DRUGI OBIEG
Sobota, 27 grudnia 2025
1.
Same dobre wieści!
Gracz loterii Arkansas Powerball wygrywa w Wigilię główną wygraną w wysokości
1,817 mld dolarów
Była to druga co do wielkości wygrana na loterii w historii USA, z możliwością
jednorazowej wypłaty gotówki w wysokości 834,9 mln dolarów
https://www.theguardian.com/us-news/2025/dec/25/arkansas-powerball-christmas-eve
Czego i tobie D.O. życzy, Czytelniku,
2.
Jimmy Kimmel wygłosił w czwartek na antenie brytyjskiego Channel 4 tradycyjne,
coroczne "alternatywne orędzie świąteczne". Zaproszenie do programu
wykorzystał po raz kolejny do ostrej krytyki Donalda Trumpa.
Kimmel rozpoczął swoje wystąpienie od stwierdzenia, że niewiele wie o tym, co
dzieje się w Wielkiej Brytanii, ale "wiem, co się dzieje u nas (w USA -
red.) i mogę powiedzieć, że z perspektywy faszyzmu ten rok był naprawdę
wspaniały. Tyrania tutaj kwitnie ".
Możecie przeczytać w kolorowych gazetach, że prezydent mojego kraju chciałby
mnie uciszyć, bo nie wielbię go tak, jak on lubi być wielbiony. Rząd
amerykański groził mi i firmie, dla której pracuję i nagle zniknęliśmy z
anteny. Ale wiecie, co się stało? Stał się cud Bożego Narodzenia - mówił Kimmel,
precyzując, że "cud" w rzeczywistości wydarzył się we wrześniu.
Wiecie, to zabawne. My, Amerykanie, jesteśmy bardzo dumni z tego, że nie mamy
króla (...) Na początku tego roku dziesiątki milionów z nas maszerowało na
protestach pod hasłem "No Kings" (Żadnych królów - red.). Było kilka
takich protestów. Ale tak na marginesie, nie mamy nic przeciwko waszemu królowi
- zażartował.
My po prostu, no cóż, niektórzy z nas mają problem z facetem, który uważa się
za naszego króla. Tutaj, w Stanach Zjednoczonych, właśnie teraz, dosłownie i w
przenośni, burzymy struktury naszej demokracji, od wolnej prasy, przez naukę,
medycynę, niezależność sądownictwa, aż po sam Biały Dom - wymieniał prezenter.
- Jesteśmy w totalnej rozsypce. I wiemy, że to dotyka również was. Chciałem
tylko powiedzieć: przepraszam - kontynuował. - I chcemy, żebyście wiedzieli, a
przynajmniej ja chcę, żebyście wiedzieli, że nie wszyscy jesteśmy tacy jak
Trump.
(tvn24)
3.
Siedzi D.O. przed oknem, patrzy w zamarzłą, wymarłą szarówkę i myśli: gdzie
D.O. przynależy?
Z pewnością przynależy do Polski, do Warszawy, ale czuje się u siebie także w
dawnych Prusach Wschodnich, na Suwalszczyźnie, w Gdańsku, Wrocławiu, Łodzi,
Poznaniu, w Szczecinie i we wszystkich innych miejscach dzisiejszego obszaru
Polski.
Z wielkim żalem stwierdza jednak, że bardzo powierzchownie zna obecne
województwo lubuskie, bo tylko kilka razy przez nie przejeżdżał, nigdzie się
nie zatrzymując. Od lat obiecuje sobie, że wreszcie wybierze się eksploracyjnie
w tamte okolice: robił już wiele przymiarek, znalazł fascynujące miejsca
noclegowe, wyszukał kuszące adresy kulinarne, obiecujące wspaniałości nieznane
w innych regionach. Wszystko to jednak pozostało na papierze — a raczej w
pamięci komputera — bo uwielbiający podróże D.O. jest chwilowo przykuty do
szpitali, gdzie uprawia fizjoterapię, bez większych, zresztą, nadziei.
Ale czy przynależy także tam — do Włoch? Do Rzymu, do Toskanii, do Apulii, do
Sycylii, do wszystkich włoskich regionów, z których każdy oferuje tak niezwykłą
odmienność, takie piękno i takie skarby kultury, że trudno mówić o Włoszech
jako o jednym, zwartym tworze.
Już ponad rok D.O. nie był w Rzymie i wyznaje, że strasznie za nim się stęsknił.
Ale wie, że po kilkunastu godzinach, najwyżej po kilku dniach, będzie miał
Rzymu dosyć, bo to miejsce okropne, piękne i wstrętne, kochane i znienawidzone
zarazem — a ta nienawiść bierze zwykle górę i ciągnie D.O. w inne zakątki
Włoch. Bo tam są jeszcze skarby, których nie odkrył, krajobrazy, które nie
zdążyły mu jeszcze odebrać tchu, ludzie, z którymi jeszcze nie rozmawiał.
Ach, ta tęsknota…
Ale czy D.O. przynależy także do reszty Europy — ukochanej Europy, zjeżdżonej
wzdłuż i wszerz? Tylko w Islandii i Mołdawii jeszcze nie był. Islandia z
jakichś powodów go nie ciągnie, ale Mołdawia — bardzo. To przecież historyczna
kraina najeżona cudami architektury i cudami sztuki kulinarnej, nieznanej w
innych częściach świata.
Gdy przymyka oczy, chętnie znajduje się w Lizbonie albo w Cascais i patrzy, a
to na rozlewisko Tagu, a to na Ocean Atlantycki.
Widzi Hiszpanię całą — od San Sebastián i baskijskiej Vitorii po Barcelonę i
Gironę, od Andaluzji po granice Andorry, od Kastylii i Leónu po wspaniałą
Aragonię.
A ileż to spacerów zrobił D.O. po Madrycie, ile razy tam pracował, robił
wywiady, pisał reportaże, kręcił krótkie filmiki!
D.O. należy do tych nielicznych Europejczyków, którzy uwielbiają spędzać
wakacje w Niemczech. Mało kto mu wierzy, kiedy opowiada, jak to z pięknych
Włoch jeździł na urlop właśnie tam — do Niemiec, tak różnorodnych i tak
fascynujących, choć ich wielkie miasta wciąż noszą ślady wojennych zniszczeń,
nigdy niezrekonstruowanych z takim pietyzmem jak miasta polskie.
A słodka Francja — wystarczy przejechać kilkadziesiąt kilometrów, by znaleźć
się w zupełnie innym krajobrazie, wśród zupełnie innej architektury, pod
zupełnie innym niebem. Czy to nad Atlantykiem, czy nad Morzem Śródziemnym, w
Alzacji i Lotaryngii czy na fascynujących terenach wzdłuż granicy z Belgią —
wszędzie tam D.O. czuje się dobrze i wszędzie ma pozytywne wspomnienia.
I właściwie wszystkie pozostałe kraje europejskie, które odwiedził, ciągną go
siłą supermagnesu: chciałby jeszcze kiedyś tam wrócić, jeszcze raz się nimi
zachwycić, jeszcze raz poczuć się tam u siebie, że tam przynależy.
Ale na Europie świat się nie kończy. D.O. często wspomina Stambuł, Jerozolimę,
Kair, Amman i inne stolice Bliskiego Wschodu.
Nigdy nie zapomni swojej podróży po południowej Azji — po Indiach, Wietnamie,
Chinach. Zawsze fascynować go będzie niezwykły, choć kiczowaty Singapur.
Zapewne nie spełni już marzenia, by pojechać kiedyś do Australii i porządnie ją
zwiedzić, by dotrzeć do Nowej Zelandii i zakochać się w niej tak jak wszyscy Przyjaciele,
którzy już tam byli, by odwiedzić Japonię i wiele, wiele innych miejsc świata.
D.O. był kilka razy w Afryce i — jak wszyscy podróżnicy — zachorował na
chorobę, którą nazywa się po francusku mal d’Afrique: to miejsce nieskończenie
piękne, z nieskończenie dobrymi, ciekawymi i często bardzo dobrze
wykształconymi ludźmi, a jednocześnie miejsce, w którym często króluje
beznadzieja, gdzie prawie każdy urodzony człowiek nigdy nie zrealizuje swoich
ambicji, nigdy nie wykorzysta swojego talentu dla dobra wspólnoty, dla dobra
miejsca, w którym przyszedł na świat.
Taki to zew świata dopada D.O. w drugi dzień Szczodrych Godów roku 2025, kiedy
jest już stary, schorowany, zapewne niezdolny do dalekich podróży, ale wciąż
tęskniący — tęskniący gorąco.
A to wszystko za sprawą Wnuka, który zadaje mu putania o historię i miejsca, w
których się rozgrywała,
2.
Jak tam? Żyjecie?
Jak wam się udało przeżyć drugi dzień Świąt, kiedy ulice i chodniki wielu miast
i województw pokryła warstwa zdradzieckiego lodu?
D.O. jechał na rodzinne spotkanie na drugi koniec miasta i o ile jazda
samochodem, choć powolna, była bezpieczna, bo główne drogi Warszawy były już
posypane solą, o tyle przejścia 200 m od samochodu do klatki schodowej o mało
D.O. nie przypłacił życiem. Droga była pokryta teoretycznie porowatą kostką,
ale w praktyce była jedną wielką ślizgawką.
D.O. miał buty do biegania, absolutnie stabilne na stabilnych podłożach, ale na
lodzie okazały się gorsze niż najgorsze łyżwy: każda noga w inną stronę. D.O.
dreptał noga za nogą, a i tak nie uchroniło go to od kilku prawie że wywrotek.
Uratowała go ciężka torba z prezentami, która posłużyła za laskę oraz Żona,
która w nieco lepszych butach szła obok i złapała go na czas pod rękę.
Z powrotem było to samo, choć temperatura wzrosła już do plus jednego stopnia.
Na malutkich drogach osiedlowych również asfalt pokryty był warstwą czystego
lodu i trzeba było bardzo uważać przy ruszaniu, a zwłaszcza przy hamowaniu.
A tobie, Czytelniku? Poszczęściło ci się w podobnych warunkach, czy wyrżnąłeś
pupą w twardy, zimny, oblodzony chodnik?
3.
Donald Trump spotka się w niedzielę w Mar-a-Lago z prezydentem Ukrainy
Wołodymyrem Zełenskim - donosi w X dziennikarz Axios Barak Ravid, zazwyczaj
dobrze poinformowany, powołując się na wysokiego rangą urzędnika ukraińskiego i
podkreślając, że spotkanie to świadczy o „znacznym postępie w negocjacjach na
temat planu pokojowego Trumpa”.
Jak donosi „Kyiv Post”, powołujący się na trzy źródła dyplomatyczne,
najtrudniejsze punkty negocjacji pokojowych pozostają nierozstrzygnięte:
gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, kontrola nad jej terytoriami oraz
zobowiązania prawne Rosji.
Zełenski poinformował niedawno o długiej rozmowie telefonicznej z wysłannikami
prezydenta USA, Stevem Witkoffem i Jaredem Kushnerem, opisując dyskusję jako
dogłębną analizę „formatów, spotkań i harmonogramów” niezbędnych do
powstrzymania działań wojennych. „Mamy kilka nowych pomysłów” – powiedział
kijowski przywódca, deklarując gotowość do przedstawienia ich osobiście
Trumpowi.
4.
fejzbóg przypomina D.O. o tym, jak piękne może być zimowe niebo nad rzymskimi parkami…
5.
Miał rację magazyn Press, nadając artykułowi o D.O. tytuł "Ostatni
romantyk".
Jego życie zawodowe pełne było ekscytujących podróży, mniej lub bardziej
egzotycznych i fascynujących spotkań z ludźmi ciekawymi, mądrymi, potężnymi. Rozmawiał
D.O. z tuzinami ministrów, premierów, prezydentów, przewodniczących wielkich
organizacji międzynarodowych, prowadził z nimi spotkania w kraju i za
granicą...
A to kolejny przywilej ostatniego romantyka: móc pogadać od serca z tym wielkim
Polakiem, jakim jest Jurek Owsiak.
6.
A to jest właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej. To się nazywa właściwy
człowiek na właściwym miejscu.
Swoją drogą cóż to za przywilej móc używać dwóch rąk!
7.
D.O. rozmawiał na przykład z opona tymi panami. To do niego Jelcyn odkrzyknął
na pytanie o Gorbaczowa, Cytuję: „id’iot w adstawku”. D.O. pamięta ten moment
najwyższego upokorzenia prezydenta ZSRR w Radzie Najwyższej. Jelcyn, stawiając
opór puczowi Janajewa, uwolnił Gorbaczowa, czyniąc zeń swoją marionetkę. W
czasie przemówienia wszedł na scenę, na której Gorbaczow przemawiał i zrobił
to, co na zdjęciu, mówiąc: „nie to miałeś czytać”.
I Gorby posłusznie zrobił, co mu kazano. D.O. robił z Gorbym wywiad i dwa razy;
w innych okazjach, zadawał mu pytania z sali. Opisał to wszystko w książce
„Najpiękniejsze słowa”. Ale tam chyba nie ma, że Gorbaczow był bardzo władczym
krętaczem. To musiało być dla niego maksymalne upokorzenie. Smok zwiał bez
walki.
8.
Krawczuk, Szuszkiewicz i Jelcyn podpisują dokument, sankcjonujący koniec ZSRR 26
grudnia, choć decyzję podjęto już wcześniej, 8 grudnia 1991 r. w Białowieżskoj
w Białorusi.
9.
6 lat temu
Dzwonek.
- Halo? Tak, już daję!
Telefon trafia w ręce malucha.
- Halo?
Buzia zastyga w zdumieniu i onieśmieleniu.
- Tak, tak… Naprawdę. Byłem grzeczny! Tak, tak… Obiecuję!
W słuchawce słychać tubalne „ho, ho, ho” i dźwięk dzwoneczków, jakie zazwyczaj
przyczepia się koniom. Albo reniferom.
Potem przez kilka godzin:
- Kiedy przyjdzie? – Długo jeszcze? - No, kiedy wreszcie?
Jest już ciemno, kiedy w mieszkaniu pojawia się stary gruby pan w czerwonym
kubraczku i długą siwą brodą, spod kaptura wystają mu obfite, białe loki,
zasłaniające pół twarzy. Małe rączki z niecierpliwością rozdzierają papier na
pakunkach. Nim jeszcze dobrze zobaczyły, co jest w pierwszym, małe oczki biegną
do drugiego pakunku: - Pomóż mi rozpakować tato!
Wypieki, podniecenie, amok.
Za rok będzie tak znowu, aż mały mądrala przyjdzie jakoś latem i powie: „wcale
go nie ma, to wy mi dawaliście te prezenty”!
Drogi Święty Mikołaju!
Na następne boże Narodzenie chciałbym dostać…
Co chciałbym jeszcze dostać? Znielubiłem przedmioty, gzory, buble i fru-fru:
„gzór wrogiem człowieka” powtarzam z przekonaniem.
A jednak chciałbym jeszcze zasadzić drzewo i zbudować dom.
Drzewo zasadziłbym przed domem, ale dom…
Kiedy pierwszy raz zwiedzałem Pompeje i Herkulanum doznałem olśnienia.
Prowincjonalny, rzymski domus wydał mi się niedoścignionym ideałem miejsca do
zamieszkania, wszystko, co potem wybudowano – sądziłem – nawet się do tego
ideału nie umywa.
Wiecie, jak to wygląda: mur zewnętrzny bez okien lub malutkimi okienkami, w
zależności od tego, czy jest to domus, czy insula. Wszystkie pomieszczenia są
skierowane do środka, w kierunku centralnego atrium pod gołym niebem, z
okalającym go z czterech stron krużgankiem. Pośrodku atrium znajduje się
impluvium, czyli basen, do którego spływa deszczówka (ze sprytnym systemem
syfonów, uniemożliwiających przelanie), tablinum, czyli, jak byśmy dzisiaj
powiedzieli – salon, umieszczony w głębi atrium, licząc od wejścia, zwanego
fauces. Do tablinum przylega triclinum, czyli jadalnia, a pozostałe
pomieszczenia okalające atrium to alae – skrzydła, czyli pokoje boczne i
cubicula – sypialnie, sypialne, albo też pokoje do innych celów przeznaczone.
Taki dom spełnia wszystkie kryteria owego ideału, który w dzieciństwie
wyznaczały poduszki i rozciągnięte nad nimi prześcieradło – kokon, wspomnienie
łona matki, w którym czujemy się bezpieczni, otuleni i przytuleni, odgrodzeni
od świata pełnego zmartwień, pułapek i zagrożeń, pełnego innych ludzi, po
których nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.
Acha, nie zapominajmy o obowiązkowym hortus – ogródku - spłachetku ziemi
włączonym w obrąb murów zewnętrznych.
Z czasem jednak moja wizja domu idealnego zaczęła ewoluować. A to wraz z
rosnącą świadomością, że dom, to więzienie, coś, co kęs po kęsie, wyrywa
wolnej, niczym nie skrępowanej przestrzeni jej fragmenty, nieodwracalnie
zniewala kawałek planety i kawałek przynależnej doń atmosfery, coś, co, na
dodatek, oddziela uwięzionego wewnątrz człowieka od jego naturalnego żywiołu,
od gołego nieba, od drzew, od trawy, roślin, ptaków i owadów. Tak, wiem, że dom
dla człowieka z kapryśnych regionów planety to konieczność, bo czasami zło też
bywa konieczne.
A jednak myśl o domu to marzenie, które powoli przeradza się we mnie w małą
obsesję. Tym uciążliwszą, że – pozbawiony jakichkolwiek zdolności rysunkowych –
nie jestem w stanie tego wymarzonego domu narysować, ba, nie jestem go sobie w
stanie plastycznie wyobrazić! Wiem tylko, że musi jak najmniej odgradzać mnie
od reszty świata, mieć szkło, gdzie tylko się da, mieć jedno wielkie,
pomieszczenie „życiowe” (living), zdecydowanie oddzieloną strefę nocną z małymi
sypialniami, służącymi do spania, a nie do przechowywania ubrań: te znajdą się
w całkowicie oddzielnej części mojego domu, zaprojektowanej by pomieścić
przedmioty, nie ludzi.
Living ma być pomieszczeniem służącym ludziom, wielkiej ilości roślin i
zwierzętom - członkom rodziny. Musi pozwalać żyć latem bez żadnej bariery
między wnętrzem a zewnętrzem. Musi być maksymalnie pasywny, jak najmniej
zakłócać i zanieczyszczać krajobraz, powinien sam produkować ciepło i energię
elektryczną, powinien mieć własne źródło wody i nie szkodzący środowisku system
ścieków.
Musi być tani, niesamowicie tani, zrobiony z surowych materiałów, skutecznych,
ale bez żadnego zadęcia, najlepiej pochodzących z recyklingu i do recyklingu
się nadających. Wnętrze musi być skrajnie minimalistyczne, sprzyjające
utrzymaniu sterylnej czystości. Meble – jak wyżej – absolutne minimum, dające
maksimum komfortu. Jasne, że mogą być recyklowane, podobnie, jak podłogi. Musi
być jasne, ale musi też akceptować przyjaźnie każdą porę dnia. Inspiracją dla
tworzących w nim istot myślących ma być dostępna dla zmysłów natura, a nie to,
co mieszkańców od niej oddziela. Tafle wody wewnątrz i na zewnątrz będą mile
widziane.
Mój dom musi też być bezpieczny, dający rozsądne gwarancje utrzymywania z dala
istot o złych intencjach. O wy, którym niebiosa dały talent przenoszenia myśli
na papier, umielibyście coś takiego zaprojektować?
Wielu moich znajomych pobudowało domy. Naprzykrzam im się pytaniami, a oni
wszyscy, co do jednego, w którymś momencie mówią „och, gdybym dzisiaj miał znów
zacząć budowę, wiedziałbym znacznie lepiej, co robić, na pewno nie popełniłbym
tak wielu błędów, jakie mi się przydarzyły przy budowie tego”. No właśnie: ja,
ignorant, tabula rasa, gdybym się za to zabrał, popełniłbym ich znacznie więcej
niż oni, choćbym nie wiem, jak się przykładał z przygotowaniami. Czyli
musiałbym powierzyć budowę mojego wymarzonego domu specjaliście, a to
perspektywa podwójnie przerażająca. Raz, że gdy oglądam szkice architektów
widzę, jak odległe są ich wizje domów od mojej, a dwa, że nikt inny nie włoży w
budowę tyle niezbędnej miłości i zaangażowania, co ja sam.
Są oczywiście jeszcze inne, drobniejsze przeszkody, takie, jak zupełny brak
środków na budowę. Bo ze mną, jest trochę, jak w tym dowcipie: „postanowiłem
rzucić pracę i za zaoszczędzone pieniądze udać się na zwiedzanie świata. Koło
16 powinienem być już z powrotem w domu”.
No i jest jeszcze jeden, może zasadniczy problem: po jakie licho mi taki dom na
ostatnie lata życia? Czy ma to być właśnie taki azyl, który pozwoli mi się od
świata ludzkich namiętności oddzielić, oderwać od łajdactwa polityków, kapłanów
i złoczyńców, skoncentrować na naturze i kontemplacji najwspanialszych wzlotów
ducha tych, którzy podobne rozterki mają już za sobą? Czy ma to być miejsce, w
którym artystom i myślicielom będę mógł bez przeszkód oddawać hołd, nie dbając
o obrzędy, w jakich gustują tłumy, nie dbając o sukces, poklask, czy chociażby
ludzką pamięć?
Czy może budowa takiego domu byłaby ostatnią, nieco desperacką próbą
odtworzenia tych letnich poranków z dzieciństwa, kiedy, zaraz po obudzeniu,
półgoły i boso, wybiegałem na dwór, na trawę, między wielkie liście łopuchów i
rabarbaru, by wystawić twarz na promienie słońca, posłuchać, co dziś rano mają
do powiedzenia ptaki, popatrzeć, czy któreś z jabłek zarumieniło się na tyle,
by je zerwać i zatopić zęby w ich przyjacielskim miąższu.
Och, ileż drzew zasadziłbym przed takim domem!
10.
„Burza śnieżna w Jakucji, rekordowa temperatura: -56 stopni C. Wszystko
zamarzło.
No i czy D. O. Może się w tym kontekście powstrzymać od opowiedzenia
najstarszego dowcipu świata?
Nie, Nie może się powstrzymać.
Sierioża z Moskwy dzwoni do Iwana z Nowosybirska:
- Iwan, podobno u was jest -55 stopni?
- Nie, w Sierioża! Nie minus 55, ale minus 26.
- Popatrz, a w telewizji mówili, że u was jest -55.
- A, no chyba że na dworze!
Dzień dobry
OdpowiedzUsuńDzień dobry... Dziękuję.
OdpowiedzUsuń