DRUGI OBIEG
Niedziela, 24 sierpnia 2025

1.
By rozstrzygnąć czy późnoletnie niebo jest bardziej poussinowskie czy friedrichowskie, czy tez może zgoła chełmońskie, D.O. wybrał się znowu na Mazowsze, gdzie królują sympatycy pisu i gdzie policja nie pilnuje, czy miejscowi jeżdżą po pijaku i nie pyta, dlaczego nie przestrzegają limitów prędkości.
Niebo było pełne chmur, ale, psiakość, nie pasowało do żadnego malarza.
Może tobie, Czytelniku, przywiedzie na myśl jakiegoś?



To troche trąci Magrittem, ale ziemia, pola jakieś nie jego.


Późne lato najwyraźniej mniej inspiruje niż jesień. D.O. też.


Jest 17 stopni i wieje zimny, przejmujący wiatr. Ale na fotce nie widać.


Ale chmurzyska, nie?


A z tych zaraz będzie deszcz: duże, ciężkie krople przemyją szybę samochodu D.O., ale tylko przednią, a tymczasem jakiś ptaszek prawie zakleił na biało szybę pasażera.


Tu chmurne cienie, tam plama nieśmiałego słońca.


1 rok temu
1.
Państwo D.O.stwo zmieniło wczoraj miejsce pobytu; region, a nawet kraj. Kto zgadnie. gdzie są? Wskazówka na jednym z ostatnich zdjęć.
Po drodze wspięli się na przełęcz, prawie na wysokość Rysów. Oczywiście nie pieszo, ale samochodem. Powoli, ostrożnie, bo zygi i zagi występowały w ilościach hurtowych. I tak powoli i ostrożnie wspinając się, państwo D.O.stwo przemyśliwało: „a któryż to z miliona pędzących z naprzeciwka motocyklistów nie wyrobi się na zakręcie i rozbije się o maskę i przednią szybę samochodu państwa D.O.stwa”?
Do Polski nadciąga afrykańskie, gorące powietrze, co oznacza, biorąc poprawkę na terrorystyczne zapędy media workerów („czytelnik musi się bać”) oznacza, że będzie pewnie 26 stopni.
Państwo D.O.stwo wyjeżdżało z Merano mając ich 27, ale na przełęczy było już tylko 12, więc ubrany w polo D.O. zrobił zdjęć niewiele i szybko schronił się w cieplutkim samochodzie, który, niepostrzeżenie, podczas wspinaczki, przestawił się z trybu „chłodzenie” na tryb „ogrzewanie”.
Ale też niewiele było do fotografowania, bo przełęcz spowita była chmurami, a szare na szarym uwieczniania warte nie jest.

2.
Obserwując z daleka to, co dzieje się w Polsce, D.O. dochodzi do wniosku, że ojczyzna żyje tym, kto będzie prowadził śniadaniówkę w TVN-ie. No, może jeszcze wszystkimi stoma festiwalami tak ważnej dziedziny sztuki, jak głupawe piosneczki.
Cóż to za szczęśliwy kraj!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10234016227046206&set=pcb.10234016283487617
Szare na szarym i kolejne fotki


2 lata temu
1.
Ciekawe, czy jesteś, Czytelniku, przesycony Rzymem i Włochami?
Bo D.O. nie.
Jechał z Żoną na obiad do Rigatoni Democratici na Zatybrze, minął ukochaną fontannę Acqua Paola i śmignął koło San Pietro in Montorio – miejscu kaźni świętego Piotra (tak mówi legenda, bo niektóre źródła twierdzą, że on nigdy w Rzymie nie był), jak niemal co dzień, znów chciwie popatrzył na panoramę Rzymu z góry.

2.
I jak w tym dowcipie sprzed stu lat: „wchodzi Francuz na Mont Blanc, rozgląda się i powiada ‘quelle merveille’! Wchodzi Niemiec, rozgląda się i: „Aber das ist wunderbar”! Wchodzi Polak, patrzy wokół i: ‘Ja p***lę’!
Tak i D.O., znów spojrzał z góry na domy, wieże i kopuły i słowem powszechnie uznanym za … się posłużył.

3.
Gazeta.pl publikuje artykuł, w którym niejaka Laura Cannone z Kanady przestrzega przed restauracjami, w których serwują cztery dania.
D.O. spółka jednoosobowa z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością, oświadcza, że waha się, czy większą idiotką jest pani Laura C., czy redaktor gazety, który jej uwierzył i ten stek bredni opublikował.
Zdaniem pożal się borze zielony autorytetu, jakim reaktor czyni panią Laurę, nie należy jadać w restauracjach, w których podaje się maccheroni con le polpette, czyli – dodaje redaktor -czyli spaghetti z klopsikami”. Bo to podobno wynaleziono w USA.
D.O. niniejszym prostuje:
jak maccheroni, to nie spaghetti, bo to dwa kompletnie różne rodzaje klusek.
Po drugie – to od niepamiętnych czasów typowe danie i przysmak kuchni rzymskiej, przypisywanie tego „wynalazku” USA to nieporozumienie. Do tego dania używa się raczej pasta corta, czyli klusek krótkich, maccheroni z biedą się załapują. Ale w sumie każda pasta się nadaje, bo polpette w sosie pomidorowym i tak się rozgniata.
D.O. nie mówi, że musicie to jadać na co dzień, ale spróbować warto, bo pyszne, oczywiście jeśli pasta jest al dente i polpette są z czosneczkiem.
Drugie danie, będące, zdaniem pani Laury, probierzem „niewłaściwości” restauracji, to penne alla vodka.
Borze zielony, cóż za idiotyzm! Każda szanująca się włoska knajpa się tym daniem szczyci.
Niestety, nie będziecie mogli się potem karabinierom tłumaczyć „panie władzo, słowo daję, nic nie piłem, jak tylko kluseczki wtrząchnąłem”, bo wódeczka wyparuje w trakcie przygotowywania sosu, pozostawiając po sobie charakterystyczny posmak i zero alkoholu. Ale i ten smak przeważnie zaginie, bo mieszanka śmietany i pomidorka – podstawowego składnika sosu – jest bardziej wyrazista.
To, że w latach 80. danie to stało się modne w USA, nie zmienia faktu, że receptura jest czysto włoska i bardzo stara.
Trzecie danie, to fettuccine z masłem i parmigiano reggiano, czyli alla Alfredo.
D.O. już o restauracji Alfredo pisał w tegorocznym cyklu, szkoda czasu na powtarzanie.
Przed restauracją Da Alfredo co wieczór stoi kolejka chętnych do spróbowania tego specjału, D.O. się nie gorszy, ale sam się tym specjałem zajadać nie będzie, bo masło to domena kuchni francuskiej i nordyckich. Dla D.O. masło jest be, olio d’oliva jest cacy i tyle ma o powiedzenia. Docenia prostotę (by nie rzec prymitywizm) przyrządzenia, ale no, merci. Tym niemniej obecność fettuccine alla Afredo w menu restauracji bynajmniej nie dyskwalifikuje.
Dyskwalifikuje ją natomiast ostatnia pozycja na liście pani Cannone: chicken parmigiana. Ale podejrzewa, że pani Laura musiała się na to danie natknąć w Kanadzie, bo D.O. ma romans z Włochami od 1972 r., 30 lat tu mieszkał, a teraz dużo bywa i jak żyje nie widział w żadnym menu, w żadnej knajpie, w żadnym regionie żadnego chicken parmigiana.
Tak sobie myśli, że gdyby jakiś knajpiarz chciał coś takiego umieścić we Włoszech na liście dań, zginąłby przywalony lawiną śmiechu miejscowych. To, tak, jakby w Polsce proponować bigos z kokosa.
A na zakończenie: gdyby w Kanadzie nie było mnóstwa knajpeczek z kuchniami etnicznymi, byłaby kulinarną Saharą. Niczego Kanada nie wniosła do światowej cousine. A tak, dzięki knajpkom włoskim, chińskim, nepalskim, peruwiańskim i afrykańskim, takie Toronto jest jedną z kulinarnych stolic świata.
D.O. zna Kanadyjczyków i Kanadyjki – wytrawnych znawców i znawczynie haut cousine.
Z całą pewnością nie zaliczy do nich wymądrzającej się i wygadującej głupstwa pani Laury Cannone.
No, chyba że pan redaktor Gazety coś naprzekręcał.
Nie przypadkiem dziennikarze nie wzbudzają już społecznego zaufania.
Z tym, drodzy Czytelnicy, że to nie są dziennikarze.
To media workers, co w wolnym na polski tłumaczeniu oznacza „specjaliści od robienia ci brudnego kisielu z mózgu”.

4.

Włoskiej telewizji nie da się już oglądać. Żona wiernie trwa przy niej w Warszawie, ale w Rzymie nie. To D.O. czasem rzuca okiem.
Po głównym wydaniu dziennika telewizyjnego na głównym kanale tv publicznej RAI, okupowanej coraz agresywniej przez faszystów, jest program Techetechete’. Wynalazek genialny w swojej prostocie.
Jego autorzy sięgają do przepastnego archiwum RAI i wyciągają z niego najlepsze kawałki programów rozrywkowych, w szerokim rozumieniu tego pojęcia.
Zaczyna się pod lat 50., od początków telewizji, a kończy na mniej więcej 2010. Mamma mia, ileż oni tego mają! Iluż cudownych aktorów, komików, piosenkarek i piosenkarzy! Sporo z tego stanowiło wizualną codzienność D.O. przez dużą część jego dorosłego życia, więc łezka się w oku kręci, kiedy natrafi na coś znanego, a zapomnianego.
Teraz, latem, robią programy monograficzne o najwybitniejszych piosenkarkach i piosenkarzach, montują historię ich życia z historii ich telewizyjnych twórczości i wywiadów. Ciekawe.
No i parę ni temu puścili odcinek o Domenico Modugno.
Dziś, kiedy umarł Toto Cutugno, widać wyraźnie, że są artyści, showmani, którzy wywierają na całe pokolenia wpływ wykraczający poza to, co pokazują na scenach i estradach. Bo do tego są jeszcze postaciami z niebagatelnym bagażem intelektualnym, moralnym i nierzadko – politycznym.
Domenico Modugno jest jednym z nich. Autor dziesiątek, tak, dziesiątek piosenek, które do dziś są obecne w kolektywnej świadomości Włochów: ‘Volare’, ‘Mille bolle blu’, ‘Ciao, ciao bambina’…
Ale D.O. chce przypomnieć dziś „Lu Pisci spada” z 1954 r., śpiewaną w dialekcie sycylijskim (choć sam był Apulijczykiem z Polignano al Mare koło Bari).
Jeśliś absolwent italianistyki – nie desperuj: większość Włochów też nic nie rozumie, dlatego można się natknąć na wykonania z napisami z tłumaczeniem na włoski.
Posłuchajcie.
To historia połowu ryb-mieczy.
Rybak rzucił harpunem w taką rybę (są ogromne), z towarzyszami wyciągnęli ją na pokład. Kiedy kierowali się do portu, zauważyli, że za kutrem płynie druga ryba. Dopłynęła do samego portu i zaczęła się kręcić w koło. Kiedy wyciągnęli zabitą rybę na molo w porcie, ta druga ryba wzięła rozbieg i wskoczyła na to molo, układając się koło pierwszej.
Pierwsza była samicą: samiec nie mógł znieść idei, że może żyć bez niej i wybrał śmierć koło ukochanej.

5.
„To był dom pełen życia” – mówi Alfredo, pokazując mi drugą porcję bliźniaka, który sam zajmuje w wakacje. – „Mieszkali tu ponad 30 lat. On przeklinał jak Turek, chociaż miał gołębie serce. Byli po siedemdziesiątce, ona zachorowała, zabrali ją do szpitala, ale po tygodniu umarła. On wrócił tu zupełnie odmieniony, cichy, jakby się w sobie zapadł. Umarł dokładnie 14 dni po niej”.
„I – widzisz – tyle śpiewają o miłości, jakichś wzlotach i tęsknotach. Ale to nie jest miłość. Prawdziwa miłość jest tu” – powiedział, wskazując ręką na nieotwierane od kilku lat okiennice.

6.
Więc jak to jest? Macie już dosyć Rzymu?
Strofujecie mnie w myślach i nie tylko, że D.O. nie pisze o Kołodziejczyku, o przepchniętej ustawie o kontroli dziennikarzy, zagrożonych wyrokami 8 lat więzienia, jeśli źle napisze o szajce, o kolejnym napadzie choroby psychicznej świra, który nałożył drakońską grzywnę na Zetkę, o spadku poparcia dla nazioli?
Sprawdźmy.
D.O. przypomina niniejszym swoje 4 krótkie filmiki o Rzymie z zeszłego roku, zrobione wspólnie ze Stefanem Roniszem i Olą Kardynał.

Dziś odcinek I. Niestety, pogoda nam w czasie kręcenia nie sprzyjała: gorąco, ale niebo zasnute, wietrzysko, kolory wypłowiałe.
Ale może mimo to doszukacie się powodu, la którego D.O., minąwszy fontannę Acqua Paola, rzuciwszy okiem na panoramę Urbe spod San Pietro in Montorio, użył słowa powszechnie uznawanego za.

Może być zdjęciem przedstawiającym Camogli, Plac Hiszpański, Tyber i Arno


3 lata temu
1.
Im bardziej zbliża się moment wyjazdu, tym bardziej Rzym wydaje nam się piękny.
Jak bardzo zmienił się stosunek D.O. do Rzymu!
Konieczność walki o życie, chaos, brud, przemoc, wieczne korki, lumpenpolitycy - zdominowali obraz tego miasta we wspomnieniach. Teraz, na wpół opuszczony, wyczyszczony (mieszkańcy na wakacjach = znacznie mniej śmieci), zrobił się z Rzymu czaruś, zielony, kolorowy, zachęcający i łaskawy.
I te zaułki, i te kolorowe krzewy, i ten puszczyk, który od pierwszego dnia pohukuje w pobliskim ogrodzie klasztornym, przekrzykując rozwrzeszczane od rana do wieczora zielone papugi… I te dzwony watykańskie, przytłumione przez wzgórza i domy. Uliczne studzienki z kryształową, lodowatą wodą… I to jedzenie, jedzenie, jedzenie… Co to jest – zastawialiśmy się z T., zdalnym wielbicielem Rzymu… No co: inna woda, inne powietrze, inna semola na pastę czy pizzę, inna oliwa, pomidory, przyprawy. No i te 2000 lat tradycji, doświadczenia, przekazywanego z ojca na syna. To robi różnicę… Oj, jak będziemy tęsknić, już tęsknimy!

2.
I nie zmienia tego fakt, że w niedzielę, w znajomej trattorii, w obecności Żony i dwojga Przyjaciół z Florencji, ktoś wczesnym popołudniem bezczelnie wyciągnął D.O. portfel z piterka i go ukradł. Niemądry D.O. zauważył to dopiero w poniedziałek, chcąc zapłacić chmarze arabskich wyrostków, które na Via della Pisana założyły myjnię samochodową i uwijają się, jak w ukropie, by oddać każde auto perfekcyjnie czyste z zewnątrz i wewnątrz. D.O. maca, patrzy, portfela nie ma. I D.O. czuje, że się zbliża zawał, nie ma pieniędzy, nie ma kart kredytowych, nie ma nagromadzonych rachunków do refundacji…
Zajrzał do maila… Jest! Szef kuchni z trattorii miał adres mailowy D.O., napisał: „znaleźliśmy w kącie pod stołem twój portfel”. O, matko, czy są karty kredytowe?!
Jedziemy, czekamy na otwarcie trattorii…
Szef wychodzi naprzeciw, podaje stary, zbrązowiały przedmiot… Ufff… Karty są!
Pieniędzy nie ma, rzecz jasna. Było jakieś niecałe 100 euro i prawie tysiąc złotych na podróż powrotną. To poważna wyrwa w emeryckim budżecie, ale wybaczam ci i to, Rzymie!
Do bankowej aplikacji… Nie, nie było żadnych wrażych transakcji. Złodzieja interesowała tylko gotówka. Ciekawe, co zrobi ze złotówkami?
A dla D.O. nauczka: nie sądź, że jesteś bezpieczny nawet w towarzystwie, nie licz, że ktoś zauważy i zapobiegnie kradzieży. Miej oczy dookoła głowy, pamiętaj, że to Rzym.
Na szczęście jeszcze nie Neapol, gdzie nigdy być sobie nie pozwolił na podobną dystrakcję, aleć zawsze to Rzym.

Może być zdjęciem przedstawiającym 11 osób i na świeżym powietrzu
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10228964209108915&set=pcb.10228964233229518
I kolejne fotki


10 lat temu
BUC, BUC
1.
Jak one tam to wytrzymują, wysoko?
Pewnie, są ze skały, ale z kosmosem nie ma żartów. Deszcze, lód, pioruny, a one stoją, wydaje się niewzruszone, ale rok po roku oddają żywiołom pole, milimetr po milimetrze. Góry Świętokrzyskie też kiedyś były wielkie i skaliste i co? A propos: jeden z naszych praszczurów takim był ateistą, że mówił „Góry Krzyskie”.

2.
Ach te górskie dróżki: ja, one, kierownica, gaz i pani Marzena. Na tych bardziej zawiłych pani Marzena dostaje kota, papla bez przerwy, aż jej się język się plącze: „Za 100 metrów zakręt w prawo potem zakręt w lewo, zakręt w prawo, zakręt w lewo” … „Zawróć w lewo” – jeśli zakręt jest o 180 stopni. Przyzwyczajona do miejskich, racjonalnych skrzyżowań, w górach nie nadąża. Pewnie, mógłbym przełączyć na panią Kingę, ale ona ma głos jak kapo, trochę się jej boję. Hołowczyca unikam, lubię go, sympatyczny gość (i jaki uzdolniony!), więc lepiej, żebym nie miał do niego pretensji za wszystkie głupstwa, które musiałby powtarzać. A tak jest na panią Marzenę. Zawsze wina spada na kobietę.

3.
Wszystko byłoby cudnie, gdyby nie chmary motocyklistów. Sam nim jestem i trochę im zazdroszczę, ale to nie tak, panowie! Młodzi mężczyźni rzucają wyzwanie Panu Bogu, na każdym zakręcie ryzykują złamaniem karku, kładą się to na jeden bok, to na drugi… A na góry popatrzeć? Noż przecież Triglav to jeden z najpiękniejszych alpejskich masywów! A posłuchać ptaszków, szemrania strumyka? Młodzi ludzie mają w nosie naturę. Kraj, po kraju, przejeżdżam przez kolejne górskie wsie, tak piękne, że aż dech zapiera, ale we wszystkich sami starcy: zapatrzeni w krajobraz, w las, w rażącą oczy zieleń górskiej trawy. Młodych natura nudzi, rzucają ją; ledwie od ziemi odrosną, ruszają w kamienne wąwozy miast, z rozkoszą zapominają o ciszy, upajają się rykiem miejskich ulic. A jak im za cicho, to dowalają sobie tym, co oni nazywają „muzyką”, a ja, sądzę bez żadnej przesady, „autoalarmem”: „buc, buc, buc” ... Zrozumieją jeszcze, zrozumieją, jeszcze zatęsknią do ciszy, do zielonych dolin i zapachu lasu. Jeśli miejski rytm ich nie zabije nim skończą pięćdziesiątkę.

4.
Mnie po motocyklistach pozostaje w nozdrzach woń benzenu i innych trujących gazów aromatycznych. Proszę mnie oświecić: to taka moda wymontowywać katalizatory? Na ostrych zakrętach gromadzą się za mną, niecierpliwią, czekają, wściekli, na kawałek prostej, żeby mnie z rykiem wyprzedzić, zawalidrogę, „die Strasse frei” …
Inna sprawa to rowerzyści. Nie wiedziałem, że jest to aż tak powszechny sport: pedałować na niebosiężne, alpejskie przełęcze. A tu po prostu jeden (i jedna) za drugim! Stawiają sobie niebotyczne zadania, rzucają wyzwanie swojej woli i swojemu ciału. Każdy ma swoje: ja rzucam sobie wyzwanie, by się nie obżerać i regularnie przegrywam. Tymczasem minąłem, tuż przed samą przełęczą, na diabelnie ostrym podjeździe, jadącego na rowerze mężczyznę z jedną tylko ręką i straszliwie zmasakrowaną lewą częścią twarzy. Muszę być ladaco, on mi to uświadomił.

5.
Minęła 13, święta pora włoskiego obiadu, więc zaraz za przełęczą zacząłem rozglądać się za jakąś trattorią. Była! W lesie, nad jeziorkiem, „simpa”, jakby powiedzieli Francuzi.
Jeszcze pani w fosforyzującym dresie nie zdążyła mi przynieść zamówionych klusek, kiedy jakiś gość odpalił decybele: „witamy w trattorii nad jeziorem w tę sierpniową niedzielę, trochę muzyki do obiadu” i buc, buc, buc…
Pochłonąłem pyszne, bo włoskie kluski szybko, jak umiałem i dałem dyla, choć obiecywałem sobie przechadzkę dokoła jeziora. Ale „buc, buc” niosło się za mną jeszcze daleko. „Buc, buc” mnie prześladuje.
W Mariborze był ustawiony w każdej uliczce starego miasta, na żywo lub z gigantofonów. Na rogu nieopodal ratusza stał nieszczęśnik z harmonią i dzielnie grał subtelny jazz, jakaś podchmielona para Niemców usiłowała tańczyć, ale dźwięki harmonii plątały się z „bucem, bucem” i taniec wyglądał dość groteskowo.
W Lublanie (cudo nie miasto!) nad Sawą to samo co dwa kroki. Wybrałem stolik pod parasolem, jak mi się wydawało możliwie najdalej od najbliższego „buca, buca”, ale nim upiłem pierwszy łyk słoweńskiego wina kelner wyniósł dwa gigantofony i z przyjemnej kolacji były nici.

6.
Żyjemy w strasznych czasach. W każdych czasach powtarza się tę maksymę, ale teraz żyć nie możemy bez „buca, buca”. Buc na każdym dosłownie kroku. Jeśliś nie buc, to cię nie wezmą do telewizji, buc herosem i półbogiem narodów. Jeśliś nie buc, to cię nie wybiorą. Wykształcenie to handicap, trzeba je ukrywać. Wiedzę i inteligencję też. Mądrość? O tej w ogóle nie wspominajmy! Trzeba się chwalić ignorancją: autentyczną; na udawaną lud się nie nabierze. „Jestem chamem, oszustem i krętaczem, nienawidzę wykształciuchów, nie znoszę elit, będę je tępił jak pluskwy. Zniszczę, napaskudzę i rozmażę”. „Hurra, niech żyje, Buc na prezydenta”! Takie mnie naszły refleksje po wczorajszym wiecu Donalda Trumpa. Straszny z niego buc, więc dominuje w sondażach.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
Uwierzysz, Czytelniku, że ten tekst jest sprzed 10 lat?



Spektakularny boom w energetyce odnawialnej w Polsce
W czerwcu 44,1% energii elektrycznej w kraju pochodziło z odnawialnych źródeł energii, czyli więcej niż z węgla (43,7%), co jest pierwszym takim osiągnięciem w Polsce. Ten rekordowy wynik odzwierciedla niedawny wzrost udziału energii słonecznej i wiatrowej w polskim miksie energetycznym.

https://www.lemonde.fr/economie/article/2025/08/18/en-pologne-le-boom-spectaculaire-des-energies-renouvelables_6631627_3234.html
„Liczba ta potwierdza utrzymujący się trend w kraju, gdzie energetyka odnawialna dynamicznie się rozwija. W 2024 roku węgiel stanowił zaledwie 56% rocznej produkcji energii elektrycznej – o 4 punkty procentowe mniej niż w 2023 roku, według Forum Energii. Energia odnawialna stanowiła 29% energii elektrycznej w tym samym okresie, co stanowi wzrost o 2 punkty procentowe w porównaniu z rokiem poprzednim. Ogólnie rzecz biorąc, w ciągu dekady znaczenie węgla w wytwarzaniu energii elektrycznej zmniejszyło się prawie o połowę, z wyraźnym spadkiem od 2021 roku”. …



https://wyborcza.pl/7,75399,32195221,zawoalowana-grozba-trumpa-wobec-putina-jakie-sa-szanse-ze.html#s=S.TD-K.C-B.1-L.3.maly

„Niemożliwe jest wygranie wojny bez atakowania kraju najeźdźcy. Nadchodzą ciekawe czasy - wypalił prezydent USA”.



Mały gest a cieszy. Niestety, służby Trzaskowskiego już ją zmyły, tak jak kiedyś gorliwie zdjęły nazwę „Rondo Polskich Kobiet”, spod których wylazło „rondo Romana Dmowskiego”, bo nie wiem, czy wiesz, Czytelniku, ale główne skrzyżowanie w samym centrum Warszawy nosi nazwę tej naziolskiej kanalii, która powinna być skazana na haniebne oblivium.



A nie był królem wszechświata, nie przyćmił swojego tatusia?


Komentarze

  1. Jezus Chrystus " królem powiatu"... A Polska miszczem Polski. Czy to jest z wiary czy z neopogaństwa wynikające?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko czekać, jak się namnożą kolejne powiaty, a może i gminy mające swego króla. Zawsze to lepiej mieć króla niż starostę czy wójta.
    Rady sołeckie mogą nie chcieć być gorsze.
    Ciekawe, co na to wojewodowie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga