DRUGI OBIEG
Czwartek, 21 sierpnia 2025


1.
Znowu rzewne pożegnanie, tym razem z Włoszętami, zwanymi również w Rodzinie jako Ptaszyny oraz ich Mamą, a naszą Siostrzenicą. Patrzenie na nie uświadamia, że dzieci są bardzo różne. Ptaszyny są zupełnie niepodobne do naszych Dzieci i Wnuków, małe, 12 i 10 lat, a już z ukształtowanym charakterem i zainteresowaniami, często zaskakującymi. Wróbelek, starszy z Ptasząt, niesamowicie wprost skupiony, zainteresowany mechaniką, matematyką, fizyką, potrafi spędzać mnóstwo czasu na konstruktywnym dłubaniu w różnych przedmiotach mniejszych i większych i – co D.O. niezmiernie dziwi – doprowadza to do końca! Nie nuży go dłubanina, nie porzuca rozgrzebanego, nie zniechęca się, kiedy coś mu się nie udaje… Coś niesamowitego. Siostrzenica mówi, że to jest wersja demo dla Rodziny, a w domu potrafi dać się we znaki. Pewnie ma rację, ale my nie doświadczyliśmy.
Szczebiotka – cudna istotka – to prawdziwa iskierka pełna uśmiechów, życzliwości, ufności i ciekawości świata. Ale, kiedy z nią poważnie porozmawiać, to ma rozsądku tyle, że mogłaby go sprzedawać. I, proszę sobie wyobrazić, sprząta po sobie! Fru, fru, fru, jak to Ptaszyna – i już wszystko jako tako ułożone i znowu jest pusto na podłodze i stole i można znów chodzić po podłodze. Niesamowite. A D.O. staczał o to przegrane na ogół batalie ze swoimi Dziećmi (już starymi dzisiaj). Chociaż, kiedy były małe, to zmywały po obiedzie. Raz ona, raz on. Kiedy do Syna we włoskiej wiosce przyszli szkolni koledzy, żeby go wyciągnąć na bieganiny po okolicy, a on powiedział „chwileczkę, muszę skończyć zmywać”, to włoskie dzieciaki zrobiły wielkie oczy i chórem spytały „to ty zmywasz? Przecież masz siostrę!
A dziś Wnuki D.O., hrabiowie udzielni, zostawiają po sobie talerze i naczynia i ani im do głowy nie przyjdzie pozmywać, czy w ogóle, pomóc w domu.
No nic: świat jest piękny, bo różny.
Tak by D.O. chciał, by żyły w dobrym świecie, świecie pokojowym i wolnym od trosk o przetrwanie, wolnym od strachu o siebie i najbliższych.
Ale czy tak będzie?


2.
Po serii konsultacji medycznych D.O. dostał nihil obstat na wyjazd na wakacje, przedsięwziął odpowiednie kroki i już niebawem, znowu będzie cię D.O. zanudzał, Czytelniku, irytował różnymi kolorowymi fotkami, znowu będzie się opuszczał w lekturze światowych mediów i relacjonowaniu łajdactw polityków, okrucieństwa żołdactwa, okropieństw klęsk żywiołowych. No, chyba, że ogień podejdzie mu pod okna, albo bomba spadnie mu na łeb.
Może zresztą nie będzie nudził i irytował, tylko rozmarzał, inspirował?
Już dzisiaj Drugi obieg ukazuje się w trybie „light”, bo Czytelnikom też należy się chwila wytchnienia, zwłaszcza, że nie wiadomo, czy przyszłość przyniesie coś dobrego, ale już niedługo z trybu „light” przemieni się w tryb „belly on sun”.


3.
No tak, my tu gadu gadu, a na Polskę spadają ruskie shahedy i co gorsza, wybuchają.
D.O. już tak ma, że kiedy słyszy nakiś niespodziewany hałas, to zastanawia się, czy to przypadkiem nie pierwsza ruska rakieta, lecąca uderzyć w Warszawę.
Może gdyby ten shahed spadł gdzieś bliżej, to może do tych nieudanych istot ludzkich, twierdzących, że sa prawdziwymi patriotami, dotarłoby, czym jest wojna i jak bardzo z jej powodu cierpią bracia Ukraińcy. I może przestaliby stać po stronie Putina (w imię Hitlera).


1 rok temu
1.
D.O. nie wie, czy każdy człowiek naszego kręgu cywilizacyjnego usiłuje sobie wyobrazić rajski ogród, ale wyobraźnia D.O. nie była zbyt bogata, by wyczarować to, co znajduje się wokół zamku Trauttmansdorff.
Ogrody zamku Trauttmansdorff w Merano zajmują powierzchnię około dwunastu hektarów z różnicą wysokości sięgającą 100 metrów, mają ponad 7 kilometrów ścieżek, jeziora, strumyki, wodospady i... Niepowtarzalną magię.
W sezonie letnim przyjmuje około 400 000 odwiedzających. Spora część z nich była tam wczoraj, razem z państwem D.O.stwem. Ale dało się wytrzymać, bo ludzie interesujący się ogrodami botanicznymi na ogół są kulturalni.
Żeby to cudo stworzyć trzeba było zainwestować 24 miliony euro i mieć fenomenalną wiedzę botaniczną i nieskończoną fantazję.
Inwestycja się opłaciła: park generuje około 40 milionów euro rocznie z czego zysk to około 15 milionów, a do tego tworzy 285 miejsc pracy, z czego 130 bezpośrednio w Trauttmansdorff.
Na miejscu ogromna, ale sprawna i smaczna knajpeczka i kawiarnia z dobrymi lodami.

2.
D.O. był zachwycony i narobił mnóstwo zdjęć, z których tylko cześć jest poniżej, pozostałe pewnie będzie D.O. wrzucał w kolejnych dniach. Proszę nie mieć mu tego za złe, był naprawdę zafascynowany pięknem roślin i ich układu.
A żeby dać do zrozumienia, jak bardzo był zafascynowany, musi porwać się na krótką opowieść:
D.O. ma po operacji kręgosłupa jedną śrubę, która przechodzi częściowo przez kanał kręgowy. To oznacza, że podrażnia ona rdzeń kręgowy. Nie zawsze, tylko wtedy, gdy ma fantazję. A gdy ją ma, D.O. boli stopa. To są niemal nie do wytrzymania uderzenia piekielnym, rozgrzanym do czerwoności, szatańskim młotem. Nie ryczeć wtedy z bólu wymaga niemal bohaterstwa.
Ubiegłej nocy śruba fantazję miała wielką, więc mimo opioidu D.O. miał koszmarną noc, oczywiście zarwaną.
Do tego rano przysiadł na leżaku na tarasie, a kiedy wstawał, trzasnęły mu korzonki. Tak porządnie. Każdy ruch sprawiał piekielny ból, każdy krok – wiele wysiłku.
A mimo to – poszedł. Nie znając terenu zaufał Hołowczycowi i zostawił samochód pół kilometra od wejścia do parku. Pół kilometra i 150 metrów niżej. Droga pod górę jest w takich warunkach piekłem, ale D.O., jęcząc i lamentują, przystając co parę kroków, doszedł.
A kiedy znalazł się w środku tego Edenu na Ziemi, prawie zapomniał o bólu, śmigał od jednego cudu do drugiego, myśląc, jak bardzo rozkręciły się jego marzenia związane z przydomowym ogródkiem. Ogródka D.O. nie ma, bo tez nie ma i domu, tylko mieszkanie w bloku. Ale co marzy to marzy. Teraz marzy znacznie bardziej różnorodnie i kolorowo.
Oczywiście po powrocie do hotelu wszystkie dolegliwości wróciły i D.O. faszeruje się przeciwbólowo wszystkimi dostępnymi drogami dostępu.
Ma D.O. nadzieję, że poniższe fotki dadzą Czytelnikom choćby blade pojęcie, czym jest ogród botaniczny przy zamku Trauttmansdorff w Merano.

Edit: Przez kilkanaście lat D.O. prawie nie chodził: 100, 200 kroków i ból nieznośny nie pozwalał iść dalej. A od tamtego dnia, kiedy przeszedł ponad 7 kilometrów i to po górkach i dołkach, D.O. znów zaczął chodzić. To był przełom. Pan Andrzej T. oczywiście wyśmiewa się ze skromnych osiągnięć krokomierzowych D.O., ale, że D.O. jest w stanie pokonać ból i przejść dziarskim krokiem 5 kilometrów dziennie napawa go dużą, dużą radością.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo?fbid=10233980678277509&set=pcb.10233980752359361
I kolejne fotki


2 lata temu
1.
W 1935 roku gubernator Rzymu Giuseppe Bottai zaproponował Mussoliniemu by zorganizował w stolicy „imperialnej” Italii Wystawę Światową w 1942 roku. Miałaby uczcić 20 rocznicę Marszu na Rzym i przedstawić światu sukcesy faszyzmu. Nazwano ją EUR – Esposizione Universale Roma 1942, Wystawa Światowa Rzym 1942.
Po Rzymie cesarzy i papieży miał powstać nowy Rzym faszystowskii.
Koordynatorem urbanistycznym został architekt i urbanista Marcello Piacentini, który dla reżimu Mussoliniego był tym, czym Speer dla reżimu Hitlera.
Wybrano podmiejski obszar Tre Fontane – Trzech Fontann, który miał idealnie połączyć cesarski Rzymu, reprezentowany przez Termy Karakalli z Morzem Tyrreńskim wzdłuż nowo wytoczonej, szerokiej arterii Via Imperiale (dziś via Cristoforo Colombo).
Prace rozpoczęły się 26 kwietnia 1937 roku, kiedy Mussolini posadził pierwszą pinię w miejscu, w którym miała powstać nowa dzielnica.

2.
Zgodnie z ideologią faszyzmu, dzielnica miała być inspirowana klasyczną rzymską urbanistyką i modnym wówczas racjonalizmem. Budynki miały być majestatyczne i imponujące i masywne. No, jak w imperialistycznym socrealizmie.

3.
Wystawa Światowa nigdy się nie odbyła, raz, że wybuchła Wojna Światowa, dwa, bo Włosi mieli ogromne opóźnienia w pracach budowlanych. Prace przerwano w 1942 roku.
W 1944 r. terytorium EUR został zajęty przez wojska niemieckie posuwające się od morza w kierunku Rzymu i służyły jako koszary. Palazzo della Civiltà Italiana przekształcono w warsztat naprawczy, a wioskę budowniczych w koszary.
Niemcy całkowicie opróżnili stojące już budynki. Po opuszczeniu Rzymu przez Niemców 2 czerwca 1944 r., ich miejsce zajęli alianci. Kiedy i oni sobie odeszli, EUR pozostał pusty i nienadający się do zamieszkania.
Odrodzenie EUR-u rozpoczyna się na początku lat 50. Trwał włoski Cud Gospodarczy. Postawiono na zieleń i dodano osiedla mieszkalne. Dokończono budowę planowanych obiektów: biurowca, Palazzo della Civiltà Italiana, kościoła św. Piotra i Pawła, Palazzo dei Congressi, części kompleksu Esedra (obecnie Plac Narodów Zjednoczonych) i td. Ponadto ukończono układ drogowy i uporządkowano tereny parkowe.

4.
W późniejszych dekadach powstało kilka wysokich budynków, dobudowano Pałac Kongresów i Pałac Sportu.
Przez ostatnie 30 lat nic się nie działo, jeśli nie liczyć ślicznych (i drogich jak diabli!) dzielnic willowych na obrzeżach EUR-u.
Dopiero kilka lat temu powstał przeszklony budynek z „chmurą” w środku, zaprojektowany jako Nowe Centrum Kongresowe przez Massimiliano Fuksasa, słynnego architekta z biurami w Rzymie, Paryżu i Shenzhen. Odbyło się tam już G20, o czym swojego czasu dość obszernie donosił D.O.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10231589493459383&set=pcb.10231589516219952
I kolejne fotki.


3 lata temu
1.
No i znów normalnego wydania D.O. nie będzie. Będzie za to za jakiś czas kilka filmów.
A propos: D.O. pracował z dwójką fantastycznych młodych ludzi, którzy nie tylko robili świetną robotę, ale wykazali się nadzwyczajną kondycją i wytrzymałością. Podejrzewam, że są kosmitami.
Robienie filmów dokumentalnych to wyczerpująca praca. Chyba, że się jest w BBC, ma się tyle czasu, tyle współpracowników i tyle środków, ile trzeba. Mniejsze media robią to trochę chałupniczo. Ale jeśli się przyłożą, połączą talenty i szwunk do roboty, to mogą wyjść cudeńka.
D.O. liczy, że z naszej pracy wyjdzie takie właśnie cudeńko.

2.
Robota wymagała złażenia i zjeżdżenia obszernych połaci Rzymu. Robiliśmy to z tłumem turystów z całego świata, wśród chmar hulajnóg, elektrycznych rowerów na minuty i melexów. Tak, melexów, tych z Mielca: wyparły z ulic Rzymu niemal całą konkurencję. Można z kierowcą, można samemu, ale samemu tylko po określonych trasach, głównie po wielkim parku Villa Borghese i okolicach, zamkniętych dla normalnego ruchu ulicznego.
Turyści mówili różnymi językami, byli różnych kolorów, byli bardzo różnie ubrani, od burek do strojów, które ten fanatyczny wielbiciel burek Roszkowski, uznałby za prowadzące ludzkość do upadku.
I przy całej tej różnorodności, było parę rzeczy takich samych dla wszystkich. By długo nie gadać: na tych melexach, siedzący z przodu rodzice byli w ekstazie. Siedzące z tyłu dzieci, a zwłaszcza nastolatki, miały na twarzach wypisane śmiertelne znudzenie i irytację. Zwłaszcza, gdy rodzice zabraniali im gapić się w „smarfony” ( © Ciul).
Widzisz, to, co wiesz.
A one NIE WIEDZĄ NIC! I w związku z tym nic nie widzą.
Nieszczęśnicy.

3.
Jest noc. Od ziewania D.O. lecą łzy po policzkach. Zaraz rzuci się do łóżka i spróbuje wyspać. A na ekranie mimochodem włączonego telewizora powtórka z mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce. D.O. kiedyś to uwielbiał. Miał w nosie futbol, ma w nosie żużel, ale uwielbiał tych herosów i te boginie.
I do dzisiaj sprawia mu żywą przyjemność popatrzeć na jakiś bieg, skok czy rzut.
Ale to jednak zawsze wyzwala w końcu złość i irytację: w Polsce, w wiadomościach, mówią tylko o Polakach. Tak, jakby inni nie istnieli. Lepsi, gorsi, nie ma znaczenia: ważne, że nie są Polakami, więc zasługują na niebyt.
A idźcie wy wszyscy, drodzy Koledzy dziennikarze sportowi, na drzewo, gdzie wasze miejsce!

4.
Hasta mañana, P.T. Czytelnicy!
W tłumaczeniu: A domani!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo?fbid=10228950562127749&set=pcb.10228950565367830
I kolejne fotki.
P.S. cztery odcinki nakręconego wtedy filmiku o Rzymie można znaleźć na portalu natemat.pl i w youtubie.


5 lat temu
Znalazłem się w miejscu o szczególnie dużym współczynniku młodych mężczyzn w drogich samochodach na kilometr kwadratowy.
Dotychczas sądziłem, że usta są najniebezpieczniejszym organem istoty ludzkiej. Przez usta wychodzi na świat mądrość, ale i głupota. Dobroć, ale i okrucieństwo.
To, co wychodzi na świat przez usta, pozwala bliźniemu natychmiast określić się w stosunku do człowieka, który je otwiera. Przez otwarte usta wydobywają się dźwięki. Te dźwięki są skodyfikowane; po lepszej lub gorszej znajomości owego kodu, nietzscheański Übermensch ustawia innych Über- lub Untermenschów we właściwym miejscu w skali ewolucyjnej.
Obecnie dotarło do mnie, że podobną do ust rolę pełnią okna drogich samochodów młodych mężczyzn. Z nich też wydobywają się dźwięki, a nawet ryki. „Buc-buc-buc”, „jeb-jeb-jeb”, a nawet „syf-syf-syf”. Owe dźwięki wywołują we mnie wewnętrzne rozdarcie: ci młodzi mężczyźni i ja należymy do tego samego gatunku? Czy posługujemy się tym samy kodem komunikacyjnym? Czy jakiekolwiek porozumienie między nami jest możliwe?

Wylazła ze mnie cała moja podłość i nie mogę się z tym uporać. Tłum spragnionych słońca i wiatru ludzi, na trawie lub na piasku, siedział lub leżał. Taka nuda i bezczynność nazywane są potocznie „odpoczynkiem” i istoty ludzkie gotowe są wyzuć się ze swych szczupłych zasobów, byle by owej formy „odpoczynku” zaznać.
Wśród leżących odpoczynkowiczów leżał jeden nietypowy. Przykuł moją uwagę wśród tłumu innych. Podszedłem, pełen obaw, by sprawdzić, czy żyje. Tłum przelewał się mimo, nie zwracając nań uwagi. Stanąłem nad nim i z niepokojem wpatrzyłem się w jego tułów. Po dłuższej chwili dojrzałem, że się jednak porusza: w dół i w górę, powoli, rytmicznie. Oddycha! Popatrzyłem mu w twarz i się uspokoiłem: „to menel”! – pomyślałem. Odwróciłem się i poszedłem.

Niespełna godzinę później siadłem w restauracyjnym ogródku na dość wysokim podeście nad trotuarem, odgrodzonym odeń szybami. Czekałem na strawę, kiedy poniżej, na chodniku, pojawiła się zapłakana kobieta, wykrzykująca coś do telefonu. Trwało to bardzo długo: ja czekałem na mój pad thai, sącząc herbatę z marakui, a ona zanosiła się płaczem, powtarzając niezrozumiałe dla mnie słowa do telefonu. Ale na pierwszy rzut oka widać było, że to menelka, więc wywołała we mnie jedynie irytację.

Kiedy zjadłem mój posiłek, olśniło mnie, że ze mnie wielkie bydlę i nie mam prawa mieć do siebie szacunku. Pomyślałem natychmiast o księdzu Bonieckim, w którym podobne do moich uczucia nigdy by nie powstały i zrobiło mi się jeszcze podlej na duszy.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.


6 lat temu
Tę kulinarną przygodę, to już na pewno opisałem w „Najpiękniejszych słowach”! Ale… Kto czytał odświeży, kto nie czytał – może się zdecyduje?
W 2002 r. byłem za JPII w Jerozolimie. Pobyt w tym mieście zawsze jest magiczny, więc i tym razem, mimo nawału pracy, chodziłem trochę w różowej chmurze, na granicy jawy i urojenia. Obserwowałem błyskawiczną przemianę jednego z polskich dziennikarzy, wówczas mojego redakcyjnego kolegi: z racjonalnego stał się osobnikiem opętanym religijnie i nie przypadkiem stoi dziś na czele organizacji o szlachetnej nazwie, przemienionej w odrażającą szczujnię.
Rozmawiałem – i rozmowy te zapadły mi głęboko w duszę – z Żydami i Arabami; jedni i drudzy obywatele Izraela, tłumaczyli mi dlaczego żyją w apartheidzie i dlaczego poprawne stosunki w pracy nigdy nie mogą przekuć się w stosunki koleżeńskie…
Niejaki R., dziennikarz włoski którego życie toczyło się wyłącznie wokół religii i dlatego przeniósł się na stałe do Jerozolimy, dołączył do naszego międzynarodowego grona watykanistów, pracujących na stałe w Sala Stampa Vaticana. Uważał nas – jak wielu jemu podobnych na całym świecie – za grupę szczególnie uprzywilejowanych wybrańców, dostępujących na co dzień zaszczytu obcowania ze Świętą Stolicą i świętymi purpuratami ją zaludniającymi. On też nie wiedział, że nasze rozmowy będą dla niego szokujące i rozczarowujące.
Ale R. był wprowadzony we wszystkie tajniki Jerozolimy i namówił nas – bez większego trudu zresztą - na wizytę w wyjątkowej restauracji. Prowadził ją irański Żyd, lata po alii, też opętany religijnie.
To była wyjątkowa restauracja, ponieważ działała tylko przez pół roku i na posiłki czekało się bardzo długo, zważywszy, że przygotowywał je i podawał sam właściciel. Wszystko dlatego, że serwowano tam wyłącznie dania wspomniane w Biblii oraz w Misznie i Gemarze. Dlatego przez pół roku Irańczyk chodził po pustyni i po górach, szukając odpowiednich ziół i roślin i trzymał restaurację otwartą do wyczerpania ich zapasów.
Dostać się tam nie było proste, bo oczekiwanie na miejsce przy stoliku trwało miesiące. Ale zrobił wyjątek dla nas z poczucia gościnności wobec „świty papieża”. Poszliśmy tam wieczorem, po pracy, przejęci i podnieceni: cóż to będzie za przygoda, co za wyróżnienie! Zasiedliśmy, a na stół, jedna po drugiej, wjeżdżały dostojnie kolejne miseczki z biblijnymi daniami. Mieliśmy poczucie obcowania z transcendentalnym, atmosfera była uroczysta, że bardziej się nie da.
Nigdy nie zapomnę tej jerozolimskiej kolacji. Również dlatego, że nigdy przedtem, ani nigdy potem niczego równie niesmacznego nie miałem w ustach! Dominowała przykra gorycz i smaki tyleż egzotyczne, co powszechnie uważane za nie nadające się do spożycia.
Potem wielokrotnie wracałem do Jerozolimy i szukałem tego miejsca, chcąc odtworzyć tamten moment. Ale w miejscu, w którym wtedy byliśmy nie było śladu po restauracji, i przechodnie, i pracujący opodal urzędnicy pamiętali ją, ale nie wiedzieli, co się z nią stało: czy została zamknięta, czy też może właściciel, religijny Irański Żyd umarł i nikt już nie robi potraw na podstawie Świętej Księgi i przypisów do niej.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.



„Nasi chłopcy zostali zmuszeni do pójścia do armii wroga, aby ratować bliskich”: wystawa z czasów II wojny światowej dzieląca Polskę
Projekt Muzeum Gdańska poświęcony 450 000 polskich żołnierzy zmuszonych do walki za III Rzeszę wywołał protesty prawicowe, ale inni twierdzą, że kraj musi rozliczyć się z bolesną przeszłością
https://www.theguardian.com/world/2025/aug/20/our-boys-were-forced-into-the-enemy-army-to-save-loved-ones-the-second-world-war-exhibition-dividing-poland
„Dwa stare zdjęcia rodzinne przedstawiają tę samą grupę: krótkowłosą kobietę, dziewczynę w pasiastej sukience i mężczyznę w mundurze. Jest jednak jedna różnica między tymi dobrze zachowanymi, sepiowymi zdjęciami: na jednym mężczyzna ma na sobie mundur Wehrmachtu; na drugim jego mundur wojskowy został przerobiony, aby ukryć służbę wojenną.
Zdjęcia te, przekazane Muzeum Gdańska przez syna dziewczyny w pasiastej sukience, są częścią nowej wystawy poświęconej masowym, przymusowym poborom Pomorzan do armii niemieckiej. Wystawa, składająca się z albumów fotograficznych, pamiątek rodzinnych i ustnych relacji Polaków, którzy służyli w Wehrmachcie, stawia pytanie, czy można być jednocześnie ofiarą i żołnierzem agresora, i sugeruje, że konfrontacja z tymi złożonościami jest kluczowa dla tożsamości narodowej. Nic dziwnego, że wystawa okazała się niezwykle kontrowersyjna.
Po inwazji Niemiec we wrześniu 1939 roku niektóre ziemie polskie, w tym Pomorze, Śląsk i Wielkopolska, zostały bezpośrednio włączone do Rzeszy. Mieszkańcy tych terenów zostali wpisani na Niemiecką Listę Narodowościową (Deutsche Volksliste), która klasyfikowała mieszkańców terenów okupowanych. Dla mężczyzn w wieku poborowym często wiązało się to z obowiązkową służbą w Wehrmachcie. Ci, którzy odmówili służby, zdezerterowali lub próbowali wstąpić do polskich sił zbrojnych lub oddziałów partyzanckich, byli skazywani na śmierć i wysyłani do obozów koncentracyjnych.
Historycy szacują, że w Wehrmachcie służyło od 400 do 450 tysięcy obywateli II Rzeczypospolitej, czyli więcej niż służyło w Armii Krajowej, dominującej formacji oporu w okupowanej przez Niemców Polsce. Jest to bolesna rzeczywistość, którą – jak zaprzecza gdańskie muzeum – należy zaakceptować, aby móc prawdziwie rozliczyć się z przeszłością.
To również rzeczywistość, którą nie wszyscy byli gotowi zaakceptować w zaprezentowanej formie. Jarosław Kaczyński, prezes prawicowej partii Prawo i Sprawiedliwość, argumentował w programie X, że „Nasi chłopcy” zacierają odpowiedzialność za II wojnę światową, a nawet częściowo przypisują ją Polakom. Były prezydent Polski, Andrzej Duda, nazwał przedstawienie na wystawie Polaków z poboru jako „naszych”, moralną prowokacją, niezależnie od realiów przymusowej służby.
Przed muzeum odbyło się kilka protestów związanych z Prawem i Sprawiedliwością. Krytycy zarzucali wystawie wybielanie historii i zacieranie granic między ofiarą a sprawcą. Sprzeciwiali się dwuznacznemu tytułowi, który nawiązuje do terminu używanego w odniesieniu do Luksemburczyków w podobnych sytuacjach (ons jongen).
Muzeum Powstania Warszawskiego, poświęcone powstaniu 1944 roku, włączyło się do debaty. Kilka dni po otwarciu wystawy w Gdańsku opublikowało na swoim profilu na Facebooku zdjęcie nastoletnich powstańców z podpisem „nasi chłopcy”. Wybuchła ożywiona dyskusja na temat tego, co „nasi” oznacza dla różnych osób.
Andreas Kasperski, który przekazał dwa zdjęcia wspomniane na początku artykułu, mówi, że ta negatywna reakcja wzbudziła w nim obawy o bezpieczeństwo matki. „Obawiałem się, że idąc na wystawę, mogłaby spotkać kogoś o skrajnie patriotycznych, konfrontacyjnych poglądach” – mówi. „Jeszcze rok temu nie przyszłoby mi to do głowy”.
Muzeum stawiło czoło krytykom. „Sprzeciwiamy się niesprawiedliwym i powierzchownym ocenom” – napisano w oświadczeniu. „Ubolewamy, że wystawa jest wykorzystywana do doraźnych celów politycznych”. Tytuł „Nasi chłopcy” – jak podano – miał podkreślać, że są to osoby ze środowisk polskich, a nie ich gloryfikować.
Muzeum otrzymało wsparcie od Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które w oświadczeniu stwierdziło, że wielu krytyków „nie zna realiów życia na zaborach Pomorza, Kaszub i Kociewia”. Według organizacji, wystawa była potrzebna, ponieważ ujawniała „złożone losy mieszkańców, którzy przez lata byli marginalizowani w oficjalnej polityce pamięci”.
Roman Rakowski, były dowódca polskiej marynarki wojennej i członek paramilitarnych Szarych Szeregów, który w zeszłym roku skończył 100 lat, napisał list otwarty do muzeum w odpowiedzi na burzliwą debatę, w którym zwraca uwagę na surowe represje i przymusowe wysiedlenia na Pomorzu oraz apeluje o pamięć o tych, którzy zostali zmuszeni do podejmowania trudnych decyzji. „To byli nasi chłopcy, chłopcy z rodzin, zmuszeni do wrogiej armii, by ratować bliskich” – napisał. „Łatwiej jest oceniać niż stawić czoło takiemu niebezpieczeństwu”.
Kurator Naszych Chłopców, Andrzej Hoja, mówi, że chociaż ten złożony rozdział wojennej historii Polski jest powszechnie akceptowany na Pomorzu, trudno było uczciwie przedstawić osobiste historie na poziomie krajowym, ponieważ istnienie Niemieckiej Listy Narodowościowej nie jest powszechnie znane i odgrywa jedynie marginalną rolę w krajowym programie nauczania. „To nie jest tajemnica na poziomie rodziny”, mówi. „Wiele osób przechowuje zdjęcia z tamtej epoki, ponieważ są to jedyne zdjęcia, jakie mają. Jednak w debacie krajowej posiadanie krewnego, który został przymusowo wcielony, może uczynić cię łatwym celem. Podczas kampanii prezydenckiej w 2005 roku ujawniono, że pomorski dziadek Donalda Tuska służył w armii niemieckiej. Tusk, który jest premierem Polski, natychmiast przegrał te wybory.
Cezary Obracht-Prondzyński, profesor historii Uniwersytetu Gdańskiego, twierdzi, że kontrowersje wokół zdjęć „Nasi chłopcy” ujawniają głębokie różnice w postrzeganiu tożsamości na pograniczu i w centralnych regionach Polski. Różnice te mają swoje korzenie w zmianach granic po II wojnie światowej i traktacie wersalskim.
W miastach takich jak Warszawa, Kraków i Lublin polska tożsamość była oczywista – język polski był językiem ojczystym, a katolicyzm jednoczył ludzi. Historia tych miejsc skupiała się na powstaniach i oporze wobec obcych najeźdźców, a rozróżnienie między miejscowymi a obcymi było wyraźne. Jednak w regionach takich jak Śląsk, Kaszuby, Warmia, Mazury i Kresy Wschodnie życie było bardziej zróżnicowane. Ludzie mówili kilkoma językami, wyznawali różne religie i często mieli członków rodziny, którzy służyli w różnych armiach. Obcy mogli być nadal sąsiadami, a nawet członkami rodziny.
Mieszkańcom „rdzennych” terenów Polski łatwiej było podążać za prostą narracją narodową – my, Polacy, przeciwko nim. Ludzie z Kresów żyli jednak w większej niejednoznaczności i niepewności. Polskość w Warszawie czy Krakowie w XIX i XX wieku była prosta i klarowna, podczas gdy na Kresach była złożona, krucha i podatna na negocjacje. Po wojnie dominująca narracja ignorowała doświadczenia mieszkańców tych terenów.
„Czy mamy prawo do naszej historii, do naszej pamięci, do niuansów i szczegółów?” – pyta Obracht-Prondzyński. „Bez tej otwartości wąski i ujednolicający model grozi powtórzeniem niebezpiecznych schematów z przeszłości Europy. Debata na wystawie powinna być zarówno lekcją, jak i przestrogą”.


*Wystawę „Nasi chłopcy” można oglądać w Muzeum Gdańska, Ratuszu Głównego Miasta, do 10 maja 2026 r.



https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,32189697,nuncjusz-apostolski-z-honorami-pozegnal-ambasadora-rosji-to.html?_gl=1*1u22nwr*_gcl_au*MTg0MDUxODk0NC4xNzQ4NDE1MTM5*_ga*MTgwOTU0OTU1MS4xNzQwNjM2Njg3*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTU3MDE0MjgkbzUyNCRnMSR0MTc1NTcwMTU1MCRqNjAkbDAkaDA.#s=S.TD-K.C-B.6-L.1.duzy
A jak D.O. był atakowany, kiedy lata temu pisał, że tam, za Spiżową Bramą kryje się mnóstwo obrzydliwych ludzi, wyzutych z wszelkiej moralności!
D.O. poznał poprzednich nuncjuszy: melanż operetki i horroru; tego kretyna szczęśliwie nie poznał, choć kilka razy był z nim w tym samym pomieszczeniu, trzymał się jednak z daleka.




No tak, to naturalne, że debil wspiera debila. Wspierając debila oznajmia światu, że jest debilem, ponieważ debil potrafi robić tylko debilne rzeczy, o czym wspierający by wiedział, gdyby nie był debilem.



Trump dzwoni do Orbana: „Cofnij swoje weto w sprawie członkostwa Kijowa w UE”.
Polska: „Wybuch rosyjskiego drona był prowokacją”.
Magnat pracuje nad szczytem Putin-Zełenski: „Tarcza powietrzna dla Kijowa”.
https://www.repubblica.it/esteri/2025/08/20/diretta/guerra_ucraina_russia_trump_zelensky_news_oggi-424797611/?ref=RHLF-BG-P3-S1-T1-r046
„Po rozmowie telefonicznej z Putinem podczas poniedziałkowego szczytu z europejskimi przywódcami, prezydent USA Donald Trump zadzwonił również do premiera Węgier Viktora Orbána, aby wezwać go do usunięcia wszelkich przeszkód na drodze Ukrainy do członkostwa w UE, jak donosi Bloomberg, powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą. Podczas rozmowy Węgry wyraziły gotowość do zorganizowania w Budapeszcie przyszłych negocjacji między prezydentem Rosji Władimirem Putinem a prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Trump oświadczył, że spotkanie Putina z Zełenskim się odbędzie, ale miejsce nie zostało jeszcze ustalone. Prośba Trumpa spotkała się z publicznym odzewem Węgra na Facebooku. „Przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej nie daje żadnych gwarancji bezpieczeństwa” – napisał. „Dlatego łączenie przystąpienia z gwarancjami bezpieczeństwa jest zarówno bezcelowe, jak i niebezpieczne”.

Polski premier Donald Tusk wypowiedział się przeciwko wyborowi Budapesztu jako miejsca jeszcze niepotwierdzonego szczytu Wołodymyra Zełenskiego z Władimirem Putinem. „Być może nie wszyscy pamiętają, ale w 1994 roku Ukraina miała już gwarancje integralności terytorialnej od Stanów Zjednoczonych, Rosji i Wielkiej Brytanii” – napisał w poście na X, odnosząc się do memorandum, w którym Kijów zobowiązał się do rezygnacji z arsenału nuklearnego odziedziczonego po Związku Radzieckim w zamian za gwarancje integralności terytorialnej. „Może jestem przesądny, ale tym razem spróbowałbym znaleźć inną lokalizację” – podsumował.

Papież Leon XII wezwał katolików i innych wiernych do obchodzenia w piątek, 22 sierpnia, dnia postu i modlitwy o pokój na Ukrainie i w innych krajach ogarniętych wojną. „Ponieważ nasza ziemia jest wciąż raniona przez wojny w Ziemi Świętej, na Ukrainie i w wielu innych regionach, zachęcam wszystkich wiernych do spędzenia 22 sierpnia w poście i modlitwie” – powiedział papież podczas cotygodniowej audiencji w Watykanie w środę.
Leon XII wezwał wiernych, aby prosili Boga, aby „obdarzył nas pokojem i sprawiedliwością oraz otarł łzy tych, którzy cierpią z powodu trwających konfliktów zbrojnych”.




Obelgi, błędy i memy: Newsom przyjmuje styl Maga, żeby trollować Trumpa. I jego notowania rosną w sondażach.
https://www.repubblica.it/esteri/2025/08/20/news/gavin_newsom_social_trump_sondaggi-424798160/?ref=RHLM-BG-P8-S1-T1-fdg19
Wersja gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma w mediach społecznościowych, przypominająca Trumpa, pełna muskułów, wielkich liter i samouwielbienia, wpędza Republikanów w spiralę. Jedna z gwiazd Fox News, Dana Perin, zaatakowała gubernatora, żądając, by przestał. Perin, była doradczyni Białego Domu za czasów George'a W. Busha, powiedziała na żywo w telewizji, że Newsom i jego zespół „muszą przestać”. „Nie wiem, gdzie jest jego żona” – dodała. „Gdybym była jego żoną, kazałabym mu przestać, robisz z siebie idiotę”.
Konto gubernatora odpowiedziało zimnym postem: „Minął prawie tydzień, a oni nadal tego nie dostali”. Następnie opublikował kolejny, pisząc: „Dana 'ding dong' Perino (nigdy o niej nie słyszałem do dziś) wpadła w spiralę przeze mnie. Fox News nienawidzi tego, że najbardziej ukochany gubernator Ameryki ratuje Amerykę, podczas gdy Trump nie może nawet „podbić” głównych schodów Air Force One”. Cały post jest napisany wielkimi literami.
Od kilku dni pracownicy Newsome'a zasypują Social X wiadomościami napisanymi w stylu Trumpa, trollując prezydenta. Wiadomości są chaotyczne, pełne błędów gramatycznych, słabej prozy i obraźliwego tonu. W innym poście Newsom-Trump nazwał siebie „lepszym od Krzysztofa Kolumba” za stworzenie nowego podziału okręgów wyborczych w Kalifornii, w odpowiedzi na próbę republikanów w Teksasie, aby zmienić podział okręgów, aby uzyskać pięć dodatkowych miejsc w Izbie Reprezentantów w 2026 roku. W innym poście gubernator obraża wszystkich, w tym doradcę magnata, Stephena Millera, pisząc: „Jak tam Voldemort w Białym Domu?”, nawiązując do złowrogiej postaci z serii o Harrym Potterze.
Konto nazywa Trumpa „małymi dłońmi”, „pieluchą”, podkreśla jego „niedojrzałą sylwetkę” i wspomina o jego powiązaniach z pedofilem Jeffreyem Epsteinem. W innym miejscu wyśmiewa jego pomarańczowy podkład: „Zapomnijcie o południowej granicy, najsilniejszym murem, jaki Trump kiedykolwiek zbudował, jest jego linia opalenizny”. Konto @GovPressOffice, prowadzone przez zespół ds. komunikacji gubernatora, stało się hitem na x i zyskało ogromną popularność.
Baza Demokratów nabrała entuzjazmu, przekonana, że Trump musi zmierzyć się z jego własną bronią. Baza Maga jest wściekła, konserwatywne media atakują gubernatora, a jego sztab pędzi naprzód, przedstawiając go jako króla, tak jak Trump robił to przed nim, jako George'a Washingtona, lub z atletyczną sylwetką gladiatora obok otyłego Donalda Trumpa. Decyzja o zajęciu twardego stanowiska wobec prezydenta wynika również z chęci ugruntowania swojej pozycji głównego rywala Trumpa w wyścigu o prezydenturę, co jest kluczowym krokiem przed prawyborami Demokratów. Wyniki zdają się potwierdzać jego rację: w sondażu przeprowadzonym przez Echelon Insights, Newsom awansował na drugie miejsce wśród potencjalnych kandydatów na prezydenta, za byłą wiceprezydent Kamalą Harris.
Ale konflikt między nim a Trumpem nie ogranicza się tylko do mediów społecznościowych. Newsom złożył wniosek o wyjaśnienie incydentu, który miał miejsce 14 sierpnia: podczas konferencji prasowej w Los Angeles budynek, w którym uczestniczył gubernator, został otoczony przez agentów Straży Granicznej, co najwyraźniej było próbą zastraszenia ze strony prezydenta.
Powołując się na ustawę o wolności informacji (Freedom of Information Act), która upoważnia do dostępu do większości dokumentów rządu federalnego, Newsom zażądał udostępnienia wszystkich akt związanych z decyzją administracji Trumpa o rozmieszczeniu kilkudziesięciu agentów przed budynkiem Centrum Demokracji w Los Angeles. Oskarża również administrację o wykorzystanie funduszy publicznych na nieuzasadnione działania. Gubernator określił sprawę jako „akty zastraszania przeciwnika politycznego” i obiecał stawić im czoła. W oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji, będzie nadal nękał potentata w mediach społecznościowych.



Czy wojna celna Trumpa zmusiła Indie i Chiny do zacieśnienia stosunków?
Chiny i Indie zgodziły się wznowić stosunki handlowe i podjąć działania mające na celu rozwiązanie długotrwałego sporu granicznego.
https://www.aljazeera.com/news/2025/8/20/did-trumps-tariff-war-force-india-and-china-to-mend-ties

Indie pomyślnie przetestowały rakietę zdolną do przenoszenia ładunków jądrowych i dotarcia głęboko do Chin
Rakieta balistyczna średniego zasięgu Agni-5 jest również częścią strategii obronnej Narendry Modiego przeciwko Pakistanowi
https://www.theguardian.com/world/2025/aug/20/india-successfully-tests-nuclear-capable-missile-able-to-reach-deep-into-china

Si vis pacem para bellum!



https://tvn24.pl/swiat/usa-kosciol-namawia-do-bezzwrotnego-wypozyczania-ksiazek-o-lgbtq-st8606332



W Senegalu „szkoły dla mężów” uczą mężczyzn równości płci.
https://www.repubblica.it/esteri/2025/08/20/news/senegal_scuole_mariti_parita_di_genere-424797873/?ref=-BH-I0-P-S1-T1
Ach, kiedyż osiągniemy poziom cywilizacyjny Senegalu!?



Państwo malezyjskie grozi więzieniem muzułmanom, którzy opuszczają piątkowe modlitwy
Zgodnie z nowymi przepisami obowiązującymi w malezyjskim stanie Terengganu osoby dopuszczające się tego czynu po raz pierwszy mogą zostać skazane na karę pozbawienia wolności do dwóch lat i grzywnę
https://www.theguardian.com/world/2025/aug/20/malaysian-state-threatens-to-jail-muslim-men-who-skip-friday-prayers

D.O. sądzi, że to tylko kwestia czasu, aż podobne ustawy zostaną wprowadzone w Polsce: Alfons, hochsztapler i Przemysław Apuchtin ciężko na to pracują.


Brak dostępnego opisu zdjęcia.
A tak będzie pod rządami Alfonsa i Ciula.


Komentarze

  1. ciężki czas nam nastał......Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  2. SWystawa o szerokim oddźwięku jak ta ",Nasi chłopcy" mimo zachowań nacjonalistów, a my że na ich skutek, właśnie spełnia swój cel: może nawet część z nich zrozumie, że przeszłość nie jest czarno-biała. Inna sprawa, czy zechcą się do tego przyznać

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga