DRUGI OBIEG

Piątek, 27 grudnia 2024

 

1.
Po traumie z pierwszego dnia świąt, D.O. z Córką Londynką wczesnym rankiem wybrał się na spacer po Trakcie Królewskim i Starym Mieście. Jaka była pogoda? Popatrzcie na zdjęcia! Wszystkiego 1,5 – 2 stopnie powyżej zera, ale w słoneczku nie trzeba było szaliczków i rękawiczek. Córka była zachwycona.
Przysiedliśmy w Telimenie na cappuccino i opowiedziałem jej, że jeśli jest, jaka jest to dlatego, że wszystko zaczęło się właśnie tu.
W 1971 roku młody D.O. udzielał się jako aktor w Teatrze Ateneum, jakaś sztuka Feliksa Falka. Po przedstawieniu, z paroma kolegami – aktorami poszliśmy na herbatkę do Telimeny, która była jedną z niewielu wówczas kawiarni w Warszawie. I tam poznał młodego Włocha, który też zasiadł nad kawą w Telimenie, a jego stary rzęch, fiat 1100 na włoskich numerach stał zaparkowany przed kawiarnią na Krakowskim Przedmieściu. No i ktoś mu wybił szybę i ukradł latarkę. Nic nadzwyczajnego, ale była to latarka włoska. Włoch nie znał słowa po polsku, D.O. nie znał słowa po włosku, ale był jedyny, który zechciał Włochowi pomóc łamaną angielszczyzną. Pojechał z nim na komisariat, zgłosił wandalizm i kradzież, a potem poradził znajomy warsztat, w którym mógł spróbować wstawić nową szybę.
Potem się widywaliśmy co jakiś czas, do niego przyjechali znajomi z Florencji, z nimi też szło mu gładko, więc jakoś na początku 1972 r. został zaproszony do Florencji. Pojechał, doznał szoku estetycznego i każdego innego, no i tak to poszło. D.O. wsiąkł.
Wspólnikiem był neorealizm, bo D.O. wyrósł, jak wszyscy wówczas, w duchu podziwu dla kultury francuskiej, ale Francja mu się nie śniła; kiedy zamykał oczy widział zaułki Neapolu, suszącą się bieliznę na drutach nad uliczkami…
Florencja nie Neapol, wąskich uliczek nie brakowało, ale nikomu nie przychodziło tam do głowy suszyć bielizny na drutach, rozciągniętych między domami. Ale budowle, historia, obrazy w Uffizi, to było coś, czego sobie w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał. Dla syna szarego, klockowego komunizmu, nic już potem nie było takie samo.
Acha, ten Włoch z Telimeny jest dziś najlepszym i najsłynniejszym polonistą włoskim, autorem przekładu Pana Tadeusza i dziesiątek innych książek, autorem wielkiego słownika polsko-włoskiego i włosko-polskiego, szefem pięciu katedr polonistyki na tyluż włoskich uniwersytetach. Może zresztą już nie, bo jest na emeryturze.
Londynka była pod wrażeniem.
Ale jeszcze większym Traktu Królewskiego. Oczywiście znała go z przeszłości, ale teraz jakby na nowo go odkrywała. Za-chwy-co-na! No i prawie 10 tysięcy kroków!
D.O. zresztą też, choć oczywiście na brud i liszaje co sobie ponarzekał, to ponarzekał. Londynka była znacznie bardziej tolerancyjna.
Szkoda, że dzisiaj wyjeżdża.
Kiedy Dzieci są przy orderach to jest stan dobry i naturalny, kiedy się rozjeżdżają, nagle D.O. i Żona stają się parą smutnych, samotnych, banalnych staruszków. A to nie jest coś, co D.O. lubi najbardziej.

2.
Myślicie, że D.O. uratował się od bożenarodzeniowych przebojów i słodkich kolęd?

No oczywiście, że nie!
Młodsze pokolenia Pałasińskich, nie zważając na lamenty starego D.O. kazały Alexie grać „canzoni di Natale”. Ale wiecie co? Po niecałym kwadransie i im puściły nerwy i kazały Alexie przełączyć się na Swiss Jazz. Dla D.O. za słodkie i za knajpiane, ale znacznie, ale to znacznie lepsze od canzoni natalizie!

3.
Po świętach, no i zaraz Nowy Rok. Oczywiście, jeśli wcześniej nie zderzy się Droga Mleczna z galaktyką Andromedy. Albo jeśli wcześniej Putin nie pomści plam na honorze.
D.O. już na początku lat 90. Ubiegłego stulecia pisał w swojej książce „Express Mediterranee”, że czuje się dzieckiem XX wieku, że XXI za bardzo go nie interesuje, a przede wszystkim, że się go boi. Jakimś cudem przeżył już parę dekad w tym XXI wieku i zdania nie zmienił.
A pierwszy praktyczny setback nowego roku będzie taki, że – jeśli Drugi Obieg będzie się jeszcze ukazywać – będzie taki, że przy pisaniu daty kolejnego wydania trzeba będzie palcem wskazującym lewej ręki sięgać dalej w prawo, co jest niewygodne.
A propos Drugiego Obiegu. Autor jest zachwycony ilością i przede wszystkim jakością Czytelników.
Ale nie może ignorować faktu, że w grudniu wydania Drugiego Obiegu przeczytało o połowę mniej osób niż w listopadzie.



Słońce. C za różnica!
Czy można się znudzić takim widokiem?



D.O. przykro patrzeć na te wszystkie liszaje na murach warszawskiej Starówki, ale wygląda na to, że nie wszyscy turyści zwracają na to uwagę. Podobnie, jak władze Warszawy i Polski, której Warszawa jest stolicą.



To lodowisko nie bardzo się podoba staremu zrzędzie D.O. Ale Rynek lubi i latem parasolowe ogródki też mu nie przeszkadzają. Bo, szanowni, miasto musi żyć i pozwolić żyć jego mieszkańcom.



Takich uliczuszek zbyt wielu w Europie nie ma, zwłaszcza tak pustych. No, ale żeby zobaczyć je tak pustymi trzeba wstać wcześnie rano.



Barbacane, jak mówią Włosi. Co w dzisiejszej włoszczyźnie może oznaczać brodę psa. Ale tak naprawdę, Barbakan to francuski termin mający ten sam rdzeń co hiszpańska barbacana, portugalska barbacã, barbican (współczesny angielski) i barge-kenning (anglosaski), składający się z terminów bergen (obejmować, zabezpieczać) i kenning (dojrzeć, zobaczyć).



A to już extra muros, forpoczta Nowego Miasta.



No pięknie, pięknie…



Faszyści tu byli. Zaklejają na tablicach upamiętniających miejsce kaźni polskich antyfaszystów i cywili słowo „hitlerowcy” na „Niemcy”. Bo dla każdego polskiego nazisty Niemcy są źli, a Rosjanie dobrzy.



Ach, gdyby on został satyrykiem…

 

5 lat temu


Drogi Święty Mikołaju!
Na następne boże Narodzenie chciałbym dostać…
Co chciałbym jeszcze dostać? Znielubiłem przedmioty, gzory, buble i fru-fru: „gzór wrogiem człowieka” powtarzam z przekonaniem.
A jednak chciałbym jeszcze zasadzić drzewo i zbudować dom.
Drzewo zasadziłbym przed domem, ale dom…
Kiedy pierwszy raz zwiedzałem Pompeje i Herkulanum doznałem olśnienia. Prowincjonalny, rzymski domus wydał mi się niedoścignionym ideałem miejsca do zamieszkania, wszystko, co potem wybudowano – sądziłem – nawet się nie umywa do tego ideału.
Wiecie, jak to wygląda: mur zewnętrzny bez okien lub malutkimi okienkami, w zależności od tego, czy jest to domus, czy insula. Wszystkie pomieszczenia są skierowane do środka, w kierunku centralnego atrium pod gołym niebem, z okalającym go z czterech stron krużgankiem. Pośrodku atrium znajduje się impluvium, czyli basen, do którego spływa deszczówka (ze sprytnym systemem syfonów, uniemożliwiających przelanie), tablinum, czyli, jak byśmy dzisiaj powiedzieli – salon, umieszczony w głębi atrium, licząc od wejścia, zwanego fauces. Do tablinum przylega triclinum, czyli jadalnia, a pozostałe pomieszczenia okalające atrium to alae – skrzydła, czyli pokoje boczne i cubicula – sypialnie, sypialne, albo też pokoje do innych celów przeznaczone.
Taki dom spełnia wszystkie kryteria owego ideału, który w dzieciństwie wyznaczały poduszki i rozciągnięte nad nimi prześcieradło – kokon, wspomnienie łona matki, w którym czujemy się bezpieczni, otuleni i przytuleni, odgrodzeni od świata pełnego zmartwień, pułapek i zagrożeń, pełnego innych ludzi po których nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.
Acha, nie zapominajmy o obowiązkowym hortus – ogródku - spłachetku ziemi włączonym w obrąb murów zewnętrznych.
Z czasem jednak moja wizja domu idealnego zaczęła ewoluować. A to wraz z rosnącą świadomością, że dom, to więzienie, coś, co kęs po kęsie, wyrywa wolnej, niczym nie skrępowanej przestrzeni jej fragmenty, nieodwracalnie zniewala kawałek planety i kawałek przynależnej doń atmosfery, coś, co, na dodatek, oddziela uwięzionego wewnątrz człowieka od jego naturalnego żywiołu, od gołego nieba, od drzew, od trawy, roślin, ptaków i owadów. Tak, wiem, że dom dla człowieka z kapryśnych regionów planety to konieczność, bo czasami zło też bywa konieczne.
A jednak myśl o domu to marzenie, które powoli przeradza się we mnie w małą obsesję. Tym uciążliwszą, że – pozbawiony jakichkolwiek zdolności rysunkowych – nie jestem w stanie tego wymarzonego domu narysować, ba, nie jestem go sobie w stanie plastycznie wyobrazić! Wiem tylko, że musi jak najmniej odgradzać mnie od reszty świata, mieć szkło, gdzie tylko się da, mieć jedno wielkie, pomieszczenie „życiowe” (living), zdecydowanie oddzieloną strefę nocną z małymi sypialniami, służącymi do spania, a nie do przechowywania ubrań: te znajdą się w całkowicie oddzielnej części mojego domu, zaprojektowanej by pomieścić przedmioty, nie ludzi.
Living ma być pomieszczeniem służącym ludziom, wielkiej ilości roślin i zwierzętom - członkom rodziny. Musi pozwalać żyć latem bez żadnej bariery między wnętrzem a zewnętrzem. Musi być maksymalnie pasywny, jak najmniej zakłócać i zanieczyszczać krajobraz, powinien sam produkować ciepło i energię elektryczną, powinien mieć własne źródło wody i nie szkodzący środowisku system ścieków.
Musi być tani, niesamowicie tani, zrobiony z surowych materiałów, skutecznych, ale bez żadnego zadęcia, najlepiej pochodzących z recyklingu i do recyklingu się nadających. Wnętrze musi być skrajnie minimalistyczne, sprzyjające utrzymaniu sterylnej czystości. Meble – jak wyżej – absolutne minimum, dające maksimum komfortu. Jasne, że mogą być recyklowane, podobnie, jak podłogi. Musi być jasne, ale musi też akceptować przyjaźnie każdą porę dnia. Inspiracją dla tworzących w nim istot myślących ma być dostępna dla zmysłów natura, a nie to, co mieszkańców od niej oddziela. Tafle wody wewnątrz i na zewnątrz będą mile widziane.
Mój dom musi też być bezpieczny, dający rozsądne gwarancje utrzymywania z dala istot o złych intencjach. O wy, którym niebiosa dały talent przenoszenia myśli na papier, umielibyście coś takiego zaprojektować?
Wielu moich znajomych pobudowało domy. Naprzykrzam im się pytaniami, a oni wszyscy, co do jednego, w którymś momencie mówią „och, gdybym dzisiaj miał znów zacząć budowę, wiedziałbym znacznie lepiej, co robić, na pewno nie popełniłbym tak wielu błędów, jakie mi się przydarzyły przy budowie tego”. No właśnie: ja, ignorant, tabula rasa, gdybym się za to zabrał, popełniłbym ich znacznie więcej niż oni, choćbym nie wiem, jak się przykładał z przygotowaniami. Czyli musiałbym powierzyć budowę mojego wymarzonego domu specjaliście, a to perspektywa podwójnie przerażająca. Raz, że gdy oglądam szkice architektów widzę, jak odległe są ich wizje domów od mojej, a dwa, że nikt inny nie włoży w budowę tyle niezbędnej miłości i zaangażowania, co ja sam.
Są oczywiście jeszcze inne, drobniejsze przeszkody, takie, jak zupełny brak środków na budowę. Bo ze mną, jest trochę, jak w tym dowcipie: „postanowiłem rzucić pracę i za zaoszczędzone pieniądze udać się na zwiedzanie świata. Koło 16 powinienem być już w domu”.
No i jest jeszcze jeden, może zasadniczy problem: po jakie licho mi taki dom na ostatnie lata życia? Czy ma to być właśnie taki azyl, który pozwoli mi się od świata ludzkich namiętności oddzielić, oderwać od łajdactwa polityków, kapłanów i złoczyńców, skoncentrować na naturze i kontemplacji najwspanialszych wzlotów ducha tych, którzy podobne rozterki mają już za sobą? Czy ma to być miejsce, w którym artystom i myślicielom będę mógł bez przeszkód oddawać hołd, nie dbając o obrzędy, w jakich gustują tłumy, nie dbając o sukces, poklask, czy chociażby ludzką pamięć?
Czy może budowa takiego domu byłaby ostatnią, nieco desperacką próbą odtworzenia tych letnich poranków z dzieciństwa, kiedy, zaraz po obudzeniu, półgoły i boso, wybiegałem na dwór, na trawę, między wielkie liście łopuchów i rabarbaru, by wystawić twarz na promienie słońca, posłuchać, co dziś rano mają do powiedzenia ptaki, popatrzeć, czy któreś z jabłek zarumieniło się na tyle, by je zerwać i zatopić zęby w ich przyjacielskim miąższu.
Och, ileż drzew zasadziłbym przed takim domem!



… „A więc będzie tak.
Na Węgry po azyl udadzą się kolejni wysocy urzędnicy państwa PiS. I azyl dostaną, bo przywódca kraju, który toczy z Komisją Europejską liczne spory o praworządność – niczym u nas rząd PiS, tylko dyskretniej – uważa, że w Polsce sprawiedliwości nie zaznają. … Orban się wygadał, że kolejka po azyl już się ustawiła. Mogą na niego liczyć Obajtek, Wąsik, Kamiński. Niewykluczone, że Ziobro i Morawiecki. A może nawet sam Kaczyński. … Na Nowogrodzkiej … w duchu cieszą się, bo rząd Tuska będzie musiał się z obiecanymi i tak pożądanymi rozliczeniami zmagać dłużej, niż to sobie wyobrażają wyborcy. A pytanie "dlaczego oni jeszcze nie siedzą" Polacy wymieniają w sondażach jako jeden z ważniejszych powodów rozczarowania Koalicją 15 Października.
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31570891,gdy-do-stolu-dosiadl-sie-orban-stawka-w-polskim-prezydenckim.html#S.TD-K.C-B.1-L.1.duzy

Niektóre kraje poradziły sobie z wojującą inkwizycją; Polska nie.
https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,31571460,abp-jedraszewski-szykuje-ofensywe-edukacji-katolickiej-zbiera.html?_gl=1*1tbyjcl*_gcl_au*MTQ5MjQ4MzQxNS4xNzMxMzQ0Mzcz*_ga*MTMxMzExOTY4OS4xNjIyMzA3MzI4*_ga_6R71ZMJ3KN*MTczNTIyMTY3Ni4xNzExLjEuMTczNTIyMTk2Ny4wLjAuMA..&_ga=2.137485616.1839425628.1734124895-1313119689.1622307328#S.TD-K.C-B.6-L.1.duzy
https://wyborcza.pl/7,75398,31562170,nauka-za-100-czarnkow-kaplan-dokonuje-konsekracji-chleba.html#S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy

 



„Naukowcy badają leki na długowieczność dla psów, które mogłyby również „przedłużyć życie ludzkie”
„Naukowcy twierdzą, że leki mogą wydłużyć życie poprzez wydłużenie zdrowia, a tym samym skrócenie tempa starzenia się”
„Na początku przyszłego roku Loyal, amerykański start-up biotechnologiczny, jest przekonany, że wprowadzi na rynek LOY-002, codzienną tabletkę o smaku wołowiny, która może zapewnić psom co najmniej dodatkowy rok zdrowego życia.
Mająca siedzibę w San Francisco firma pozyskała 125 mln dolarów (100 mln funtów) finansowania od przedsiębiorstw, które wstrzymywały się z inwestowaniem w projekty mające na celu zwiększenie ludzkiej długowieczności ze względu na konieczność przeprowadzenia badań trwających dziesiątki lat. …
Tabletka LOY-002 ma na celu osłabienie i odwrócenie zmian metabolicznych związanych ze starzeniem się: zmniejszenie kruchości organizmu poprzez zahamowanie związanego z wiekiem wzrostu poziomu insuliny”.

https://www.theguardian.com/science/2024/dec/26/scientists-explore-longevity-drugs-for-dogs-that-could-also-extend-human-life

 

 

 

 

 

Komentarze

  1. Dzień dobry.
    Jakże miły początek.Spacer z córką, wspomnienia i to wszystko pozostanie w pamięci na długo.
    O takim cudownym domku też zawsze marzyłam,z tym że pomieszczenia musiałyby być 3,5 m wysokie.
    Lubię takie pomieszczenia.Mam wrażenie że lepiej mi się oddycha.
    Dziękuję za cudne słowa.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Jacku, rzadko się odzywam. Ale dziś dziękuję za piękno i miłość do niego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, wspaniale, jak zawsze, się czytało ! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dom. Mam takie wspomnienia jak D.O. - dom mojego Dziadka. Ogród o poranku. Zapach nie do zamponienia... A potem już tylko mieszkanie w bloku. Ale kocham moje mieszkanie. To też DOM. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam tylko jednego wnusia, ale cały dom był go pełny... Dzisiaj straszna cisza...

    OdpowiedzUsuń
  6. .....czytanie późno z piątku na sobotę , zachwyca mnie opis domu , idealnego domu, gdyby tak udało się go stworzyć .Generalnie pewnie drugi byłby idealny , ten pierwszy nie zawsze można "poprawić " .Budowanie u schyłku komuny i teraz to dwa astronomicznie różne przedsięwzięcia , a drzewo , wyhodowane z pestki ( w doniczce ) .Moja brzoskwinia ma około 27 lat i obfitość owoców , niestety też powoli widać na niej czas . Odgrodzenie się od złych wymaga dzisiaj kamer , alarmów, to już inny świat , nasz dawny nie wróci .Dziękuję D.O. za codzienną pracę i wspaniałe przekazy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga