DRUGI OBIEG

Sobota, 28 grudnia 2024

1.
Okropne są dni pożegnania, nieprawdaż?
Londynka już sobie pojechała. Oczywiście z półtoragodzinnym opóźnieniem samolotu Lotu.
Do ostatniej chwili staraliśmy się zachowywać normalnie, nie jak w dzień odjazdu. W mglisty, oblepiający poranek pojechaliśmy na spacer do parku. Oboje lubimy ten park, ale D.O. bywa w nim często, a ona pamiętała go sprzed lat, kiedy mały Wnuk pod naszym czujnym okiem rozrabiał na tamtejszym placu zabaw. Wnuk jest już dryblasem, ale ma nadal miękką, przemiłą twarz dobrego człowieka. No i pierwszy raz w życiu pojechał bez mamy, pojechał gdzie indziej, w cieplejsze szerokości, gdzie wszelako leje i leje, jak od lat nie lało. Właściwie ani on ani londyńscy dziadkowie nie wychodzą z hotelu. Na szczęście w środku jest basen i restauracja. Ale 4 godziny lotu, żeby spędzić tydzień bez wyściubiania nosa na dwór?
Cóż: koniec grudnia, goły park straszy kikutami gałęzi, kolory pożarły chmury i mgła, ale jej się i tak podobało. To w niej wspaniałe.
Nie zawsze tak było.
Malutkimi bobaskami wywiezione z rodzinnej Polski, wyrastały wśród opowieści o jej pięknie. Kiedy po 10 latach znów mogliśmy do Polski pojechać, mieliśmy fatalny pomysł zawiezienia ich do Białki Tatrzańskiej, na strych do górala. Warunki bardzo spartańskie, czystość, hmmm. bardzo zgrubna, delikatnie mówiąc, a za to pająków i komarów moc. Nachlanych miejscowych i przyjezdnych zresztą też. A one nigdy nie widziały pijanego człowieka. Kiedy syn sam się wybrał na spacer, od miejscowego chuligana dostał przed kościołem pięścią w twarz, bo nie miał papierosa, którego ten młody suweren zażądał. Wrócił mocno do Polski zrażony. Córka pobiegła sama, bez naszej wiedzy, chuligana odnalazła i podjęła próbę wydrapania mu oczu.
Ale szkody narobiliśmy wielkiej. Oczywiście nie stać nas było na luksusy, zresztą w 1991 roku w Polsce ich nie było. Zraziliśmy dzieci do Polski na wiele lat.
Potem jednak za każdym kolejnym przyjazdem było lepiej. Teraz Córka Londynka przyjeżdża średnio dwa razy do roku, nie na długo zresztą, a my, dewastując nasze oszczędności, staramy się im zapewnić warunki luksusowe, bo dziś o nie w Polsce może łatwiej niż w Wielkiej Brytanii. No i Londynka i londyński Wnuk w Polsce być lubią.
A Córce wszystko się podoba, a nawet, jak się trafią jakieś niedociągnięcia, jak odpadające tynki i brud na Starym mieście, to pobłażliwie przymyka oczy i mówi „W Rzymie jest znacznie gorzej”.
Rzymianie byli tu ostatni raz pięć lat temu, zresztą wbrew protestom D.O., bo postanowili pochylić się nad nim nazajutrz po operacji kręgosłupa, kiedy D.O. ryczał z bólu i zupełnie mu nie zależało na tym, żeby go Dzieci i Wnuki przy tej czynności oglądały. Rzymianom też się podoba, chociaż zwiedzali głównie sklepy i okolice parku w Wilanowie. Nie licząs pechoweji wyprawy na Stare Miasto w pierwszy dzień świąt.
No i z nimi kłopot jest taki, że są przekonani, zresztą z dużą dozą racji, że najlepsze jedzenie jest w Rzymie, a najlepsze z najlepszych u nich w domu. Strasznie trudno im dogodzić, a Synowa wykorzystuje każdy pretekst, by gotować samej, nie dopuszczając D.O., utalentowanego kucharza z wiedzą, do garów.
Ale kiedy i oni niedługo wyjadą, zrobi się cholernie smutno. Już jest smutno, a za kilka dni…
Masz, Czytelniku, jakieś remedium na smutek rozłąki? Byle nie sznapsy, bo D.O. nie pije?

2.
Zrobił D.O. podczas spaceru zdjęcie ulubionego miejscusia w ulubionym parku. Smutek i depresja. Po powrocie do domu zapragnął porównać ze zdjęciami tego samego miejsca, zrobionymi jesienią.
No i już wie, dlaczego mu szkoda lata, dlaczego nie lubi zimy, choćby tak, jak ta, czwarta już z kolei, bardziej przypominała jesień niż zimę.



15 czerwca 2024



30 września 2024



25 listopada 2024



27 grudnia 2024



No to idźmy za ciosem: 3 marca 2024



14 kwietnia 2024



2 maja 2024



9 lipca 2024



4 września 2024



12 października 2024

27 grudnia 2024


 

3 lata temu
Tylko w Polsce nie.
Przez 15 lat D.O. dojeżdżał z domu do swojego biurka w siedzibie stowarzyszenia prasy zagranicznej, które początkowo mieściło się w historycznym budynku przy Via della Mercede 55, a później, kiedy na przełomie tysiącleci Senat zażądał zwrotu należącego doń budynku, przy Via dell'Umiltà 83. Via dell'Umiltà prowadzi spod Kwirynału do centralnej Via del Corso. Budynek stowarzyszenia dzieli 100 metrów od Fontanny di Trevi i drugie 100 od papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Obie siedziby, w których D.O. miał swoje biurko, znajdują się w ścisłym, barokowym centrum Rzymu, które tym się cechuje, że szczęśliwcy, którzy mogą wykupić za horrendalne pieniądze prawo do wjazdu tam jakimś pojazdem mechanicznym, i tak nie mają go gdzie zaparkować. Mimo, że dojeżdżał na skuterze, D.O. krążył czasem godzinę, zanim znalazł nań jakąś dziurę. Zapinał dwoma srogimi łańcuchami i szedł do pracy.
Najczęściej udawało mu się postawić skuter w zakamarkach Piazza della Pilotta, przed Uniwersytetem Gregoriańskim.

Dygresja 1. Nazwa placu wywodzi się od zwłoszczonego określenia hiszpańskiej gry w pelotę, a na placu tym właśnie w pelotę – pilottę w rzymskim dialekcie – grało się właśnie tam.
Dygresja 2. Uniwersytet Gregoriański założył w 1551 r. Ignacio de Loyola i początkowo nazywał się „Collegium Romanum”. Loyola założył uczelnię („Archigimnazjum”) za pieniądze Francisco Borgii, wicekróla Katalonii, który po śmierci żony wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów) i nawet doszedł do stanowiska generała zakonu. Został świętym z woli papieża Klemensa X. Początkowo „Archigimnazjum” zmieniało siedziby na coraz większe, ale niezbyt okazałe, przynajmniej zdaniem papieża Grzegorza XIII, który sypnął groszem na budowę dzisiejszej, okazałej siedziby Uniwersytetu, zainaugurowanej w r. 1584. Koniec dygresji.

I kiedy już D.O. postawił i obłańcuszył swój skuter, podchodził do pana, który stał w rogu placu i nic nie robił. Ale starzy bywalcy, a D.O. nim był, wiedzieli, że ten pan nie bardzo ma co do ust włożyć, więc mu dawali jakąś monetkę. A D.O., dawał mu banknot: 1000 lirów i czuł się z tym dobrze, zwłaszcza, że pan w eleganckich słowach człowieka najwyraźniej wykształconego, dawał wyraz swojej wdzięczności za wspaniałomyślny banknot. Kiedyś 1000 lirów to był dolar, ale potem minister finansów Carlo Azeglio Ciampi wraz z premierem Giuliano Amato „postanowili dać włoskim politykom nauczkę” (tak na pytanie D.O. odpowiedział Ciampi, kiedy był już prezydentem Włoch) i lir stracił połowę swojej wartości do dolara.
Ufff… To był wstęp. D.O. wie, że gdyby tak pisał wypracowanie, to dostałby pałę, gdyby tak pisał artykuł, to naczelny ze schodów by go zrzucił, ale D.O. jest na tyle stary, że może mieć reguły w nosie.

Do czego to wstęp?
A no do tego, że 1 stycznia 2002 r. D.O., postawiwszy i obłańcuszywszy swój skuter, przestał dawać panu banknot tysiąclirowy, a zaczął dawać monetę o nominale 1€.
1€ było warte 2000 lirów, ale pan tego już nie doceniał tak, jak dzień wcześniej banknotu, o połowie mniejszej wartości a i D.O. przestał czuć się z tym dobrze. Bo banknot to banknot, a na codzienny datek pierwszego w nowej monecie banknotu o nominale 5 euro, D.O. stać nie było.
Koniec opowieści. A ta opowieść ze swoim paradoksalnym clou była wstępem do zbliżającego się jubileuszu, ba, święta w oczach D.O.; święta Zjednoczonej Europy, albowiem 1 stycznia 2002 r. na drodze do tego zjednoczenia postawiono wielki kamień milowy: wspólną walutę – euro. D.O. do dzisiaj wspomina wzruszenie i podniecenie, kiedy 2 stycznia 2002 r. wyciągał z bankomatu przy Piazza Santissimi Apostoli w Rzymie swoje pierwsze euro.
Dziś € jest oficjalną walutą 343 mln mieszkańców 19 na 27 państw członkowskich Unii Europejskiej: Austrii, Belgii, Cypru, Estonii, Finlandii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Italii, Łotwy, Litwy, Luksemburga, Malty, Niemiec, Niderlandów, Portugalii, Słowacji i Słowenii.
Biorąc pod uwagę również te państwa trzecie, które używają walut powiązanych z euro, wspólna waluta ma bezpośredni wpływ na ponad 480 milionów ludzi na całym świecie.
Oprócz krajów - członków strefy euro, wspólna europejska waluta jest również używana w sześciu innych państwach europejskich na podstawie umów międzynarodowych lub jednostronnego przyjęcia. Andora, Watykan, Księstwo Monako i San Marino przyjęły euro na podstawie wcześniej uzgodnionych umów o unii walutowej z krajami członkowskimi UE. Natomiast Czarnogóra i Kosowo euro przyjęły na podstawie jednostronnej decyzji. Europejski Bank centralny nie jest tym zachwycony, ponieważ nie ma żadnej kontroli nad obiegiem emitowanych przez siebie banknotów w dwóch państwach, ale nie robi z tego afery.
Euro jest również oficjalną walutą we wszystkich francuskich departamentach i terytoriach zamorskich (DOM-TOM): Majotta (Afryka), Reunion (Afryka), Gwadelupa (Ameryka Pn.), Martynika (Ameryka Pn.), Saint-Pierre i Miquelon (Ameryka Pn.) ), Saint Barthélemy (Ameryka Pn.), Saint-Martin (Ameryka Pn.), Gujana Francuska (Ameryka Pd.).
Euro jest również walutą Ceuty i Melilli, hiszpańskich eksklaw w Afryce Północnej, na Wyspach Kanaryjskich, hiszpańskich „Plazas de soberanía” w Afryce Północnej, oraz w regionach autonomicznych Portugalii: na Azorach i Maderze.
I tylko w Polsce nie.

I tylko w Polsce nie, bo jest rzeczą oczywistą, że przyjęcie euro oznaczać będzie utratę niepodległości, tak, jak utraciły ją Włochy, Malta, Litwa, Łotwa i Estonia, jak utraciły ją Hiszpania, Belgia czy Niderlandy: wszystkie te kraje weszły w skład IV rzeszy niemieckiej.
Więc w Polsce nie i wała.

Z okazji zbliżającego się jubileuszu największa bodaj obecnie gazeta francuska „Ouest France” oddziela ziarno od plewy:
„Euro ma dwadzieścia lat, ale pomysł sięga lat 70”.
Prawda. Wspólna waluta europejska ma swą genezę w latach 70., kiedy to skończyły się stałe kursy wymiany. Zmienność walut była hamulcem wspólnego rynku. Aby ograniczyć te wahania, Europejska Wspólnota Gospodarcza ustanowiła w 1979 r. „Europejski System Walutowy”. Ale to nie zapobiegło dewaluacji franka i rewaluacji marki.
Stąd długi marsz w kierunku wspólnej waluty, wyznaczony w 1992 roku Traktatem z Maastricht, który określa słynne „kryteria” wejścia do euro: nie więcej niż 3% deficytu w stosunku do bogactwa narodowego i nie więcej niż 60% zadłużenia. Kryzys 2008 pokonał te dobre rozwiązania: Francja ma dziś dług w wysokości 115% PKB.

„Euro wciąż wywołuje zgrzytanie zębami”
Fałsz. Rzeczy się zmieniły. Kiedy pojawiło się euro, niektórzy handlowcy zaokrąglali ceny w górę do jednostki. To wystarczyło, żeby euro stało się niepopularne. Nie licząc wrogości wobec Unii Europejskiej, którą kandydatka Marine Le Pen próbowała wykorzystać podczas wyborów prezydenckich w 2017 roku. Jednak jej fatalny występ podczas debaty między dwiema turami, całkowicie zdyskredytował jej plan wyjścia ze strefy euro.
Marine Le Pen zrozumiała, że popełniła błąd. Dzisiaj ludzie są przywiązani do euro. Kampania prezydencka w 2022 r. zapowiada się zupełnie inaczej: żaden z głównych kandydatów nie wzywa do wyjścia z euro.

„Euro jest solidne jak skała”
Fałsz. Podczas kryzysu „zadłużenia państwowego” w 2010 roku byliśmy bliscy zniknięcia euro. Zadłużona Grecja znalazła się na skraju bankructwa. Obawialiśmy się wyjścia Grecji ze strefy euro i efektu domina na inne kraje”. Konstrukcja nie wytrzymałaby, gdyby Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego, nie zadeklarował w 2012 r., że jest gotów zrobić wszystko, co konieczne, aby uratować euro.

„Dziś euro jest naszą tarczą”
Prawda. Od czasu słynnej deklaracji „Super Mario” [Mario Draghiego, dziś premiera Włoch] Europejski Bank Centralny masowo wykupił długi publiczne krajów strefy euro (do tej pory 3200 mld euro). Skutkuje to obniżeniem stopy dyskontowej państw. Tak bardzo, że mogą popaść w ogromne długi, aby poradzić sobie z pandemią. Euro nas chroni. Z frankiem znacznie trudniej byłoby znaleźć pożyczkodawców. Francja jest pod niemieckim parasolem” – kończy „Ouest France”.
Czyli jednak IV rzesza działa. I to od 2002: gospodarka Unii i jej waluta są pochodną dobrej woli Niemiec, słusznie nazywanych „lokomotywą Europy”.
I tylko Polska jedzie drezyną w przeciwnym kierunku. Wajchą macha Świrek Żoliborski.


Jesteś kobietą? Jesteś dzieckiem szatana lub szatanem wcielonym? To nie wolno ci się oddalać samej więcej niż 72 kilometry od domu – zadecydowało ministerstwo Krzewienia Cnót Niewieścich imienia Przemysława Nowosilcowa jr.
Dlaczego 72? Nie pytajcie. D.O. nie wie. Nic go nie łączy a talibami, katotalibami, judeotalibami czy hindutalibami. Nie wie i nawet nie chce wiedzieć, jakimi chorymi meandrami zygzakują myśli tej zakały ludzkości.
Jesteś kobietą? To bez zakrytej głowy nie wejdziesz do autobusu.
Dlaczego głowa ma być zakryta? Nie pytajcie: D.O. nie wie. Musi mieć coś wspólnego z Szejtanem.
Jesteś kobietą? To nie wolno ci uprawiać sportu ani kibicować na stadionach.

Jesteś kobietą?
To nie wolno ci chodzić do szkoły.
W autobusach i w marsztutkach jest zakaz puszczania muzyki.
W telewizjach nie wolno pokazywać filmów, w których występują kobiety.
Ministerstwo Cnót Niewieścich im. Przemysława Nowosilcowa jr. tymi swoimi nakazami i zakazami objęło chwilowo Afganistan, gdzie rządzi mordo jurij.


Ulubieniec polskich katotalibów w fioletach i purpurach, arcywróg chrześcijańskiego papieża Franciszka, częsty gość polskich diecezji i sanktuariów, gwinejski kard. Robert Sarah, w wywiadzie dla francuskiego radia Europe 1, przedstawił swoje credo: „Powinniśmy się inspirować islamem, bez negowania naszych korzeni” – powiedział. – „Nie mogę zaprzeczyć, że moje fundamenty religijne mogą podobać się islamowi”.
CBDO.
Trzeba coś dodawać?


„No Future Without Forgiveness” – to tytuł najgłośniejszej książki zmarłego wczoraj anglikańskiego biskupa Desmonda Tutu. „Nie ma przyszłości bez przebaczenia”. To jego hasło zaadoptował JP II, gdy mówił, że „Nie ma przyszłości bez pokoju, nie ma pokoju bez przebaczenia”.
Tutu to był niezwykły człowiek. Dobry i w swej dobroci wytrwały, nawet gdy przyszło mu krytykować przyjaciół. „Gigant moralny” – wykrzykiwały tytuły niedzielnych gazet i portali.
Żonaty, ojciec czwórki dzieci, wykształcony m.in. w londyńskim King’s College, nie podlizywał się białym, ale też zrobił wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać nienawiść, jaka mogła ich zniszczyć. Był najwybitniejszym przedstawicielem „Teologii czarnych”, czyli chrześcijaństwa z perspektywy afrykańskiej, zaangażowanego w likwidację niesprawiedliwości wobec Afrykańczyków i Afroamerykanów; coś w rodzaju teologii wyzwolenia, tyle, że dla Afryki, nie Ameryki Południowej.
W kwietniu 2005 roku, po wyborze papieża Benedykta XVI, znanego ze swoich konserwatywnych, doktrynerskich poglądów na kwestie płci i seksualności, Tutu powiedział, że był to wybór niefortunny, ponieważ Kościół rzymskokatolicki pod jego przewodnictwem nie zmieni swojego zakazu używania prezerwatyw, a HIV/AIDS będą zbierać swoje śmiertelne żniwo milionami (Jana Pawła II obwiniano o 5 milionów ofiar AIDS, którym Kościół nie pozwalał używać prezerwatyw).
Znane było jego animozje polityczne, ale do swoich przeciwników cierpliwie chodził, starając się ich zrozumieć i przy okazji „nawracać” na demokrację. Odprawił nabożeństwo po śmierci lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej, z którym się spierał całe życie, ale którego – jak powiedział w homilii – podziwiał.
Osobna sprawa to stosunki z Nelsonem Mandelą: Nelson i Willi spędzili pierwszą noc w arcybiskupstwie, kiedy Madiba wyszedł z więzienia. Lubili się i szanowali, chociaż dochodziło między nimi do poważnych scysji. Czasami półżartobliwych – jak kiedy Tutu skrytykował Mandelę za noszenie „niepoważnych” koszul, na co Mandela odpowiedział, że ta krytyka pochodzi od faceta, który chodzi w sukience. Ale kiedy za zgodą Mandeli przyznano członkom parlamentu i rządu królewskie pensje, Tutu już nie był oszczędny w słowach, za co w odpowiedzi usłyszał, że jest „populistą”.
No i słoń w tym salonie, czyli to, co najważniejsze i dla Polski niezwykle aktualne: gdy skończył się Apartheid arcybiskup Tutu został oczywistym przewodniczącym Komisji Prawdy i Pojednania, którą oparł na trzech fundamentach: 1. przyznaniu się do winy przez osoby odpowiedzialne za naruszenia praw człowieka; 2. przebaczeniu w formie amnestii; 3. zadośćuczynieniu ofiarom przez sprawców.
Jeśli w Polsce mądrzy ludzie coraz śmielej przebąkują o konieczności powołania analogicznej Komisji Prawdy i Pojednania po rządach pisu, to mówią o tym, co wymyślił Desmond Tutu i co pozwoliło uniknąć 1. Wojny domowej; 2. Ogromnej fali zemst ofiar na sprawcach. I przede wszystkim – pozwoliło Południowej Afryce przetrwać jako jeden „Tęczowy Naród” – jak Tutu określił społeczeństwo RPA: wielorasowe, wielokolorowe, wielokulturowe. Notabene, przez całe życie bronił zaciekle praw ludzi LGBT. I opowiadał się za wyświęcaniem kobiet na kapłanów.

6 lat temu

Polecam moją najnowszą książkę!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

 

 

 

Komentarze

  1. Dzień dobry.
    Jestem zachwycona dzisiejszą dawką informacji..Niby czytałam o wszystkich ludziach,o których dziś Pan pisze ale takich ciekawostek nie znalazłam.
    Jeżeli zrozumiałam DO. wprowadzenie euro na razie nie jest Polsce potrzebne.
    Wrócę jeszcze do pożegnań.
    Może zabrzmi to dziennie ale zazdroszczę tych powitań i pożegnań.
    Oczywiście w miłym znaczeniu.
    Ja pożegnałam jedynego syna/ 12 lst temu / Ale na Zawsze miał 14 lat.
    A 5 lat temu męża./ Również na Zawsze/ .
    DLATEGO pożegnania na lotniskach to przykre ale można Zawsze przedzwonić..
    Ja nie mam dokąd, żeby Ich usłyszeć.
    Przepraszam za moje wypominki ale okres świąteczny jest dla mnie chyba już traumą.
    JESZCZE w tym roku jestem sama bo mam Covid, Nie wiem, który już z kolei.
    Przepraszam i pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Powitania, pożegnania - życie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za ciekawy (jak zawsze) przekaz , pożegnania są ciężkie, ale są ,czasami człowiek jest tego pozbawiony i nic z tym nie może zrobić ,boli nieskończenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze raz jeszcze zajrzeć na stronę DO, w spokoju. Piękny krajobraz redaktor nam serwuje, zachwycam się. Pożegnania, coraz częściej przyjaciele...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga