DRUGI OBIEG
Sobota, 2 listopada 2024
1.
No więc Pana Bezdomnego już na zdjęciach nie będzie. Umarł
jakoś wiosną.
2.
Jego miejsce zajęła wariatka. Niemłoda kobieta siedzi, nie,
jak Pan Bezdomny, na uboczu, ale przy samym wejściu. Zaczepia wulgarnie każdego
wchodzącego, gada głośno do siebie, krzyczy i pali papierosa za papierosem.
Dała się we znaki połowie dzielnicy.
3.
O śmierci Pana Bezdomnego dowiedzieliśmy się od mieszkających
opodal Sergio i Marii, naszych Dobroczyńców z czarów najuboższej emigracji,
czyli z lat 80. Poprzedniego lata, wracając z Rzymu, zatrzymaliśmy się u nich w
ich poddaszu w majestatycznych Dolomitach. A teraz, bez żadnego umawiania się –
w końcu będziemy tu zaledwie kilka dni – spotkaliśmy ich na ulicy już dwa razy.
Są już staruszkami, znacznie bardziej niż my, ale nie ustają w pomaganiu
bliźnim, choć, jako żywo, do zamożnych nie należą. Cały czas opiekują się
ukraińskim chłopcem, którego mama, w nawale pracy, nie ma zbyt wiele czasu by
się nim zajmować. Zresztą zajmowanie się dziećmi to nie jest jakaś szczególnie
kultywowana tradycja wschodnioeuropejskiego chłopa.
4.
Łóżko, w apartamenciku, który wynajmujemy, nie jest wygodne,
ale D.O. spał jak suseł: obudził się o 8.20 (jeszcze kilka dni temu byłaby to
9.20!), rzecz, która mu się w Warszawie wydarzyła ostatni raz po szpitalnej
narkozie. Więc kiedy otwierał okienne żaluzje było ono: to, co sprawia, że
mimo, że jest to miasto zasługujące na pogardę, a nawet nienawiść, jest tak
pociągające i pożądane. Niebo było błękitne, a słońce olśniewająco żółte.
Czy już D.O. kiedyś donosił, że tutaj, 2000 kilometrów na
południe od Warszawy, powietrze ma zupełnie inny kolor? Nie ma praktycznie
porannych różów, dominanta niebieska, jeśli jest, to od morza, słońce jest
mocniejsze, wyżej nad nieboskłonem, i żółte, żółte, żółte.
Oznaki jesieni?
D.O. nie zauważył. Żadnych kolorowych liści, wszędzie zieleń, wszędzie, wyciągane bezlitośnie przez słońce jaskrawe kolory. Kwiatów wciąż dużo, bugenwille się mienią, a na drzewku cytrynowym na dziedzińcu domu Syna D.O. są jednocześnie białe, niezwykle aromatyczne kwiaty i duże już, choć jeszcze zielone owoce.
5.
Wyprawiliśmy się całą rzymską rodziną nad morze, na obiad. Z
map gógla wynikało, że we Fiumicino i w Ostii nadmorskie ulice są całe na
czerwono: korki. Zadzwoniliśmy do znajomej nadmorskiej knajpki, która ma
parking dla klientów. Parking był, ale nie było już wolnych stolików.
Pojechaliśmy więc ciutkę dalej na północ, do Passoscuro gdzie nie było ani
hordy Rzymian ani wypełnionych po brzegi knajpeczek.
Musieliśmy schronić się pod daszkiem z bambusowej maty, bo
słońce grzało mocno, że nie dalibyśmy rady wysiedzieć.
No i co?
Wzięliśmy na przystawkę fritto misto di calamari e moscardini, risotto alla
pescatora oraz Polpo con verdure grigliate. Po polsku to będzie smażone
w głębokim oleju pierścienie kałamarnicy i maleńkie ośmiorniczki, risotto po
rybacku oraz ośmiornice z warzywami z grilla, tj. naszymi ulubionymi plastrami
bakłażana (tutejszy bakłażan nie ma plastikowej, grubej skórki, wcina się w
całości), paskami cukinii (mniam!) i paskami różnokolorowej papryki.
Na przystawkę było gładkie morze pełne słonecznych
refleksów, żółciutka plaża, niemal pusta, ale ci, którzy byli niemal wszyscy
się w morzy wykąpali, słońce i obłędnie błękitne niebo.
To miało swoje złe strony też: było tak ciepło, że koszula,
którą D.O. liczył ponosić dwa dni, poszła po powrocie prosto do prania.
6.
To nie jest Polska, więc autor nie zauważył żadnych zmian w
stylu bycia Rzymian, związanych z dniem Wszystkich Świętych. To prawda, że nie
jechał obok żadnego większego cmentarza, gdzie z pewnością spotkałby więcej
ludzi niż zazwyczaj, ale to się nijak ma do listopadowego kultu zmarłych, jaki
obchodzimy w Polsce. W sklepach, supermarketach, nie ma
zniczowo-sztucznokwiatowej orgii, na drogach nie widać wzmożonego ruchu, w
centrum tłumek jak zwykle, do knajpek dopchać się nie można, sporo sklepów
otwartych i to nie tylko przed południem.
A Watykan o dwa kroki.
7.
Autor D.O. dziękuje za wszystkie komentarze; na fb, gdzie
może lajkować i komentować, oraz na blogu, gdzie uważnie czyta, ale nie może
lajkować ani komentować.
Odnotował duże wahania liczby czytelników: blog ma bardzo
dokładne statystyki, wykresy, tendencje.
Oczywiście proponuje autorowi zarobek, jeśli zgodzi się na
umieszczanie w tekście reklam, ale spokojnie, autor się nie zgodzi.
Typowe rzymskie śniadanie
Typowe rzymskie drzewko ogrodowe, ale pomarańczki jeszcze
nie dojrzałe, trzeba poczekać do grudnia.
Typowa podrzymska drożynka.
Typowa podrzymska knajpeczka
Onaż ci to
Typowy rzymski początek listopada
Typowe rzymskie zaułki
Typowy rymski „portone” – wejście do prestiżowego budynku;
zwróćcie uwagę na awangardową rzeźbę w przedsionku.
Typowe rzymskie uliczki, typowy kościółek (Santissima Trinità
degli Spagnoli.
To jest wanna przed suchą fontanną di Trevi i choć to
niewiarygodne, sporo ludzi wrzuca do niej monetki.
To jest Lola, a właściwie jej cień. Jest bardzo stara i
bardzo chora. Jest ciągle głodna i ciągle ma diareę. Weterynarze nie rokują jej
długiego żywota, a nawet ze sporym zdziwieniem patrzą na Syna, który upiera
się, że za wcześnie na eutanazję. No fakt, poza nieustannym jęczeniem o
jedzenie, nie widać po niej, żeby bardzo cierpiała. Diagnoza to albo chłoniak
albo chroniczne zapalenie przewodu pokarmowego. Waży 1,8 kilo, sama skóra i
kości. Przykry zapach w domu, zabrudzone kałem dywany, ciągłe po niej sprzątanie.
No, ale to od jakiś 16 lat członek rodziny, więc…
Kiedy Synowa i Syn brali ją z kocińca gdzieś koło Empoli w
Toskanii, personel bardzo im to odradzał: „jest nietowarzyska, bardzo
agresywna, przeznaczona do eutanazji w pierwszej kolejności”…
Przytulaskiem nigdy nie była, to prawda, ale rodzina to
rodzina. Nigdy nikogo nie drapnęła, nie ofukała.
Żyj więc sobie, kocino, żyj, póki ci się da, ciesz się
rodziną z dużych kotów złożoną (bo Garibaldiego nie ma już od pół roku).
A D.O. będzie dumny z Syna i Synowej.
Nie zapominajmy, drodzy Czytelnicy.
Pora uwierzyć.
Pora poznać prawdziwą, tak, PRAWDZIWĄ historię Polaków, czas zerwać z idealistyczną, chrześcijańską wizją człowieka, z brednią, że „ludzi dobrej woli jest więcej”… Choć D.O. sądzi, że to mogli być 'prawdziwi katolicy', zwalczający Halloween po apelach kleru polskiego.
Oj, stary D.O. bywa zgorzkniały, oj, zgorzkniały…
… „Ochroniarz odwrócił wzrok, policja nie przyjęła
zawiadomienia. - Boję się chodzić po ulicach - zwierza się Indonezyjka”.
Dzień dobry w słoneczną sobotę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za post, życzę serdecznie przyjemnego pobytu i odpoczynku
Dziękuję ❤️ Co do kotki,zaopiekowaliśmy się kiedyś sunią rasy owczarek podhalański.Według oddających miała być agresywna i nie potrafiąca żyć z innymi psami.Jest u nas siódmy rok.Czasem pokaże ząbki innemu psu,ale po to ,żeby ją zostawić w spokoju.Jest niezwykłą opiekunką stada kóz i przenigdy nie wykazała agresji do łudzi ❤️
OdpowiedzUsuńDzień dobry!! Rzym to Rzym i nie ma co pomstować,skoro z uporem JEDNAK się tam nieustannie wraca!!! Och,jak ja chciałabym móc tak sobie ponarzekać....przy sniadanku z widokiem na morze....
OdpowiedzUsuńGratuluję Panie Jacku typowego pięknego dnia listopadowego w ukochanym Rzymie. Chwilo trwaj...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wielu wrażeń, a szczególnie spotkania z bliskimi ludźmi.
OdpowiedzUsuńFajnie było z Państwem DO-stwem powłóczyć się po słonecznej Italii... Na gapę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z mokrego Krakowa ,👍
OdpowiedzUsuńAleż można komentować na blogu, drogi D.O., tylko nie z konta fejsbukowego.
OdpowiedzUsuńBuongiorno , pięknego pobytu w Italii , wczoraj wszedłem na stronę miejscowości z której pochodzą rodzice ,a tam jakiś obłęd skretyniałych tzw. prawdziwych patriotów , prawdziwych Polaków ten naród chyba oszalał .Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńszanuję ludzi, którzy do końca dbają o swoje zwierzęta. sama jestem psiarzem i nigdy nie miałam kota, żadna z moich psic by sobie na to nie pozwoliła ;)
OdpowiedzUsuńOpis obiadu niezwykle apetyczny!
OdpowiedzUsuńNostalgiczne Serduszko....
OdpowiedzUsuńZ braku możliwości polubień-serduszko❤️
OdpowiedzUsuń