DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 30 grudnia 2024
1.
No i już. Wszyscy się rozjechali i państwo D.O.stwo powróci do stanu
wegetacyjnego. Z pary energicznych, empatycznych i sympatycznych i baaardzo
tolerancyjnych staruszków spokojnie przeobrazi się w parę staruszków, którzy –
jak to staruszkowie – mają światu za złe.
No bo przez te wszystkie lata nagromadziło się powodów, żeby mieć za złe.
Porządkowi świata, który sprawił, że my – młodzi w końcu ludzie – staliśmy się
staruszkami, których na dodatek wszystko boli i – jak to staruszkowie – przy
siadaniu i wstawaniu, wydają przeciągły jęk.
Mamy za złe ludziom, których z jakichś powodów – pewnie to wynik młodzieńczych
lektur, romantycznych i pozytywistycznych – polubiliśmy. A oni w swojej masie
odpłacili nam złością, podłością, brakiem szlachetności serca, obojętnością na
dobro publiczne, na los kraju i świata i bezgraniczną głupotą. No nie:
staruszkowie nie lubią ludzi. Może to dlatego ludzie nie lubią staruszków?
No i nikt nie chce zatrudnić staruszków, sprawić, by czuli się potrzebni i
pożyteczni. Bo, wiecie, staruszkowie dużo wiedzą i dużo potrafią. Znacznie
więcej niż młodzi. Taki np. D.O., który przyłożył rękę do upadku komunizmu – od
swoich byłych towarzyszy walki, w wielu z nich poszło w ministra – nie dostał
żadnej propozycji. I nie był w tym osamotniony: nowa Polska na ogół swoich bojowników
nie potrzebowała. A ile razy po 15 października zapytano D.O. „i co, wracasz do
telewizji”? Nie, nie wraca, bo nikt mu niczego nie zaproponował, nikt nie
zadzwonił. Choć nie; jeden dawny współpracownik zadzwonił, ale była to
propozycja, która D.O. nie satysfakcjonowała, a za to wymagała wielkiej
dyscypliny i wielkiego nakładu czasu. A niewolnikiem swojej pracy D.O. już był
wystarczająco długo.
Zmęczeni złym światem państwo D.O.stwo zasłużyło na swoją wieżę z kości
słoniowej, na swój zakątek piękna i spokoju, ale rzeczywistość skrzeczy, a
portfel płacze.
Nic to: nowy rok aż ocieka, aż kapie powszechnym optymizmem, więc: Będzie
dobrze! Będzie lepiej! Będzie taniej i życzliwiej! Będzie piękniej i
słoneczniej! Będziemy zdrowsi i pełni planów na przyszłość! Hurra!
2.
Napisało w komentarzach do wczorajszego D.O. kilkoro z państwa, że 2024 był dla
nich annus horribilis. Po lekturze D.O. zrozumiał, że wobec tych nieszczęść,
które się bliźnim przytrafiły, D.O. nie ma prawa na 2024 złego słowa
powiedzieć. Czemu więc narzeka, czemu czuje ulgę, że ten rok się kończy (choć
bez nadziei, że kolejny będzie lepszy, no ale w pewnym wieku lepszy być nie
może)? Przyczyn swojego przykrego niepokoju powinien szukać w sobie. Nie zaznał
spokoju, a chwile błogości były krótkie i bardzo przelotne. Normalna rzecz.
Pytanie brzmi: czy jest jeszcze szansa, czy jest nadzieja, że D.O. znajdzie
swój spokój, swoje chwile błogości, chwile beztroski? Czy wiek to wyklucza?
Powiedz, drogi Czytelniku, ty znajdujesz spokój, błogość i beztroskę, które
potrafią zatrzymać się na dłużej, stać się trwałym towarzyszem? Czy potrafisz
odgonić poczucie niespełnienia?
Jak ty to robisz?! Naucz D.O., Czytelniku!
Taki pożądany stan od lat kojarzy się D.O. z ciepłym
klimatem, z widokiem na błękitne może, z palmami i pełnymi kolorowych kwiatów
krzewami i rabatami. Z powiewem ciepłego wiatru na policzkach, kiedy D.O.
siedzi pod dachem altanki na wygodnym fotelu i pisze coś wartościowego, coś
wesołego, dowcipnego, napawającego Czytelników radością życia i optymizmem,
jakiegoś nowego Colasa Breugnona, bo tak mu w duszy gra.
A tobie, Czytelniku, z czym się kojarzy?
3.
D.O. próbuje poniżej sprawić, by 2024 dobrze się kojarzył. Bo miał wiele
pięknych dni i pięknych chwil, przynajmniej dla D.O.
Przełęcz Giovo (Jaufenpass) 17 sierpnia
1 rok temu
Z wiecznym niedosytem Rzymu D.O. porzuca Rodzinę wcześnie
rado i idzie się nim najeść.
Niestety, aż do 7 stycznia włącznie jest zakaz wjazdu do centrum, więc
pozostają mu obrzeża.
Najbliższym obrzeżem jest Colle Oppio, leżące tuż na północny wschód od
Koloseum.
D.O. zna to wzgórze, nawet stamtąd kilkakrotnie „lajfował”, przejeżdżał (kiedy
było to jeszcze możliwe) setki razy, ale nie lubił, więc się weń nie wgłębiał.
Dlaczego nie lubił?
Bo to od dekad miejsce spotkań i zgromadzeń faszystów, rzymskich i nie tylko.
To tam ugruntowała swoje faszystowskie poglądy i polityczne wyszkolenie
otrzymała pan premier Giorgia Meloni.
No, ale los zdecydował, że tuż przed wejściem do parku na Colle Oppio było
wolne miejsce parkingowe, więc D.O. poszedł. I, oczywiście, natknął się zaraz
na resztki Domus Aurea (Złotego Pałacu) cesarza Nerona.
Tak, tak, jako że historię piszą zwycięzcy, jemu już pewnie nikt sprawiedliwej
oceny nie udzieli, ma przechlapane in aeternum. W każdym razie wiersze pisał i
na architekturze się znał, a także na malarstwie i na innych sztukach.
Wykazywał się też doskonałym gustem, w przeciwieństwie do większości
dyktatorów, którzy po nim następowali. Podczas budowy kompleksu swoich pałaców
interesował się każdym szczegółem architektonicznym, każdym freskiem, każdą
rzeźbą i każdym krzewem w swoich ogromnych ogrodach. Jak wynika z Kronik
Tacyta, Neron bezpośrednio nadzorował architektów Celerusa i Sewera.
Ponieważ to nie był pojedynczy budynek,
ale rozrzucony wśród upstrzonych ogrodami wzgórzach kompleks budynków, dość
powszechnie uważa się, że to właśnie Domus Aurea zainspirował Willę Hadriana
pod Tivoli, o której dość obszernie rozpisywał się D.O. latem.
Autor słynnych „Żywotów cezarów” Swetoniusz Nerona nie lubił, nie wiadomo, czy
osobiście, czy „zawodowo”, bo był sekretarzem Hadriana (któremu poderwał żonę),
więc robił mu koło pióra, jak potrafił. Włożył mu w usta m.in. takie oto
zdanie: „Dobrze! Wreszcie mogę zacząć żyć jak człowiek”! Neron miał je
wypowiedzieć, wchodząc po raz pierwszy do swego Domus Aurea. Może zresztą, je
wypowiedział?
To, co jednak wystaje ponad ziemię na Colle Oppio, to nie są pozostałości
budowli Nerona, tylko zbudowanych na nich, po zasypaniu pomieszczeń pałacowych,
kolejnych Łaźni Trajana, których makietę można obejrzeć na zdjęciu poniżej. A
na filmiku z YT, prawdopodobna rekonstrukcja kompleksu parkowo-pałacowego Domus
Aurea Nerona, a na samym końcu jej kolejne przekształcenia. W każdym razie,
ilekroć zobaczycie otoczony perystylem stagnum (staw), niech będzie waszym
punktem odniesienia: na jego miejscu wybudowany został Amfiteatr Flawiuszów,
który znacie jako Koloseum.
No, ale to tylko dygresje, albo raczej refleksje, jakie nachodzą niespiesznego
przechodnia podczas przechadzki po Colle Oppio.
Bo kiedy się przechadzać po innych częściach Rzymu, inne refleksje
niespiesznego przechodnia nachodzą. Choć w podobnym duchu.
Domus Aurea swą nazwę zawdzięcza wielkim ilościom tego szlachetnego metalu,
użytego do ozdobienia cesarskiego pałacu.
Po wielkim pożarze, który spustoszył Rzym w 64 roku n.e. trzeba było znaleźć
nowe locum dla cezara, bo jego pałac na palatynie, Domus Transitoria, też uległ
częściowego zniszczeniu.
Zniszczenie znacznej części centrum miasta umożliwiło wywłaszczenie 80 hektarów
(+140 już istniejących) i budowę nowej siedziby władcy, która miała spełniać
funkcje zarówno mieszkalne jak i może przede wszystkim – reprezentacyjne.
Za życia Neron jej nie ukończył, ale wbrew legendom, utrwalanym z powodu
fanatyzmu religijnego nawet przez Polaków, budowę kontynuowano co najmniej
dwóch jego następców.
Domus Aurea był znienawidzony, gdyż powstał w wyniku grabieży terenów i
majątków, należących do najbogatszych obywateli Rzymu i całego imperium. Był
ozdobiony rzeźbami, skradzionymi z najwspanialszych świątyń Rzymu, a także
Grecji i Azji.
Spłonął niemal doszczętnie w pożarze 104 r. Co oznacza, że przetrwał nie dłużej
niż 40 lat.
Termy Trajana, zbudowane po pożarze w 104 r. (i zainaugurowane w 109 r.) oraz
Świątynie Wenus i Rzymu (otwarte w 135 r.), zostały zbudowane bezpośrednio na
terenie zajmowanym przez domus Aurea. Pierwsze budowle postawiono na ruinach
części mieszkalnej wzgórza Oppio, kolejne na przedsionku willi mieszkalnej, co
być może również miało wpływ na jej kształt. W ciągu czterdziestu lat Domus
Aurea został całkowicie zasypany i pokryty nowymi konstrukcjami. Architekt
Trajana, Apollodoros z Damaszku, wykorzystał wypełniony ziemią budynek Nerona
do podparcia Term i powiększenia pomieszczeń.
A potem? Potem o Domus Aurea zapomniano, podobnie, jak i o termach Trajana.
Dopiero kiedy pod koniec XV wieku młody Rzymianin przypadkowo wpadł w szczelinę
na zboczu wzgórza Oppio i znalazł się w dziwnej jaskini, pełnej malowanych
postaci, zaczęto się zastanawiać, cóż to być może.
Wkrótce młodych rzymskich artystów zaczęto opuszczać na deskach zawieszonych na
linach, by mogli się przyglądać tym cudom, jak na tamte czasy niebywałym.
To tak, gdybyś się, Czytelniku, zastanawiał skąd się wziął Renesans: z Nerona!
Kiedy Pinturicchio, Rafael i Michelangelo zeszli do podziemi tego, co jeszcze
nie było nazywane resztkami Domus Aurea, doznali prawdziwego objawienia: nikt
nie malował TAK i nikt nie malował TEGO.
Wspomniani wielcy i dziesiątki innych artystów, zaczęli szerzyć tego typu
„groteski” w całych Włoszech, a stamtąd odkryta na nowo estetyka Nerona rozlała
się na całą Europę.
Notabene, do dziś można odnaleźć wyryte na freskach autografy wielkich malarzy:
Domenico Ghirlandaia, Martina van Heemskercka, i Filippino Lippiego, ale także
Giacomo Casanovy i markiza de Sade, oddalone od siebie o kilka centymetrów.
A widzieliście w Watykanie Stanze Rafaela? Wpływ malarstwa z czasów Nerona jest
oczywisty i głęboki.
Niestety, tamto XV-wieczne odkrycie spowodowało także przedostanie się wilgoci
do pomieszczeń, co zapoczątkowało proces powolnego, nieuniknionego rozkładu
tynków i malowideł. Zawalenie się części stropu przypisano także ulewnym
deszczom.
I znowu na kilka stuleci o Domus Aurea i tym, co kryje –
zapomniano.
Ponowne otwarcie części kompleksu, zamkniętej bezpośrednio po zawaleniu,
nastąpiło w 2007 roku, ale nadal zagrażają mu ruch uliczny, korzenie drzew.
Często uniemożliwiają dalsze wykopaliska i eksplorację.
W maju 2019 roku podczas prac konserwatorskich archeolodzy przypadkowo odkryli
nigdy wcześniej niebadane środowisko. Jest to sklepiona sala o wysokości 4,5
metra, której ściany ozdobione są dobrze zachowanymi freskami przedstawiającymi
boga Pana, pantery i sfinksa.
W jednym z rogów parku na Colle Oppio stoi nieco ukryta i z zewnątrz niepozorna
bazylika San Pietro in Vincoli – św. Piotra w Okowach. Zwana jest także
bazyliką eudoksyjską od imienia jej założycielki, Licynii Eudoksji, tej samej,
która wezwała do Rzymu Wandali, którzy złupili miasto w 455 r.
Według tradycji, Eudokia, matka Eudoksji, podczas podróży do Palestyny w 442 r.
otrzymała w prezencie od patriarchy Jerozolimy Juwenala, łańcuchy, które z
rozkazu Heroda Agrypy krępowały św. Piotra podczas jego uwięzienia w
Jerozolimie. Eudokia zleciła swojej córce Licynii Eudoksii sprowadzenie ich do
Rzymu.
Tradycja kościelna podaje, że Licynia Eudoksja pokazała łańcuchy Piotra
papieżowi Leonowi I, który przyłożył je do łańcuchów Piotra w więzieniu
mamertyńskim na rzymskim Forum. I oto oba łańcuchy, w cudowny sposób, połączyły
się nieodwracalnie. Na pamiątkę cudu zbudowano bazylikę świętego Piotra w
Okowach. Oczywiście widoczne są w szklanej tece pod głównym ołtarzem.
Cud połączenia łańcuchów, jednego pochodzącego ze Wschodu, drugiego z Zachodu,
nabrał tym samym wielkiego znaczenia symbolicznego i politycznego. Zaczął
symbolizować silną więź między obydwoma imperiami i być może niezrealizowaną
chęć zjednoczenia, upragnioną i błogosławiony przez Boga.
Ale nie okowy św. Piotra (który prawdopodobnie nigdy w Rzymie nie był)
sprawiają, że ta bazylika jest tak bardzo znana i tłumnie odwiedzana. Tym
powodem jest grobowiec Juliusza II della Rovere – dzieło Michała Anioła
Buonarrotiego, a w nim słynna rzeźba Mojżesza z … rogami.
Błąd w tłumaczeniu sprawił, że z głowy Mojżesza, zamiast promieni, wyrastały
rogi.
No i kimże był Michelangelo, by zmieniać biblijną narrację?
Badania archeologiczne prowadzone pod obecną bazyliką wykazały istnienie
skomplikowanego zespołu urbanistycznego, datowanego na okres od III wieku
p.n.e. do III wieku naszej ery.
Kiedy D.O. opuścił już Colle Oppio, przejechał na Leżące po drugiej stronie
Koloseum wzgórze Celius, gdzie stoi Bazylika mniejsza Świętych Jana i Pawła.
D.O. usiłował się doń dostać latem, ale była zamknięta na siedem spustów. Teraz
nie, więc w końcu D.O. wtargnął.
Bazylika mniejsza była budowana od 398 r. przez senatora bizantyjskiego i jego
syna Pamakiusza na miejscu budowli z I – II w.
Jana i Paweł, jak głosi tradycja, to byli mieszkający właśnie tam dwaj święci
bracia, którzy ponieśli w swym domu męczeństwo w roku 362, za panowania cesarza
Flawiusza Klaudiusza Julianusa.
Pierwotny kościół został zniszczony przez Wizygotów Alaryka I podczas
plądrowania Rzymu w r. 410, następnie przez trzęsienie ziemi w 442 i
ostatecznie złupiony przez Normanów w 1084.
8 lat temu
Czytam, że umarł prof. Jerzy Pomianowski... Cóż to za
fenomenalna postać! Polskiego uczył go Mieczysław Jastrun, filozofii - Tadeusz
Kotarbiński. Wywieziony w głąb Rosji, skończył tam Medycynę... Powrócił z armią
Berlinga, w sowieckiej Polsce stał jakiś czas na straży ortodoksji w
kulturze... Ale jego syndrom
sztokholmski nie trwał długo, gdziekolwiek coś się działo nowatorskiego i
odważnego, tam był on... Był scenarzystą, pisarzem, felietonistą, autorem
przekładów, kierownikiem literackim Teatru Narodowego i zespołu filmowego
"Syrena". Wystąpił z PZPR w proteście przeciw usunięciu z niej prof.
Jerzego Kołakowskiego, wraz nim wyjechał na Zachód - do Włoch, które uważał za
kolebkę współczesnej, zachodniej kultury. Startując od zera stał się uznanym
autorytetem naukowym; wykładał w Accademia Nazionale d'Arte Drammatica, na
Uniwersytetach w Bari, Florencji i prestiżowej Scuola Normale Superiore w
Pizie. Pisał i przekładał; genialnie przetłumaczył na polski Babla, choć
największą sławę przyniósł mu przekład Archipelagu Gułag. Poza tym Bułhakowa,
Czechowa, Tołstoja, Achmatowej, Mandelsztama, a z niemieckiego: m.in. Ericha
Kästnera, Klabunda i Ericha Mühsama. Przez lata mieszkał niedaleko Stazione
Termini z Olą, psem i swoją sportową Mazdą ("Pisarz w maździe" -
przedstawiał się czasem). Był ulubieńcem miejscowych cór Koryntu, gdyż
zwiedziały się, że jest lekarzem i przychodziły do niego po poradę, a on nigdy
nie odmawiał. Leczył także moje dzieci, gdy mnie, biednego emigranta nie stać
było na lekarza... Uczył mnie Włoch, pokazywał palcem różne piękności, kiedy
ja, pod ciężarem emigracji, wcale nie miałem ochoty ich oglądać...
Jego polszczyzna była arcydziełem, nikt tak jak on nie mówił pięknym, nieco
staroświeckim językiem. Kłócił się kiedyś przy mnie z jakimś korektorem,
tłumacząc, że nie mówi się "spuścizna", tylko "puścizna":
"może pan się spuszcza, ja się puszczam" - powiedział wreszcie i
korektora przekonał.
Kiedy w 1994 r. zdecydował się wrócić do Krakowa, nie rozumiałem jego decyzji.
Ale wyszło na to, że tylko tu czuł się dobrze. Założył i prowadził "Nową
Polszę", był dumny, że jest w kapitule Orderu Orła Białego.
Olu, Kochana, ściskam Cię najmocniej. A Ty, Jurku Drogi, czekaj na mnie,
niebawem przyjdę, żeby znów Cię słuchać, bo tęsknię.
https://www.washingtonpost.com/obituaries/2024/12/29/jimmy-carter-president-dead/
D.O nie weryfikował, czy to prawda, ale to prawdopodobne. Sugestywne, c’nie?
Niech ten nowy rok będzie dla DO.łaskawy!
OdpowiedzUsuńdziękuję ...
OdpowiedzUsuńD.O. dokładnie opisał okoliczności, które go "leczą". I raczej nie musi polegać na pomysłach swoich Czytelników. D.O. dokładnie wie, czego potrzebuje: "Taki pożądany stan od lat kojarzy się D.O. z ciepłym klimatem, z widokiem na błękitne może, z palmami i pełnymi kolorowych kwiatów krzewami i rabatami. Z powiewem ciepłego wiatru na policzkach." I zapewne wielu Czytelników ma tak samo.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że DO troszkę nas kokietuje, ale... Nigdy nie wolno sobie pozwolić na bycie złym, zgryźliwym staruszkiem. Mam taką osobę w bliskim otoczeniu i wiem, że to dodatkowo postarza no i rzeczywiście ludzie takich osób nie lubią. A przecież są także życzliwi, pogodni i tolerancyjni staruszkowie. Ja sama jestem pesymistką z natury, dlatego staram się codziennie pracować nad uśmiechem i tolerancją. Nie narzekać głośno, otaczać się przyjaciółmi, słuchać ulubionej muzyki i cieszyć każdym drobiazgiem.
OdpowiedzUsuńZ pracy odeszłam sama jakiś czas temu, uznając, że nie warto pracować "do śmierci ", trzeba pozwolić sobie na troszkę lenistwa i dopieszczenia. Wcale nie czuję się z tego powodu niepotrzebna. Wreszcie mam czas na swoje zainteresowania. Na Uniwersytetach Trzeciego wieku w Trójmieście jest mnóstwo ciekawych wykładów - z filozofii, historii sztuki, archeologii itp. Nawet jak się sporo wie, zawsze można coś nowego usłyszeć. Często prowadzący to podobni do DO pasjonaci. Może i DO mógłby się na podobnym polu wykazać i poczułby się bardziej potrzebny?
OdpowiedzUsuńDO będąc w wieku mądrości nie powinien się dziwić, że nie ma co liczyć na dawnych kompanów. W mojej pracy byłam "niezastąpiona", od najtrudniejszych spraw. Po przejściu na emeryturę nikt się do mnie nie odzywa. Ko, chyba że czegoś potrzebuje. Taki mamy lajf i klimat.
OdpowiedzUsuń