DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 29 grudnia 2025
1.
Stare przysłowie mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
Jeśli chodzi o obecną rodzinę D.O., to to przysłowie zupełnie nie ma
zastosowania.
Wczoraj, po raz drugi, zebraliśmy się wszyscy razem: państwo D.O., syn z
„przyległościami” z Rzymu oraz rodzina z Mediolanu. Pod Mediolanem mieszka
bowiem jedna z dwóch naszych ukochanych siostrzeniczek, ze swoim dobrym jak
chleb włoskim mężem. Mają dwoje dzieci, zwanych pieszczotliwie ptaszynami.
Była też oczywiście druga nasza ukochana siostrzeniczka, choć nieco krócej, bo
– święta nie święta – musiała lecieć na próbę przed występami noworocznymi.
Byli również rodzice obu siostrzeniczek: mama, czyli siostra żony D.O., oraz
jej mąż, pogrążony w żałobie po stracie siostry, a nasz odwieczny Przyjaciel.
Spotkaliśmy się już raz, w samym środku potwornej gołoledzi, w domu naszej
grającej i śpiewającej siostrzeniczki, a wczoraj – drugi raz, w restauracji. I
D.O. musi powiedzieć, że tak dobrze czuje się wyłącznie w towarzystwie rodziny
oraz grona rzymskich przyjaciół, o których wielokrotnie pisał, również w
książce „Najpiękniejsze słowa”. Roześmiane buzie dzieci, twarze dorosłych…
Na czas tego spotkania wszyscy zawiesiliśmy nasze codzienne problemy, troski i
bóle. Miłość wisiała w powietrzu. No, może nie przy płaceniu rachunku za
12‑osobową komitywę, ale poza tym – jak najbardziej.
Po kolacji dzieci zapragnęły iść do pobliskiego Muzeum Grawitacji. Czworo
dorosłych wybrało poczekalnię w postaci przyległej do muzeum uroczej, choć
również nietaniej kawiarenki. Dzieci zniknęły na prawie dwie godziny w tym –
jak opowiadały – arcyciekawym muzeum, a dorośli popijali sobie herbatki,
koktajle i inne używki.
A potem – rozstanie było bolesne. Zostali jeszcze Syn, Synowa i Wnuk, ale i oni
za kilka dni pojadą z powrotem do Rzymu, ze swoim rudym kocurem Leo,
najsłodszym zwierzakiem, jakiego świat widział.
2.
Opowiadanie o podróżach jest trudne i niewdzięczne. Bo o ile można odtworzyć
trasę i nazwy odwiedzanych miejscowości, o tyle najtrudniej oddać emocje, jakie
podróży towarzyszyły.
D.O. nie wie, dlaczego spośród tylu wypraw do Stanów Zjednoczonych – kiedy
jeszcze były krajem demokratycznym, a nie faszystowskim, kiedy rządzili nimi
politycy będący patriotami amerykańskimi, a nie rosyjskimi agentami –
najbardziej utkwiła mu w pamięci wyprawa śladami jednego z autochtonicznych
plemion.
Oczywiście wielkie wrażenie wywarł na nim wykuty w skale przez Polaka Korczaka
Ziółkowskiego monumentalny profil Crazy Horse’a, wodza indiańskiego – Szalonego
Konia. Jeszcze większe wrażenie zrobił jednak niewiarygodny tłum turystów,
którzy zjeżdżali ze Stanów i spoza nich, by ten pomnik – ku chwale bohaterskich
obrońców przed europejską szarańczą – zobaczyć.
Potem D.O. skierował się na bezdroża Północnej i Południowej Dakoty i wjechał
do Badlands – obszaru, któremu trudno byłoby nadać bardziej pasującą nazwę. To
jeden z najbrzydszych, najbardziej przygnębiających krajobrazów, jakie D.O.
spotkał na świecie, no, może poza Katarem. Dotarł do miejsca ostatniej wielkiej
masakry ludności indiańskiej, czyli do Wounded Knee.
Stoi tam wielka tablica, na której łaskawe władze stanowe napisały, że jest to
miejsce upamiętniające „ostatnią wielką batalię między armią Stanów
Zjednoczonych a Indianami”.
Ale mieszkający w rezerwacie Indianie wycięli fragment o batalii i przyspawali
słowo „masakra”. Masakra, nie bitwa – bo żadnej bitwy tam nie było.
Uciekinierzy, eskortowani do tych obrzydliwych terenów Badlands, nawet się nie
buntowali. Byli w dolinie, amerykańskie wojsko otoczyło ich obozowisko – pełne
kobiet, dzieci i starców – i rozpoczęło rzeź.
Na niewielkim wzgórku, obok tablicy, znajduje się zaskakująco mały cmentarz.
Zaskakująco – bo leży tam ponad 160 ofiar tej masakry. Cmentarz otoczony jest
zwykłą metalową siatką, opartą na kilkunastu, może kilkudziesięciu palikach. Na
tej siatce starzy Indianie wieszają „leki” - amulety, mające przynieść spokój
duszom zamordowanych przodków.
I miał D.O. takie szczęście, że kiedy stał tam i filmował te miejsca, pod
tablicą zatrzymał się rozklekotany pickup. Wysiadł z niego stary Indianin i
młody chłopak w dżinsach – sądząc po urodzie, również członek plemienia Oglala
Lakota.
Wspinali się powoli na wzgórek. D.O. filmował ich z daleka, z poczucia
przyzwoitości, bo nigdy nie był i nie będzie jednym z tych dziennikarskich
bydlaków, którzy lubują się w wtykaniu kamery pod nos płaczącym matkom.
Zobaczył, jak starzec zawiesił na ogrodzeniu swoje leki, a następnie zaczął
pieśń żałobną w ojczystym języku. D.O. stał jakieś 20 kroków dalej i filmował;
miał na mikrofonie tzw. kota, który tłumi odgłosy wiatru, ale i tak nic z tej
porażającej pieśni się nie nagrało.
Młody Indianin, trzymający się nieco na uboczu, podszedł do D.O. i spytał
czystą angielszczyzną, skąd pochodzi. D.O., jako weteran podróży po Ameryce,
wiedział, że absolutnie nie warto odpowiadać „from Poland” czy nawet „from
Italy”, bo na twarzach rozmówców nigdy nie pojawia się cień zrozumienia. Więc
odpowiedział standardowo: „from Europe”.
– Z Europy? – zdziwił się młody Indianin. – A z jakiego kraju?
D.O. zaskoczony tą rzadką ciekawością odpowiedział szczerze: „from Poland”.
– Ach, from Poland! – ucieszył się Indianin. – Lech Wałęsa, Pope John Paul II,
Solidarność!
D.O. myślał, że zamieni się w słup soli. Jeżeli masz, czytelniku, jakieś
pojęcie o peryferii, to ono absolutnie nie pasuje do Dakoty. Tam psy już nawet
dupami nie szczekają – tam psów po prostu nie ma. Nie ma domów, miast,
miasteczek ani wsi. Co jakiś czas z drogi przecinającej Badlands widać starą,
ubogą przyczepę samochodową – dom indiańskiej rodziny. To naprawdę
przygnębiająca podróż.
I właśnie tam, na takiej peryferii, młody Indianin słyszał o Polsce i jej
bohaterach. Słyszał o Solidarności, która najwyraźniej dała nadzieję nie tylko
narodom europejskim, ale także niektórym ludziom po drugiej stronie Atlantyku.
D.O. był wzruszony.
– I ty jechałeś taki kawał drogi z Europy, z Polski, żeby tu kręcić film?
– Tak. Historia Indian amerykańskich to jeden z najtragiczniejszych epizodów w
dziejach ludzkości. D.O. nie może przejść do porządku dziennego nad tym, co wam
zrobiono, do czego was zmuszono, jak bardzo was pognębiono, upokorzono i
upodlono.
Wtedy wzruszył się także rozmówca. Zdjął z szyi naszyjnik zrobiony z koralików
i kilku niedźwiedzich zębów i włożył go D.O. na szyję.
No i jak, opowiadając o takim wydarzeniu, oddać wszystkie uczucia, które
targały D.O. podczas tej podróży?
Najpierw, kiedy jechał przez Badlands, przypominał sobie, jak w 1941 roku
Amerykanie postanowili wypróbować swoje bomby przed walką z Imperium Japońskim.
Do zrzucania ich z samolotów wybrali właśnie Badlands. Dali mieszkańcom
rezerwatu siedem dni na opuszczenie domostw. Bombardować zaczęli po pięciu.
A potem – jak opisać uczucia, które targały nim podczas wizyty w Wounded Knee?
Zwłaszcza gdy później pod wzgórek cmentarny zajechała elegancka limuzyna z
numerami z Illinois. Wysiadła z niej rodzina – nieco zalękniona, w eleganckich
ubraniach. Stali pod tablicą, czytali ją uważnie. Ojciec długo tłumaczył coś
12‑latkowi, matka dyskretnie ocierała oczy. Widać było, że dla tych już
całkowicie zeuropeizowanych, zapewne dobrze wykształconych ludzi było to pierwsze
tak pełne zanurzenie w tragiczną przeszłość swoich przodków.
To też było niezapomniane.
D.O. spędził w Wounded Knee o wiele więcej czasu, niż planował. A kiedy ruszył
na południe, po kilkudziesięciu kilometrach – gdy tylko skończyły się Badlands
– przed nim rozpostarła się wielka, zielona płachta upraw: pszenicy, kukurydzy.
Skręcił w lewo, bo z mapy wynikało, że za jakieś 80 km będzie miasteczko ze
stacją benzynową, a Wounded Knee jest oddalone od jakichkolwiek osad o
dziesiątki kilometrów.
Jechał więc D.O. wzdłuż tej ściany zieleni, bez jednego domu w zasięgu wzroku.
Uprawy były koliste, nawadniane przez ogromne, powoli kroczące deszczownie.
Rosły tam bujnie wszelkie dobra przeznaczone dla ludzi znacznie zamożniejszych
niż Indianie z Badlands.
I myślał sobie D.O., że nie ma takiej niesprawiedliwości na świecie, jakiej
cywilizowani Europejczycy nie potrafiliby wyrządzić innym ludziom i narodom
2 lata temu
1.
Śmigając po wąskiej, wyłożonej sampietrini Via Anicia D.O. zdał sobie sprawę,
że on i jego Rzym znowu są w symbiozie. Od razu, już bez żadnych (prawie)
wahań.
Automatycznie, bez żadnego myślenia i wyrachowania pierwszą jej część
przejechał pod samym murem koszar policyjnych, drugą, wręcz przeciwnie, koło
zabudowań kościelnych. Żeby ominąć wyboje, przywodzące na myśl niewielkie
górotwory, jakże charakterystyczne dla Wiecznego Miasta.
Jak w III w. p.n.e. wyboiście zaczęli budować Via Appia, tak wyboiście budują
do dziś.
Ale trzeba to zsomatyzować, wyboje uliczne muszą wejść do podświadomości, stać
się częścią mentalnego krajobrazu Rzymu: wtedy przestaje się o nich myśleć, z
zaczyna akceptować jako coś, co na dobre i na złe jest. I, skoro nie możemy nic
na to poradzić, trzeba się nauczyć jeździć raz jedną, raz drugą stroną ulicy.
Aż – może, może – pewnego dnia pojawi się ktoś, kto nie będzie chciał
akceptować zastanego Rzymu i postanowi to zmienić.
Raczej to nie będzie demokrata.
Tutaj demokraci rządzili od 1945 roku i ludzie już wiedzą, że nie starczy im
woli i determinacji.
Zwłaszcza, że to nie tylko drogi potrzebują gruntownej odnowy i przebudowy.
Ale D.O. nie o tym. Fakt, że znowu „z automatu” jeździ po Rzymie z zamkniętymi
oczami, pamiętając, gdzie są dziury i wyboje, fakt, że kiedy widzi korek,
zawczasu skręca w „kanały”, czyli w nieutarte szlaki większości i śmiga dalej,
na pamięć, daje mu poczucie komfortu. Symbioza jest OK, symbioza jest fajna.
Acha: a tamto „(prawie”) powyżej, to dlatego, że od pierwszych dni września,
kiedy z Rzymu D.O. wyjeżdżał, władze miasta zmieniły kierunek ruchu w kilku
ulicach jednokierunkowych, zwłaszcza wokół Watykanu. Zaskoczenie i, hmmm… brak
aprobaty, bo to takie „usprawnienie” jak zwężanie szerokich wcześniej i
przejezdnych ulic w Warszawie przez Trzaskowskiego. Ze szkodą dla obywateli.
4.
Wczorajsze popołudnie było rozkoszne: państwo D.O.stwo zostało zaproszone do
Alfreda i Helle, Przyjaciół, przy czym co wierniejsi Czytelnicy pamiętają, że
Helle, Dunka, jest geniuszem kulinarnym. Był też Rossend, Katalończyk i Bruno,
Kolega z francuskiego TF1. Miał być też Tetsuro, ale jego córka Jumi złapała
covida.
A ponieważ syn Alfreda i Helle Vincent i jego żona Giulia są świeżutkimi
rodzicami, więc Tetsuro wolał nie przychodzić. Co prawda Vincent i Giulia
mieszkają w sąsiednim mieszkaniu, ale było podejrzenie, że nie wytrzymają i
zechcą się pochwalić malutką Emmą. Podejrzenie, jak widać na załączonym
obrazku, okazało się słuszne.
Jak był młody, D.O. śmiał się do rozpuku, kiedy w „Spaghetti i miecz”
Różewicza, grupa starszych panów na pytanie „Co tu robicie”? odpowiedziała:
„Wspominamy”.
Teraz, kiedy sam jest starszym panem, już się nie śmieje.
Uwielbia wspominać w gronie Przyjaciół, zwłaszcza dziennikarzy.
W Polsce też to uwielbia, ale wspomnienia D.O. ze wspólnych przygód zawodowych
i pozazawodowych urwały się wraz ze zwolnieniem, a Koledzy przeżywają kolejne i
kolejne i nasze wspomnienia rozchodzą się w nieco przykry sposób.
A wczoraj… Przerzucaliśmy się wspomnieniami i przygodami, a to ze wspólnych
eksploracji enogastronomicznych, a to ze wspólnych podróży z papieżem po całym
świecie, a to opiniami o naszych krajach i dlaczego, mimo wszystkich, często
nieznośnych przeciwności, zamiast w swoich, na ogół lepiej zorganizowanych
krajach, postanowili zamieszkać we Włoszech i połączyć swoje losy z losami Italii,
a Rzymu w szczególności.
Tylko D.O. …
D.O. po 30 latach Rzym i Italię porzucił, bo chciał służyć.
I właściwie wszyscy wyliczali powody, dla których przedkładają Włochy nad swoje
własne kraje. A potem popatrzyli na D.O., by i on wyliczył.
Ale lista była krótka: spora część Polaków co jakiś czas głupio głosuje i
wpędza kraj w straszne kłopoty, z utratą niepodległości włącznie.
No, bo w gruncie rzeczy to szczęście, że Polska dołączyła do wspólnoty
międzynarodowej później niż inne kraje europejskie.
Bo teraz nadal się rozwija, pięknieje i bogaci.
A ojczyzny współbiesiadników D.O. zwijają się. Szarzeją ściany dawniej
zbudowanych kamienic, we wcześniej pobudowanych autostradach robią się coraz
głębsze dziury, systemy socjalne zostały klientelistycznie tak rozbuchane, że
krajom tym grozi finansowa implozja…
A między rezygnacją, przyjęciem do wiadomości, że „nic nie da się zrobić”, że
„to za trudne”, a nadzieją, że jeszcze to i owo można wybudować, jeszcze można
zwiększyć produkcję tego i owego, uratować jeszcze jakieś połacie
niezdewastowanego środowiska naturalnego – jest cały kosmos. D.O. ma lepiej niż
jego Koledzy.
Fajnie jest czasem popatrzeć na swój kraj z pewnego dystansu, fajnie jest
dokonać pewnych porównań i móc na zakończenie powiedzieć sobie: „jest
nadzieja”.
Tylko, że… Zrobiliśmy się już tacy starzy…
Wszyscy współbiesiadnicy pytali D.O.: „teraz, jak jest Tusk”, zaczniesz znowu
pracować, znów być liderem opinii?
I co miał D.O. odpowiedzieć?
Że starego nikt nie weźmie, że świat należy do młodych?
Pewnie by tak odpowiedział, gdyby mówił do młodszych od siebie, ale do
rówieśników, a nawet starszych od siebie? Wybitnych dziennikarzy, którym po 40
i więcej latach pracy i sukcesów już powiedziano „jesteś niepotrzebny”?
Sza…
5.
Tak się zdarzyło, że jednego dnia zmarli dwaj długowieczni protagoniści
polityki europejskiej: Jacques Delors i Wolfgang Schaeuble.
Można powiedzieć, że Delors stworzył Unię Europejską. Był jej przewodniczącym
(tak się wówczas ta funkcja nazywała), stał na czele „Komisji Delorsa”, która
dała zielone światło na przekształcenie EWG w UE i wprowadzenie wspólnej waluty
euro (obyśmy do niej jak najszybciej przystąpili!). Ale to, co uderzało w
Delorsie – D.O. miał przywilej obserwować na wielu szczytach europejskich i nie
tylko – to jego niezłomna wiara w możliwość naprawienia rzeczy zastanych, wiara
w możliwe braterstwo narodów – skoro odwieczni wrogowie: Niemcy i Francja
mogli, to czemużby inni nie – i może przede wszystkim jego niesamowity
autorytet. Słuchali się go wszyscy bez wyjątku, włącznie z panią Thatcher. To
jego wola przeważyła w tym epokowym skoku.
A Schaeuble? Wieloletni minister Finansów Republiki Federalnej, autor jej
niezwykłego exploit finansowego, człowiek, który sprawił, ze przez 7 kolejnych
lat Niemcy miały – uwaga, uwaga – dodatni bilans państwa, podpora Angeli
Merkel. Znienawidzony przez kraje PIGS (Portugal, Italy, Greece, Spain) za niezłomność
w żądaniu utrzymywania ich długu publicznego w ryzach i jednocześnie przekonany
europeista, piewca braterstwa narodów.
Odeszli wielcy, następców nie widać, Europa jest targana przez narodowe szajki,
Niemcy mają potężny deficyt i recesję, za co głową zapłaci prawdopodobnie już
niedługo Olaf Scholz.
Europeiści, rygoryści: jeśli gdzieś tam jesteście – objawcie się, Europa Was
potrzebuje!
Rano D.O. był w swoim ulubionym sklepie z cukierkami.
O mamma mia, jakie ceny! Kiedyś ryby i owoce morza to były groszowe towary,
jedzenie biedoty, dzisiaj to przywilej naprawę zamożnych.
A po południu wśród Przyjaciół. Na zdjęciu nie ma Helle, żony Alfreda, który
robił zdjęcie, ani Żony D.O. ze względów oczywistych. Od lewej: Bruno, Rossend,
D.O., Vincent i Giulia, państwo młodzi. W wózeczku kilkunastodniowa Emma.
Żeby było sprawiedliwie, Helle i Alfred. Zdjęcie z lata br.
6 lat temu
Wierzba.
13 stycznia
19 stycznia
20 stycznia
26 stycznia
3 lutego
7 lutego
23 marca
30 marca
14 kwietnia
20 kwietnia. 50 lat wcześniej zdecydowaliśmy z jedną dziewczyną, że będziemy
parą. No i jesteśmy.
4 maja
11 maja
18 maja
24 maja
25 maja
25 maja
15 czerwca
14 lipca. Pierwsze wyjście po operacji kręgosłupa. Cierpienia nieopisane.
21 lipca.
26 lipca
30 lipca
15 sierpnia
29 sierpnia
7 września
15 września
22 września
29 września
6 października
12 października
27 października
10 listopada
16 listopada
23 listopada
7 grudnia
15 grudnia. Zaorana trawa odrasta.
21 grudnia
25 grudnia
3.
Brigitte Bardot zmarła w wieku 91 lat.
Była aktorką i piosenkarką, która stała się międzynarodowym symbolem seksu, nim
odwróciła się od przemysłu filmowego i poświęciła się działalności na rzecz
praw zwierząt.
Emmanuel Macron, który napisał: „Francja opłakuje legendę stulecia”, „jej
filmy, jej głos, jej olśniewająca chwała… jej smutki, jej szczera pasja do
zwierząt, jej twarz, która stała się Marianne, Brigitte Bardot, uosabiała życie
pełne wolności”.
Śmierć zastała ją domu w Saint-Tropez, La Madrague, na Lazurowym Wybrzeżu.
Przyczyna jej śmierci nie została podana do publicznej wiadomości. Powiedziała,
że chciałaby uniknąć obecności „tłumu idiotów” na swoim pogrzebie i dodała, że
życzy sobie, aby na jej grobie w ogrodzie umieszczono prosty drewniany krzyż –
taki sam, jaki mają jej zwierzęta.
Urodzona w 1934 roku w Paryżu, Bardot dorastała w zamożnej, tradycyjnej
rodzinie katolickiej, ale osiągnęła na tyle dobre wyniki w tańcu, że pozwolono
jej studiować balet, co pozwoliło jej dostać się do prestiżowego Konserwatorium
Paryskiego. W tym samym czasie znalazła pracę jako modelka, pojawiając się na
okładce magazynu „Elle” w 1950 roku, mając zaledwie 15 lat. Dzięki pracy w
modelingu otrzymała propozycje ról filmowych; na jednym z przesłuchań poznała
Vadima, którego poślubiła w 1952 roku, po ukończeniu 18 lat. Bardot grała w
drugoplanowych rolach, zyskując coraz większą popularność, grając ukochaną
Dirka Bogarde'a w filmie „Doctor at Sea”, który odniósł wielki sukces w
Wielkiej Brytanii w 1955 roku.
Ale to film Vadima „I Bóg stworzył kobietę”, w którym Bardot zagrała rozwiązłą
nastolatkę w Saint-Tropez, umocnił jej wizerunek i uczynił z niej
międzynarodową ikonę. Film odniósł ogromny sukces we Francji i na świecie,
katapultując Bardot do czołówki francuskich aktorek filmowych.
Oprócz widzów kinowych, Bardot szybko stała się inspiracją dla intelektualistów
i artystów; zwłaszcza młodego Johna Lennona i Paula McCartneya, którzy żądali,
by ich ówczesne dziewczyny farbowały włosy na blond. Felietonista Raymond
Cartier napisał obszerny artykuł o „przypadku Bardot” w „Paris-Match” w 1958
roku, a Simone de Beauvoir opublikowała w 1959 roku swój słynny esej „Brigitte
Bardot i syndrom Lolity”, przedstawiając aktorkę jako najbardziej wyzwoloną
kobietę Francji. W 1969 roku Bardot została wybrana jako pierwsza prawdziwa
modelka Marianne, symbolu republiki francuskiej.
Na początku lat 60. Bardot wystąpiła w szeregu głośnych francuskich filmów, w
tym w nominowanym do Oscara dramacie Henri-Georgesa Clouzota „Prawda”, „Bardzo
prywatna sprawa” Louisa Malle’a (u boku Marcello Mastroianniego) oraz
„Pogardzie” Jean-Luca Godarda. W drugiej połowie dekady Bardot skorzystała z
szeregu hollywoodzkich propozycji: między innymi w „Viva Maria!”, meksykańskiej
komedii kostiumowej z Jeanne Moreau oraz „Shalako”, westernie z Seanem
Connerym.
Bardot prowadziła również równolegle karierę muzyczną, nagrywając m.in.
oryginalną wersję utworu Serge'a Gainsbourga „Je T'Aime… Moi Non Plus”, którą
Gainsbourg napisał dla niej, gdy byli w związku pozamałżeńskim. (Obawiając się
skandalu po tym, jak jej ówczesny mąż, Gunter Sachs, dowiedział się o tym,
Bardot poprosiła Gainsbourga, aby nie wydawał utworu. Ten nagrał go ponownie z
Jane Birkin, odnosząc ogromny sukces komercyjny).
Bardot była czterokrotnie zamężna: z Vadimem w latach 1952–1957; z Jacques’em
Charrierem w latach 1959–1962, z którym miała syna Nicolasa w 1960 r.; z
Sachsem w latach 1966–1969); oraz z byłym doradcą Le Pena, Bernardem d’Ormale,
którego poślubiła w 1992 r. Była również w licznych głośnych związkach, m.in. z
Jeanem-Louisem Trintignantem i Gainsbourgiem.
Bardot odczuwała coraz większą presję związaną z gwiazdorstwem, mówiąc w 1996
roku w wywiadzie dla „Guardiana”: „Szaleństwo, które mnie otaczało, zawsze
wydawało mi się nierealne. Nigdy tak naprawdę nie byłam przygotowana na życie
gwiazdy”. Przeszła na emeryturę w 1973 roku, w wieku 39 lat, po nakręceniu
historycznego romansu „The Edifying and Joyous Story of Colinot”. Jej głównym
celem stał się aktywizm na rzecz dobrostanu zwierząt, dołączając do protestów
przeciwko polowaniom na foki w 1977 roku i zakładając Fundację Brigitte Bardot
w 1986 roku.
Bardot wysłała następnie listy protestacyjne do światowych przywódców w związku
z takimi kwestiami, jak eksterminacja psów w Rumunii, zabijanie delfinów na
Wyspach Owczych i ubój kotów w Australii. Regularnie wyrażała również swoje
poglądy na temat religijnego uboju zwierząt. W swojej książce z 2003 roku
„Krzyk w ciszy” (A Cry in the Silence) opowiadała się za prawicowymi poglądami
politycznymi i atakowała gejów i lesbijki, nauczycieli oraz tzw. „islamizację
francuskiego społeczeństwa”, co doprowadziło do skazania za podżeganie do
nienawiści rasowej.
Jordan Bardella, przewodniczący skrajnie prawicowej partii Marine Le Pen,
Zjednoczenia Narodowego (RN), którą popierała Bardot, napisał: „Brigitte Bardot
była kobietą o wielkim sercu, przekonaniach i charakterze. Jako żarliwa
patriotka, oddana zwierzętom, które chroniła przez całe życie, uosabiała całą
francuską epokę, ale przede wszystkim ideę odwagi i wolności”.
Le Pen, którą Bardot kiedyś nazwała „Joanną d'Arc XXI wieku”, napisała w
mediach społecznościowych, że Bardot była „wyjątkowa ze względu na swój talent,
odwagę, szczerość i urodę”. „Była niesamowicie francuska” – powiedziała.
„Wolna, niezłomna, pełna energii. Będzie jej bardzo brakowało”.
Rola Bardot w panteonie kulturowym skrajnej prawicy była tak wielka, że hołd
oddał jej również włoski rząd, a wicepremier Matteo Salvini nazwał ją
„nieśmiertelną gwiazdą, ale przede wszystkim kobietą wolną, nonkonformistką,
bohaterką odważnych walk w obronie naszych tradycji”.
Włoski minister kultury, Alessandro Giuli, powiedział: „Brigitte Bardot była
nie tylko jedną z największych protagonistek światowego kina, ale także
niezwykłą interpretatorką fundamentalnych wolności Zachodu”. Dodał, że
„zdecydowanie broniła swojej wizji wartości kulturowych i społecznych oraz
zaangażowania obywatelskiego”.
Podżegające komentarze Bardot na temat mniejszości etnicznych, imigracji,
islamu i homoseksualizmu doprowadziły do serii wyroków skazujących za
podżeganie do nienawiści rasowej. Francuskie sądy ukarały ją grzywną sześć razy
w latach 1997-2008 za jej komentarze, szczególnie te skierowane przeciwko
francuskiej społeczności muzułmańskiej. W jednym przypadku sąd w Paryżu ukarał
ją grzywną w wysokości 15.000 euro (13 000 funtów) za nazwanie muzułmanów
„ludnością, która nas niszczy, niszczy nasz kraj narzucając swoje czyny”. (Za
„The Guardian)
4.
Bułgaria przygotowuje się do przystąpienia do strefy euro wśród obaw przed
dezinformacją wspieraną przez Rosję
Kraj na Bałkanach stanie się 21. państwem, które przyjmie walutę UE, a
decydenci liczą, że ten krok pobudzi gospodarkę
https://www.theguardian.com/world/2025/dec/28/bulgaria-europe-eurozone-russia-disinformation-economy
Nie dalej niż wczoraj D.O. o tym pisał
Zapyziały polski grajdół jednak dla D.O. za ciasny.
5.
Polska przygotowuje budowę umocnień przeciwdronowych wartych 2 mld euro wzdłuż
swojej wschodniej granicy w obliczu zagrożenia ze strony Rosji
Wiceminister obrony twierdzi, że nowe systemy obrony powietrznej zostaną
ukończone w ciągu 24 miesięcy
https://www.theguardian.com/world/2025/dec/27/poland-anti-drone-fortifications-eastern-borders-cezary-tomczyk
„Spodziewamy się, że pierwsze możliwości systemu zostaną osiągnięte za około
sześć miesięcy, a może nawet wcześniej. Ukończenie całego systemu zajmie 24
miesiące” – powiedział wiceminister obrony Cezary Tomczyk w wywiadzie dla
Guardiana w Warszawie.
Tomczyk powiedział, że nowe systemy obrony powietrznej zostaną zintegrowane ze
starszą linią obrony, zbudowaną dekadę temu. Dodał, że będą one obejmować różne
poziomy obrony, w tym karabiny maszynowe, działa, pociski rakietowe i systemy
zagłuszania dronów.
„Część z nich jest przeznaczona do użytku wyłącznie w warunkach ekstremalnych
lub wojennych. Na przykład, te wielolufowe karabiny maszynowe są trudne w
użyciu w czasie pokoju, ponieważ wszystko, co idzie w górę, musi spaść” –
powiedział.
We wrześniu kilkanaście podejrzewanych o rosyjskie dronów wtargnęło do polskiej
przestrzeni powietrznej. Incydent doprowadził do zamknięcia lotnisk, poderwania
myśliwców i uszkodzenia budynków na ziemi w wyniku zestrzeleń dronów. Minister
spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział wówczas dziennikowi
„Guardian”, że ataki, w których wykorzystano drony bez amunicji, były próbą
Rosji „wypróbowania nas bez wywoływania wojny”.
Od tego czasu Polska zaktualizowała już plany wzmocnienia swoich wschodnich
granic. Chociaż żaden system antydronowy nie jest w pełni skuteczny w walce z
systematycznymi i masowymi atakami, jakich doświadczyła Ukraina, państwa
europejskie na wschodniej flance starają się unowocześnić swoje systemy, aby
sprostać nowemu zagrożeniu. Tomczyk powiedział, że projekt kosztowałby ponad 2
mld euro (1,75 mld funtów) i zostałby w większości sfinansowany ze środków
europejskich w ramach programu pożyczek obronnych SAFE (Security Action for
Europe), a także z części składek do budżetu państwa.
W ciągu prawie czterech lat wojny na Ukrainie, Polska coraz częściej stawiała
się w sytuacji wojennej, ponieważ rośnie liczba przypadków sabotażu i podpaleń,
które polskie służby łączą z rosyjskimi służbami wywiadowczymi. Kraj planuje
przeszkolić setki tysięcy obywateli w zakresie umiejętności przetrwania,
podczas gdy inni biorą udział w dobrowolnych szkoleniach wojskowych.
Oprócz muru przeciwdronowego, Polska prowadzi również prace fortyfikacyjne
wzdłuż granic lądowych z Białorusią i rosyjską enklawą Kaliningrad, znaną jako
Tarcza Wschodnia, mające na celu zapobieżenie przyszłej inwazji rosyjskiej.
Tomczyk zapowiedział, że w każdej gminie przygranicznej powstaną specjalne
centra logistyczne, w których będzie przechowywany sprzęt do blokowania
granicy, gotowy do użycia w ciągu kilku godzin.
„Prawda jest taka, że dopóki Ukraina broni się i walczy z Rosją, Europie nie
grozi wojna w konwencjonalnym, ścisłym tego słowa znaczeniu. Zamiast tego
czekają nas prowokacje i akty sabotażu” – powiedział Tomczyk. Dodał jednak, że
gdyby Zachód pozwolił Rosji wygrać na Ukrainie, Kreml mógłby wkrótce zwrócić
się ku Europie.
Polska zwiększyła wydatki na obronność do 4,7% PKB, co jest jednym z
najwyższych wskaźników w Unii Europejskiej, na tle utrzymujących się obaw o
hybrydowe działania Rosji i potencjalne zagrożenia militarne dla kraju.
„Obecnie Ukraina wydaje około 40% swojego PKB na wojnę i każdy, kto zastanawia
się, jaki procent powinniśmy przeznaczyć na wojsko, powinien zadać sobie
pytanie, czy lepiej zwiększyć wydatki, powiedzmy, z 2% do 3 lub 3,5%, czy
pozwolić im wzrosnąć z 2% aż do 40% później” – powiedział Tomczyk.
Zapytany, czy Rosja rzeczywiście miała wobec Polski takie same plany militarne
jak wobec Ukrainy, którą prezydent Rosji Władimir Putin od dawna uważa za
kluczową dla rosyjskiej tożsamości, Tomczyk wskazał na długą historię
rosyjskiej agresji i ekspansjonizmu w Europie Wschodniej. Stwierdził, że „jak w
orwellowskiej powieści „Rok 1984”, przekaz o ówczesnym wrogu można szybko
zmienić.
„Te podboje pełnią głównie funkcję politycznego narzędzia utrzymania władzy:
powtarzający się motyw w historii Rosji. Rząd musi pokazać, że jest silny, że
dowodzi potężną armią, że nikt nie powinien odważyć się mu przeciwstawić. W tym
sensie wojna zewnętrzna staje się w Rosji narzędziem wewnętrznym” – powiedział.
6.
Chcecie wiedzieć, co D.O. sądzi o tej szopce w Mar-a-Lago?
A więc sądzi, że ten pomarańczowy pajac, wysłuchawszy przez dwie i pół godziny
instrukcji od Putina, niczego nie załatwił. Zatroszczył się jedynie o to, by w
tak zwanym planie pokojowym znalazły się preteksty, dzięki którym Moskwa będzie
mogła go w całości odrzucić.
Podczas konferencji prasowej ów idiota wygłosił wszystkie możliwe idiotyzmy, na
jakie było go stać. Idiotyzmy o Putinie, idiotyzmy o Donbasie — którego nazwy
nie był w stanie ani zapamiętać, ani wymówić — idiotyzmy o polityce swojego
poprzednika Joe Bidena, idiotyzmy o inicjatywach europejskich, idiotyzmy o
samym planie pokojowym.
Czegóż innego można się spodziewać po idiocie?
Na częściowe usprawiedliwienie idioty D.O. dodaje, że na temat rosyjskich
poczynań militarnych milczał Bill Clinton, na temat inwazji na Krym milczał
Barack Obama, a i Joe Biden bardzo uważał, by nie pomóc Ukrainie wygrać tej
wojny.
Jakie to szczęście, że Europa się obudziła i zaczyna poważnie brać pod uwagę
możliwość wojny z Rosją. D.O. nie wie, ile czasu potrzeba Europie, by osiągnąć
amerykański poziom produkcji zbrojeniowej, ale ma nadzieję, że niewiele. Czas
nagli, a jeden pewnik pozostaje: Stany Zjednoczone Europie nie pomogą, więc
musi liczyć sama na siebie. Jeśli przemysł zbrojeniowy działa już na
przyzwoitych obrotach, to tym, czego w Europie brakuje najbardziej, jest
uświadamianie społeczeństw na temat rosyjskiego zagrożenia.
Chwilowy rozejm czy zakończenie działań zbrojnych oznaczałoby pokój o wiele
bardziej zgniły niż ten, który zapanował po spotkaniu Chamberlaina z Hitlerem w
Monachium. Ten plan — made by Trump — jest tak głupi i tak nieprecyzyjny, że
ewentualny pokój oparty na jego podstawie nie potrwa długo i w żadnym wypadku
nie zagwarantuje, że po krótkim odpoczynku Rosja nie rzuci się ponownie na
Ukrainę, państwa bałtyckie i Polskę. Byłby to jedynie początek tego, o czym
marzył już Włodzimierz Lenin: zajęcia i podporządkowania Moskwie całej Europy.
Dzień dobry
OdpowiedzUsuńdziękuję za dzisiejszy przekaz, współczuję prezydentowi Żełeńskiemu i całej delegacji bo rozmowa i słuchanie tego wymalowanego pajaca i jego "ekspertów " wymaga nadzwyczajnej siły , kraj kowbojów nigdy z tej degrengolady się nie podniesie .Łapanki ludzi na ulicach miast w 21 wieku to jest tak coś obrzydliwego ,że brak absolutnie słów aby to określić.........facet za to co robi oprócz kryminału powinien dostać w pysk .....
OdpowiedzUsuńW starych demokracjach wybitnych dziennikarzy, legendy zawodu, trzyma się w redakcjach, rozgłośniach, stacjach tak długo, jak długo chcą pracować. A przynajmniej tak bywało do niedawna . Obecnie tak długo można być politykiem najwyższego szczebla. W Polsce tez
OdpowiedzUsuń