DRUGI OBIEG
Środa, 20 sierpnia 2025


1. Rzadko się trafia taki dzień, żeby żaden news nie przykuł uwagi D.O. na tyle, żeby podzielić się nim z Czytelnikami. A to był właśnie jeden z takich dni. D.O. sądzi, że gdyby zacytował choćby jeden komentarz na temat poniedziałkowego spotkania w Białym Domu z Pomarańczowym Debilem, to szlag by Czytelników trafił o odwróciliby się od D.O. na dobre. A gazety i portale są tego pełne.
Więc lepiej zamilczeć.  I sobie powspominać.





1 rok temu
1.
- Gdyby nie pojęcie upału nie byłoby pojęcia chłodu – powiedział filozoficznie D.O.
- I na odwrót – równie filozoficznie odpowiedziała Żona D.O. spoglądając rankiem przez okno.
No bo i tyle się D.O. nastękał, nautyskiwał, że gorąco, że wilgotno, że co to za spacery, kiedy pot leje się po plecach i zalewa oczy, że niebo, mając najwyraźniej dosyć zrzędzenia, spuściło na góry a doliny chmury i chmurzyska, te spuściły dżdż. Raz dżdż, raz siąpanie, raz deszcz, a raz ulewę.
Oczywiście prognozy znów okazały się nietrafne, miało padać po południu, a padało od świtu.
Więc znowu włóczęga samochodem, a to w górę, a to w dół…
Przed pierwszą, Hołowczyc, poproszony o wskazanie knajpki w pobliżu, powlókł nas opłotkami nieprzyzwoitymi, pod jeszcze nieprzyzwoitszą górę, na której, samotnie, stała nieprzyzwoita kupa kamieni, a na niej napis „Keller”. To nie była kokieteria, tylko najprawdziwsza piwnica, jadąca pleśnią i stęchlizną, a w niej – słowo Żony D.O. – najlepsze tagliatelle al tartufo, jakie w życiu jadła. A ponieważ jest entuzjastką i znawczynią trufli, więc lepszej laurki wystawić nie można było.

Wieczorkiem, kiedy wydawało się, że niebo się przeciera, poszło spacerów spragnione państwo D.O.stwo na spacer. Ale nim doszło z drugiego piętra na parter, deszcz już padał rzęsisty. Pod jednym parasolem z portierni poszło państwo D.O.stwo na parking, gdzie w samochodzie, spokojnie, spoczywały dwa przezornie zabrane parasole i poszło na „ahoj”, a może się trafi coś do jedzenia. Trafiło się, więc była i kolacja, a fakt, że krokomierz pokazał ponad 3 kilometry należy w podobnych warunkach uznać za wynik satysfakcjonujący. Buty pewnie wyschną do rana.

D.O. już trzeci dzień z rzędu wypił małe piwo do kolacji. Co może nie byłoby żadnym newsem, gdyby nie fakt, że ostatnie swoje piwo wypił w roku 1985, a potem nic. Raz, że mu szkodzi, dwa, że mu nie smakuje. Po dwóch pierwszych okazało się, że przez te 40 lat nic nie stracił, bo to napój wstrętny w smaku, więc postanowił dać sobie spokój. Zamówił do kolacji kieliszek wina, ale pan kelner, spojrzał nań z tak wielkim zdumieniem, że D.O. stracił kontenans.
- Jakie chcesz wino? – zapytał.
- Dobre – odpowiedział D.O.
- Dobre to my mamy piwo, odpowiedział kelner. – Monachijskie, najlepsze. I tu podał nazwę.
No i kimże jest D.O., by nie posłuchać głosu niebios?
I zamówił piwo po raz trzeci.
No i rzeczywiście było niezłe. Przynajmniej mniej obrzydliwe niż poprzednie.
Ale nie zamierza kontynuować tego niezdrowego procederu.

2.
Żona D.O., Merana niesyta, zażądała, byśmy zostali jeszcze jakiś czas tutaj.
Niestety w naszym hotelu miejsc nie było, więc zaczęliśmy szukać innego, ufni, że już po szczycie sezonu, miejsc będzie bez liku, a ceny spadną.
No więc nie: wolnych miejsc w hotelach, pensjonatach – co kot napłakał i ceny zaczynają się - sprawdźcie sami! – od 2000 złotych za noc, jeśli w hotelu jest klimatyzacja. A ponieważ już dzisiaj temperatura ma znacznie przekroczyć 30 stopni, to wydawanie pieniędzy na coś, co będzie torturą państwo D.O.stwo uznało za bezsensowne.

Znaleźli hotel w sąsiedniej miejscowości: 3000 za dwie noce. Wypełniliśmy, co trzeba, podaliśmy kartę kredytową, Booking pieniądze z karty ściągnął, ale na końcu powiedział, że pokoju nie da.
Po kwadransie przysłał dwa maile, jeden po polsku, że rezerwacja się nie powiodła, drugi, że rozpoczęli procedurę zwrotu pieniędzy, która potrwa 7-12 dni.
Jak myślisz, Czytelniku, czy zwrócą D.O. te pieniądze z procentem, czy procent za ich zaksięgowanie na swoim koncie zatrzymają dla siebie?
No zobaczymy. Coś państwo D.O.stwo zamówiło na gębę, ale czy po przyjeździe do nowego hotelu pokój będzie rzeczywiście na nich czekał, czy nie – o tym skrzętnie potencjalnie bezdomny D.O. doniesie.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10233968263647151&set=pcb.10233968331008835
I kolejne fotki


2 lata temu
1.
Tak sobie D.O. myśli, że każdego, choćby umiarkowanie zainteresowanego sztuką człowieka, czekają dwa szoki.
Kiedy się idzie do muzeów, jest się często oszołomionymi pięknem i mistrzostwem wykonania dzieł wielkich mistrzów. Ale jakoś każdy mniej lub bardziej jest na to przygotowany, gdzieś się już natknął na obrazy, czy choćby ich reprodukcje, widział pomniejsze dzieła w kościołach, widział zdjęcia w gazetach, czy magazynach.
Więc wie, czego się spodziewać.
Ale w dwóch wypadkach zostaje wzięty z zaskoczenia, tak, jak przydarzyło się to D.O.
Pierwszy, to kiedy natyka się – w Ciudad Mexico, Ciudad Guatemala, Madrycie, Londynie, Bazylei czy Berlinie na sztukę prekolumbijską.
Na ogół ma marną wiedzę o ludach, tworzących nim nadjechał Cortez ze swoimi conquistadores, więc przeżywają szok, widząc, jak fenomenalne, jak intelektualnie dojrzałe, jak wyrafinowane i jak …współczesne dzieła tworzyli.
Drugi szok przeżywa się wchodząc do jednego z muzeów, goszczących sztukę etruską.
Można zaryzykować wręcz twierdzenie, że tak dojrzałej, chciałoby się rzec, rozbuchanej, pełnej człowieczeństwa, pełnej fantazji, tak plastycznej sztuki to i my dzisiaj nie potrafimy tworzyć.
Chyba, że za pomocą komputerów.

2.
Tak, tak, z tego pełnego emfazy wstępu można wywnioskować, że D.O. wreszcie poszedł, a raczej powrócił do Villa Giulia, kompleksu, goszczącego Muzeum Etruskie.
Willa bierze swą nazwę nie od jakiejś Julii, ale od papieża Juliusza III, zwalistego faceta, rządzącego Kościołem w II połowie XVI wieku, który zażyczył sobie mieć spokojne miejscusio z dala od miejskiego zgiełku. Miejscusio owo znajdowało się wówczas poza murami Miasta, na terenach znanych jako „Stara winnica”. Willa zaiste imponująca, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz.
I tak sobie była własnością kolejnych papieży aż do roku 1970, kiedy garibaldini zrobili wyłom w murach w pobliżu Porta Pia, zlikwidowali państwo kościelne i bezceremonialnie miejscusio papom zabrali.
I przeznaczyli ma muzeum.

3.
Gdyby państwo byli zainteresowani, jak też Etruskowie nazywali się po etrusku, to D.O. uprzejmie informuje, że nazywali się 𐌀𐌍𐌍𐌄𐌔𐌀𐌓. Czytaj od prawej do lewej i wyjdzie ci Ràsenna.
W innych pisowniach – Rasna, albo wręcz Raśna.
Na terenie starożytnych Włoch żyli między IX a I wiekiem p.n.e. na obszarze zwanym Etrurią, odpowiadającym z grubsza Toskanii, całej zachodniej Umbrii i północnej i środkowej części Lacjum.
Herodot oszukiwał, że pochodzą gdzieś z Morza Jońskiego czy Lidii, okupowanej dziś przez nowoprzybyły z dalekiej Azji lud turkomański: dzisiejsi badacze są zgodni, że byli całkowicie autochtonicznym ludem italskim.
Badania archeogenetyczne przeprowadzone w 2019 i 2021 r ., oparte na analizie autosomalnego DNA z próbek ponad 50 osobników z Toskanii i północnego Lacjum, żyjących między 900 p.n.e. a 1 r. p.n.e., potwierdziły, że Etruskowie byli autochtonami, pozbawionymi śladów genetycznych przypisywanych Anatolii i wschodniej części Morza Śródziemnego w epoce brązu i żelaza. Byli genetycznie podobni do Latynów z Lacjum vetus (starego) i że jedni i mieli przodków wywodzących się z neolitycznych populacji stepów pontyjsko -kaspijskich Rosji i Ukrainy, uważanych za protoplastów ludów mówiących po indoeuropejsku (kultura Jamna)
Byli narodem obdarzonym niezwykłą inteligencją, sprytem, kultem umiejętności manualnych, zajmującym się wymianą handlową z ludami Grecji, Bliskiego Wschodu i zhellenizowanej Afryki Północnej.
Mieli własny język i własny alfabet, na tyle odmienny od wszystkich okolicznych, że przez stulecia utwierdzał różnych badaczy w teoriach o tajemniczym pochodzeniu tego narodu.

4.
Najstarszą fazą cywilizacji etruskiej jest późna epoka brązu, circa tysiąc sto lat przed naszą erą, 500 mniej, 500 więcej.
Następnie kultura willanowiańska, czyli IX-VIII wiek p.n.e. Silne związki handlowe z Grekami, Fenicjanami i Eubejczykami.
Z kolei nadeszła era „orientalizująca”, ta, która najbardziej namieszała w głowach badaczom, bo wpływy Bliskiego Wschodu, zwłaszcza Fenicjan i Chaldejczyków były tak silne, że tam upatrywano korzeni cywilizacji etruskiej. 720-580 p.n.e.
Potem związki ze wschodnim wybrzeżem Morza Śródziemnego osłabły i nastąpił wiek archaiczny, charakteryzujący się z jednej strony ekspansją terytorialną Etrusków, z drugiej – coraz większą presją militarną Rzymian. Jednak to współżycie nie zawsze było pełne waśni: w tym okresie Etruskowie – jeśli nie uczyli Latynów by nie skakali z gałęzi na gałąź, to budowali im pierwsze imponujące struktury miejskie, np. świątynię Jowisza Kapitolińskiego.
Wiek klasyczny – 480 – 320 r. p.n.e. to już pasmo wojen z Rzymianami. Raz zwycięskich, raz przegranych. Kolejne kolonie etruskie były zajmowane przez stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym Rzymian.
I ostatni etap – epoka hellenistyczna – od 320 o 27 r. p.n.e. – stopniowy zanik Etrusków jako osobnego narodu. Podbojami czy wyższością cywilizacyjną Rzymianie wchłonęli cały naród etruski. Ich potomkowie żyją tam, gdzie oni: głównie w Toskanii i Umbrii. I wśród Włochów uchodzą za gburów.

Cywilizacja etruska wywarła głęboki wpływ na cywilizację rzymską, łącząc się z nią później pod koniec I wieku p.n.e. Asymilacja kulturowa rozpoczęła się wraz z tradycyjną datą podboju etruskiego miasta Weje przez Rzymian w 396 roku p.n.e., a zakończyła się w 27 roku p.n.e., kiedy Oktawianowi nadano tytuł augusta.
Przeżyli tysiąc lat na tych ziemiach, a wieść o nich zaginęła aż do czasów bardzo, bardzo nowożytnych. Właściwie zainteresowanie Etruskami odrodziło się dopiero w XIX wieku.
Długo by gadać, ale po pierwsze D.O. nie jest etruskologiem, a po drugie – dość przynudzania.

5.
To może jeszcze tylko, że jeśli macie wątpliwości, czy chaotyczny, brudny, nieuczciwy Rzym wart jest podróży, czy letnie upały was nie zmogą, czy was stać na taką podróż… a lubicie sztukę, nie wahajcie się już ani chwili. Można z biedą odpuścić kościoły, muzea – bo przecież są Uffizi, Louvre, British, Zwinger i Museum Insel, ale muzeum etruskie warte jest najdalszej podróży i ostatniego grosza.
Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10231583531270332&set=pcb.10231583570471312
I kolejne fotki


4 lata temu
1.
Ale ale, w tym nieszczęsnym, jak dotąd roku 2021 przypada 450. rocznica bitwy pod Lepanto, która przesądziła, że Europa jest chrześcijańska, a nie muzułmańska. To była jedna z największych bitew morskich w historii świata i prawdopodobnie najkrwawsza.
Lepanto nazywa się dziś Nafpaktos i leży w długiej i wąskiej Zatoce Korynckiej, oddzielającej centralną Grecję od Peloponezu.

Bitwa miała miejsce 7 października 1571. Po jednej stronie flota Imperium Osmańskiego, po drugiej – flota Świętej Ligi, tym razem złożonej z Państwa Kościelnego, Hiszpanii, Wenecji, Genui, Sabaudii i Malty. „Tym razem”, bo takich Świętych Lig, powoływanych ad hoc przez papieży, było w historii co najmniej osiem.

Poszło o Cypr. Imperium Osmańskie zażądało od Wenecji oddania mu Cypru. Wenecja zrobiła gest Kozakiewicza. No to Turcy najechali na Cypr. Nikozja padła, a wtedy papież Pius V zwołał Ligę Świętą dla obrony ostatniego weneckiego bastionu na wyspie – Famagusty. Chrześcijańska flota ruszyła na pomoc. Spotkała się z flotą osmańską pod Lepanto. Turcy mieli przewagę liczebną: 250 okrętów, a Liga tylko 200 (jeden więcej, jeden mniej). Siłami chrześcijańskimi dowodził książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V. Siłami osmańskimi – wielki admirał Ali Pasza. Z tym, że Ali Pasza swoją karierę zawdzięczał …ładnemu głosowi. Jako syn muezina nawoływał do modlitwy z minaretu stojącego tuż obok sułtańskiego haremu. No i nieszczęście gotowe. Nałożnice i żony namówiły sułtana Selima II, by też go posłuchał, sułtan zachwycił się jego głosem, dzięki czemu dostał jedną z córek sułtana za żonę a wraz z żoną - dowództwo nad flotą.

Pierwsi zaatakowali Turcy, próbując oskrzydlić chrześcijan, ale okręty weneckie miały wielką przewagę ogniową, dzięki czemu łatwo niszczyły osmańskie galery. Turkom pozostał jedynie abordaż. Ale okręty chrześcijańskie, szybsze i zwinniejsze od galer tureckich, nie dopuściły do tego, wykorzystując całą siłę swych dział. W rezultacie flota osmańska poniosła druzgocącą klęskę - większość okrętów wchodzących w jej skład zostało zdobytych lub zatopionych. Sam Ali Pasza otrzymał postrzał w głowę, a gdy upadł, żołnierze hiszpańscy obcięli mu głowę i zatknęli ją na pice.

Dla Europy to było wielkie zwycięstwo. Ale wielki Wezyr Sokollu Mehmed Pasza wyjaśnił weneckiemu ambasadorowi, że pod Lepanto chrześcijanie Turkom obcięli tylko brodę, zaś Turcy odcięli Wenecjanom ramię na Cyprze. „Moja broda odrośnie...” – powiedział wezyr. Liga Święta się rozpadła, a Cypr pozostał w rękach tureckich. Co nie zmienia faktu, że zwycięstwo Ligi Świętej w bitwie pod Lepanto papież Pius V przypisał wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny i 7 października ogłosił świętem Matki Boskiej Zwycięskiej. Nie spodobało się to jednak jego następcy papieżowi Grzegorzowi XIII, który przemianował je na święto Matki Boskiej Różańcowej.

2.
 273 lata po odkryciu Pompejów– niespodzianka! Pompeje, jak wiadomo, przysypane zostały przez popioły z Wezuwiusza w 79 r. n.e (choć nie ma pewności, co do daty, prawdopodobnie nie 24 sierpnia, tylko 24 października). Niespodzianka ta burzy wiedzę naukową na temat obrządków pogrzebowych starożytnych Rzymian. Według surowych reguł dorośli zmarli musieli zostać poddani kremacji. Nie palono tylko ciał zmarłych dzieci, którym nie wyrosły jeszcze zęby. Kremacja była też aktem oczyszczenia zmarłego z grzechów ziemskich; uniknięcie tego rytuału ściągało na zmarłego gniew bogów.
A tu – proszę! Na wschodnim krańcu tego cudownego, rzymskiego miasta, którego każda wizytacja sprawia, że D.O. żałuje, że nie żył w I wieku n.e., odnaleziono grobowiec, a w nim częściowo zabalsamowane ciało! Grobowiec zawiera doczesne resztki Marcusa Veneriusa Secundio – byłego niewolnika, czyli wyzwoleńca – który był pierwszym strażnikiem bardzo ważnej świątyni Wenus, której Pompeje były poświęcone, a także sługą Augustów i wreszcie Sacerdos Augustalis (kapłanem Augustów), czyli członkiem kolegium kapłanów kultu cesarskiego.

Dzięki inskrypcjom wiemy, że grobowiec przygotowywany był przez zmarłego bardzo skrupulatnie przez co najmniej kilka lat przed śmiercią. Ściany ozdobione malunkami przedstawiającymi zielony szczęśliwy ogród (idea raju musiała być wtedy ludziom nieobca). System zapieczętowania grobowca był bardzo szczelny; nie przedostał się przezeń nawet najmniejszy powiew. W tekście wyrytej w marmurze inskrypcji nagrobnej znajduje się pierwsza znaleziona przez naukowców wyraźna wzmianka o użyciu greki w przedstawieniach teatralnych, które miały miejsce w lokalnym amfiteatrze. Zachowały się fragmenty ciała, fragmenty ubrania, a przede wszystkim – być może - wyjaśnienie, dlaczego Marcus Venerius zdecydował się zrezygnować z pośmiertnego oczyszczenia. Obok jego ciała, w obudowie grobowca, znajdowały się urny z prochami kobiety zwanej Novia Amabilis (Ukochana) oraz prochy co najmniej trojga dzieci. Novia mogła być żoną Marcusa Veneriusa, albo jego córką, zaś dzieci, które zmarły młodo, mogły być jego dziećmi lub wnukami. Tego się raczej nie dowiemy, ale hipoteza, że nawet po śmierci nie chciał się rozstawać z ukochanymi wydaje się D.O. bardzo sugestywna i pociągająca.


6 lat temu
Artykuł z portalu TVN24.pl o starożytnych drożdżach, użytych do wypieczenia chleba przypomniał mi przygodę, którą głęboko przeżyłem. Chyba opisałem ją w książce „Najpiękniejsze słowa”, ale nie pamiętam, a nie mam jej pod ręką, żeby sprawdzić. Ci, którzy ją przeczytali, mogą sobie odświeżyć, a może zachęcę do lektury tych, którzy jej nie przeczytali.
W Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej we Włoszech udzielałem się w Slow Foodzie i byłem aktywnym członkiem „Gruppo del Gusto”, skupiającej dziennikarzy zajmujących się sektorem „food & wine”. Obwożony byłem w związku z tym po różnych miejscach, związanych z produkcją żywnościowych cudów, a na dodatek nie ograniczałem się – oczywiście wraz ze wszystkimi Kolegami – do przyglądania się im, ale też ochoczo ich próbowałem.

Któregoś razu, wracaliśmy do Rzymu bodaj z wyprawy do Emilii-Romanii, regionu słynącego z szynki parmeńskiej, parmezanu, mortadeli, culatella i innych rozkoszy dla podniebienia. Mieliśmy przenocować w dużym gospodarstwie w Toskanii. Okazało się, że leży gdzieś na uboczu, prowadziła doń długa, wielokilometrowa polna droga, wśród pagórków, cyprysów i innych syrenich śpiewów, na które Włochy wabią nieodpornych podróżnych.
Gospodarstwo okazało się rzeczywiście imponujące, główny dom miał na piętrze kilkanaście pokoi gościnnych ze wszystkimi wygodami. Zapałaliśmy od razu sympatią do gospodarza, przesympatycznego, „dobrego jak kawałek chleba” – jak mówi włoskie przysłowie – wziętego niegdyś prawnika z Turynu, który – mądrze – nim się zestarzał, rzucił swoją praktykę i miejskie życie, spieniężył swoje dobra i kupił to właśnie gospodarstwo w południowej Toskanii. Pokochał je tak, że i nas swoją miłością zaraził.

Kiedy zebraliśmy się na kolację, nim przyniesiono cokolwiek do jedzenia, opowiedział nam tę historię: panował już od kilku lat na swoim obszernym gospodarstwie, co roku orał pod pszenicę jedno z należących do niego pól. Kończyło się nigdy nieuprawianym pagórkiem. Nie był stromy, więc któregoś roku, wiosną, postanowił je zaorać. Pług natrafił jednak na coś twardego. Włochy całe (poza Niziną Padańską) są kamieniste, więc go to nie zdziwiło. Wiedziony jednak ciekawością i intuicją, zatrzymał traktor, by sprawdzić na co leż lemiesz natrafił. Okazało się, że na budowlę z kamienia. Powoli, łopatą zaczął usuwać chwasty i ziemię i po kilku godzinach odkrył, że wzgórek krył doskonale zachowaną nekropolię etruską.
Ponieważ był człowiekiem sumienia, natychmiast zawiadomił konserwatora Dóbr Kulturalnych. Ten, o dziwo, wziął sprawę poważnie, szybko przyjechał i zaraz wezwał ekipę archeologiczną z Uniwersytetu we Florencji.

Nekropolia okazała się niewielka, ale z wielu względów bardzo ciekawa; należała do Pierwszego Okresu kultury etruskiej. Przy jednej z pysznie rzeźbionych urn funeralnych, stała amfora. Zawierała – jak się okazało – ziarno. Archeologów nie, ale naszego gospodarza to ziarno bardzo zainteresowało, bo już na pierwszy rzut oka stwierdził, że nie przypomina żadnego z mu znanych. Archeolodzy bez trudu zgodzili się mu owo ziarno podarować, a urny i amforę zabrali do muzeum.

Następnej wiosny nasz amfitrion ziarna te zasadził na kawałku najżyźniejszej ziemi. Wyrosły! Dały coś rodzaju pszenicy, tylko znacznie ciemniejszej i o większych ziarnach. Pozyskane z nowego zbiory ziarno znowu zasadził. Wyrosło więcej.
Kiedy my przyjechaliśmy, on już wiedział, a my byliśmy pierwszymi „intruzami”, których wtajemniczył.
Tu przerwał opowieść, odwrócił się na pięcie, poszedł do przyległej kuchni i przyniósł tyle talerzy, ile nas było, przyniósł butelkę pachnącej, nierafinowanej oliwy, a zaraz potem dwa wielkie, pachnące bochenki prosto z opalanego węglem pieca.
- „To pierwszy chleb z etruskiego ziarna, jakim się dzielę z obcymi” – powiedział. Wielkim nożem ukroił po pajdzie i położył nam na talerzach.

Nalaliśmy na talerze oliwę i umaczaliśmy w niej etruski chleb.
Wow! Rzadko kiedy odczuwałem takie emocje przy jedzeniu. To był najpyszniejszy, najbardziej aromatyczny chleb, jaki kiedykolwiek miałem w ustach. Prawdziwa feeria smaku, wciągająca, wzmagająca poczucie nienasycenia. Pozostawiała w ustach ślad jeszcze długo po przełknięciu.
Gdy, zachwyceni, prześcigaliśmy się w ochach, achach i komplementach, nasz gospodarz powiedział: - „Oczywiście kazałem to zanalizować. To antenat pszenicy. Tym różni się od naszej, że ma 21 chromosomów, a nasza ma ich dzisiaj tylko trzy. Jest łatwo przyswajalna i nie daje złych reakcji osobom nie tolerującym glutenu”.
Nazajutrz rano, na pożegnanie, powiedział nam: „Jestem szczęśliwy. Moje życie jest spełnione. Przemysł żywnościowy zabił bioróżnorodność, a mnie udało się jej skromny ułamek ludziom przywrócić”.


12 lat temu
Szanowni,
W nic nie gram, nie przyjmuję żadnych zaproszeń poza społecznie użytecznymi i moralnie wzniosłymi. Please, nie przysyłajcie.


Komentarze

  1. Dziękuję Drogiemu Redaktorowi za włoską, o Etruskach, wzruszajacą opowieść, za smak i zapach chleba, który leczy smutki.
    Dobrego dnia Państwu Pałasińskim życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry. Piękne wspomnienia, tak smaczne jak chleb...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga