9 lat temu
Kto rano oglądał BIS i widział łączenie ze mną, ten wie, że poranek był cudowny. Koledzy wypytywali mnie czy odpoczynek w listopadzie ma sens. Ma! Po pierwsze jest uroczy, po drugie tani. Dzień też był niezły, najcieplejszy, jak dotąd. A będzie jeszcze cieplej, bo od jutra ma tu wiać scirocco, a to oznacza 25 stopni i małpi rozum u ludzi. We włoskim określenie „sciroccato” oznacza skonfundowanego, ogłupiałego. Taki efekt ten ciepły wiatr wywiera na ludzi. Gdy wieje scirocco wydarza się 30% więcej wypadków drogowych niż w dni, w które nie wieje. Zobaczymy, jak mi się będzie jutro żyło i jechało.

No, letnich wakacji to nie zastąpi, ale oderwanie się na kilka dni od słoty i od geniuszy, na których Państwo byli łaskawi głosować dobrze robi.
Tanio, to, owszem, jest, ale w stosunku do zupełnie szalonych cen sierpniowych. Bo samolot, choć istotnie tani, plus tanie hotele + wyżywienie nie we własnym zakresie, tylko po tanich knajpkach (na szczęście w internecie można znaleźć wiele adresów takich przybytków, choć trzeba się liczyć z tym, że część z nich poza sezonem będzie zamknięta, co mi się parę razy zdarzyło, więc trzeba mieć kilka adresów w każdej miejscowości), to i tak jest tysiąc, jeśli nie więcej złotych za tydzień. Ale ja uważam, że w wypoczynek warto inwestować, zwłaszcza, kiedy ma się nerwową pracę, nerwowy rząd i nerwowy naród dookoła.
Jest 17, zapada zmierzch. Nie jadę dalej, bo mi się Włochy skończyły. Santa Maria del Leuca. Koniec obcasa. Z duuuużeeeego rozpędu wyskoczył bym z obcasa i wylądował gdzieś na pograniczu Libii i Egiptu. Więc się zatrzymałem, a za dzisiejszy hotel zapłaciłem 142 zł. trzygwiazdkowy, od mojego balkonu do morza jest 15 metrów, jestem na trzecim piętrze, więc palmy nie zasłaniają mi widoku wody.

To był dzień odkryć. Przez 30 włoskich lat ani razu w te okolice nie dojechałem. A okazuje się, że było warto. Jak na razie uznałem tylko, że zboczenia z trasy nie warte jest Brindisi i Tarent. Oczywiście, są i ciekawe rzeczy, ale to dość brzydkie miasta i bardzo zabałaganione.
Pierwsze kilometry za Tarentem w kierunku południa powodują smutne refleksje. Byle jakie, brzydkie domki, byle jak poustawiane wzdłuż zapaskudzonego nimi wybrzeża – skądinąd cudnego, skalistego, pełnego zatoczek i małych fiordzików – toną w górach obrzydliwych śmieci. Ale im dalej, tym fajniej!

Pierwsze moje odkrycie to Santa Teresa al Bagno, co dosłownie tłumaczone oznacza „Święta Teresa w Łaźni”, żeby nie powiedzieć „w łazience”. Co święta robiła w łaźni, tego nie wiem, podejrzewam, że to, co zazwyczaj się w łaźni robi, ale interpretację tej nazwy pozostawiam już bardziej wprawionym w hagiografiach. Przeurocze, czyściutkie, zadbane, chciałoby się powiedzieć bogate miasteczko z pięknym, zróżnicowanym altymetrycznie wybrzeżem. No i proszę rzucić okiem na fotkę! Zatrzymałem się czym prędzej, by państwa kąpiących się pstryknąć, przekonany, że to Niemcy, bo im zimna woda nie straszna. Ale nie! To byli Włosi, co skłania mnie do przypuszczeń, że albo uciekli z wariatkowa, albo chcą, żeby im odebrano obywatelstwo. Na dworze 22 w cieniu, w słońcu 30 jak drut, no ale woda może mieć maksimum 17 stopni. No tak, jak na Bałtyk to niemało, ale zasadniczo do Morza Śródziemnego Włoch nie wejdzie poza lipcem i sierpniem, choćby nawet ocieplenie klimatyczne sprawiło, że woda będzie równie ciepła we wrześniu.

Drugie odkrycie to Gallipoli, No, to już miasto całą gębą, spore, duże, wspaniale położone na wysokiej skale, sterczącej z morza, czyste, ładne i zadbane. Wzdłuż bulwaru nadmorskiego było kilka uroczych knajpek, ale nie było gdzie stanąć samochodem. Znalazłem miejsce w pobliżu kolejnej, też pięknej, ale, jak się okazało, najdroższej w mieście. A to znaczy same kluseczki alla pescatora, czyli po rybacku, z cukiniami, bakłażanami i marynowaną papryką, wszystko z rusztu na przystawkę. Owszem, kieliszek białego, lokalnego, bardzo aromatycznego wina wcale nie zawadził.

To było cudne 150 km wzdłuż morza. Słońce mocno grzało, jechałem z otwartymi oknami przez praktycznie opuszczone miasteczka. Jedyne żywe osoby, to ekipy remontowe, na oko rumuńskie, poprawiające poza sezonem standard wypoczynku właścicieli. Cóż to za marnotrawstwo! Dziesiątki tysięcy domków i apartamentów w willetkach stoi pustych przez 10 miesięcy w roku. A przecież każdy przybysz z Północy Europy chętnie zapłaciłby te parę groszy, byle tylko móc nacieszyć się takimi dniami, jak dzisiejszy.

Po drodze miałem bliskie spotkanie ze zwierzyną, ale co ja będę mówić, proszę popatrzeć na zdjęcia! Fakt, że niektóre egzemplarze miały rogi; niby nic, ale jak zazgrzytały o bok samochodu, to oczyma duszy już sobie wyobraziłem przemiłą panią z wypożyczalni, mówiącą: „A nie mówiłam, że wszyscy cudzoziemcy to dranie i zupełnie nie mają szacunku do cudzej własności”! Na szczęście, kiedy zwierzyna przeszła, żadnych widocznych rys nie było. Che bella koza! (Owca też bella).

Świt nad Tarentem

Takie widoczki przez przednią szybę auta lubię najbardziej.

Zwierzaczki

Włochy mi się skończyły!

Opuszczone miasteczka


Kąpiel w morzu Śródziemnym w listopadzie, we Włoszech - Święta Teresa w Łazience


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga