DRUGI OBIEG
Niedziela, 10 sierpnia 2025


1.
Państwo D.O.stwo dokulturalnia Wnuka i przy okazji samo się dokulturalnia: Zachęta, Kolejkowo, Muzeum Sztuki Nowoczesnej…
Kolejkowo (Warszawa w miniaturze, ale dużej) zachwyciło i całokształtem i niewiarygodną dbałością o szczegóły, włącznie z całującą się parą w oknie jednego z domów, bezdomnymi pod mostem i zażywną panią na nadwiślańskiej plaży. Zachęta i MSN tez zyskało ich aprobatę, ale nie samego D.O.: w obu muzeach dzieła przeważnie drugo i trzeciorzędne, w sporej części niegodne tak zacnych galerii państwowych.
Chociaż zacna jest Zachęta, a MSN D.O. nadal radzi wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem, tj. na jakaś halę fabryczną, produkującą żuawie przemysłowe. Pod naciekiem okoliczności rodzinnych w końcu zdecydował się przekroczyć progi tego drogiego okropieństwa i w pełni podtrzymuje swoje negatywne uwagi.
Ale pal licho budynek, jak już stoi, to trudno, ale zawartość! Nie ma tam NIC godnego zboczenia z drogi, a większość prac sprawia nieodparte wrażenie, że „artyści”, tworząc je, chcieli wrazić dla widzów swoją pogardę albo tez dać upust swoim poważnym problemom psychicznym. D.O. wyszedł wściekły i rozżalony, że na to, co ma być zalążkiem stałej kolekcji lekkomyślnie wydano publiczne pieniądze.
Po licho takie muzeum, w którym nie ma godnych uwagi eksponatów?



W Zachęcie, jak zawsze, wita zwiedzających „rzymski salut”, troszeczkę brunatny. Niestety, była dyrektorka i była (na szczęście) ministra Kultury, pani Wróblewska zaryglowała główne, monumentalne wejście do Galerii i teraz trzeba przeciskać się przez podziemia, a D.O. zachodzi w głowę, jak straż pożarna mogła się zgodzić na wpuszczanie i wypuszczanie tłumów (gęsto było, kiedy była Rodzina) tak ciasnymi i krętymi schodami.



Jedna z ciekawszych instalacji w Zachęcie.



Hala fabryczna, która w niezrozumiały dla D.O. sposób wygrała konkurs na Muzeum Sztuki Nowoczesnej. D.O. zwiedził setki galerii i muzeów i galerii na kilku kontynentach i zachodzi w głowę, jak fatalne musiałby być inne nadesłane na konkurs projekty, żeby to to wygrało. Schody to jedyna interesująca rzecz w tym szkaradztwie, ale i tak daleko im do szlachetnej prostoty tych z Filharmonii Szczecińskiej.


Schody z drugiego piętra: D.O. odradza wychylanie się osobom cierpiącym na lęk wysokości. Idealne dla… sami wiecie.



Jedna z niewielu godnych, zdaniem D.O., uwagi instalacji w MSN.



Druga, godna uwagi: ogromna, na całą wielką ścianę.



I bardzo ciekawa Mirga-Tas, choć to raczej nie jest jej najlepsze dzieło.



A tym dziełem artystka przedstawia krew miesiączkową. No, D.O. nie mógł się doczekać.



Ale żeby nie było, że w MSN nie ma niczego użytecznego: na pierwszym piętrze jest stelaż z przenośnymi krzesełkami, na wypadek, gdyby w ktoś chciał się na dłużej zatrzymać, by kontemplować któreś z dzieł. Jak widać na stelażu jest komplet krzesełek, ponieważ NICZEGO nie warto w MSN kontemplować.



Rozbebeszona Marszałkowska. Skoro pozamykano i poskracano kilka naraz kluczowych linii tramwajowych, to zapewne stworzono dogodniejsze warunki dla osób przemieszczających się samochodami, myślicie.
No to źle myślicie: likwidacja miejsc parkingowych trwa, zwężanie ulic trwa, represje wobec kierujących nasilają się, polowanie na kierowców w rozkwicie.



Zdecydowanie bardziej woli D.O. patrzeć na takie dzieła prawdziwiej sztuki.


8 lat temu
SPACERY PO TITANICU (6)
Podróże kształcą.
Czuję się Europejczykiem. Bycie Europejczykiem sprawia mi rozkosz. Czuję się dobrze i swobodnie w tak wielu krajach tego cudnego kontynentu. Teraz jeżdżę japońskim samochodem na włoskich numerach po Francji, w hotelach i restauracjach, zmieniając języki, rozmawiam z tak różnymi i ciekawymi ludźmi… W najgorszym wypadku schodzi na pogodę, ale częściej na wino; okazuje się, że całkiem sporo ludzi ma, jak ja, hopla na tym punkcie.
Przewiozłem na krętej, obfitującej w serpentyny alpejskiej szosce dwóch francuskich autostopowiczów; właśnie zdali ostatnie egzaminy na pierwszym roku architektury. Spytali skąd jestem, więc mówię „Varsovie”. Ucieszyli się, ale grosza bym nie dał, że wiedzieli, gdzie takie miasto (państwo?) się znajduje. No, ale jakby nie mają obowiązku (oni). Najpierw dużo mówili, ale ja jechałem dość szybko i zrobili się małomówni. Żołądki na szczęście mieli w porządku. W każdym razie, przez dłuższy czas będą przekonani, że ci z Varsovie to naprawdę dobrzy kierowcy, chociaż trochę wariaci.
Tzw. „masy” nie lubią mądrych. Nie lubią inteligentnych. Nie ufają tym, którzy się myją. Nie lubią wykształconych, uczciwych, przyzwoitych.
To nie supozycja, to konstatacja. O faktach się nie dyskutuje.
Mimo to, czasami, właśnie ci nielubiani są w cenie. Przeważnie po kryzysach.
Gdy już jacyś prawdziwi patrioci doprowadzą państwo a to do utraty niepodległości, a to do upadku gospodarczego (nikt nie potrafi zaszkodzić ojczyźnie tak, jak prawdziwy patriota!), wtedy takich Żydów jak oni prosi się, by ratowali Polskę.
I oni ratują.
Wtedy, z wdzięczności, masy stawiają ich pod pręgierzem i obficie opluwają. To zdumiewające, ile śliny potrafią mieć masy. A jeśli oplucie nie przyniesie wystarczającej satysfakcji, to to pakują do więzień,albo gorzej.

To ja opowiem historyjkę.
Jakieś 20 lat temu wybraliśmy się z Żoną i kotem z Rzymu do Francji. Zamieszkaliśmy w Etapie pod Grenoble (niska cena!). Był ponad trzydziestostopniowy upał. Etap (teraz to się nazywa Ibis budget) miał mieć klimatyzację, ale to było to było charakterystyczne dla grupy hotelowej Accor oszustwo: „klimatyzacją” nazywali „ventilation forcé”, czyli dmuchanie powietrzem nieschłodzonym. Noc była piekłem, zwłaszcza, że kot za bardzo interesował się oknem, więc musieliśmy trzymać je zamknięte.
Następnego dnia pojechaliśmy szukać czegoś wyżej położonego. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy do sympatycznego miasteczka Villard-de-Lans. Bingo! Śliczności pełne, powietrze rześkie. Tam w pensjonacie „Arc en ciel” dostaliśmy pokój z balkonem na pięterku, miła właścicielka polubiła kota, kot polubił ją, uspokoił się i nie chciał już uciekać. No to poszliśmy z Żoną na spacer w góry, leśną ścieżką. Po paru kilometrach, w środku lasu był jakiś obelisk. Sporo w bok, ale coś mnie ciągnęło. Podszedłem i nie wierząc oczom przeczytałem napis …po polsku: „Pamięci profesorów i uczniów Liceum Polskiego poległych na froncie lub pomordowanych przez niemieckich okupantów” … I nazwiska. W środku lasu, w środku Francji?!
W mieście – jedna z ulic w centrum: "Rue de Licee Polonaise”.
Gdzie, jak, co? Internetu się jeszcze nie woziło, więc musiałem czekać do powrotu do Rzymu, by dowiedzieć się więcej.
To było jedyne polskie liceum w okupowanej Europie. Utrzymywane przez większość czasu swego istnienia z pieniędzy najpierw PCK, potem Towarzystwa Opieki nad Polakami we Francji oraz rząd Londyński. Teściowa miała przyjaciółkę absolwentkę, wiadomości polały się strumieniem. Nie będę nudził, wszyscy sobie historię tej placówki łatwo mogą wygooglować; jest doprawdy ciekawa.
Ale ja chciałem o jednym tylko aspekcie: WSZYSCY bez wyjątku absolwenci („willardczycy”, mają swoja ulicę na warszawskim Ursynowie), WSZYSCY profesorowie, WSZYSCY opiekunowie z ramienia organizacji polskich na wychodźstwie podkreślają serdeczne przyjęcie, jakie ok. dwustu uczniom i kilkunastu profesorom zgotowali miejscowi.
Stąd dwie moje konstatacje:
1. gdybyśmy byli tzw. „porządnymi ludźmi”, to dzisiaj, w którejś z polskich miejscowości, otoczeni serdecznością, uczyli by się w swoim języku, w swoim liceum młodzi Syryjczycy.
2. Niepodległa Polska mogłaby się mieszkańcom Villard-de-Lans za serdeczną gościnę odwdzięczyć np. finansując remont dawnego gmachu liceum, który dziś niszczeje w samym środku tego słodkiego miasteczka. Villard jest „zbliźniaczone” z Mikołajkami: może to zamożne miasteczko mogłoby spełnić rolę inicjatora?
Villard-de-Lans leży w sercu podregionu, zwanego od górskiego pasma "Vercors". Więcej opowiem o nim jutro, bo (sprawdzam to już po raz trzeci w ciągu dwudziestu lat!) to jeden z piękniejszych zakątków świata. I na dodatek przez całą wojnę Niemcy bali się tu wchodzić. Tu, obszerne połacie górzystej ziemi, pozostały Wolną Francją.
Na razie obejrzyjcie, proszę zdjęcia z Villard.
A orkiestra gra nadal.


Dwa lata temu
1.
Kiedy tak D.O. jeździ lub chodzi po Rzymie, raz po raz natyka się na miejsca, które przypominają mu a to Marka Lehnerta, a to Agnieszkę Gawerską.
Tyle wspomnień, tyle wspomnień…
I właściwie wszystkie z uśmiechem.
To dlaczego D.O. smutno?

2.
Właściwie to D.O. miał inne plany, ale w Circus Maximus był koncert jakiegoś amerykańskiego przytupasa (wywołał trzęsienie ziemi i panikę w okolicznych dzielnicach) i stójkowi zamknęli ulice dojazdowe, więc, chciał nie chciał, znowu trafił na Zatybrze.
Ale bardziej chciał, niż nie chciał.
A na Zatybrzu kościołów w bród, więc poszedł o jednego, koło którego przejeżdżał tysiąc razy, ale ani razu nie wszedł do środka.
Właściwie częściej stał, niż przejeżdżał. Bo zna Rzym już od ponad 50 lat, przez te wszystkie lata zmieniło się bardzo wiele, zwłaszcza autobusy i samochody, ale Viale Trastevere, bulwar, przecinający Zatybrze na dwie części, południową i północną, nadal, jak wtedy, w 1972 r. jest pułapką. Na odcinku 400 metrów jest 6 świateł ulicznych i mają swoje indywidualne rytmy sprawiające, że nie sposób przejechać choćby dwóch z nich za jednym zamachem na zielonym. Trzeba odstać przy każdym. Z tego oczywiście robią się kosmiczne korki, ale… minęło 50 lat, a kolejne władze miasta nic z tym nie zrobiły.

3.
Wielu Czytelników D.O. z mniejszą lub większą emfazą pisze o potędze Kościoła.
A D.O. ma wrażenie, że nie wiedzą, o czym piszą.
Dopiero tu, w Rzymie, można to pojąć, choć ogarnąć się tego nie da.
W dwumilionowej Warszawie są 283 kościoły, wliczając w to większe kaplice.
W 2,8-milionowym Rzymie kościołów jest ponad tysiąc, a odejmując skonsekrowane – ponad 900; 19 ma status bazylik, z czego cztery są papieskie.
Reprezentują tak niewiarygodne bogactwo; artystyczne, oczywiście, ale też materialne. W jednej z książek sprzed ćwierćwiecza jakiś nieprzychylny Kościołowi autor obliczał, że wartość nieruchomości kościelnych w samym Rzymie wynosi 64 miliardy euro.
Ale chyba nie liczył budowli sakralnych; ich wartość jest nieobliczalna, kolosalna, bezbrzeżna.
Weźmy jeszcze pod uwagę fakt, że Rzym w latach 50 XX wieku miał 600 tysięcy mieszkańców i ogromna większość z tych 1000 kościołów mieściła się na spłachetku terenu, który nazywamy dziś „historycznym centrum”, a który można było przejść spokojnym spacerkiem z krańca w kraniec w niecałą godzinę. Parafie peryferyjne pobudowano w ciągu ostatnich 60 lat i nie jest ich wcale tak wiele.

4.
Więc D.O. wszedł do bazyliki św. Chryzogona w Rzymie.
D.O. się założy, że prawie nikt z Czytelników o św. Chryzogonie nigdy nie słyszał. MS Word też nie słyszał, bo podkreśla to imię jako błąd, na czerwono.
Tymczasem Chryzogon z Akwilei (nie wiedzieć czemu; tam go zesłano i tam zmarł śmiercią męczeńską w 303 r., ale skąd pochodził – nie wiadomo, mówi się, że z Rzymu, ale to sla celów dydaktycznych, bo tam kazano go czcić) - jak głosi hagiograficzna legenda, miał być vicariusem Urbe (wysoka funkcja administracyjna) i opiekunem duchowym świętej Anastazji z Sirmium, która towarzyszyła mu do ostatnich chwil życia, a sama została spalona rok po nim, w 304 roku. Więziony w czasie prześladowań, został przewieziony do Akwilei w obecności Dioklecjana, który kazał go ściąć. Ciało Chryzogona, wrzucone do morza, lecz jego głowa została wyrzucona przez fale na brzeg i znaleziona przez kapłana Zoilusa, który ją zakopał. Głowę przewieziono o dalmackiego miasta Zara (Dziś Zadar), gdzie została złożona w poświęconym mu kościele.
Święty Chryzogon jest jednym z wymienianych świętych w Communicantes Kanonu Rzymskiego.

5.
Kolejna legenda głosi, że Chryzogon za życia przerobił swój obszerny domus na kościół i z tego powodu został aresztowany w okresie dioklecjańskich prześladowań.
Że dzisiejsza bazylika stoi nad starym domus rzymskim nie ma wątpliwości, bo za jedne 3 euro (nie za wstęp, ale za obowiązkowy folder) można zejść o podziemi i się naocznie o tym przekonać. Są tam obszerne pomieszczenia z resztkami fresków i długimi „wannami”, co każe archeologom domyślać się, że może niekoniecznie to była pierwotnie budowla mieszkalna, ale fabryka foluszowania wełny.
W każdym razie freski i niektóre odnalezione w podziemiach przedmioty wskazują, że istotnie, pomieszczenia te używane były do celów sakralnych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.
Bazylika była przez wieki kościołem narodowym Sardyńczyków i Korsykanów mieszkających w Rzymie: pochowanych jest tu kilku Korsykanów służących i w Papieskiej Gwardii Korsykańskiej. Obecnie bazylika powierzona jest zakonnikom trójcarzom, msze odprawia m.in. polski ksiądz, który chętnie opowiada o tym, co widać, a czego nie widać.



Cacio e pepe: przepis na makaron Good Food wywołuje wściekłość we Włoszech
https://www.bbc.com/news/articles/crkz2jv51kmo
Włosi zareagowali z oburzeniem po tym, jak brytyjska strona internetowa Good Food opublikowała przepis na tradycyjne rzymskie danie, który nie zawierał prawidłowych oryginalnych składników i najwyraźniej został zdeprecjonowany jako szybkie danie.
Przepis magazynu Good Food opisuje cacio e pepe jako danie, które można przygotować na „szybki lunch” przy użyciu „czterech prostych składników – spaghetti, pieprzu, parmezanu i masła”.
Fiepet Confesercenti, stowarzyszenie reprezentujące restauracje we Włoszech, wyraziło zdziwienie widząc przepis na tak poważanej stronie internetowej o tematyce kulinarnej, należącej do BBC do 2018 r., dodając: „Nie ma czterech składników, lecz trzy: makaron, pieprz i pecorino”.
Prezes portalu, Claudio Pica, poinformował, że listy zostały wysłane do Immediate Media, właściciela witryny, oraz ambasadora Wielkiej Brytanii Edwarda Llewellyna.
Firma Good Food w swoim oświadczeniu poinformowała, że skontaktowała się z Fiepet Confesercenti, aby „wyjaśnić, że nasz przepis został opracowany tak, aby był łatwy w użyciu dla domowych kucharzy, którzy wykorzystują powszechnie dostępne w Wielkiej Brytanii składniki”.
Dodał, że zaprosił rzymskie stowarzyszenie restauracyjne do „przekazania nam autentycznej włoskiej wersji, którą chętnie umieścimy na stronie i przypiszemy im zasługi”.
Całe zamieszanie było szeroko komentowane we włoskich mediach, a dziennikarz publicznego nadawcy RAI powiedział: „Zawsze nam powtarzają, że nie jesteście tak dobrzy jak BBC… a potem oni to robią. To poważny błąd. Propozycja dodania śmietanki przyprawiła mnie o gęsią skórkę”.
Marka produktów spożywczych Good Food należała do BBC Studios, komercyjnego oddziału BBC, zanim została sprzedana Immediate Media Co. W zeszłym roku z jej nazwy usunięto prefiks BBC.
W żartobliwym wpisie na Instagramie Good Food stwierdziło, że przepis ten był przyczyną „międzynarodowego incydentu”, na nagraniu widać, jak Keith Kendrick, redaktor działu czasopism, wychodzi z biura z pudłem wypełnionym jego rzeczami.
Choć niektórzy kucharze mogą eksperymentować z tym daniem, głównym zmartwieniem jest to, że strona internetowa wprowadza czytelników w błąd, prezentując swoją wersję jako oryginalną.
Włosi często wyśmiewają obcokrajowców za interpretację ich przepisów, ale w tym przypadku oburzenie miało głębsze podłoże: ingerencję w tradycję.
Maurizio i Loredana prowadzą hotel w centrum Rzymu, który od czterech pokoleń jest w posiadaniu ich rodziny. „Można stworzyć wszystkie możliwe wariacje na świecie – ale nie można używać oryginalnej włoskiej nazwy” – powiedział Maurizio. „Nie można powiedzieć, że to cacio e pepe, jeśli dodasz do tego masło, oliwę i śmietanę. Wtedy staje się czymś innym”.
Dodał: „Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie!”
Giorgio Eramo prowadzi restaurację serwującą świeże makarony w pobliżu placu Świętego Piotra, w której serwuje się cacio e pepe i inne tradycyjne dania makaronowe
„To okropne. To nie jest cacio e pepe… To, co opublikował Good Food, z masłem i parmezanem, nazywa się „pasta Alfredo”. To inny rodzaj makaronu” – powiedział.
Na desce z makaronami w swojej restauracji oferuje cacio e pepe z limonką – wariację. Ale twierdzi, że to w porządku.
„To coś innego, na lato, żeby makaron był świeższy. Ale nie wpływa to na tradycję. To nie to samo co śmietana czy masło. Limonka to tylko drobna zmiana”.
Eleonora mówi, że Włosi są zdenerwowani, ponieważ duża część tradycji tego kraju opiera się na jedzeniu.
Nicola, która prowadzi kanapkarnię niedaleko Watykanu, miała szczególne zastrzeżenia do dodatku śmietany.
„Cacio e pepe nie powinno się robić ze śmietaną; śmietana jest do deserów. Na litość boską! Kto używa śmietany, nie wie, co to znaczy gotować”.
Włosi często się denerwują, gdy obcokrajowcy modyfikują ich przepisy kulinarne – na przykład pizzę z ananasem, cappuccino po południu lub carbonarę ze śmietaną.
Eleonora, która pracuje w popularnej kawiarni w centrum Rzymu, uważa, że Włosi nie muszą się aż tak denerwować z takiego powodu, ale rozumie, dlaczego się denerwują.
„Nasza tradycja opiera się na jedzeniu. Więc jeśli dotkniesz jedynej rzeczy, jaką mamy na całym świecie… może nas to trochę zasmucić”.



https://radom.wyborcza.pl/radom/7,48201,32166173,mial-zostac-biskupem-zrezygnowal-teraz-pojawilo-sie-oskarzenie.html?_gl=1*18krcrx*_gcl_au*MTg0MDUxODk0NC4xNzQ4NDE1MTM5*_ga*MTgwOTU0OTU1MS4xNzQwNjM2Njg3*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTQ3NjY5NzYkbzQ5OCRnMCR0MTc1NDc2Njk3NiRqNjAkbDAkaDA.#s=S.TD-K.C-B.7-L.2.duzy

… „Kuria diecezji radomskiej w krótkim komunikacie przekazała jedynie, że ks. Krzysztof Dukielski, którego 12 lipca papież Leon XIV mianował biskupem pomocniczym diecezji radomskiej, poprosił o zwolnienie z tej funkcji, a papież prośbę przyjął. Informację tę przekazano na polecenie nuncjusza apostolskiego w Polsce.
Po tak lakonicznym komunikacie pojawiły się natychmiast domysły dotyczące powodu decyzji nominata. Nasi rozmówcy wśród księży z Radomia sugerowali, że ta decyzja ma związek ze sprawami prywatnymi, a konkretnie zdrowotnymi. Teraz okazuje się, że powody mogą być inne. W sobotę 9 sierpnia Kuria Diecezji Radomskiej na swojej stronie internetowej opublikowała kolejny komunikat, który rzuca zupełnie nowe światło na tę sprawę.
W poczuciu odpowiedzialności za dobro wspólnoty Kościoła oraz z troską o skrzywdzoną osobę informuję, że dopiero po ogłoszeniu nominacji biskupiej ks. Krzysztofa Dukielskiego został zgłoszony fakt niewłaściwego zachowania kapłana wobec osoby małoletniej, które miało miejsce w przeszłości. Zgodnie z obowiązującym prawem kanonicznym po otrzymaniu wiarygodnej informacji, bezzwłocznie wszczęto przewidywane normami postępowanie" - poinformował biskup Marek Solarczyk.
W dalszej części komunikatu ordynariusz podał informację, że na ks. Dukielskiego zostały nałożone odpowiednie środki zapobiegawcze, a w jego sprawie będą podejmowane dalsze decyzje zgodnie z przepisami prawa kościelnego”.


No i tu jest miejsce dla Bąkiewicza, wielkiego „obrońcy Kościoła”.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga