Drugi Obieg
Sobota, 20 grudnia 2025


Okazało się, że D.O. jest „konfliktowy”.
Ponad tydzień temu zgłosił do Lenovo Polska awarię mikrofonów i głośników w laptopie.
Zamiast podać adres serwisu i zająć się naprawą mojego wcale nie taniego sprzętu, importer Lenovo.pl zasypywał mnie do dziś lawiną niegrzecznych żądań. Kazano mu sprawdzać, czy jakieś aplikacje – których nie ma albo które się nie otwierają – wykrywają wbudowany mikrofon. Następnie polecono instalować tuzin aktualizacji sterowników i wykonywać czynności, które może wykonałby informatyk, ale D.O. nim nie jest, więc nie potrafił.
Jedno z poleceń wymagało naciśnięcia trzech odległych od siebie klawiszy jednocześnie – co jedną ręką, przy mocno uszkodzonej drugiej, jest po prostu niemożliwe. Potem kazano mi koniecznie zrobić zdjęcia laptopa, mimo że takie fotografie już znajdują się w archiwum, bo sprzęt był wcześniej naprawiany. Importerowi jednak nie chciało się ich odszukać – miały być nowe i basta, inaczej nie kiwnie palcem.
Za każdym razem, gdy dostawałem serię nowych poleceń, pytałem przedstawiciela Lenovo, dlaczego to ja mam wykonywać te prace, skoro nie jestem informatykiem i mam do dyspozycji tylko jedną dłoń, którą piszę krótkie teksty jednym palcem. Nic to nie dało. Zażądano zdjęć laptopa. Zrobiłem więc zdjęcia i dwukrotnie wysłałem je w załączniku. Niestety plik był zbyt duży dla Gmaila, więc wysłałem link do dysku Google – wystarczyło kliknąć, aby obejrzeć fotografie. To również nie zostało przyjęte.
Skorzystałem więc z instrukcji i przesłałem zdjęcia przez WeTransfer. Program zmienił się od czasu, gdy używałem go ostatnio – stał się bardziej skomplikowany i mniej przejrzysty – więc wysłałem plik dwukrotnie, nie mając pewności, czy dotarł. Pan z Lenovo oświadczył, że zdjęć nie otrzymał. Najwyraźniej WeTransfer nie zadziałał tak, jak się spodziewał albo jego komputer nie otwierał plików większych niż 15 GB. Nic nie poradzę na to, że mój telefon robi zdjęcia w wysokiej rozdzielczości.

W końcu, w piątek, pan z Lenovo Polska obiecał naprawę – ktoś miał się z D.O. skontaktować z autoryzowanego serwisu. Oczywiście nikt się nie zgłosił. Zamiast tego dostałem kopię listu, w którym przedstawiciel Lenovo Polska informuje serwis, że klient jest „konfliktowy”.
A ten rzekomo konfliktowy klient żądał tylko jednego: naprawy drogiego laptopa w ramach gwarancji. Uważa, że wysyłanie dziesiątek żądań kolejnych testów i zdjęć przez Lenovo Polska jest zupełnie nie na miejscu. W momencie zgłoszenia awarii firma ma przecież pełen zestaw informacji o komputerze w systemie Lenovo Vantage. Tam czarno na białym podane są wszystkie parametry. Dlaczego więc producent pyta mnie o pamięć RAM czy dysk wewnętrzny? Co to zmienia dla technika, który ma naprawić mikrofon?
Problem tkwi albo w fabrycznym oprogramowaniu, albo w sprzęcie – co zdarza się rzadziej, ale jednak się zdarza. Technik rozpozna to od razu. Po co więc utrudniać klientowi naprawę? Może po to, by zachęcić go do kupna nowego komputera? Jeśli jednak kupię kiedyś nowy sprzęt, to prawie na pewno nie będzie to Lenovo.
Wrócę do Della – miałem kilka takich laptopów służbowo i nigdy mnie nie zawiodły. Z serwisem też łatwiej się dogadać, zwłaszcza że był to serwis wewnętrzny w TVN, gdzie D.O, znał i lubił wszystkich techników.
W efekcie musiałem odgrzebać starego laptopa z działającym mikrofonem i głośnikami, żeby „Drugi Obieg” mógł się ukazywać. Ale ten sprzęt, również Lenovo, jest już na ostatnich nogach i nie wiadomo, jak długo wytrzyma intensywną eksploatację. Natomiast mój nowy, drogi laptop stoi w futerale i czeka, aż ktoś z autoryzowanego przez Lenovo Polska serwisu zechce się nim zająć. Dlatego „Drugi Obieg”, jeśli będzie się ukazywać, to z przygodami.


2.
Warszawski Armagedon
Ostatnie dni na warszawskich ulicach to był prawdziwy Armagedon. W czwartek przyjechał do Polski sekretarz generalny NATO w towarzystwie dwóch ministrów obrony – właściwie trzech, jeśli doliczyć Kosiniaka-Kamysza. W piątek pojawił się Wołodymyr Zełenski. Nagle na ulicach stolicy zaroiło się od policyjnych radiowozów, których na co dzień nie widać, zwłaszcza w miejscach, gdzie odbywają się nocne wyścigi kierowców „na gazie” czy „na haju”.
Do tego wszystkiego zbliżają się święta – ludzie pędzą na zakupy, a w piątek dodatkowo mnożą się wyjazdy, bo warszawiacy wracają do domów. W czwartek pod wieczór spadła mżawka, temperatura oscylowała wokół zera, a wielu kierowców nie rozumie, że mokra nawierzchnia wydłuża drogę hamowania. Efekt? Stłuczki, do których musi przyjechać policja, często karetka i straż pożarna. Wokół tego towarzystwa natychmiast tworzą się gigantyczne korki.
Tego dnia musiał D.O. jechać do szpitala wolskiego. Nawigacja skierowała mnie w nowe Aleje Jerozolimskie – i tam zaczęło się wspomniane wcześniej piekło. Dojechałem z godzinnym opóźnieniem, by dowiedzieć się, że płytka DVD nie jest jeszcze gotowa. Na szczęście miły technik powiedział, że wypali ją w 10 minut – i rzeczywiście, po 20 minutach miałem wymarzoną płytkę w rękach.
Potem musiałem przemieścić się o 3,6 km do kolejnej przychodni. W stolicy to odległość, która potrafi zamienić się w koszmar.
Na dodatek w piątek dwa razy musiałem jechać na Powązki – rano na pogrzeb Magdy Umer, a po południu w sprawach służbowych, do siedziby portalu natemat.pl. Rano dało się dojechać bez problemu, ale po południu korki były niemiłosierne. Warszawiacy najwyraźniej postanowili już 19 grudnia wyjechać do domów.
Do tego doszły „udoskonalenia” Trzaskowskiego – np. Marszałkowska na odcinku między Świętokrzyską a parkiem Saskim została zwężona do jednego pasa. Projektanci muszą mieć satysfakcję, gdy po zwężeniu kolejnej arterii tworzą się gigantyczne korki tam, gdzie wcześniej ich nie było.


3.

Aby zwrócić uwagę prezydenta Rosji, 23-letni dziennikarz Kanału 4 Kiriłł Bażanow z Jekaterynburga pojawił się z transparentem z napisem „Chcę się ożenić”. Kiedy w końcu nadeszła jego kolej, skorzystał z okazji, by zadać pytanie nie Władimirowi Putinowi, a swojej narzeczonej. „Wiem, że właśnie to oglądasz. Oleczko: wyjdź za mnie” – oznajmił na żywo w telewizji, ubrany w marynarkę, czerwoną muszkę i kwiatek w butonierce. Prezydent Rosji pogratulował mu wyglądu: „Jesteś gotowy, aby udać się do urzędu stanu cywilnego”. Bażanow odpowiedział Putinowi, że „bardzo się ucieszy, widząc go na ślubie”, po czym poprosił go o wsparcie finansowe dla rodzin

Zakochany? Tak
Wydarzenie „Wyniki Roku”, które od 2023 roku łączy „bezpośredni kontakt” z obywatelami Federacji z doroczną konferencją prasową pod koniec roku, jest dla prezydenta Rosji okazją do dyskusji na wszelkie tematy, od geopolityki po codzienne troski zwykłych Rosjan, a także do podzielenia się osobistymi anegdotami. W tym roku jednak dziwacznych pytań i dziwacznych momentów było mnóstwo, tak wiele, że niektórzy w wiadomościach wyświetlanych na gigantycznych ekranach narzekali: „To cyrk”. A wielu komentatorów w mediach społecznościowych przyłączyło się do krytyki lokalnych korespondentów za „obniżenie poprzeczki”. Niektórzy pytali Putina, czy wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, a inni, czy jest zakochany. „Tak” – brzmiała lapidarna odpowiedź na oba pytania prezydenta Rosji, który od czasu rozwodu z Ludmiłą trzymał swoje życie miłosne w ścisłej tajemnicy. Przywódca Kremla pozostał jednak niewzruszony. A kiedy gospodarz przerwał maraton pytań i odpowiedzi, aby poinformować pana młodego i prezydenta, że Oleczka powiedziała „tak”, najpierw zażartował: „Mężczyzna powinien być głową rodziny. Więc przekażemy sobie kapelusz i zbierzemy przynajmniej to, co niezbędne na ślub”. Potem udzielił rady: „Nie czekajcie za długo z dziećmi”.
Osoby zgromadzone w moskiewskim amfiteatrze Gostinnyj Dwor próbowały na różne sposoby zwrócić uwagę Putina i jego rzecznika prasowego Dmitrija Pieskowa, który pełni funkcję konferansjera. Machały dziwacznymi transparentami, nie większymi jednak niż kartka papieru A4, aby nie zasłaniać kamer, jak syberyjski dziennikarz, który napisał słowo „ichczuu”, co w języku jakuckim oznacza „zimno”. Nosiły jaskrawe tradycyjne nakrycia głowy, takie jak jakucka bastinga lub tradycyjny kokosznik. Używały też sterty lalek Labubu, podobizn różnych rosyjskich urzędników, w tym rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa i prezydenta USA Donalda Trumpa.
Dziennikarz zapytał, czy obiekt kosmiczny 3I/Atlas zbliżający się do Ziemi może być UFO, zapewniając, że mieszkańcy jego miasta Tiumeń będą gotowi „przyjąć każdego pozaziemskiego gościa”. Zanim potwierdził, że to rzeczywiście kometa, Putin zażartował: „To tajna broń Rosji. To powinno pozostać wyłącznie między nami”. Tadżycki dziennikarz Szamsudin Bobojew wywołał krótkie poruszenie, gdy próbował wręczyć prezydentowi książkę. Dwóch ochroniarzy uniemożliwiło mu wejście na scenę, a rzecznik Pieskow zasugerował, aby Bobojew ograniczył się do opisu prezentu, który miał mu później wręczyć. Bobojew ostatecznie zaproponował wzniesienie pomnika perskiemu poecie Omarowi Chajjamowi. „To dobry pomysł. Na pewno się nad tym zastanowimy” – powiedział spokojnie Putin.
Trzynastoletni korespondent gazety dla dzieci zapytał go, czy kiedykolwiek włóczył się incognito po Moskwie, aby zebrać informacje o tym, co się dzieje. Putin odpowiedział, że „bardzo rzadko” jeździ „bez eskorty” lub „bez migających świateł”, żeby „wyjrzeć przez okno samochodu” i „zobaczyć, co się dzieje wokół”. Dodał również, że „chodzi spać coraz później”. „Nie powiem, jak często, byłoby to niegrzeczne, ponieważ narusza to przepisy prawa pracy i jest nie w porządku”.
la Repubblica

Putin kończyć wojny z Ukrainą nie zamierza. Do tej z Europą nie dojdzie, jeśli "warchlaki", jak nazywa przywódców europejskich, nie będą go "oszukiwać" - tego dowiedzieliśmy się z piątkowych wynurzeń pana Kremla. … Telewizyjni reżyserzy spektaklu pozwolili mu uniknąć kwestii najbardziej dziś poruszających Rosjan takich jak recesja w zasadzie już we wszystkich cywilnych gałęziach gospodarki, skokowy wzrost podatków i opłat, cięcia wydatków socjalnych, coraz powszechniejsze i długotrwałe blokady Internetu. …
„Wojska ukraińskie muszą być w pełni wyprowadzone z „ludowych republik" donieckiej i ługańskiej, obwodów chersońskiego i zaporoskiego.
Przy tym, zwracam uwagę, dokładnie z terytoriów tych regionów w granicach administracyjnych, jakie obowiązywały w momencie ich wejścia do Ukrainy. Jak tylko w Kijowie ogłoszą, że są gotowi na taki krok i zaczną rzeczywiście wyprowadzać wojska, a także oficjalnie powiadomią nas, że rezygnują z planów wstąpienia do NATO, z naszej strony natychmiast, dosłownie w ten sam moment zostanie wydany rozkaz przerwania ognia i rozpoczęcia negocjacji". …
Na swój występ pan Kremla przytaszczył płk Narama Oczir-Goriajewa, którego przedstawił jako „zdobywcę Siewierska". Oficer, dukając, wyrecytował wyssaną z palca opowiastkę o tym, jak to Ukraińcy przed przyjściem Rosjan masowo rozstrzeliwali w mieście cywilów. Putin zareagował na to, wyznając, że „swędzą" go ręce, kiedy słucha takich rzeczy.
Wyśmiał tych, którzy twierdzą, że Rosja szykuje wojnę z Europą. Zapewnił, że wojny nie będzie, pod warunkiem jednak, że Europejscy przywódcy nie będą go więcej „oszukiwać". Kolejny raz nazwał swych adwersarzy „podswinkami" (warchlakami).


4.
3 lata temu
1.
Czasami, bez żadnego powodu, w najmniej oczekiwanych momentach, w najmniej oczekiwanych miejscach, pojawiają się w głowie D.O. wspomnienia. Pojawiają się w postaci obrazów. Często są to krajobrazy; raz miejskie, raz pustkowia, czasami są to fragmenty rozmów, jeszcze kiedy indziej twarze.
I te wspomnieniowe błyski uruchamiają błyski wtórne: takie małe trzęsienia… mózgu? Jedno wspomnienie rozlewa się w małe, koncentryczne tsunami wspomnień towarzyszących. Ale wszystko to słabnie, jaskrawość pierwszej wizji w kolejnych, wywołanych przez nią wspomnienia, nie zostanie już osiągnięta.
I wtedy nadchodzi refleksja: „miałem fajne życie”.

Na ogół są to wspomnienia przyjemne, towarzyszy im zastrzyk miłej dopaminki, ale zdarzają się też wspomnienia własnych błędów, jakichś podłych czynów, których wolałbym nie pamiętać. I wtedy często wydaję dźwięki, zgrzytanie zębów, warkot wściekłości, coś takiego. Pojawiają się też bardzo bolesne wspomnienia przykrości, które mi wyrządzono, niesprawiedliwości, a nawet podłości, której stałem się ofiarą. No na ogół wieczorem albo w nocy; kiedy się budzę dopadają mnie i nie pozwalają zasnąć.
Kiedy powstawała książka „Najpiękniejsze słowa”, wyciąganie wspomnień było fatygą, nie było przyjemnością. Każde kolejne wspomnienie, kiedy napisane, wyglądało znacznie szarzej niż wtedy, kiedy wspominane wydarzenie się działo.
Ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że D.O. żyje wspomnieniami. Niezwykle rzadko sam je przywołuje; jeśli już to w celach zawodowych.

Dygresja: czy jeśli się pisze za darmo to jest do dalej „uprawianie zawodu”? Bo jeśli nie, to bardziej pasowałyby „w celach hobbystycznych”. Albo: „psychoterapeutycznych”. Koniec dygresji.

Nie, D.O. woli żyć przyszłością. Zasypia, układając sobie plan na dzień następny. Kiedy stoi przed nim jakieś zobowiązanie, to obmyśla, jak je wykonać.
Kiedyś plany D.O. były poważne. Nawet, kiedy wyglądały na oczywiste i rutynowe: zarobić jakieś pieniądze, by Dzieci miały co jeść, znaleźć lekarstwa, kiedy były chore… Napisać jakiś ważny artykuł do jakiegoś ważnego medium… Przygotować plan długiej, dalekiej podróży do dalekiego kraju lub kontynentu. Przygotować się do poprowadzenia jakiejś ważnej konferencji, jakiegoś ważnego wywiadu.
Dziś: „co ja jutro ugotuję, co muszę w tym celu kupić”? Co też napiszę w jutrzejszym D.O.?
Cum spiro spero.
Póki jest jeszcze jakaś przyszłość, jest OK.
Nie, zdecydowanie, D.O. nie jest typem człowieka, który żyje wspomnieniami.

A ty, Czytelniku?
Co ci sprawia większą przyjemność: wspominanie miłych chwil, czy robienie planów na przyszłość, choćby były banalne i nic nieznaczące?


5.
4 lata temu
2.
D.O. nie kończy się zdumiewać, jak krótką mają pamięć nawet ludzie w jego wieku! Przechodzą obojętnie koło szklanych wieżowców w centrach burych i zasyfionych niegdyś miast, wsiadają do pięknych, elektrycznych autobusów i jeszcze piękniejszych tramwajów, przejeżdżają po gładkim asfalcie przez czyste, pięknie wsie, w których nie ma już domów starszych niż 25 lat i …nie odczuwają, tak, jak D.O., rozpierającego poczucia dumy??? Dziwne… Przecież powinni pamiętać, jak Polska wyglądała za pierwszej komuny! A nawet młodsi: z pewnością widzieli zdjęcia i filmy z tamtych czasów i mogliby sobie porównać teraźniejszość z całkiem nieodległą przeszłością. W co inteligentniejszych łepetynach mogłoby powstać nawet pytanie: „jak to się stało, jakie są przyczyny tego fenomenalnego przeobrażenia”?

I duma Polaków powinna być wielka, jak kiedy…
Nie, właściwie nie ma niczego w historii narodu, zwanego dzisiaj „Polakami”, z czym to osiągnięcie dałoby się porównać.
Kochany Stefan Bratkowski pewnie wytknąłby D.O. czasy Kazimierza Wielkiego, kiedy to – mówił – chłopi byli tak bogaci, że król dekretem zakazał im noszenia na co dzień złotych łańcuchów. Roman Giertych przypomniałby D.O. bitwę pod Kircholmem, choć D.O. by mu odpowiedział, że po cholerę się tam rycerstwo polskie pchało, skoro to był spór o spuściznę tronu szwedzkiego między Karolem Sudermańskim a Zygmuntem III Wazą? By nie wspomnieć o fakcie, że długofalowym efektem tamtego zwycięstwa było zajęcie Inflantów przez Szwecję, skąd przez dziesięciolecia mogli nękać Rzeczpospolitą.
A wszyscy pozostali wypomnieliby D.O. bitwę pod tzw. Grunwaldem (Tannenbergiem po niemiecku; Musis Žalgirio po litewsku). Ale D.O. wzruszy tylko ramionami, pytając: kiedy wreszcie przyznamy, że rycerzy „polskich” było po stronie krzyżackiej więcej niż po „polskiej”, choć to była tylko częściowo strona polska, bo była głównie litewska (dowództwo) i żmudzińska (decydujące o zwycięstwie oddziały). A dla Litwinów, zwycięzców tej bitwy, bitwa stała się początkiem narodowej klęski, bo popełniwszy błąd z nawiązaniem unii personalnej z Polską w XVI i XVI wieku, została przez nią pociągnięta w otchłań niebytu w wieku XVIII.

Ale to tylko taka dygresja. Można wierzyć w te wszystkie nacjonalistyczne legendy, a to w duchu antyrosyjskim, a to w antyniemieckim, ale co inteligentniejsze łepetyny powinny sobie zadać pytanie: i co z tego? Co z tego, że to mężni, przepojeni patriotyzmem Polacy tymi gołymi ręcami pokonali już to Szweda, już to Niemca, już to Tatarzyna? Jakie korzyści z tych zwycięstw odniosła Polska i Polacy?
Psssss… i morowe powietrze nacjonalizmu uszłoby w zderzeniu z historyczną PRAWDĄ.

Tymczasem z tego, co osiągnęli na przełomie XX i XXI wieku, Polacy mogą być naprawdę dumni, dumni ponad podziałami!
I na dodatek, to osiągnięcie jest tym wspanialsze, że dokonane mimo metastazy tego samego raka, który doprowadzał w przeszłości do śmierci Polski jako państwa i Polaków, jako narodu.

3.
I tak sobie pod szarym, pochlipującym niebem jechał D.O. przez to, co kiedyś było mazowiecką wsią, wściekłość i żądza zemsty ustępowała ogólnej melancholii… Aż… Patrzy: dom. Nowy, jeszcze nie całkiem wykończony. Betonowa wylewka pod taras jeszcze goła. Ale środek już przytulny. Przez wielkie okno (wspaniały wynalazek budowlany ostatnich dekad) widać było gruby fotel, a w fotelu panią. Ale to nie dom, nie okno, nie fotel, ani nie pani, sprawiły, że D.O. się zatrzymał i patrzył jak zaczarowany. To było coś, co skakało przed oknem.
Z rozcapierzonymi łapami, bęc, bęc, bęc, w szybkich, regularnych odstępach, skakał szary kocur. Skakał rozpłaszczony na szybie, czyli czymś, czego kocury nie lubią, bo nie można w to wbić pazurów. Kocur miał już dosyć wolności, spacerów, polowań, emocji, dosyć chłodu i mżawki, chciał do domu. A w fotelu siedziała pani i nic o tych kocich emocjach nie wiedziała. Więc on bęc, bęc, bęc: wysoko w górę, w regularnych odstępach, dziesięć, piętnaście, trzydzieści razy. W milczeniu, bez miauków.
Za czterdziestym bęc, bęc, pani odwróciła głowę w kierunku szyby, bęc, bęc zauważyła, wstała z fotela i ruszyła w głąb domu. Bęc, bęc ustało i pobiegło truchtem dookoła, w kierunku drzwi wejściowych.

Bęc, bęc jako kod komunikacyjny to dla D.O. nowość! Zawsze uważał, że schemat Jacobsona jest niekompletny bez opisu kodów komunikacyjnych. Sam podjął kiedyś próbę uzupełnienia schamatu o opis kodów komunikacyjnych: linearnego, wizualnego, akustycznego i wizualno-akustycznego i był z siebie dumny, ale to było prawie pół wieku temu i po dumie nie ma śladu.
No, ale „Bęc, bęc” nie przewidział i nie uwzględnił, więc mu głupio.

4.
Jeżdżąc pod szarym, chlipiącym niebem D.O. żałował, że nie jest socjologiem i nie umie w sposób zadowalającym wytłumaczyć zjawiska bierności rodaków w obliczu wszechogarniającego zła, które – to powinien rozumieć nawet idiota! – wcześniej czy później i ich pochłonie i zmiażdży. Bo nauczony lekturami podręczników historii i własnym doświadczeniem D.O. wie, że naturalną, niemożliwą do pohamowania tendencją zła, jest eskalacja. Że zło, raz wprawione w ruch, będzie coraz gorsze, coraz źlejsze. Zło musi się rozkręcać, samonapędzać, świadome, że jeśli, osiągnąwszy pewien poziom zła, zatrzyma się w swym źle, to sczeźnie, zginie, zostanie pokonane przez dobro. I to dobro wcale nie musi być najdobrzejsze, wystarczy, żeby było tylko nieco lepsze od zła. Jak PO od pisu.
Zło, w zderzeniu z dobrem nie ma szans. I dlatego zło musi być coraz gorsze.
To takie oczywiste, to tak gwałtownie wyskakuje na człowieka z każdej książki o historii, najeżonej wojnami, okrucieństwem, złem wielorakim, teraz i zawsze i na wieki wieków.
Dlaczego zatem rodacy dają złu przyzwolenie, choć zło staje się coraz gorsze z prędkością śmiertelnej zarazy?
D.O. żałował, że nie jest socjologiem i nie jest w stanie dać sobie samemu zadowalającej odpowiedzi na to pytanie.


6.
Pogrzeb Magdy Umer, w formie prywatnej, dla najbliższej rodziny i grona przyjaciół. We wspomnieniach najczęściej powtarzało się słowo „świetlista”.
Tak: właśnie taka.

I tyle z niej zostało…


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga