarówno podziw, jak i strach. Oczywiście większość ludzi niezachwianie ją popiera, ale niektórych też wzburza jej styl przywództwa, często określany jako dominujący. Niemniej jednak organizacja działa: kiedy Weidel wchodzi na scenę, ludzie machają niebiesko-czerwonymi flagami AfD oraz tabliczkami z napisem „Kanclerz Serca”. Rozlegają się wiwaty i oklaski, po czym kandydatka na kanclerkę wygłasza przemówienie, które część obserwatorów interpretuje jako zmianę kierunku.
Przemówienie Weidel jest w stylu dowolnym: twarde w doborze słów, jasne w intencjach. Turbiny wiatrowe w Reinhardswaldzie w Hesji? „Precz z tymi wiatrakami wstydu!”. Limity dla imigrantów? "Zamknąć granice!" UE? „Wystąpienie ze wspólnego europejskiego systemu azylowego”! Studia genderowe? „Zlikwidujmy i wyrzucimy tych profesorów!”. Migranci? Powinni być konsekwentnie deportowani, jeśli nie mają prawa pobytu.
I wtedy pojawia się określenie, którego Weidel wcześniej unikała: „A jeśli to oznacza reemigrację, niech będzie reemigracja”!
Ton Weidel: Jak zawsze ostry, jej gesty są ekspansywne. Brzmienie wciąż wydaje się nowe, ponieważ liderka partii próbowała już wcześniej utrzymać łączność AfD. Co dobrego daje bycie kandydatką na kanclerkę z partii, z którą nikt nie chce współpracować?
Przeciwnik: CDU
Ale tego dnia Weidel nawet nie stara się zachować rezerwy. Przeciwnik? Najwyraźniej CDU, Weidel nazywa ją „partią oszustów”. Po latach, gdy AfD agitowała przede wszystkim przeciwko Zielonym, ta polityczna zmiana kursu nastąpiła oczywiście w ciągu kilku dni po rozpadzie koalicji „sygnalizacji świetlnej”. Mało kto, nawet Weidel, mówi na tej konferencji partyjnej o Baerbock czy Habecku; jest to prawie wyłącznie przeciwko CDU, przeciwko Friedrichowi Merzowi.
CDU, kopiując propozycje AfD, przejmuje cele z programu wyborczego AfD i obecnie wysuwa własne żądania, za które ostatnio chciała pod pręgierzem AfD, jak np. odrzucanie osób ubiegających się o azyl na granicach. Gdy Weidel kończy swoje przemówienie, publiczność krzyczy „Alicja dla Niemiec” – to tylko niewielka zmiana akcentów w stosunku do zakazanego hasła SA „Wszystko dla Niemiec”, za które w zeszłym roku Björn Höcke został ukarany grzywną.
.„Remigracja” w programie wyborczym
AfD jest również zaniepokojona interpretacją terminu „reemigracja” na tej konferencji partyjnej. Niemal dokładnie rok temu setki tysięcy ludzi wyszły na ulice w Niemczech, by demonstrować przeciwko koncepcji „remigracji”. W kręgach skrajnie prawicowych i prawicowych ekstremistów oznacza to masowe deportacje nie tylko osób, którym odmówiono azylu, ale także Niemców ze środowisk migracyjnych.
Od tego czasu AfD najpierw odrzuciła ten termin, potem z dumą go przyjęła i próbowała na nowo zinterpretować. Nie znalazło się ono jednak w pierwszym projekcie programu wyborów federalnych w 2025 roku.
To zmienia się dopiero w Riesie: Jeden z wnioskodawców wyjaśnia, że AfD „świętowała wielkie sukcesy” tym terminem i kontynuuje: „Byliśmy zaskoczeni, że termin ten nie pojawił się w głównym wniosku”. AfD nie powinna pozwalać sobie na narzucanie jej z zewnątrz, co rozumiemy pod tym pojęciem.Delegaci podążają za wnioskiem, który znalazł się już w programie wyborczym, zawierającym definicję: Dla AfD „remigracja” oznacza konsekwentną deportację osób, repatriację uchodźców, jeśli powodem ucieczki na ich terytorium jest kraj pochodzenia nie ma już zastosowania – na przykład Syryjczyków, a także repatriacja przestępców i osób zagrożonych oraz osób, które realizują „konflikty zagraniczne na ziemi niemieckiej”.
Doskonały przykład zmiany dyskursu
Proces ten jest doskonałym przykładem zmiany w dyskursie, którą AfD napędza od chwili jej powstania: łagodzi określenia takie jak „prawica”, „prawicowy ekstremista”, a obecnie także „reemigracja” i celowo przejmuje inicjatywę, usuwa je, reinterpretuje, oskarża o przeciwników politycznych lub Niepożądane Media siejące histerię, z którą partia nie ma nic wspólnego; nie miała być aż tak radykalna; taktyka, która się sprawdza, sprawia, że partia jest obecnie drugą co do wielkości siłą w kraju. W swoim programie wyborczym AfD zakłada także: przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej, powrót do energetyki jądrowej, zniesienie sankcji wobec Rosji, poprawę stosunków z Chinami i USA, obniżkę podatku dochodowego, zakaz noszenia hidżabów, zniesienie pieniędzy „obywatelskich”.
AfD oddziela się od organizacji młodzieżowej
Ważnym tematem była także przyszłość dotychczasowej organizacji młodzieżowej AfD Junge Alternative, która przez Urząd Ochrony Konstytucji jest klasyfikowana jako „z pewnością prawicowi ekstremiści”.
Problem z perspektywy partii: „JA” nie była afiliacją partyjną, lecz niezależnym stowarzyszeniem. Oznacza to: Jeśli członek JA posunie się za daleko, odbija się to na partii, która jednocześnie nie ma wpływu na klub, który nie jest jej częścią. W przeszłości takie sytuacje zdarzały się częściej.
Dlatego federalny komitet wykonawczy AfD zażądał, aby w przyszłości każdy członek organizacji młodzieżowej był jednocześnie członkiem partii. Oznaczałoby to, że AfD miałaby możliwość dyscyplinowania za pośrednictwem własnego trybunału arbitrażowego swojej partii w przypadku niewłaściwego postępowania, na przykład mogłaby wyrzucić członków.
Powstanie nowa organizacja młodzieżowa
Jednak propozycja idzie jeszcze dalej: ostatecznie oznacza to, że AfD całkowicie oddzieli się od Junge Alternative i będzie chciała założyć nową organizację młodzieżową. Dyskusja jest odpowiednio duża; „JA” grozi nie tylko utrata wsparcia finansowego ze strony partii, ale także jej atrakcyjności dla młodej grupy docelowej.
Ostatecznie propozycja federalnego komitetu wykonawczego AfD została przyjęta zdecydowaną większością głosów. Ma powstać organizacja młodzieżowa należąca do partii, dyskutuje się o nazwie „Młodzież Patriotyczna”.
Chrupalla cieszy się po głosowaniu: „Myślę, że po prawie dwunastu latach istnienia partii powinna powstać także organizacja młodzieżowa, która będzie działać bardziej profesjonalnie. To są nasi następcy w naszych urzędach i partia powinna tam mieć wpływ”. Data założenia nowej organizacji została już ustalona: 1 kwietnia.
W tym kraju nigdy nie będzie normalnie, dopóki psl będzie u władzy. Okropne jest to, że tu nie ma normalnej, nowoczesnej socjaldemokracji, która mogłaby być koalicjantem partii chadeckiej, takiej, jak KO.
Nowacka: „Ktoś znów pomylił MON z MEN”
D.O. też się nieustannie dziwi, dlaczego niewykwalifikowany nominat szajki (tuż przed wyborami) nadal jest szefem sztabu polskiej armii. Może oszukuje polityków, że z wojskiej jest wszystko OK, a im jest wygodnie wierzyć?
Posłuchajcie rozmowy z generałem Różańskim w „Allegro ma non troppo”!
https://www.youtube.com/watch?v=E_vX1akRQyY&list=PL4Ibwp4rbdg2S9Bg6gDn5yVSxY8O_SQv-&index=57&t=72s
Jak już przeczytacie artykuł w wyborczej, oczywiście:
https://wyborcza.pl/7,75398,31600988,utrzymywanie-pana-kukuly-na-stanowisku-jest-zadziwiajace.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy
Nawet taki naziol jak Bannon poznał się na „prawdziwym diable” Musku.
https://www.theguardian.com/us-news/2025/jan/12/steve-bannon-calls-elon-musk-racist
Biden nadaje papieżowi Franciszkowi Prezydencki Medal Wolności
WASZYNGTON (AP) — Prezydent Joe Biden w sobotę uhonorował papieża Franciszka Prezydenckim Medalem Wolności z wyróżnieniem, najwyższym cywilnym odznaczeniem przyznawanym przez prezydenta, mówiąc, że papież był „światłem wiary, nadziei i miłości, które jaśnieje jasno na całym świecie”.
Biden miał osobiście wręczyć papieżowi medal w sobotę w Rzymie. Miała to być ostatnia zagraniczna podróż jego prezydentury, ale odwołał podróż, aby móc monitorować pożary lasów w Kalifornii.
Biały Dom poinformował, że Biden wręczył papieżowi nagrodę podczas rozmowy telefonicznej, w trakcie której omawiali również działania na rzecz pokoju i łagodzenia cierpienia na świecie.
To jedyny raz, kiedy Biden wręczył to wyróżnienie z wyróżnieniem podczas swojej prezydentury. Sam Biden jest laureatem nagrody z wyróżnieniem, którą otrzymał, gdy był wiceprezydentem, podczas niespodziewanej ceremonii osiem lat temu, kiedy był prezydentem Baracka Obamy. To był jedyny raz w ciągu dwóch kadencji Obamy, kiedy przyznał tę wersję medalu.
https://apnews.com/article/biden-pope-francis-presidential-medal-of-freedom-1abf54dc5b1f30d8f0702dbd2bb93304
No właśnie. Dlatego tak denerwują D.O. elukubracje na temat rzekomego końca Kościoła.
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31546954,bog-rodzi-sie-co-roku-religie-umieraja-ai-i-pokolenie-obojetne.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy
„11 stycznia 2020 roku ulicami Warszawy przeszła największa demonstracja sędziów współczesnej Europy.
Wspieram inicjatywę stowarzyszeń sędziów, by uczynić z tej daty symbol - Dzień Niezawisłości Sędziowskiej
https://x.com/sikorskiradek/status/1878205622346244204
Super pomysł, panie ministrze!
Won z UE!
https://tvn24.pl/swiat/delegacja-slowackiego-parlamentu-przybyla-do-moskwy-st8256864
W chorwackich wyborach prezydenckich miażdżąco wygrał Zoran Milanović, zwany „chorwackim Trumpem”.
Coś potwornego dzieje się ze światem…
https://www.vecernji.hr/
1 rok temu
Kaczyński na Marszu Polnych Wolaków: „My tę władzę musimy zatrzymać i za pomocą
kartki wyborczej zmienić. To nie jest polska władza. Wraca niemiecki
imperializm. To jest próba wielkiej pacyfikacji Polski i polskich patriotów.
Ale zwyciężymy. Przy urnach wyborczych. I tych wyborów musimy bardzo dobrze
pilnować, bo jak było z tymi ostatnimi wyborami, to do końca nie wiadomo”.
„Musicie zrozumieć, że jeśli Europa zostanie zaatakowana, nigdy nie przyjdziemy
wam z pomocą i wsparciem” - powiedział Donald Trump do przewodniczącej Komisji
Europejskiej Ursuli von der Leyen podczas pełnego napięcia spotkania, które
odbyło się w 2020 r. na marginesie Forum Ekonomicznego w Davos.
2 lata temu
Zdjęcia poniżej raczej nie pozostawiają wątpliwości, w jakim można być nastroju
w drugiej dekadzie stycznia na 52 równoleżniku N.
Ale umysł ludzki niezbadanymi tory chadza, więc kiedy tak szedł D.O. w tej
mgle, umysłem przeniósł się do …Las Vegas. Co z hiszpańska znaczy mniej więcej
„trawniki”, bo pierwszy Europejczyk, który tam dotarł zobaczył tłuste, zielone
trawy, porastające spłachetek pustyni po wiosennych deszczach.
D.O. był w LV parę razy, kręcił filmy (nadal dostępne na player.pl!). I jeśli
mu się skojarzył z chłodnym polem i lasem, to dlatego, że wspomina to uczucie,
kiedy wysiadając z klimatyzowanego samolotu, poczuł nagle jak policzkuje go w
twarz suchy upał. To przyjemne uczucie.
Odmienne od tego, którego doznaje się, wysiadając z klimatyzowanego samolotu w
Mombasie czy New Delhi w porze monsunów: tam nie dostaje się policzka suchą
ręką, ale mokrą, gorącą ścierką. No i w Las Vegas można było po 22 wyjść z
klimatyzowanych pomieszczeń bez obawy o udar cieplny i szok moralny w zderzeniu
z biedą. A w Mombasie i New Delhi nie.
A do Las Vegas D.O. jeździł, bo było blisko do miejsc, które chciał odwiedzić i
sfilmować, a ponadto albo Nevada albo samo Las Vegas dopłaca liniom lotniczym,
by tam lądowały, bo lot do tego miasta jest znacznie, znacznie tańszy, niż do
Los Angeles, 10 minut lotu więcej. Więc jadąc do Kaliforni warto sobie
podliczyć. Wynajem samochodu nadal jest w USA znacznie tańszy niż w Europie, a
te paręset kilometrów z LV do LA, to część przygody i sama przyjemność.
I przeniósł się D.O. myślą do tej światowej stolicy kiczu, blichtru i
zalegalizowanego występku. Nie, nie pokochał Las Vegas, to z pewnością nie jest
miejsce dlań odpowiednie, ale – wspominając – pewną rzewność poczuł. Był dużo
młodszy, to po pierwsze. Przed tamą Hoovera było jeszcze mnóstwo wody w rzece
Colorado, to po drugie. Po trzecie to świetne miejsce wypadowe na pustynię, a
pustynia daje do głowy. Po czwarte: nie sposób się nudzić, chodząc po Stripie:
tylu modeli na raz nie ma chyba w żadnym innym miejscu na świecie.
A po piąte i najważniejsze: D.O. kręcił film. Bardzo lubił to robić: lekki
statyw, kamerka i oczy dookoła głowy, by wybierać najlepsze, najciekawsze,
najoryginalniejsze kadry, które muszą jednak coś mówić o filmowanym miejscu.
Statyw był lekki, kamerka też, ale D.O. przypisuje przynajmniej cześć swoich
problemów z kręgosłupem właśnie im. Co jest pewną nobilitacją, bo problemy z
biodrami, kolanami i kręgosłupem to choroba zawodowa operatorów, a D.O. był
tylko zdolnym amatorem.
Gdzie spał? Jak to, gdzie? Za pierwszym razem w Hiltonie! Hotel przechodził
remont i pokoje były po 35 $. Za drugim razem w Paris Las Vegas, pokoje po 50$,
ale za to okno z widokiem na fenomenalny taniec wodotrysków przez hotelem
Bellagio. W kilku bardzo eleganckich i drogich hotelach są śmiesznie tanie
stołówki – takie bufety z „all you can eat”.
Czy D.O. grał? Nie, D.O. wolałby dać sobie to i owo obciąć, byleby nie zasilić
choćby jednym centem tę zbrodniczą machinę. Oh, yes, D.O. często marzy o dużej
wygranej na loterii, ale nie kupuje losów, nie skreśla numerów totolotkowych,
czy jak to się tam teraz nazywa, to nie dla niego rozrywka. Jedyna loteria, w
której z przyjemnością brał udział to ta w Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej w
Rzymie, gdzie przez bodaj 5 lat z rzędu wygrywał cuda niewidy: wycieczkę na
Kretę, do Dubaju, do Mombassy… Potem stop, ostatnie 5 loterii nie wygrał nawet
laurki.
Ach: Las Vegas… Początki dwóch wspaniałych przygód, dwóch wspaniałych podróży
po Parkach Narodowych zachodnich Stanów Zjednoczonych – coś absolutnie
pięknego, nieoczekiwanego i niezapomnianego i początek podróży wzdłuż granicy z
Meksykiem aż do San Diego i Tijuany, a potem na Północ aż do San Francisco, po
raz kolejny.
Wróciłby?
Pewnie, że by wrócił! Ale nie w podskokach. Postarzał się i już nie podskakuje.
3 lata temu
egoroczny karnawał będzie szczególnie długi; skończy się dopiero 3 marca. O
karnawale przeciętny Polak wie tyle, że wcina się faworki, zwane też „chrustem”
i że organizuje się prywatki, na których się tańczy i pije, a jak się dobrze
ułoży to i inne rzeczy po alkowach się robi.
A to nie jest takie proste, z tym karnawałem!
Po pierwsze to okres zabaw różnych, związany z katolicyzmem; jeśli się je
respektuje w krajach niekatolickich, to tylko z zazdrości wobec katolików. A
katolicyzm ma swoje korzenie w pogaństwie, w każdym razie równie silne, co w
Biblii Judajczyków.
Zgodnie z najbardziej uznaną interpretacją, słowo „karnawał” wywodzi się od
łacińskiego carnem levare („zabrać mięso”), jako że odnosi się do obżarstwa w
ostatni dzień karnawału, czyli wtorek ostatkowy, tuż przed okresem
wstrzemięźliwości i postu, poprzedzającego żydowskie święto Paschy, zwane u nas
„Wielkanocą”.
Dlatego dawniej na określenie tego wtorkowej kulminacji karnawału, używano w
Polsce znacznie bardziej wiernego łacińskiemu oryginałowi określenia
„mięsopust”.
Są też inne teorie na pochodzenie słowa „karnawał”; niektórzy twierdzą, że
pochodzi od „carnualia”, czyli zabawy wiejskie, lub polne, kończące się wyżerką
na bazie mięsa, a jeszcze inni, że od „carrus navalis”, czyli „statek na
kołach”, rodzaju karnawałowego wozu, do dziś używanego w mięsopust w niektórych
krajach, np. we Włoszech i w Niemczech (gdzie od kilku lat chętnie na takich
wozach umieszcza się podobizny polskiego Świrka i węgierskiego mafioza w formie
trzody chlewnej, foto).
To „carrus navalis” to pozostałość starożytnego święta egipskiego, przejętego
przez świat hellenistyczny „Navigium Isidis” („statek Izydy”), podczas którego
rzeźbę Izydy przynoszono na brzeg morza, by bogini pobłogosławiła początek
sezonu żeglarskiego. „Podczas Navigum Isidis” noszono maski i wleczono ozdobny
wóz, zwany po łacinie właśnie „carrus navalis”.
Ale być może źródło tkwi w rozpowszechnionymi w świecie hellenistycznym,
wiosennym świętem Antesteria (gr. ánthos - ‘kwiat’), ku czci Dionizosa,
obchodzonym 11–13 dnia miesiąca Antesterion (luty–marzec), podczas którego
otwierano beczki z winem z jesiennego tłoczenia i urządzano konkurs picia,
również dla malutkich dzieci. Prowadzono też procesję do świątyni Dionizosa,
gdzie 14 czcigodnych kobiet odprawiło tajne obrzędy poprzedzające ceremonię
świętych zaślubin żony króla archonta z Dionizosem (no elgebety zwyczajnie!).
Był to jakiś obrządek płodności, ale na czym on polegał pozostaje niejasne: być
może królowa leżała z hermą (pilastrem, zakończonym figurą Hermesa), udając
spółkowanie, być może to król pojawił się w masce Hermesa i też do spółkowania
dochodziło?
Jak zwał, tak zwał, ważne jest to, że pierwszy raz słowa „karnawał” użyli poeta
i błazen Matazone da Caligano w końcu XIII wieku, a potem kronikarz z Lukki
Giovanni Sercambi około 1400 roku, obaj świetni poeci, mocno goliardyczni.
W każdym razie między starożytnymi obrządkami a pierwszymi wzmiankami o
carnevale minęło 1000 lat, a to oznacza, że przywiązanie ludności
chrześcijańskiej do starożytnych pogańskich tradycji było wciąż żywe.
Nb. ten XIV wiek w Europie był przełomowy. D.O. przypomina, że rodziło si
właśnie Odrodzenie, działali tacy poeci i pisarze, jak Dante Alighieri,
Francesco Petrarca i Giovanni Boccaccio, a Odrodzenie to okres, w którym kończy
się niemal nieprzerwane, niemal tysiącletnie absolutne panowanie Kościoła. A
ponieważ panowanie Kościoła nie kończy się z woli Kościoła, tylko ludu, więc
Kościół, być może (takie jest przynajmniej jedno z tłumaczeń) zaakceptował
carnevale jako rodzaj wentyla bezpieczeństwa.
Zasadniczo, mięsopust jest rytuałem odwrócenia, to jest takim, w którym role
społeczne zostają odwrócone (panowie i kasta kapłańska byli wyśmiewani poprzez
przebrania i pieśni ludu), a normy pożądanego zachowania zawieszone. Innymi
słowy władzę przejmował lud, możni i księża się chowali, a lud dawał upust
represjonowanej przez Kościół sprośności.
Ten wentyl działał, bo po krótkim okresie orgiastycznym następował ascetyczny
Wielki Post, w którym wszystkie rygory wracały ze wzmożona siłą. W
średniowieczu karnawał trwał od Bożego Narodzenia do Wielkiego Postu i te dwa
miesiące ludność chrześcijańska wykorzystała jako ujście dla codziennych
frustracji wszelakiej natury, w tym seksualnej. Fundamentalistyczny „Synod z
Leptines” w 742 r. potępił Spurcalibus en februario, „lutowe brudy”,
sprośności, ale poległ, ponieważ domagał się, by wszelkie dobra przeszły na
własność Kościoła, a to się nie podobało tym, którzy cokolwiek mieli. D.O.
uprzejmie informuje, że ów synod znany jest pod nazwą „Concillium Germanicum” i
odbył się na zlecenie Karlomana, syna Karola Młota, w nieznanej miejscowości.
Jedna z wersji mówi, że w niegdysiejszej Estiennes, która jest dziś akwitańską
dziurą o 200 mieszkańcach i nazywa się Escalans, druga – że gdzie w pobliżu
Binche w Belgii, a jeszcze inna – że gdzieś w Niemczech.
Należy jeszcze pamiętać, że prawie wszystkie nowinki – teologiczne, literackie,
artystyczne obyczajowe, architektoniczne i – last but not least – polityczne
rodziły się wówczas w Italii i były „importowane” do reszty Europy ze sporym
opóźnieniem; w wypadku Polski – niemal 200 lat.
Jakie to ma znaczenie? Ano takie, że pod koniec lutego w większej części
Półwyspu Apenińskiego pojawiają się już pierwsze oznaki wiosny. D.O. zawsze z
utęsknieniem czekał 20 lutego, bo tego dnia, niemal co roku, drzewa migdałowe
pokrywały się fioletowymi kwiatami i choć bywało jeszcze chłodno, to jednak już
zupełnie inaczej patrzyło się w przyszłość: optymistycznie i radośnie.
I tu trzeba wspomnieć, że zima była uważana (słusznie, D.O. podziela ten
pogląd!) za okres panowania, złych, zimowych duchów; trzeba było je wygnać, aby
lato mogło powrócić. No i carnevale był takim wyganianiem złych duchów zimy w
pierwsze dni przedwiośnia. Karnawał, obok innych znaczeń, można zatem uznać też
za rytuał przejścia z ciemności do światła, z zimy do lata i za pierwsze
wiosenne święto - święto płodności.
Był jeszcze i wzgląd praktyczny: wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami,
wszystkie zapasy z ostatniego, listopadowego uboju, a więc mięsa, smalcu itp.,
trzeba było naprędce zjeść, bo inaczej by się szybko zepsuły! Wielki Post –
religia czy nie religia, kościelne nakazy czy nie – i tak by nastąpił, ponieważ
do czasu pojawienia się nowych, wiosennych plonów, ludzie i tak byli skazani na
chudziutkie jedzenie, głównie przetworów zbożowych oraz – w wypadku
zamożniejszych domostw – specyficznych wędlin, do dzisiaj jakże odmiennych w
Italii niż w Polsce!
Włoski „carnevale” był głównie świętem miejskim: włoskie osady, choćby
najmniejsze, miały zwartą, typowo miejską zabudowę, a „wieś” w rozumieniu
środkowoeuropejskim prawie w ogóle nie istniała. Były samotne domostwa
rolnicze, ale w wielu regionach miały one charakter warowni, z powodu częstych
najazdów Saracenów (Arabów), jak np. sycylijskie „baglio”.
A wracając na północnoeuropejskie równiny, to okres karnawału Kościół nazywał
tam bogobojnie „przepościem”. Nie mamy też jasności, kiedy elementy włoskiego
carnevale i w jakim stopniu dotarły do Polski.
Ale, najprawdopodobniej przedostały się – jak większość osiągnięć
cywilizacyjnych – z Niemiec, gdzie plemiona germańskie, już od dawna świętowały
powrót światła (dziennego): dni się wydłużały i coraz częściej niebo było nieco
jaśniejsze niż w okresie ciężkiej zimy. Ciekawe były te niemieckie obrzędy:
tak, jak w Italii przepędzano zimę by wiosną powróciła płodność, ale w tradycji
germańskiej centralną postacią tego rytuału była bogini płodności Nerthus.
Istnieją również przekazy mówiące, że kukłę Nerthus lub Freyra (Frajera!)
umieszczono na statku z kołami, czyli na wozie karnawałowym, powyżej
wspomnianym. Za wozem szła procesja ludzi w przebraniach zwierzęcych i mężczyzn
w ubraniach kobiecych. I uwaga: elementem obrządku było skonsumowanie
małżeństwa na owym wozie, jako rytuał płodności. To zasługa Frajera, w mitologii
nordyckiej boga płodności, pokoju, dobrobytu i męskości, słońca, pięknej pogody
oraz dobrych zbiorów.
D.O. wydaje się, że nie taki z tego Freyera frajer!
Kościelne „przedpoście” – znacznie bardziej ascetyczna forma karnawału - jest
głęboko związane ze świętami żydowskimi: chrześcijanie – sekta judaizmu, czyli
„prawdziwy Kościół jezusowy”, a nie paoliński, wywodzący się od odszczepieńca –
świętego Szawła/Pawła, zaczynała przedpoście w szabat septuagesimowy, czyli 70
dni przez Paschą, na pamiątkę 70 lat babilońskiej niewoli narodu żydowskiego. Z
szabatu wyszły w IV wieku niedziele: „Dominica Septuagesimae”. I o tym mamy już
znacznie wcześniejsze wzmianki: pierwsze pochodzą z sakramentarza papieża św.
Gelazego z V w. W VI w. formalnie zatwierdził przedpoście papież Grzegorz
Wielki, nakazując, by w tym czasie obowiązywał post złagodzony. Ale i ten
łagodny post został zniesiony przez papieża Innocentego IV ok. r. 1250.
Przedpoście jako rytuał kościelny zniknął z kalendarza liturgicznego dopiero w
1969 r. z woli Pawła VI.
Tradycyjnie święto to było również okresem ulegania żądzom seksualnym, co
nabrało szczególnego znaczenia np. w Wenecji, gdzie damy z najlepszych domów,
na równi z plebsem, wkładały kolorowe maski i płaszcze, uniemożliwiające
rozpoznanie i – jak się powszechnie uważa – oddawały się wyrafinowanym uciechom
cielesnym, gioie della carne – a carne to nie tylko „mięso”, to także „ciało” w
języku św. Pawła, przyjętym przez cały Kościół pogańsko-chrześcijański, tj.
nieżydowski.
5 lat temu
OPOWIEŚĆ OD TYŁU, A POTEM OD PRZODU
Kartonowe pudełeczko, a nim znaczek. Taki znaczek w szerokim świecie nazywają
„trade mark”. W tym wypadku dużej, znanej firmy.
OD TYŁU
W środku kolorowy kwadracik z grubego papieru, sznureczek, a na końcu nieduża
papierowa torebeczka. W torebeczce ścinki wysuszonych liści któregoś gatunku
Camellia sinensis. Liście te, zanurzone we wrzątku, dają napój zwany herbatą,
bogaty w alkaloid C8H10N4O2, znany jako kofeina, teina, mateina lub guaranina,
jeśli pochodzi z kawy, herbaty, guarany lub yerba-mate. Zawiera także naturalne
przeciwutleniacze - katechiny. Notabene, w dialekcie hokkien znak 茶
czyta się, jak „tê”, zaś w dialekcie kantońskim – jak „chá” i świat się
podzielił w nazywaniu napoju z tej rośliny. My w Polsce postanowiliśmy pokręcić
i nazwaliśmy ten napój „trawą tê” –z łacińska „herba thea”.
Cała sucha herbata znajdująca się we wspomnianym, papierowym woreczku pochodzi
z Sylhet. Nigdy Państwo o Sylhet nie słyszeli? Proszę napisać ostry list do
nauczyciela od geografii i kilku ministrów oświaty. Sylhet nazywał się
Srihatta, ale to było dawno temu. Był częścią Wielkiego Assamu za czasów
brytyjskiego Radżu. Referendum z 1947 wykazało, że muzułmańska większość
mieszkańców Sylhet chce przyłączenia do muzułmańskiego Pakistanu, tylko muzułmański
powiat Karimganj na własną prośbę, pozostał w granicach Indii. Więc Sylhet
leżał sobie w Pakistanie, ale tylko 24 lata, bo w 1971 mieszkańcy wschodnich
prowincji się zbuntowali i ze Wschodniego Pakistanu zrobili Bangladesz. To i
Sylhet znalazł się w Bangladeszu, jego północno-wschodniej części, w pobliżu
Bengalu i indyjskiego stanu Asam, stanowiącego niemal enklawę Indii w ich
południowo- wschodniej części. Prowincja Sylhet jest zielona, przedzielona
serią łańcuchów górskich biegnących z południa na północ, rozdzielonych
szerokimi, żyznymi dolinami. Łańcuchy te urywają się przy dolinie pełnej
cudnych meandrów rzeki Surmy, za którymi leży przedhimalajski łańcuch Gór
Khasi, masywny, choć nie osiągający nawet 2000 m. n.p.m.
To właśnie w dolinę Surmy Brytyjczycy przekształcili w jedno z największych
zagłębi herbacianych świata. I cała herbata w papierowych woreczkach,
zawieszonych na sznureczkach, zakończonych kolorowym, papierowym kwadracikiem,
pochodzi z doliny rzeki Surmy w prowincji Sylhet, znajdującej się dzisiaj w
Bangladeszu.
OD PRZODU
Na smutnym rynku we Włodawie jedynym miejscem, w którym można coś zjeść, jest
lokal z kebabem. „Przy naszym kebabie, zapomnisz o schabie” – głosi rozstawiona
przed drzwiami tablica. Gdy tam wszedłem, za wysoką ladą stał młody mężczyzna o
egzotycznej urodzie i nieszczęsnej twarzy. Znam takie twarze, widziałem je w
porcie na Lampedusie, w Mexicali, a nawet w Brześciu. Ba, sam kiedyś taką
miałem. Całym sobą, człowiek, który miał mi dać jeść, wyrażał głuche,
beznadziejnie nieszczęście. Było w środku czterech ubranych na czarno i krótko
ostrzyżonych młodzieńców, więc przez chwilę przemknęło mi przez myśl
wspomnienie Ełku, ale nie, młodzieńcy grzecznie się pożegnali i wyszli. A ja
zacząłem rozmawiać z nieszczęsnym. Przeszedłem na angielski, spytałem, skąd
pochodzi. Z Bangladeszu – odpowiedział. Z każdym zdaniem to zastane
nieszczęście stopniowo znikało z jego twarzy. Nawet kiedy powiedział zdanie,
które nieodmiennie kojarzy mi się z Remarkiem: niewinnie administracyjne, ale tak
złowrogie, jak rzadko które: „They give students’ visa, they don’t give the
family visa”. „They”… I hate them.
Aż wreszcie, uśmiechnięty właściciel sklepu z kebabem zrobił coś wzruszającego.
Zapytałem, czy nie mógłbym do kebaba dostać herbaty.
- Nie – odpowiedział. Mamy tylko ice tea.
Nie chciałem tego cukrowego ulepku. Ale on coś tam mruknął, poszedł na zaplecze
i wrócił, niosąc w rękach małe, kartonowe pudełko z trade markiem na wierzchu.
Nastawił wodę i, czekając, aż się zagotuje, opowiedział mi, że to jego
prywatna, że pije tylko tę herbatę, tę konkretną, brytyjską herbatę, bo wie, że
cała zawartość papierowego woreczka pochodzi z jego rodzinnych stron, z
prowincji Sylhet, na północnym-wschodzie Bangladeszu, pewnie z doliny rzeki
Surma. Te posiekane listki w torebeczce z ażurowej bibułki były częścią jego
świata, jego ludzi.
Nie wiem, czy brytyjska firma ze znanym trade markiem wie, że na jej dochody
składa się także grosz od właściciela skromniutkiego lokalu z kebabem na rynku
we Włodawie; pewnie nie, a nawet gdyby, to na jej akcjonariuszach pewnie nie
zrobiłoby to większego wrażenia.
A on nie chciał ode mnie pieniędzy za herbatę, jego herbatę, zrobioną z liści
kamelii, rosnących u progu jego rodzinnego domu: dzielił się ze mną odrobiną
swojego Sylhatu.
Kiedy będziecie we Włodawie, wpadnijcie do niego na kebab. Mój był pyszny.
6 lat temu
COTSOIR
Dwa lata temu chodziłem po Villard-de-Lans z duchem Phiu.
Licealista Syn przyniósł za pazuchą do domu, ją, szaro-burego noworodka
nieledwie. Była dzieckiem czarno-białej latawicy gdzieś z Villalba pod Tivoli,
okociła się, dwójka przeżyła, drugie małe wziął kolega Syna, ale tamto długo
nie pożyło, łaziło po ulicach i ktoś je niestety rozjechał.
W „książeczce zdrowia kota” zapisano „Phiu”, bo na pytanie „jak ma na imię”?
Syn zagwizdał.
Od pierwszego dnia była Wybitnym Myśliwym. Godzinami polowała na moją rękę pod
kocem: jak się ruszało, to był wróg, trzeba było gonić bez wytchnienia,
wyciągać pazury ile się dało i zębów nie żałować. Kiedy ręka wyjeżdżała spod
koca, przez sekundę patrzyła na nią z podejrzeniem, potem jednak podstawiała
grzbiet i włączała motorek.
Podróży samochodem nie znosiła, mimo to, nie mając jej z kim zostawić,
zabraliśmy ją w podróż do Francji. Koszmar dla wszystkich. Jeszcze pod domem
wykrzyknęła głębokie „miau”, takie z bebechów, i powtarzała to dwa razy na
minutę, przez całą drogę.
Otwarta klatka z kocykiem z jej kojca stała na tylnym siedzeniu, ale jej nie
interesowała. Właziła albo pod pedały, albo na deskę pod przednią szybą. Na
podłodze między fotelami a kanapą stała jej domowa siusialnia i w końcu ten
piaseczek wybrała sobie na legowisko. Ale nie zasnęła, nie przestała powtarzać
gardłowego „miau”. Jej ulubionym miejscem na Ziemi były zawsze kolana Żony,
Ostateczne jej Schronienie, ale tym razem na nie nie chciała.
W Grenoble było gorąco, to był jakiś Ibis, czy Etap, chwalący się
air-contitioningiem, który naprawdę był niczym więcej niż nadmuchem gorącego
powierza. Wieczorem robiło się chłodniej, ale nie mogliśmy otworzyć okna, bo
Phiu kręciła się wyłącznie koło niego, usiłując wyjść.
Tak już mają: przekonane, że wystarczy wyjść przez okno, a znajdą się w starej,
własnej, dobrze znanej i obwąchanej ojczyźnie.
Dusiliśmy się i pociliśmy, Phiu była niespokojna i wcale nie spała. Następnego
rana zmieniliśmy plany i postanowiliśmy jechać gdzieś wyżej, gdzie nie będzie
tak upiornie gorąco.
Ruszyliśmy po omacku i trafiliśmy – nie mając wtedy pojęcia, co to za miejsce -
do „polskiego” Villard-de Lans, które już kiedyś na FB opisywałem; to wyjątkowe
dla Polaków miasteczko, w którym główna ulica nosi nazwę Liceum Polskiego, ale
niestety to muzeum wali się powoli, przy całkowitej obojętności polskich władz
wszystkich orientacji politycznych. Taka to nasza wdzięczność za rodzinne
przyjęcie polskich dzieci-uchodźców.
Villard nas zachwycił, znaleźliśmy hotelik, Arc-en-ciel, czyli Tęcza. Wtedy
jeszcze się nie kojarzyła. Sympatyczna gospodyni, miły pokoik z balkonikiem i
obłędnym widokiem na masyw Vercors.
I oto, niespodziewanie, Phiu zaakceptowała to miejsce. Uspokoiła się, zaczęła
układać na łóżku. Baliśmy się o to, czy nie będzie chciała zeskoczyć z balkonu,
3 piętra w dół, ale nie. Lubiła tam przesiadywać, a nawet przeskakiwać na
sąsiedni balkon, oddalony o pół metra od naszego. Byliśmy trochę przerażeni,
ale w końcu Phiu wracała na „swoje” terytorium.
Potem ruszyliśmy dalej. Było już lepiej. Nosiliśmy ją w ażurowej klatce po
Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu, wśród przelewającego się tłumu, nosiliśmy do
knajpeczek, ale przyjmowała to już bez dramatów.
Po powrocie, w uznaniu jej podróżniczych osiągnięć, przemianowaliśmy ją na „Cotsoir”,
co oczywiście należało wymawiać z francuska: „kocuar”. Potem awansowała na
„Mrugeuoir”, czyli „Mrużuar”.
14 lat temu umarła na serce jako-10-latka; polski weterynarz w Rzymie już nie
mógł jej w niczym pomóc.
No i ja, dwa bodaj lata temu wróciłem do Vercors i do „polskiego”
Villard-de-Lans, tym razem sam. Chodziłem tymi samymi uliczkami, w te same
miejsca, co wtedy, a duch Mrużuarka chodził ze mną i miłośnie mruczał.
12 lat temu
Dziękuję za obszerną relację. Smutna ona, jak ten świat ostatnio ... róbmy wszystko aby wyszło słońce. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWspaniale się czyta zamieszczane przez Pana Redaktora wiadomości, relacje, wyklady, wspomnienia, opowiadania i opinie. Z całego serca dziękuję!
OdpowiedzUsuń