DRUGI OBIEG
Środa, 20 sierpnia 2025
1. Rzadko się trafia taki dzień, żeby żaden news nie przykuł uwagi D.O. na
tyle, żeby podzielić się nim z Czytelnikami. A to był właśnie jeden z takich
dni. D.O. sądzi, że gdyby zacytował choćby jeden komentarz na temat
poniedziałkowego spotkania w Białym Domu z Pomarańczowym Debilem, to szlag by
Czytelników trafił o odwróciliby się od D.O. na dobre. A gazety i portale są
tego pełne.
Więc lepiej zamilczeć. I sobie
powspominać.
1 rok temu
1.
- Gdyby nie pojęcie upału nie byłoby pojęcia chłodu – powiedział filozoficznie
D.O.
- I na odwrót – równie filozoficznie odpowiedziała Żona D.O. spoglądając
rankiem przez okno.
No bo i tyle się D.O. nastękał, nautyskiwał, że gorąco, że wilgotno, że co to
za spacery, kiedy pot leje się po plecach i zalewa oczy, że niebo, mając
najwyraźniej dosyć zrzędzenia, spuściło na góry a doliny chmury i chmurzyska,
te spuściły dżdż. Raz dżdż, raz siąpanie, raz deszcz, a raz ulewę.
Oczywiście prognozy znów okazały się nietrafne, miało padać po południu, a
padało od świtu.
Więc znowu włóczęga samochodem, a to w górę, a to w dół…
Przed pierwszą, Hołowczyc, poproszony o wskazanie knajpki w pobliżu, powlókł
nas opłotkami nieprzyzwoitymi, pod jeszcze nieprzyzwoitszą górę, na której,
samotnie, stała nieprzyzwoita kupa kamieni, a na niej napis „Keller”. To nie
była kokieteria, tylko najprawdziwsza piwnica, jadąca pleśnią i stęchlizną, a w
niej – słowo Żony D.O. – najlepsze tagliatelle al tartufo, jakie w życiu jadła.
A ponieważ jest entuzjastką i znawczynią trufli, więc lepszej laurki wystawić
nie można było.
Wieczorkiem, kiedy wydawało się, że niebo się przeciera, poszło spacerów
spragnione państwo D.O.stwo na spacer. Ale nim doszło z drugiego piętra na
parter, deszcz już padał rzęsisty. Pod jednym parasolem z portierni poszło
państwo D.O.stwo na parking, gdzie w samochodzie, spokojnie, spoczywały dwa
przezornie zabrane parasole i poszło na „ahoj”, a może się trafi coś do
jedzenia. Trafiło się, więc była i kolacja, a fakt, że krokomierz pokazał ponad
3 kilometry należy w podobnych warunkach uznać za wynik satysfakcjonujący. Buty
pewnie wyschną do rana.
D.O. już trzeci dzień z rzędu wypił małe piwo do kolacji. Co może nie byłoby
żadnym newsem, gdyby nie fakt, że ostatnie swoje piwo wypił w roku 1985, a
potem nic. Raz, że mu szkodzi, dwa, że mu nie smakuje. Po dwóch pierwszych
okazało się, że przez te 40 lat nic nie stracił, bo to napój wstrętny w smaku,
więc postanowił dać sobie spokój. Zamówił do kolacji kieliszek wina, ale pan
kelner, spojrzał nań z tak wielkim zdumieniem, że D.O. stracił kontenans.
- Jakie chcesz wino? – zapytał.
- Dobre – odpowiedział D.O.
- Dobre to my mamy piwo, odpowiedział kelner. – Monachijskie, najlepsze. I tu
podał nazwę.
No i kimże jest D.O., by nie posłuchać głosu niebios?
I zamówił piwo po raz trzeci.
No i rzeczywiście było niezłe. Przynajmniej mniej obrzydliwe niż poprzednie.
Ale nie zamierza kontynuować tego niezdrowego procederu.
2.
Żona D.O., Merana niesyta, zażądała, byśmy zostali jeszcze jakiś czas tutaj.
Niestety w naszym hotelu miejsc nie było, więc zaczęliśmy szukać innego, ufni,
że już po szczycie sezonu, miejsc będzie bez liku, a ceny spadną.
No więc nie: wolnych miejsc w hotelach, pensjonatach – co kot napłakał i ceny
zaczynają się - sprawdźcie sami! – od 2000 złotych za noc, jeśli w hotelu jest
klimatyzacja. A ponieważ już dzisiaj temperatura ma znacznie przekroczyć 30
stopni, to wydawanie pieniędzy na coś, co będzie torturą państwo D.O.stwo
uznało za bezsensowne.
Znaleźli hotel w sąsiedniej miejscowości: 3000 za dwie noce. Wypełniliśmy, co
trzeba, podaliśmy kartę kredytową, Booking pieniądze z karty ściągnął, ale na
końcu powiedział, że pokoju nie da.
Po kwadransie przysłał dwa maile, jeden po polsku, że rezerwacja się nie
powiodła, drugi, że rozpoczęli procedurę zwrotu pieniędzy, która potrwa 7-12
dni.
Jak myślisz, Czytelniku, czy zwrócą D.O. te pieniądze z procentem, czy procent
za ich zaksięgowanie na swoim koncie zatrzymają dla siebie?
No zobaczymy. Coś państwo D.O.stwo zamówiło na gębę, ale czy po przyjeździe do
nowego hotelu pokój będzie rzeczywiście na nich czekał, czy nie – o tym
skrzętnie potencjalnie bezdomny D.O. doniesie.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10233968263647151&set=pcb.10233968331008835
I kolejne fotki
2 lata temu
1.
Tak sobie D.O. myśli, że każdego, choćby umiarkowanie zainteresowanego sztuką
człowieka, czekają dwa szoki.
Kiedy się idzie do muzeów, jest się często oszołomionymi pięknem i mistrzostwem
wykonania dzieł wielkich mistrzów. Ale jakoś każdy mniej lub bardziej jest na
to przygotowany, gdzieś się już natknął na obrazy, czy choćby ich reprodukcje,
widział pomniejsze dzieła w kościołach, widział zdjęcia w gazetach, czy
magazynach.
Więc wie, czego się spodziewać.
Ale w dwóch wypadkach zostaje wzięty z zaskoczenia, tak, jak przydarzyło się to
D.O.
Pierwszy, to kiedy natyka się – w Ciudad Mexico, Ciudad Guatemala, Madrycie,
Londynie, Bazylei czy Berlinie na sztukę prekolumbijską.
Na ogół ma marną wiedzę o ludach, tworzących nim nadjechał Cortez ze swoimi
conquistadores, więc przeżywają szok, widząc, jak fenomenalne, jak
intelektualnie dojrzałe, jak wyrafinowane i jak …współczesne dzieła tworzyli.
Drugi szok przeżywa się wchodząc do jednego z muzeów, goszczących sztukę
etruską.
Można zaryzykować wręcz twierdzenie, że tak dojrzałej, chciałoby się rzec,
rozbuchanej, pełnej człowieczeństwa, pełnej fantazji, tak plastycznej sztuki to
i my dzisiaj nie potrafimy tworzyć.
Chyba, że za pomocą komputerów.
2.
Tak, tak, z tego pełnego emfazy wstępu można wywnioskować, że D.O. wreszcie
poszedł, a raczej powrócił do Villa Giulia, kompleksu, goszczącego Muzeum
Etruskie.
Willa bierze swą nazwę nie od jakiejś Julii, ale od papieża Juliusza III,
zwalistego faceta, rządzącego Kościołem w II połowie XVI wieku, który zażyczył
sobie mieć spokojne miejscusio z dala od miejskiego zgiełku. Miejscusio owo
znajdowało się wówczas poza murami Miasta, na terenach znanych jako „Stara
winnica”. Willa zaiste imponująca, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz.
I tak sobie była własnością kolejnych papieży aż do roku 1970, kiedy
garibaldini zrobili wyłom w murach w pobliżu Porta Pia, zlikwidowali państwo
kościelne i bezceremonialnie miejscusio papom zabrali.
I przeznaczyli ma muzeum.
3.
Gdyby państwo byli zainteresowani, jak też Etruskowie nazywali się po etrusku,
to D.O. uprzejmie informuje, że nazywali się 𐌀𐌍𐌍𐌄𐌔𐌀𐌓.
Czytaj od prawej do lewej i wyjdzie ci Ràsenna.
W innych pisowniach – Rasna, albo wręcz Raśna.
Na terenie starożytnych Włoch żyli między IX a I wiekiem p.n.e. na obszarze
zwanym Etrurią, odpowiadającym z grubsza Toskanii, całej zachodniej Umbrii i
północnej i środkowej części Lacjum.
Herodot oszukiwał, że pochodzą gdzieś z Morza Jońskiego czy Lidii, okupowanej
dziś przez nowoprzybyły z dalekiej Azji lud turkomański: dzisiejsi badacze są
zgodni, że byli całkowicie autochtonicznym ludem italskim.
Badania archeogenetyczne przeprowadzone w 2019 i 2021 r ., oparte na analizie
autosomalnego DNA z próbek ponad 50 osobników z Toskanii i północnego Lacjum,
żyjących między 900 p.n.e. a 1 r. p.n.e., potwierdziły, że Etruskowie byli
autochtonami, pozbawionymi śladów genetycznych przypisywanych Anatolii i
wschodniej części Morza Śródziemnego w epoce brązu i żelaza. Byli genetycznie
podobni do Latynów z Lacjum vetus (starego) i że jedni i mieli przodków
wywodzących się z neolitycznych populacji stepów pontyjsko -kaspijskich Rosji i
Ukrainy, uważanych za protoplastów ludów mówiących po indoeuropejsku (kultura
Jamna)
Byli narodem obdarzonym niezwykłą inteligencją, sprytem, kultem umiejętności
manualnych, zajmującym się wymianą handlową z ludami Grecji, Bliskiego Wschodu
i zhellenizowanej Afryki Północnej.
Mieli własny język i własny alfabet, na tyle odmienny od wszystkich
okolicznych, że przez stulecia utwierdzał różnych badaczy w teoriach o
tajemniczym pochodzeniu tego narodu.
4.
Najstarszą fazą cywilizacji etruskiej jest późna epoka brązu, circa tysiąc sto
lat przed naszą erą, 500 mniej, 500 więcej.
Następnie kultura willanowiańska, czyli IX-VIII wiek p.n.e. Silne związki
handlowe z Grekami, Fenicjanami i Eubejczykami.
Z kolei nadeszła era „orientalizująca”, ta, która najbardziej namieszała w
głowach badaczom, bo wpływy Bliskiego Wschodu, zwłaszcza Fenicjan i
Chaldejczyków były tak silne, że tam upatrywano korzeni cywilizacji etruskiej.
720-580 p.n.e.
Potem związki ze wschodnim wybrzeżem Morza Śródziemnego osłabły i nastąpił wiek
archaiczny, charakteryzujący się z jednej strony ekspansją terytorialną
Etrusków, z drugiej – coraz większą presją militarną Rzymian. Jednak to
współżycie nie zawsze było pełne waśni: w tym okresie Etruskowie – jeśli nie
uczyli Latynów by nie skakali z gałęzi na gałąź, to budowali im pierwsze
imponujące struktury miejskie, np. świątynię Jowisza Kapitolińskiego.
Wiek klasyczny – 480 – 320 r. p.n.e. to już pasmo wojen z Rzymianami. Raz
zwycięskich, raz przegranych. Kolejne kolonie etruskie były zajmowane przez
stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym Rzymian.
I ostatni etap – epoka hellenistyczna – od 320 o 27 r. p.n.e. – stopniowy zanik
Etrusków jako osobnego narodu. Podbojami czy wyższością cywilizacyjną Rzymianie
wchłonęli cały naród etruski. Ich potomkowie żyją tam, gdzie oni: głównie w
Toskanii i Umbrii. I wśród Włochów uchodzą za gburów.
Cywilizacja etruska wywarła głęboki wpływ na cywilizację rzymską, łącząc się z
nią później pod koniec I wieku p.n.e. Asymilacja kulturowa rozpoczęła się wraz
z tradycyjną datą podboju etruskiego miasta Weje przez Rzymian w 396 roku
p.n.e., a zakończyła się w 27 roku p.n.e., kiedy Oktawianowi nadano tytuł
augusta.
Przeżyli tysiąc lat na tych ziemiach, a wieść o nich zaginęła aż do czasów
bardzo, bardzo nowożytnych. Właściwie zainteresowanie Etruskami odrodziło się
dopiero w XIX wieku.
Długo by gadać, ale po pierwsze D.O. nie jest etruskologiem, a po drugie – dość
przynudzania.
5.
To może jeszcze tylko, że jeśli macie wątpliwości, czy chaotyczny, brudny,
nieuczciwy Rzym wart jest podróży, czy letnie upały was nie zmogą, czy was stać
na taką podróż… a lubicie sztukę, nie wahajcie się już ani chwili. Można z
biedą odpuścić kościoły, muzea – bo przecież są Uffizi, Louvre, British,
Zwinger i Museum Insel, ale muzeum etruskie warte jest najdalszej podróży i
ostatniego grosza.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10231583531270332&set=pcb.10231583570471312
I kolejne fotki
4 lata temu
1.
Ale ale, w tym nieszczęsnym, jak dotąd roku 2021 przypada 450. rocznica bitwy
pod Lepanto, która przesądziła, że Europa jest chrześcijańska, a nie
muzułmańska. To była jedna z największych bitew morskich w historii świata i
prawdopodobnie najkrwawsza.
Lepanto nazywa się dziś Nafpaktos i leży w długiej i wąskiej Zatoce Korynckiej,
oddzielającej centralną Grecję od Peloponezu.
Bitwa miała miejsce 7 października 1571. Po jednej stronie flota Imperium
Osmańskiego, po drugiej – flota Świętej Ligi, tym razem złożonej z Państwa
Kościelnego, Hiszpanii, Wenecji, Genui, Sabaudii i Malty. „Tym razem”, bo
takich Świętych Lig, powoływanych ad hoc przez papieży, było w historii co
najmniej osiem.
Poszło o Cypr. Imperium Osmańskie zażądało od Wenecji oddania mu Cypru. Wenecja
zrobiła gest Kozakiewicza. No to Turcy najechali na Cypr. Nikozja padła, a
wtedy papież Pius V zwołał Ligę Świętą dla obrony ostatniego weneckiego
bastionu na wyspie – Famagusty. Chrześcijańska flota ruszyła na pomoc. Spotkała
się z flotą osmańską pod Lepanto. Turcy mieli przewagę liczebną: 250 okrętów, a
Liga tylko 200 (jeden więcej, jeden mniej). Siłami chrześcijańskimi dowodził
książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V. Siłami osmańskimi –
wielki admirał Ali Pasza. Z tym, że Ali Pasza swoją karierę zawdzięczał
…ładnemu głosowi. Jako syn muezina nawoływał do modlitwy z minaretu stojącego
tuż obok sułtańskiego haremu. No i nieszczęście gotowe. Nałożnice i żony
namówiły sułtana Selima II, by też go posłuchał, sułtan zachwycił się jego
głosem, dzięki czemu dostał jedną z córek sułtana za żonę a wraz z żoną -
dowództwo nad flotą.
Pierwsi zaatakowali Turcy, próbując oskrzydlić chrześcijan, ale okręty weneckie
miały wielką przewagę ogniową, dzięki czemu łatwo niszczyły osmańskie galery.
Turkom pozostał jedynie abordaż. Ale okręty chrześcijańskie, szybsze i
zwinniejsze od galer tureckich, nie dopuściły do tego, wykorzystując całą siłę
swych dział. W rezultacie flota osmańska poniosła druzgocącą klęskę - większość
okrętów wchodzących w jej skład zostało zdobytych lub zatopionych. Sam Ali
Pasza otrzymał postrzał w głowę, a gdy upadł, żołnierze hiszpańscy obcięli mu
głowę i zatknęli ją na pice.
Dla Europy to było wielkie zwycięstwo. Ale wielki Wezyr Sokollu Mehmed Pasza
wyjaśnił weneckiemu ambasadorowi, że pod Lepanto chrześcijanie Turkom obcięli
tylko brodę, zaś Turcy odcięli Wenecjanom ramię na Cyprze. „Moja broda
odrośnie...” – powiedział wezyr. Liga Święta się rozpadła, a Cypr pozostał w
rękach tureckich. Co nie zmienia faktu, że zwycięstwo Ligi Świętej w bitwie pod
Lepanto papież Pius V przypisał wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny i 7
października ogłosił świętem Matki Boskiej Zwycięskiej. Nie spodobało się to
jednak jego następcy papieżowi Grzegorzowi XIII, który przemianował je na
święto Matki Boskiej Różańcowej.
2.
273 lata po odkryciu Pompejów–
niespodzianka! Pompeje, jak wiadomo, przysypane zostały przez popioły z
Wezuwiusza w 79 r. n.e (choć nie ma pewności, co do daty, prawdopodobnie nie 24
sierpnia, tylko 24 października). Niespodzianka ta burzy wiedzę naukową na
temat obrządków pogrzebowych starożytnych Rzymian. Według surowych reguł
dorośli zmarli musieli zostać poddani kremacji. Nie palono tylko ciał zmarłych
dzieci, którym nie wyrosły jeszcze zęby. Kremacja była też aktem oczyszczenia
zmarłego z grzechów ziemskich; uniknięcie tego rytuału ściągało na zmarłego
gniew bogów.
A tu – proszę! Na wschodnim krańcu tego cudownego, rzymskiego miasta, którego
każda wizytacja sprawia, że D.O. żałuje, że nie żył w I wieku n.e., odnaleziono
grobowiec, a w nim częściowo zabalsamowane ciało! Grobowiec zawiera doczesne
resztki Marcusa Veneriusa Secundio – byłego niewolnika, czyli wyzwoleńca –
który był pierwszym strażnikiem bardzo ważnej świątyni Wenus, której Pompeje
były poświęcone, a także sługą Augustów i wreszcie Sacerdos Augustalis
(kapłanem Augustów), czyli członkiem kolegium kapłanów kultu cesarskiego.
Dzięki inskrypcjom wiemy, że grobowiec przygotowywany był przez zmarłego bardzo
skrupulatnie przez co najmniej kilka lat przed śmiercią. Ściany ozdobione
malunkami przedstawiającymi zielony szczęśliwy ogród (idea raju musiała być
wtedy ludziom nieobca). System zapieczętowania grobowca był bardzo szczelny;
nie przedostał się przezeń nawet najmniejszy powiew. W tekście wyrytej w
marmurze inskrypcji nagrobnej znajduje się pierwsza znaleziona przez naukowców
wyraźna wzmianka o użyciu greki w przedstawieniach teatralnych, które miały
miejsce w lokalnym amfiteatrze. Zachowały się fragmenty ciała, fragmenty ubrania,
a przede wszystkim – być może - wyjaśnienie, dlaczego Marcus Venerius
zdecydował się zrezygnować z pośmiertnego oczyszczenia. Obok jego ciała, w
obudowie grobowca, znajdowały się urny z prochami kobiety zwanej Novia Amabilis
(Ukochana) oraz prochy co najmniej trojga dzieci. Novia mogła być żoną Marcusa
Veneriusa, albo jego córką, zaś dzieci, które zmarły młodo, mogły być jego
dziećmi lub wnukami. Tego się raczej nie dowiemy, ale hipoteza, że nawet po
śmierci nie chciał się rozstawać z ukochanymi wydaje się D.O. bardzo sugestywna
i pociągająca.
6 lat temu
Artykuł z portalu TVN24.pl o starożytnych drożdżach, użytych do wypieczenia
chleba przypomniał mi przygodę, którą głęboko przeżyłem. Chyba opisałem ją w
książce „Najpiękniejsze słowa”, ale nie pamiętam, a nie mam jej pod ręką, żeby
sprawdzić. Ci, którzy ją przeczytali, mogą sobie odświeżyć, a może zachęcę do
lektury tych, którzy jej nie przeczytali.
W Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej we Włoszech udzielałem się w Slow Foodzie i
byłem aktywnym członkiem „Gruppo del Gusto”, skupiającej dziennikarzy
zajmujących się sektorem „food & wine”. Obwożony byłem w związku z tym po
różnych miejscach, związanych z produkcją żywnościowych cudów, a na dodatek nie
ograniczałem się – oczywiście wraz ze wszystkimi Kolegami – do przyglądania się
im, ale też ochoczo ich próbowałem.
Któregoś razu, wracaliśmy do Rzymu bodaj z wyprawy do Emilii-Romanii, regionu
słynącego z szynki parmeńskiej, parmezanu, mortadeli, culatella i innych
rozkoszy dla podniebienia. Mieliśmy przenocować w dużym gospodarstwie w
Toskanii. Okazało się, że leży gdzieś na uboczu, prowadziła doń długa,
wielokilometrowa polna droga, wśród pagórków, cyprysów i innych syrenich
śpiewów, na które Włochy wabią nieodpornych podróżnych.
Gospodarstwo okazało się rzeczywiście imponujące, główny dom miał na piętrze
kilkanaście pokoi gościnnych ze wszystkimi wygodami. Zapałaliśmy od razu
sympatią do gospodarza, przesympatycznego, „dobrego jak kawałek chleba” – jak
mówi włoskie przysłowie – wziętego niegdyś prawnika z Turynu, który – mądrze –
nim się zestarzał, rzucił swoją praktykę i miejskie życie, spieniężył swoje
dobra i kupił to właśnie gospodarstwo w południowej Toskanii. Pokochał je tak,
że i nas swoją miłością zaraził.
Kiedy zebraliśmy się na kolację, nim przyniesiono cokolwiek do jedzenia,
opowiedział nam tę historię: panował już od kilku lat na swoim obszernym
gospodarstwie, co roku orał pod pszenicę jedno z należących do niego pól.
Kończyło się nigdy nieuprawianym pagórkiem. Nie był stromy, więc któregoś roku,
wiosną, postanowił je zaorać. Pług natrafił jednak na coś twardego. Włochy całe
(poza Niziną Padańską) są kamieniste, więc go to nie zdziwiło. Wiedziony jednak
ciekawością i intuicją, zatrzymał traktor, by sprawdzić na co leż lemiesz
natrafił. Okazało się, że na budowlę z kamienia. Powoli, łopatą zaczął usuwać
chwasty i ziemię i po kilku godzinach odkrył, że wzgórek krył doskonale
zachowaną nekropolię etruską.
Ponieważ był człowiekiem sumienia, natychmiast zawiadomił konserwatora Dóbr
Kulturalnych. Ten, o dziwo, wziął sprawę poważnie, szybko przyjechał i zaraz
wezwał ekipę archeologiczną z Uniwersytetu we Florencji.
Nekropolia okazała się niewielka, ale z wielu względów bardzo ciekawa; należała
do Pierwszego Okresu kultury etruskiej. Przy jednej z pysznie rzeźbionych urn
funeralnych, stała amfora. Zawierała – jak się okazało – ziarno. Archeologów
nie, ale naszego gospodarza to ziarno bardzo zainteresowało, bo już na pierwszy
rzut oka stwierdził, że nie przypomina żadnego z mu znanych. Archeolodzy bez
trudu zgodzili się mu owo ziarno podarować, a urny i amforę zabrali do muzeum.
Następnej wiosny nasz amfitrion ziarna te zasadził na kawałku najżyźniejszej
ziemi. Wyrosły! Dały coś rodzaju pszenicy, tylko znacznie ciemniejszej i o
większych ziarnach. Pozyskane z nowego zbiory ziarno znowu zasadził. Wyrosło
więcej.
Kiedy my przyjechaliśmy, on już wiedział, a my byliśmy pierwszymi „intruzami”,
których wtajemniczył.
Tu przerwał opowieść, odwrócił się na pięcie, poszedł do przyległej kuchni i
przyniósł tyle talerzy, ile nas było, przyniósł butelkę pachnącej,
nierafinowanej oliwy, a zaraz potem dwa wielkie, pachnące bochenki prosto z
opalanego węglem pieca.
- „To pierwszy chleb z etruskiego ziarna, jakim się dzielę z obcymi” –
powiedział. Wielkim nożem ukroił po pajdzie i położył nam na talerzach.
Nalaliśmy na talerze oliwę i umaczaliśmy w niej etruski chleb.
Wow! Rzadko kiedy odczuwałem takie emocje przy jedzeniu. To był najpyszniejszy,
najbardziej aromatyczny chleb, jaki kiedykolwiek miałem w ustach. Prawdziwa
feeria smaku, wciągająca, wzmagająca poczucie nienasycenia. Pozostawiała w
ustach ślad jeszcze długo po przełknięciu.
Gdy, zachwyceni, prześcigaliśmy się w ochach, achach i komplementach, nasz
gospodarz powiedział: - „Oczywiście kazałem to zanalizować. To antenat
pszenicy. Tym różni się od naszej, że ma 21 chromosomów, a nasza ma ich dzisiaj
tylko trzy. Jest łatwo przyswajalna i nie daje złych reakcji osobom nie
tolerującym glutenu”.
Nazajutrz rano, na pożegnanie, powiedział nam: „Jestem szczęśliwy. Moje życie
jest spełnione. Przemysł żywnościowy zabił bioróżnorodność, a mnie udało się
jej skromny ułamek ludziom przywrócić”.
12 lat temu
Szanowni,
W nic nie gram, nie przyjmuję żadnych zaproszeń poza społecznie użytecznymi i
moralnie wzniosłymi. Please, nie przysyłajcie.
Dziękuję Drogiemu Redaktorowi za włoską, o Etruskach, wzruszajacą opowieść, za smak i zapach chleba, który leczy smutki.
OdpowiedzUsuńDobrego dnia Państwu Pałasińskim życzę.
Dzień dobry. Piękne wspomnienia, tak smaczne jak chleb...
OdpowiedzUsuń