DRUGI OBIEG

Niedziela, 9 lutego 2025

1.
Ludzie, ale afera! Co za piramidalne oszustwo! I D.O. był jego ofiarą!
Ale po kolei.
Rano, rano, kiedy D.O. wyjeżdżał z domu, było szaro i buro, zimno, wiał nieprzyjemny wiatr.
Ale pojechał z Przyjacielem do jego domu za Warszawę i już po drodze się rozpogodziło.
W jego domu ogrzewanie było popsute, lokalni spece nie dotrzymali obietnicy i go nie zreperowali, ale ma duże okna wychodzące na południe, więc przy tym pięknym słoneczku było całkiem cieplutko.
No, ale to taka dygresja, bez większego znaczenia dla całej opowieści. No może tylko tyle, że po południu, w drodze powrotnej, D.O. odebrał telefon od Żony, która powiedziała, że powinniśmy wpaść do naszej ukochanej Siostrzeniczki, bo tam będzie Szwagierka, która nazajutrz ma urodziny, więc trzeba wpaść, złożyć życzenia i zjeść serniczek.
D.O. zawrócił i do Siostrzeniczki pojechał. Było tam już Szwagrostwo i – oczywiście – Siostrzeniczka. A także pies. No i wielka skrzynia, która natychmiast przykuła uwagę Żony, która zapytała: „to z domu babci”?
- Tak, odparła Siostrzeniczka – a w tamtym pokoju jest druga skrzynia, podobna, możecie zobaczyć.
D.O. miał w nosie skrzynię po babci, ale posłusznie poszedł za Żoną do sąsiedniego pokoju oglądać skrzynię.
Otworzyliśmy drzwi i zamarliśmy.
Albowiem w pokoju drugiej skrzyni nie było, a za to była w komplecie… druga Siostrzeniczka z mężem i dzieciątkami!
Nic nadzwyczajnego – powiecie?
Ano nie, bo druga ukochana Siostrzeniczka mieszka z Rodziną niedaleko Mediolanu, dzieciątka chodzą regularnie do szkoły, mąż chodzi regularnie do pracy, a poza tym są w trakcie przeprowadzki i – jak to przy przeprowadzce – w kłopotach po uszy, więc absolutnie nikt się ich tu nad Wisłą nie spodziewał!
I oni ten swój przyjazd utrzymywali do końca w tajemnicy!
Nieco wcześniej podobnego wstrząsu na ich widok doznali ich rodzice – jubilatka Szwagierka i jej mąż. A ponieważ Szwagierka jest świeżo po zawale, więc taka niespodzianka była ryzykowna. Ale nic złego się nie stało, a za to radość była bezgraniczna!
Najbardziej zadowolone z piorunującego efektu ich objawienia w Warszawie były dzieci, które mimo młodego wieku, zachowały tajemnicę i kamienną twarz.
Oczywiście do czasu kiedy zobaczyły nasze skamieniałe z zaskoczenia twarze.
A to oszuści!
Tak, to chyba było najprzyjemniejsze oszustwo, którego D.O. padł ofiarą w całym swoim życiu.

2.
Co poza tym?

Żadnej niespodzianki. Pomarańczowy debil zachowuje się jak na pomarańczowego debila przystało, debila wyjątkowo podłego. Pozbawił Bidena dostępu do tajemnic państwowych i briefingów dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Na szczęście sądy zaczynają blokować jego idiotyczne i podłe dekrety. Więc, znając nazioli europejskich, D.O. spodziewa się teraz frontalnego, huraganowego ataku pomarańczowego debila i jego jąderek na amerykański wymiar sprawiedliwości. No i lawiny wyroków obsadzonego nominatami debila Sądu Najwyższego.

Jak pisze NYT, Trump zlecił wysłanie do Izraela broni o wartości … 88 miliardów $.

Żadnej niespodzianki także ze strony szajki – oceany podłości, kłamstw, oszczerstw i głupoty, głupoty, głupoty.

Zbliża się konferencja w Monachium i D.O. jest pełen złych przeczuć.

A to pewnie widzieliście: krwawi terroryści z Hamasu, ulubieńcy zachodnich mediów i zachodnich studentów, urządzili kolejny odrażający spektakl z uwolnienia porwanych już prawie 16 miesięcy temu Izraelczyków. Mundury odprasowane, uzbrojeni po zęby, bojowe samochody wymyte na czysto, zbudowana imponująca scena, poniżeni więźniowie w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym i tłumek usłużnych dziennikarzy i operatorów telewizyjnych, żeby pokazać całemu światu, że Hamas jest nadal bardzo sprawną organizacją wojskową, bo Izrael tę wojnę przegrał i Hamasu nawet nie nadkruszył. No i pełne nienawiści i pogróżek wycie „niewinnych palestyńskich cywilów”. A kiedy ci terroryści zdejmą swoje mundury, odłożą broń, znowu będą „niewinna, palestyńską ludnością cywilną”.

3.
W Madrycie sabat nazioli.
Są zuchwali, uśmiechnięci, czują, że wiatr Historii wieje im w plecy. „To wielki moment dla nas, patriotów ” – wykrzyknął ze sceny André Ventura, lider portugalskiej partii Chega i jeden z ulubieńców tłumu. Na spotkanie „Europejskich Patriotów” przybyli do Madrytu na wezwanie lidera hiszpańskich faszystów z VOX Santiago Abascala: od Orbána po Le Pen, od Salviniego po Wildersa. Ten sabat nazioli miał być demonstracją ich siły i dowodem na to, że „fala rozprzestrzenia się po Europie”. Fala czy infekcja, jedno jest pewne i oni jako pierwsi to przyznają: wraz z wyborem Trumpa wszystko się zmieniło. W końcu można mówić o rzeczach niewypowiedzianych, a oni, którzy byli wyrzutkami, odczuwają ekscytację związaną z tą zmianą. Stary lis, Viktor Orbán, wyjaśnia to w prostych słowach: „Tornado Trumpa zmieniło świat w ciągu zaledwie kilku tygodni, wczoraj byliśmy uważani za heretyków, dziś jesteśmy głównym nurtem!” Mówiliśmy, że nasze spotkania to przeszłość, ale w rzeczywistości to my jesteśmy przyszłością.
Wrogowie ci sami co zawsze. Te same zdania są powtarzane przez wszystkich z różnymi akcentami: ‘istnieją tylko dwie płcie, męska i żeńska, ojciec jest zawsze mężczyzną, a matka kobietą, organizacje pozarządowe są złe i chcą nam narzucić, razem z Sorosem, dziką i islamistyczną imigrację, Zielony Ład jest wynalazkiem globalistycznej elity mającym na celu zniszczenie europejskich pracowników, Bruksela jest superpaństwem gorszym od ZSRR, które chce nam narzucić ideologię „woke” i multikulturalizm, kiedyś wszystko było lepiej, tak dla suwerennych państw, nie dla Unii Europejskiej’.
Najczęściej używanym słowem jest „wolność”, ale ludzie rozumieją je trochę na swój sposób. To wolność obrażania w mediach społecznościowych i pisania rasistowskich frazesów bez cenzury, to wolność zanieczyszczania środowiska i powrotu do węgla „bez zielonych ideologicznych furii”, to wolność wykluczania osób transpłciowych ze społeczeństwa obywatelskiego, wolność zamykania granic drutem kolczastym, jak twierdzi Orbán w swoim entuzjastycznie przyjętym przemówieniu: „Węgry są laboratorium prawdziwej konserwatywnej polityki. Powiedzieliśmy, że żaden imigrant nie może wjechać do naszego kraju. Czy wiesz, ilu ich wjechało w zeszłym roku? Zero! Dobrze słyszałeś: zero”!
Wśród okrzyków „Viva España” i wezwań do „ponownego chrześcijańskiego podboju” kontynentu i wezwaniami do wolności, człowiek wychodzi nieco oszołomiony z tego spotkania grupy „suwerennych Europejskich Patriotów”.
Tak jakby na zewnątrz tej sali kręciła się horda islamistów zgrzytająca zębami na europejską cywilizację lub legion transkobiet gotowych porywać i indoktrynować dzieci za pomocą podręczników „wiary woke”. Ale jedyną biedną kobietgą, która protestuje, jest dziewczyna z ruchu Femen, która zdejmuje koszulkę i pokazuje na piersiach napis „Uczyńmy Europę znów antyfaszystowską”. W jednej chwili pięciu bandytów rzuciło się na nią, a stojący tłum krzyczał do niej: „ Afuerà! Wynoś się! ”.
Wg ‘la Repubblica’

4.

Już za kilka godzin na portalu natemat.pl ukaże się najnowsza rozmowa z z cyklu ‘Allegro ma non troppo”. O niewiarygodnych przygodach Rosjan w Polsce.

Oglądajcie, proszę, udostępniajcie!


Europejska skrajna prawica świętuje w Madrycie powrót do Białego Domu swojego „towarzysza broni” Donalda Trumpa
Przywódcy grupy Patriots, w tym Węgier Orbán, Francuzka Le Pen, Włoch Salvini i Holender Wilders, jednoczą siły z Netanjahu i atakują Międzynarodowy Trybunał Karny
https://elpais.com/espana/2025-02-08/la-ultraderecha-europea-celebra-en-madrid-la-llegada-de-su-companero-de-armas-trump.html

wilders orban bosak le pen salvini 768x512 1
Polskę (? Chyba raczej Rosję!) reprezentował wicemarszałek Sejmu, ten w środku z głupim uśmiechem na głupiej twarzy. No tak, trudno odróżnić, bo inteligentnych twarzy tu nie widać.


Dla D.O. żadna niespodzianka. Pis PO jedno zło… oczywiście pełną zgodność oba obozy uzyskały w kwestii deportacji cudzoziemców. Tak, jakby to oni byli największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa polskich miast i wsi. A to zagrożenie jest czysto polskie, nasze, rodzinne, nasze, narodu wybranego, jedynie słusznego! Mocno nachlanego, oszukańczego, nierzadko złodziejskiego.
Cudzoziemcom Polska zawdzięcza bezgranicznie dużo: to oni budują nasze domy i drogi, oni opiekują się naszymi chorymi i naszymi starcami.
A najprzykrzejsze jest to, że w tę antyimigrancką kampanię włączają się bezmyślnie polskie media, nawet te zacne.
https://fakty.tvn24.pl/fakty-po-poludniu/donald-tusk-zapowiedzial-ze-deportacja-przestepcow-z-polski-bedzie-uproszczona-pis-i-ko-wyjatkowo-zgodne-st8297748
A ty, Czytelniku, jak uważasz? Nagonki na cudzoziemców w wykonaniu PO sa lepsze, od nagonek na cudzoziemców w wykonaniu szajki i innych nazioli, prawda?



Ostatni odcinek dossier ‘Wyborczej’ o wszystkich technikach pozyskiwania pieniędzy przez geszefciarza z Torunia.
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31630825,o-jedna-dotacje-za-daleko-wszystkie-pieniadze-o-rydzyka-raport.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy

 
Wow! Widać będzie wszystkie dziury, wszystkie wystające studzienki, wszystkie zbędne światła drogowe i wszystkie skrzyżowania na których niezbędnych świateł brak, wszystkie zbrodniczo pozwężane ulice, wszystkie kilometrowe korki, na widok których Ratusz zaciera ręce, polikwidowane parkingi, miliardy żeliwnych słupków, źle zaprojektowane skrzyżowania (spróbujcie z Puławskiej skręcić w Goworka bez najechania na krawężnik lub obtarcia samochodu jadącego obok!)… No i ten akt oskarżenia będzie w technikolorze, w dużej rozdzielczości, nic tylko załączać do aktu oskarżenia!
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,31677515,warszawa-ma-swoje-google-street-view-rozpoczyna-sie-wielkie.html?_gl=1*1q1z136*_gcl_au*MjkwNzA4OTM4LjE3Mzg2ODYxNzY.*_ga*MTg1Njg1NjM0OC4xNzM4Njg2MTcz*_ga_6R71ZMJ3KN*MTczOTA0ODI0NS4xOS4xLjE3MzkwNDgzNDcuMC4wLjA.#S.TD-K.C-B.3-L.2.duzy


https://www.youtube.com/playlist?list=PL4Ibwp4rbdg2S9Bg6gDn5yVSxY8O_SQv-
Oglądajcie, proszę, udostępniajcie!

2 lata temu
Skrupulatne dochodzenie przeprowadzone przez niedzielne wydania szwajcarskich gazet Le Matin Dimanche i Sonntags Zeitung pozwoliło odtworzyć jego działalność dzięki odtajnionym aktom szwajcarskich służb federalnych.
Cyryl, urodzony jako Władimir Michajłowicz Gundżajew, przybył do Genewy po raz pierwszy w 1971 roku, aby reprezentować patriarchat moskiewski w Światowej Radzie Kościołów. Bycie księdzem w kraju ateistycznym i w komunistycznej dyktaturze, wiązało się z obowiązkami wobec władzy. 75-letni dziś Cyryl, wówczas ceniony przez kobiety, przystojny mężczyzna, blondyn, wysoki i zawsze uśmiechnięty, miłośnik narciarstwa i błyskotliwego stylu życia, był w rzeczywistości agentem KGB, któremu przekazywał tajne informacje. Pseudonim: „Michajłow”.
„Rozmawiając z nim – wspomina jego znajomy z Genewy – zawsze miałem wrażenie, że szuka poufnych informacji. Zadawał mnóstwo pytań na temat diaspory rosyjskiej i duchowieństwa”. Misją agenta Michajłowa była próba przekształcenia Światowej Rady Kościołów w bastion prosowiecki i antyamerykański. Podczas pobytu w Szwajcarii Cyryl często odbywał podróże do różnych kantonów z ówczesnym pułkownikiem KGB Mielnikowem.
Następnie, po wypadku samochodowym, w 1974 opuścił Szwajcarię i wrócił do Moskwy, gdzie rozpoczął wspinaczkę na szczyt cerkwi. Ale wcale nie zrywał stosunków z Konfederacją, którą uważał za drugą ojczyznę i do której według tamtejszego wywiadu wracał jeszcze 43 razy (!). Między innymi w Genewie odwiedzał zamożną rodzinę Savorettich, której jeden z członków, Piero, odegrał fundamentalną rolę w powstaniu Fiata w Związku Radzieckim.
Krótko mówiąc, życie w cieniu biznesu, szpiegostwa i zamiłowania do luksusowych przedmiotów. Takich, jak zegarek Brequet za 39.000 franków uwieczniony na nadgarstku Cyryla na zdjęciu z 2009 r. Albo 120-metrowe mieszkanie otrzymane w prezencie od biznesmena z Genewy, w eleganckiej dzielnicy Petersburga.
Trzeba dodać, że obecny patriarcha Rosji dzięki kontaktom nawiązanym w Szwajcarii, bardzo się wzbogacił, zwłaszcza w latach 90., po upadku ZSRR, kiedy rosyjska cerkiew prawosławna pełniła swego rodzaju rolę pośrednika w handlu surowcami, takimi jak ropa naftowa, uruchamiającego napływ twardej waluty do wyczerpanych kas byłego imperium sowieckiego.
Jednak po rosyjskiej inwazji na Ukrainę były agent KGB przebrany za prawosławnego księdza przestał głosić swoją miłość do Szwajcarii, która opowiedziała się za sankcjami wobec reżimu Putina.
3.
20 października 2008 roku podczas tournee po Ameryce Łacińskiej spotkał się z Fidelem Castro, który pochwalił metropolitę jako swojego sojusznika w walce z „amerykańskim imperializmem”. Cyryl odznaczył Fidela i Raúla Castro Orderem św. Daniela Moskwy w imieniu patriarchy Aleksego II.

Nazajutrz po nominacji na patriarchę Wszechrusi, na przyjęciu, wydanym przez prezydenta Miedwiediewa, wygłosił pochwałę „symfonii”, ale to nie dotyczyło muzyki, tylko koncepcji w Kościołach prawosławnych, wg której cerkiew i państwo mają się uzupełniać.

8 lutego 2012 r. Na spotkaniu przywódców religijnych w Moskwie Cyryl wychwalał Putina: „Cudem Bożym, przy aktywnym udziale kierownictwa kraju, udało nam się wyjść z tego okropnego, systemowego kryzysu lat 90.” i porównał „żądania antyrządowych demonstrantów do „przeszywających uszu wrzasków” i powiedział, że protestujący reprezentują mniejszość Rosjan”.
Tu akurat miał, niestety, rację.
Poparł agresję na Krym i wschodnią Ukrainę w 2014 r., uzasadniając, że „nie możemy pozwolić, aby ciemne i wrogie siły zewnętrzne śmiej się z nas”.
4.

Lata temu, dziennikarze gazet „Kommiersant” i „Moskowskij Komsomolec” (!) oskarżyli Cyryla o spekulacje i nadużywanie przyznanego Kościołowi w połowie lat 90. przywileju bezcłowego importu papierosów i ochrzcili go „tytoniowym metropolitą”. Departament Zewnętrznych Relacji Kościelnych miał działać jako największy dostawca zagranicznych papierosów w Rosji. Socjolog Nikołaj Mitrochin oszacował zyski z tej kierowanej przez Cyryla operacji w 2004 roku na 1,5 miliarda dolarów, a w 2006 roku, przez The Moscow News na 4 miliardy.
Osobiście żądał aresztowania i ukarania dziewcząt z „Pussy Riot” za antyputinowskie protesty w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie. Zostały skazane na 2 lata łagru, choć za „obrazę uczuć religijnych ówczesny kodeks karny Rosji przewidywał tylko niewielką grzywnę. Papież Benedykt XVI poparł Cyryla w tej sprawie.
W marcu 2012 roku były rosyjski minister zdrowia (1999-2004) Jurij Szewczenko na mocy wyroku sądowego, wypłacił około 20 mln rubli (676 tys. dolarów) odszkodowania za kurz, powstały przy remoncie swego apartamentu, sąsiadującego z apartamentem Cyryla w prestiżowym „Domu na Pobrzeżu” (Newy), zajmowanym przez długoletnią przyjaciółkę patriarchy, bizneswoman Lidię Leonową. Kurz dostał się do tego właśnie apartamentu, który Cyryl dostał w prezencie od szwajcarskiego businessmana (o czym powyżej). Szewczenko musiał sprzedać wyremontowane mieszkanie, by móc zapłacić Cyrylowi tę kolosalną sumę.
W 2015 roku wysłannik Cyryla dostarczył jego list rosyjskim żołnierzom w rosyjskiej bazie lotniczej Khmejmim w Syrii. W liście napisano, że wojska rosyjskie w Syrii mają nieść miłość i pokój z nadzieją na przyjście Jezusa Chrystusa do Syrii. Cyryl napisał też, że działania Rosji w Syrii są słuszne.
5.
W 2022 roku Cyryl pochwalił inwazję na Ukrainę i pobłogosławił walczących tam rosyjskich żołnierzy. Po masakrze w Buczy dokonanej przez rosyjskich najeźdźców, Cyryl powiedział, że jego wierni powinni być gotowi „chronić nasz dom” w każdych okolicznościach. 23 maja 2022 r. Cyryl stwierdził, że rosyjska młodzież szkolna musi brać za przykład heroiczne zachowanie wojsk rosyjskich walczących z Ukrainą.
Winą za konflikt obarczył „parady gejów” i wysuwał bezpodstawne twierdzenia, że Ukraina „eksterminuje” Rosjan w Donbasie. Słowa Cyryla skłoniły duchownych w niektórych innych prawosławnych diecezjach do potępienia uwag go i ogłoszenia niezależność od Kościoła moskiewskiego.

3 lata temu
Wczoraj 30 lat skończył Traktat z Maastricht. 7 lutego 1992 r. w mieście o tej samej nazwie w prowincji Limburg, na południu Holandii , na granicy z Belgią i kilka kilometrów od granicy z Niemcami, głowy państw ówczesnych 12 państw członkowskich Wspólnoty Europejskiej - Belgia , Dania, Niemcy, Grecja, Hiszpania, Francja, Irlandia, Luksemburg, Holandia, Portugalia, Wielka Brytania i Włochy – spotkały się, by podpisać Traktat ustanawiający Unię Europejską: „Nowy etap w procesie tworzenia coraz ściślejszej Unii między narodami Europy, w której decyzje podejmowane są jak najbliżej obywateli”.
D.O. myśląc o Traktacie z Maastricht czuje wzruszenie. Tam ziściły się jego marzenia. Odkąd znów mógł pisać i gadać do polskich mediów, był prawie wszędzie tam, gdzie rozmawiano o europejskiej polityce Polski. I to było piekielnie ważne, ale jednocześnie D.O. myślał o Europie, o pokoju, o prospericie, o przyszłości i perspektywach dla kontynentu i świata i – lat but not least – o „alle Menschen wurden Brüdern” – jak głosi hymn europejski. Teraz się śmiej, Czytelniku, z naiwnego idealisty, zdziwaczałego staruszka, któremu – co za kretyn! – nadal marzy się, żeby wszyscy ludzie byli braćmi…
D.O. pielgrzymował do Maastricht. Wykorzystał jakiś fragment swoich wakacji, żeby nakręcić miejsce podpisania Traktatu i pałacyk na wzgórzu za miastem, w którym odbył się bankiet po ceremonii podpisania. Był ciepły, ale deszczowy dzień. D.O. był z kamerą, ale deszcz zacinał tak, że na obiektywnie wciąż były krople. Więc tylko zdjęcia z pałacyku bankietowego wyszły piękne. Zieleń, jaką tylko północna Europa potrafi urodzić, soczysta, mokra, widok na rozciągającą się poniżej dolinę, po lewej stronie wzgórze porastał las… Pałacyk uroczy, urządzony w stylu rococo, na ścianach draperie i flamandzkie obrazy, srebrna zastawa na białych obrusach, kosztowne i kunsztowne żyrandole…
Wtedy nadawałem „Zagadki według Jacka”, a zdjęcia z tego pałacyku okazały się jedną z trudniejszych: rzadko kto tam dociera. A warto: D.O. pamięta ten pałacyk, tan zachwyt, to poczucie obcowania z historią i ta zazdrość, że nikt tego nigdy nie zbombardował, nie zdewastował, nie rozszabrował, że coś tak sobie może być, trwać przez stulecia bez zbędnych zmian, jako świadek historii człowieczej kultury.
Teraz Traktat z Maastricht jest dziewczynką do bicia wszelkich nazioli, populistów, suwerenistów, neo i vetero faszystów, neo i vetero komunistów. Mówią, że ten pułap deficytu ustalony w Maastricht na 3% jest antyludowy. Mówią, że 60% deficyt państwa jest przeszkodą w rozwoju. A w D.O. aż się flaki przewracają, kiedy słyszy te kryminalne brednie! D.O. bywał w życiu zadłużony i wie, czym to pachnie. Sam bardzo by nie chciał i równie mocno nie chciałby, żeby zadłużało się którekolwiek z państw, jakie ukochał i jakiemu dobrze życzy.
Pandemia sprawiła, że rygory Maastrich zawieszono. Długi eksplodowały.
A D.O. jest przywiązany do teorii, głoszącej, że zadłużenie jest jedną z głównych przyczyn wojen. W obliczu alternatywy: wojna lub upadek – rządzący na ogół wybierają wojnę. Bo też i idea wzbogacenia się przez rabunek jest wspólna dla ogromnej większości polityków wszystkich epok.
Myślałeś tak, Czytelniku, kiedykolwiek o logice historii?


Mogła mieć 11-12 lat. Wracała ze szkoły, okutana, bo wiatr i śnieg z deszczem, plecak. Wielka wełniana czapka. Długa ulica była pusta: tylko ona. Dokoła domki jednorodzinne, ogrodzenia, bramy. Szła sprężyście, wulkan energii, jak to u dzieci. D.O. jechał powoli, bo na ulicy był jeden garb za drugim. I pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nagle, niespodziewanie, nie zaczęła stawiać susów: ciach, ciach, szybko, szybko. Biegła, ale jakoś tak dziwnie. Czerwony plecak podskakiwał w rytm susów. Nie trwało to długi: po chwili jednak wróciła do poprzedniego rytmu.
D.O. się zadumał: dlaczego? Co ją skłoniło do susów?
Przyjrzał się bliżej. Gdy zaczęła susać była gdzieś tu: zaczęła się posesja z brzydkim, ceglanym domem, płot z drucianej siatki i niskie tuje za nim. Czy susy miały jakiś związek z tym miejscem?
D.O. otworzył okno: miały! Między siatką a tujami biegał pies. Nieduży, więc pewnie głośny: one zawsze nadrabiają niedostatki wzrostu ujadaniem. Teraz już nie szczekał, tylko dyszał triumfalnie, zwycięzca i pogromca przechodzącej dziewczynki.
D.O. pomyślał, że i on też przyspiesza, gdy ktoś nań ujada.
Innymi słowy: Brysia mijam zaś z daleka, bo nie lubię, gdy ktoś szczeka!


5 lat temu
Jednak sztukolecznictwo, znane szerzej pod obcą, a więc godną potępienia nazwą „arttherapy”, wymaga silnych nerwów (czy może „nerw”, bo teraz szybko zmieniają się nie tylko kanony prawne i etyczne, ale i gramatyczne).
Sprawdzam w sieci: jest. Przyjeżdżam, pytam w recepcji hotelowej „którędy najbliżej do Muzeum Wyczółkowskiego”? Pani pierwsze słyszy, ale uczynnie sprawdza w komputerze; po minimalnym akcencie poznaję, że przyjechała zza jedynie słusznej granicy, więc grzecznie dziękuję, mimo że wysyła mnie w kosmos, a prawa myli jej się z lewą.
Napatacza się dwóch uczynnych stójkowych, pytam: „gdzie”?, a oni na trzy cztery machają ręką: „tu”!
Rzeczywiście, osioł ze mnie. Stoję 50 kroków od willi z dużym autografem mistrza. Hmmm… Cztery spusty. Patrzę na zegarek: 15.20. Więc w telefon i szukam głównego oddziału, bo z poprzedniego życia pamiętam, że były całkiem spore zbiory i w willi Wyczółkowskiego by się nie pomieściły. Jest: Gdańska 5. Człapię niepotrzebnie dokoła pięknej Opery, dochodzę – psiakrew! – ogrodzenie, dźwigi, betoniarki: „pracujemy dla ciebie”. No żesz…
Idę na rynek: Informacja turystyczna. „Jak to zamknięte?! - dziwi się młodzieniec. – Powinno być otwarte”! Też tak uważam.
Pan nalega, że w willi. Mówię: „a gdzie reszta zbiorów” – „Nie wiem”.
Komputer, google: dowiaduję się wreszcie z forów, bo na stronach muzeumbydgoszcz.pl słowa o remoncie gmachu, który służył za muzeum od 1947, nie ma.
Na sobotę miałem inne plany, ale sztukolecznictwo, sztukolecznictwo, to priorytet.
- Ale jak to od 10? No od 10. I do 16. Do 16? Really? 6 godzin dziennie?
Nazajutrz idę, jestem pierwszy i jedyny. „Wczoraj zamknięte o 15.20? Wczoraj mnie nie było. Ale do 16 otwarte jest tylko dla tych, którzy są już w środku, dla nowych gości zamykamy o 15.30”.
- A ilu było wczoraj po 15.30?
- Nie wiem, wczoraj mnie nie było”.
No w środku nie było nikogo, światła pogaszone, przez okna nikogo widać nie było.
Spokojnie, spokojnie, to terapia…
Wyczółkowskiego lubię i podziwiam. Za odwagę, gwizdanie na różne konwencje i za to, że chciał być malarzem totalnym, zmieniającym style i własne przyzwyczajenia. I za to, że był w Legionach. Jako rysownik, ale był.
Potem do galerii sztuki nowoczesnej.
Chciałbym głęboko się ukłonić tym wszystkim urzędnikom, dysponentom publicznego grosza, za komuny i po komunie (bo neokomuna inwestuje w korzenioplastykę i śpiewaka na M), że słuchali fachowców, ludzi znających się na sztuce i ewidentnie sztukę kochających. Może to nie jest olbrzymia kolekcja, może to nie są najbardziej znane dzieła poszczególnych twórców, ale większość najlepszych artystów polskich XX wieku tutaj jest, a to czyni z Bydgoszczy jedną ze stolic artystycznych Polski.
Pięknie zaadaptowany stary, budynek Młynu Camphausa, a w niej to, co mi daje błogość. Błogość, choć tu reprezentowane są największe rozterki i największe tragedie naszych czasów.
Nie może być estetyki bez etyki, nieetyczne dzieło, nieetyczny przedmiot nigdy nie będzie estetyczny.
Zło jest zawsze nieestetyczne.
Nie znoszę zła, lubię przebywać wśród ludzi etycznych, etyki świadomych i etykę kultywujących. Najbardziej cierpię, kiedy ludzie niegłupi nie stawiają etyki w centrum swoich działań, kiedy zasłaniają się kredytami, albo „profesjonalizmem”.
Dlatego sam, w wielkim gmachu galerii sztuki nowoczesnej poczułem się błogo. Wśród swoich.
PS. Bydgoszczanie, kurczę! Macie świetne muzea, z których możecie być dumni na całą Polskę i kawałek poza nią! Włączcie je w trasy waszych weekendowych przechadzek!
Brak dostępnego opisu zdjęcia.
Leon Wyczółkowski
Gościeradz


9 lat temu
1. GDZIE JA JESTEM?
Państwa odpowiedzi na moją wczorajszą opowieść wywołały na mej twarzy uśmiech, a nawet dwa, bo raz, że bardzo miłe te zaproszenia, a dwa, że na wszelki wypadek NIKT nie zapytał mnie gdzie jestem!
2. PNIE
Pewnie nie mogę płakać nad każdym ściętym drzewem, ale szlag może mnie trafiać, prawda? To nie wykroczy poza ogólnie przyjęte normy? Ci powaleni ryczącymi piłami moi dumni, silni bracia to leitmotiv mojej podróży. I im dalej od oka szurniętych miastowych, tym więcej drzew, zamienionych na kłody. A po dzisiejszych bezdrożach to plątałem się już tylko ja i sapiące ciężarówki z tym, co jeszcze niedawno cieszyło oko, szumiało i udzielało cienia.
3. TO, CO NAJWAŻNIEJSZE 1
Od paru miesięcy rozkoszuję się, smakując kartkę po kartce, Milanem Kunderą. Praktycznie nie ma strony, by mi tchu w piersi nie zaparło jakieś jego zdanie, jakaś obserwacja. Podziwiam też jego zdolność pisania o kobietach, BYCIA kobietą. Czemu ja tak nie umiem? Na przykład nie potrafię sobie wyobrazić, czy życie dziewczynek z podstawówki też jest usłane pasmem kolejnych wrogów, tak, jak życie chłopców? Bo kiedy tylko chłopiec zaczyna życie stadne, zaraz wyrasta koło niego ktoś silniejszy, podlejszy, bezczelniejszy, który psuje mu całą przyjemność obcowania ze światem. Gruby i wulgarny mały buc, który żąda przywództwa stada dla siebie, bo, co prawda, nie ma rozumu ani fantazji, ale może bez skrupułów wykręcić rękę, albo uderzyć w głowę. Chłopiec, zwłaszcza, jeśli wrażliwy, musi się nauczyć współżyć z osiłkami. Musi jakoś, mimo ich panoszenia, przejść przez szkołę. Nauczyć się żyć bez narażania się watasze, którą zawsze najsilniejszy i najwulgarniejszy z otoczenia potrafi wokół siebie zgromadzić. Albo chodzić opłotkami, ukrywać swoją wrażliwość, albo rżnąć macho i przyłączyć się do watahy, bo jest szansa, że swojego nie skrzywdzą. Krzywdzić zatem słabszych pod dyktando osiłka i odczuwać potem do siebie wstręt. Dokuczać dziewczynkom, ciągnąć je za warkocze, choć miałoby się ochotę po nich pogłaskać. A kiedy zaczną im rosnąć piersi bić w nie pięściami, choć miało by się ochotę położyć na nich ręce i zostawić je tam.

Iluż takich twardzieli przeszło przez nasze chłopięce życie
Ale minęły lata, zapomnieliśmy ich imiona, ich twarze. Ci, którzy kiedyś władali naszymi myślami – bo wieczorami marzyliśmy, żeby znikli, żeby ktoś ich zabił, albo zabrał w nieznane – wyparowali w niebyt. Ci negatywnie ważni, dziś nie tylko nie są ważni; nie ma ich, albo lepiej: są nikim.
Czy dziewczynki też tak mają, czy ich życie jest jednak gładsze, mniej przesiąknięte rywalizacją, mniej przemocą?
4. TO, CO NAJWAŻNIEJSZE 2
Stanąłem przy starym cmentarzu niemieckim z czasów Wielkiej Wojny. Ktoś jeszcze oń dba, jeszcze nie zarósł chwastem, jak większość cmentarzy żydowskich, jeszcze nie zasypał ich piach, wiatr nie połamał krzyży, jak na starych cmentarzach łemkowskich. Pewnie, że poszarzały, że się pokrzywiły, że nie stoją już w tak karnych szeregach, jak przed wiekiem. Bili się za to, co najważniejsze, mówiono im Für Gott, Kaiser und Vaterland. Czyż może być coś ważniejszego? Ich ciała rozrywały kule, szrapnele, dusiły bojowe gazy. Pomarli w okopach na hiszpankę albo na tyfus. Taki los, bo przecież chodziło o rzeczy najważniejsze, chodziło o Boga, o cesarza i o ojczyznę…
Nikt nie pamięta już ich twarzy, nie żyje nikt, kto mógłby ich wspomnieć, docenić poświęcenie, ba, nie żyje nikt, kto wierzyłby w to, w co wierzyli oni, idąc na śmierć.
Nie ma już cesarza, ojczyzna wygląda zupełnie inaczej, a i Bóg… To chyba już nie całkiem ten sam Bóg, co sto lat temu. To nie Bóg, o którym tym kopczykom ziemi, które kiedyś były istotami ludzkimi, opowiadali feldkuraci…
5. WIEDZA I SUMIENIE
Z zupełnie innym sercem wszedłem na kilka kolejnych cmentarzy łemkowskich i bojkowskich. Bo mam nieczyste sumienie.
Kilka dni temu cytowałem w programie wywiad papieża Franciszka dla China Times z Hongkongu. Pytany o to, jak dzisiejszy Chińczyk ma traktować potworności ze swojej niedawnej przeszłości, potworności w rodzaju „rewolucji kulturalnej”? (Proszę wybaczyć, kilka lat temu postanowiłem, że słowa „rewolucja” nie będę pisał z dużej litery, nawet w odniesieniu do wydarzeń historycznych).
Papież odpowiedział: „Należy patrzeć w przyszłość, bo marszowi każdego narodu towarzyszą blaski i cienie. Nie należy odnosić się z pogardą do przeszłości własnego narodu. Ale należy wyciągać wnioski z owych cieni, żeby zdarzały się jak najrzadziej”. Państwo pewnie wzięli to za moją ekstrawagancję, bo cóż Polaka może obchodzić dobra rada argentyńskiego papieża dla Chińczyków. Ale ja przecież nie o Chinach wtedy mówiłem…
Jakże często, nader często, miewam pokusę pogardzania historią mojego narodu, jego raz po raz powtarzającymi się małościami, dopuszczeniem do rozbiorów, narodową tromtadracją, przywiązaniem do najbardziej archaicznych, wstecznych i reakcyjnych wartości, powierzchownością w podejściu do religii, skłonnością do ulegania owczemu pędowi za chłystkami, mieniącymi się przywódcami, a przede wszystkim okrucieństwem wobec innych. Od tych 14 tysięcy jeńców, pojmanych pod Beresteczkiem, zakopanych po szyję w ziemi i ściętych kosą, poprzez Żydów, Rusinów. Litwinów… Po „Akcję Wisła”, czyli wysiedlenie dwóch mniejszości narodowych, zamieszkałych U SIEBIE, na swoich ziemiach, przez które jakiś kolejny historyczny osiłek zdecydował się przeciągnąć granicę.
Dobrze zatem, Wasza Świątobliwość, będę patrzył w przyszłość, będę oddalał skłonność do pogardzania historią mojego narodu, będę się starał uczyć na cieniach z przeszłości.
Ale, hallo! Czy ktoś polskim dzieciom w szkole tłumaczy, że to były cienie? Że ich przodkowie byli podli, głupi i krótkowzroczni, traktując Rusinów, Tatarów i Litwinów, tak, jak traktowali? Czy ktoś im mówi, jakie krzywdy Polacy wyrządzili Żydom? A czy w ogóle ich uczą o „Akcji Wisła”?
Brak dostępnego opisu zdjęcia.

















 

Komentarze

  1. "Prawdziwa Ameryka jest pod drive-in w Babes'n'Brew, nie na koncertach Taylor. Amerykański sen nadal jest możliwy. Trzeba tylko robić dwie rzeczy. Modlić się do Jezusa i raz na jakiś czas własnymi rękami kogoś zabić." Artykuł Mateusza Mazzini w Wyborczej przedstawiający USA jak z prospektu MAGA. https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31657772,prawdziwa-ameryka-jest-pod-drive-in-w-babes-n-brew-nie-na-koncertach.html#commentsAnchor

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga