DRUGI OBIEG
Środa, 18 grudnia 2024
1.
Po grubo ponad roku D.O. wpadł do TVN-u.
W wielkim, całkiem innym niż pamiętał hallu, mijały go tłumy
(była godzina obiadowa) zupełnie mu nieznanych młodych ludzi.
Fajne było to, że ci ludzie, których znał i pamiętał ze
starych dobrych czasów, rzucali mu się w ramiona i byli wyraźnie zadowoleni z
jego widoku.
Wow.
D.O. poczuł prawdziwie świąteczną atmosferę.
A tobie, Czytelniku, przytrafiło się coś takiego, że
poczułeś ludzkie dobro i sympatię, prawdziwie świąteczne?
2.
Ile czasu zajmuje uruchomienie dzwonka, jeśli jest się już
przy drzwiach z dzwonkiem?
D.O. sprawdził. Wyszło mu niecałą sekundę.
Dlaczego D.O. to interesuje?
A jak myślisz, Czytelniku? Ciebie z pewnością w tych dnia
też naszła taka wątpliwość.
3.
W eksplozji w Moskwie zginął rosyjski generał Igor Kiriłłow
i jego asystent, dowódca rosyjskich wojsk ochrony radiochemicznej i
biologicznej.
Już wszystko wiesz, Czytelniku, o jego zabójstwie, wiesz,
kto go dokonał, oglądałeś filmik z wybuchu, wiesz, jaka była reakcja Moskwy.
Guardian napisał w artykule redakcyjnym, że Ukraina miała
prawo go zabić, a Rosja nie ma prawa protestować i grozić odwetem.
Słusznie. To dobra wiadomość na święta.
Jest jeden pieprzyk: pan Kiriłłow był we Włoszech na
początku pandemii Covid-19 na zaproszenie rządu włoskiego pod przewodnictwem
Giuseppe Contego, najzagorzalszego przeciwnika wspierania Ukrainy w wojnie
przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy.
Pan Kiriłłow był w Rzymie jako doktor – epidemiolog.
Cała ta wesoła rosyjska delegacja – dziesiątki samolotów i
setki „lekarzy” z legitymacją FSB w kieszeni w leczeniu chorych nie pomogła w
ogóle, za to wywiozła mnóstwo cennych dokumentów, m.in. całą dokumentację
pierwszej szczepionki na Covid, opracowanej w słynnym Istituto Spallanzani.
Tyle, że dokumentacji bez ostatniej fazy prac badawczych i testowania.
Potem ta szczepionka pojawiła się w Rosji pod nazwą SputnikV
i miała tę charakterystykę, że nie zapobiegała zachorowaniu.
4.
Ukraina i cała Europa potrzebują nie tylko przerwy w
działaniach wojennych, ale także silnej wspólnej wizji wszystkich partnerów,
która może zagwarantować prawdziwy pokój – powiedział - Wołodymyr Zełenski na
wspólnej konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem we Lwowie.
„Po objęciu urzędu przez prezydenta Trumpa wysiłki na rzecz
powstrzymania wojny nasilą się. Wszyscy w Europie potrzebujemy nie tylko
przerwy w działaniach wojennych, a nie czegoś tymczasowego lub niepewnego,
potrzebujemy silnej wspólnej wizji wszystkich partnerów. Potrzebujemy
prawdziwego pokoju. Ważne, że ten pokój, pokój siłą, da się osiągnąć” –
kontynuował Zełenski. Podziękował Polsce za dyspozycyjność i wsparcie udzielane
Ukrainie od pierwszych dni wojny, a także za wsparcie dążenia Ukrainy w jej
dążeniu do bycia pełnoprawnym członkiem NATO. „Polska rozumie, jak ważne dla
naszej części Europy jest realne zagwarantowanie bezpieczeństwa i brak
niepewności geopolitycznej” – dodał.
Podczas rozmów z Tuskiem, jak podaje Ukrinform, rozmawiano
także o współpracy w zakresie dostaw broni dla Ukrainy.
Donald Tusk odniósł się do niełatwych kwestii historii
polsko-ukraińskiej. Stwierdził, że widzi "wyraźny postęp" w tych
sprawach. „Polacy czekają na decyzje ekshumacyjne, ale też rozumieją, jaka jest
sytuacja” – powiedział. Ocenił, że wspólna historia „nigdy nie była łatwa, ale
na pewno nie może nas podzielić. I na pewno nas nie podzieli”.
„Jeśli polska rodzina chciałaby pochować szczątki swoich
przodków, to jest to zupełnie naturalne. Każdy rozumie tę ludzką potrzebę,
która jest prawem człowieka” - powiedział Tusk
Premier podkreślił także, że jest to historia dwóch narodów,
które „w chwili próby okazały się narodami rozumiejącymi taką chwilę
historyczną, jaką jest napaść Rosji. Polska i polski naród jak mało kto
rozumie, jak bardzo niesprawiedliwa jest ta napaść i jak bardzo sprawiedliwa
jest wojna, jaką toczą Ukraińcy w obronie swojej ojczyzny, w obronie swoich
granic i swojego terytorium”.
Tusk zaapelował do przywódców Zachodu o wsparcie dla
Ukrainy. „Musimy wszyscy, bez wyjątku, wesprzeć Ukrainę w tej chwili bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej. Po to, aby nastał pokój, na który wszyscy czekamy.
Nikt bardziej nie pragnie pokoju niż Ukraina. My to wiemy. A w Unii nikt
bardziej nie pragnie pokoju niż Polska, z podobnych względów.
„Pokój będzie możliwy wtedy, gdy będzie sprawiedliwy.
Nastąpić wówczas, gdy cały świat zachodni skupi na tym swoje wysiłki.
Przestańcie spekulować w którejkolwiek stolicy świata o możliwej przegranej
Ukrainy. To nie ma nic wspólnego z faktami – powiedział. Wezwał, by „różni
możni tego świata nie dzielili Ukrainy, nie oddawali jakichś części Rosji”. „Misją
każdego cywilizowanego narodu jest to, żeby wesprzeć Ukrainę w tym heroicznym
boju. Naród polski będzie w tej kwestii bardzo konsekwentny. Nasze zaangażowanie
na rzecz Ukrainy to także obrona Polski i całej Europy przed Rosją”,
5.
Elena Gordon, matka rosyjskiego przeciwnika na wygnaniu
Władimira Kara-Murzy, została hospitalizowana w Berlinie z objawami zatrucia –
podaje Agenctwo, powołując się na dwie osoby bliskie wygnanemu przeciwnikowi.
Gordon została przyjęta do szpitala Charité w Berlinie, gdzie leczony był także
Aleksiej Nawalny po zatruciu nowiczokiem w sierpniu 2020 r.
Wstępne badanie toksykologiczne wykluczyłoby zatrucie pani Gordon
środkami paraliżującymi. „Prowadzimy dochodzenie w sprawie domniemanego
usiłowania zabójstwa” – potwierdziła rzeczniczka berlińskiej policji, mówiąc o
kobiecie posiadającej podwójne obywatelstwo rosyjskie i niemieckie, która
zgłosiła lekarzom podejrzenie zatrucia.
Władimir Kara-Murza, który przeżył dwie próby otrucia, był
skazany na 25 lat więzienia. Został zwolniony z więzienia i emigrował w
sierpniu ubiegłego roku w ramach wymiany więźniów ze Stanami Zjednoczonymi.
„Bardzo dziękuję wszystkim za troskę i życzenia. Moja mama
rzeczywiście przebywa w szpitalu w Berlinie, ale na szczęście nie potwierdziły
się podejrzenia zatrucia lub zawału serca. Lekarze kontynuują diagnostykę.
Będziemy wdzięczni mediom za poszanowanie prywatności naszej rodziny” - napisał
w przesłaniu na portalu ‘Kreml’ Władimir Kara-Murza.
6.
Kapitan i obrońca Wielorybów Paul Watson jest wolny. Od
lipca 2024 r. założyciel Sea Shepherd i Fundacji Kapitana Paula Watsona
przebywał w więzieniu stolicy Grenlandii Nuuk pod zarzutem napadu na japoński
statek wielorybniczy na Oceanie Południowym w 2010 r., utrudniania działań i
spowodowania obrażeń części załogi członków i uszkodzenie statku. Akcja
Watsona, podobnie jak setki wcześniej, była częścią operacji mających na celu
zaprzestanie połowów wielorybów – praktyki stosowanej obecnie tylko przez trzy
państwa na świecie: Japonię, Norwegię i Islandię (które niedawno odnowiły swoje
„licencje do zabijania” do 2029 r.).
Japonia wystąpiła o ekstradycję: na japońskiej ziemi
Watsonowi, który ma obecnie 74 lata, groziłby wyrok 15 lat więzienia. Teraz
jednak Dania odrzuciła japoński wniosek o ekstradycję.
7.
Tu, kto nie interesuje się papieżem, może przerwać i przejść od razu do screenshotów
Corriere della
Sera:
Książka papieża Franciszka: „W Iraku uniknąłem podwójnego
ataku. Zabili zabójców”
W swojej autobiografii „Miej Nadzieję” Jorge Mario Bergoglio
wspomina swoją podróż do Iraku w marcu 2021 roku i ujawnia niepublikowany fakt:
zamachowcy-samobójcy gotowi byli go zabić, wśród nich była także młoda kobieta
Poniżej publikujemy fragment autobiografii papieża
Franciszka „Miej nadzieję”, która ukaże się 14 stycznia.
I wtedy nie mogliśmy po raz kolejny rozczarować tych osób, które dwadzieścia lat wcześniej nie mogły przyjąć Jana Pawła II, dla którego podróż, którą tak bardzo pragnął zainaugurować jubileuszowy rok 2000, okazała się niemożliwa z winy Saddama Husajna. [...].
Mosul, rana w sercu
Mosul był raną w sercu. Uderzyło mnie to jak cios prosto w serce: jedno z najstarszych miast świata, przepełnione historią i tradycjami, które na przestrzeni wieków było świadkiem następstwa różnych cywilizacji i było symbolem pokojowego współistnienia różnych kultur na świecie ten sam kraj – Arabowie, Kurdowie, Ormianie, Turkmeni, chrześcijanie, Syryjczycy – wydawał mi się morzem gruzu po trzech latach okupacji przez Państwo Islamskie, które wybrało go na swoją twierdzę. Kiedy nad tym przeleciałem, z góry ich ideologia wydała mi się religią, motywacje jednak były powierzchowne, obłudne, tymczasowe; bo wtedy, jak w pięknych wierszach polskiej poetki Wisławy Szymborskiej, nienawiść „płynie sama”.
Zamachowiec-samobójca, który chciał się wysadzić
I nawet po tych zniszczeniach wiatr nienawiści wciąż nie
ucichł. Powiadomili mnie, gdy tylko wylądowaliśmy w Bagdadzie poprzedniego
dnia. Policja powiadomiła żandarmerię watykańską o informacjach otrzymanych od
angielskich tajnych służb: kobieta wypełniona materiałami wybuchowymi, młody
zamachowiec-samobójca, jechali do Mosulu, aby wysadzić się w powietrze podczas
wizyty papieża. Z tym samym zamiarem odjechała także furgonetka.
Kiedy następnego dnia zapytałem żandarmerię, co wiadomo o
obu napastnikach, dowódca odpowiedział lakonicznie: „Już ich nie ma”. Iracka
policja przechwyciła ich i wysadziła w powietrze. To również bardzo mnie
uderzyło.
To także był zatruty owoc wojny.
Podróż trwała dalej. W pałacu prezydenckim w Bagdadzie odbyły się spotkania z władzami. Ten z biskupami, księżmi, osobami zakonnymi i katechistami w syryjsko-katolickiej katedrze Sayidat al-Nejat (Matki Bożej Zbawienia), gdzie jedenaście lat wcześniej zamordowano dwóch księży i czterdziestu sześciu wiernych, w sprawie których toczy się proces beatyfikacyjny. Następnie spotkanie z przywódcami religijnymi kraju na równinie Ur, opuszczonej przestrzeni, gdzie ruiny domu Abrahama graniczą ze schodkową wieżą cudownego sumeryjskiego Zigguratu: chrześcijanie z różnych Kościołów, muzułmanie, zarówno szyici, jak i sunnici, Jazydzi, w końcu znaleźli razem pod jednym namiotem, w duchu Abrahama, aby pamiętać, że najbardziej bluźnierczym wykroczeniem jest profanacja imienia Bożego przez nienawiść do brata. [...]
Dialog międzyreligijny i spotkanie z ajatollahem
A wcześniej byłem w świętym mieście Nadżaf, historycznym i
duchowym centrum szyickiego islamu, gdzie znajduje się grób Alego, kuzyna
Proroka, na spotkanie za zamkniętymi drzwiami, na które bardzo czekałem,
ponieważ stanowiłoby kamień milowy na drodze dialogu międzyreligijnego i
zrozumienia między narodami. Spotkanie z wielkim ajatollahem Alim al-Sistanim
było spotkaniem, które Stolica Apostolska przygotowywała od dziesięcioleci, a
żaden z moich poprzedników nie był w stanie go zrealizować. Ajatollah Al-Sistani
przyjął mnie po bratersku w swoim domu, co jest gestem, który na Wschodzie jest
jeszcze bardziej wymowny niż deklaracje czy dokumenty, gdyż oznacza przyjaźń,
przynależność do tej samej rodziny. To dobrze zrobiło na duszy i sprawiło, że
poczułem się zaszczycony: nigdy nie przyjął głowy państwa i nigdy nie wstawał,
a jednak tego dnia, co znamienne, zrobił to ze mną.
Z takim samym poczuciem szacunku pojawiłem się w jego pokoju
bez butów. [...] Rozumiałem jego zaniepokojenie mieszaniem religii i polityki,
pewną specyfiką, która, jak sądzę, jest wspólna dla nas, w przypadku
„duchownych państw”, a jednocześnie powszechne nawoływanie wielkich mocarstw do
wyrzeknijcie się języka wojen, dając pierwszeństwo rozsądkowi i mądrości.
Pamiętam szczególnie jedno jego zdanie, które następnie zabrałem ze sobą jako
cenny prezent: „Istoty ludzkie są albo braćmi ze względu na religię, albo równi
ze względu na stworzenie”. […]
8.
La Repubblica:
Ukazuje się książka, którą papież Franciszek planował wydać po swojej śmierci
Dzielnica była złożonym, wieloetnicznym, wieloreligijnym i
wielokulturowym mikrokosmosem. W naszej rodzinie zawsze mieliśmy doskonałe
stosunki z Żydami, których we Flores nazywaliśmy „Rosjanami”, gdyż wielu z nich
pochodziło z okolic Odessy, gdzie mieszkała bardzo duża społeczność żydowska,
która w czasie II wojny światowej została dotknięta przez ogromną masakrę
dokonaną przez rumuńskie i nazistowskie siły okupacyjne. Wielu klientów
fabryki, w której pracował tata, było Żydami związanymi z branżą tekstylną, a
wielu było naszymi przyjaciółmi.
Tak samo, nawet w naszej grupie dzieciaków, mieliśmy kilku
znajomych muzułmanów, którzy dla nas byli „Turkami”, biorąc pod uwagę, że
wylądowali w większości z paszportami starego Imperium Osmańskiego. Byli to
Syryjczycy i Libańczycy, a następnie Irakijczycy i Palestyńczycy. Pierwsze
czasopismo w języku arabskim wydawane w Buenos Aires sięga początków XX wieku.
«Czy Turek tam jest? Czy Rosjanin też przyjedzie?”. W
dzielnicy mojego wśród ludzi w moim wieku różnice były czymś normalnym i
szanowaliśmy się nawzajem […].
Podobnie jak rynek uliczny, okolica była skupiskiem
różnorodnych ludzi. Pracowitych, cierpiących, oddanych, kochających
przyjemności.
Były cztery „panny” Alonsos, pobożne kobiety pochodzenia hiszpańskiego, które wyemigrowały do La Plata. Były bardzo utalentowanymi hafciarkami i dysponowały doskonałą techniką. Punkt i modlitwa, modlitwa i punkt. Matka wysłała do nich moją siostrę, aby się uczyła; ale Marta nudziła się śmiertelnie i protestowała: „Mamo, ale one nigdy nie rozmawiają, nie mówią ani słowa, tylko się modlą!”. […]
Niemal na rogu naszej ulicy znajdowała się peluquería z
przylegającym mieszkaniem; fryzjerka nazywała się Margot i miała siostrę, która
była prostytutką. Łączyła tę czynność z myciem, strzyżeniem i stylizacją. To
byli bardzo dobrzy ludzie, czasem nawet mama chodziła do nich na fryzurę.
Pewnego dnia Margot urodziła syna. Nie rozumiałem, kim był ojciec, co mnie
zaskoczyło i zaintrygowało, ale dzielnicę nie zdawało się to specjalnie
przejmować.
Pod tym samym numerem domu, w innym mieszkaniu, mieszkał mężczyzna żonaty z kobietą, która była tancerką rewiową, a także miała opinię prostytutki: jeszcze młoda, umarła na gruźlicę, znękana życiem. Pamiętam pośpieszny smutek tego pogrzebu: mąż wydawał się ponury i zdystansowany, zamknięty w swoim egoizmie, martwiący się tylko o to, że choroba nie dotknie jego i nowej kobiety, która zastąpi zmarłą. Matka tej pani, Berta, Francuzka, również była tancerką i podobno występowała w nocnych klubach Paryża; teraz godzinami służyła w domach innych ludzi, ale jej postawa i godność robiły wrażenie.
Dwie inne dziewczyny z sąsiedztwa, także siostry, również
były prostytutkami. Ale te były wysokiej klasy: umawiały się telefonicznie,
odbierano je samochodem. Nazywali je „la Ciche” i „la Porota” i wszyscy w
dzielnicy je znali. Lata mijały i pewnego dnia, kiedy byłem już biskupem
pomocniczym Buenos Aires, w episkopacie zadzwonił telefon: to Porota mnie
szukała. Całkiem straciłem ją z oczu, nie widziałem jej od dzieciństwa. «Hej,
nie pamiętasz? Słyszałam, że mianowali cię biskupem, chcę się z tobą spotkać! Była
jak rwąca rzeka. Przyjdź – odpowiedziałem i przyjąłem ją w pałacu biskupim,
byłem jeszcze we Flores, to musiał być rok 1993. «Wiesz – mówi mi – byłam
prostytutką wszędzie, nawet w Stanach Zjednoczonych. Zarobiłam pieniądze, potem
zakochałam się w starszym mężczyźnie, był moim kochankiem, a kiedy umarł,
zmieniłam swoje życie. Mam teraz emeryturę. I chodzę kąpać starszych mężczyzn i
kobiety w domach spokojnej starości, którzy nie mają nikogo, kto by się nimi
opiekował. Nie chodzę zbyt często na msze i zrobiłam ze swoim ciałem wszystko,
ale teraz chcę zadbać o ciała, o które nikt się nie troszczy”.
Współczesna Magdalena. Opowiada mi, że jej siostra Ciche
również odmieniła swe życie i spędza czas na modlitwie w kościele: „Powiedz jej
też, żeby ruszyła tyłek i zrobiła coś dla innych”! Miała malowniczy i pełen
wyobraźni język, cztery przekleństwa na każde pięć słów. I była chora.
Jakiś czas później, gdy byłem już kardynałem Buenos Aires, Porota zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chciałaby poimprezować ze swoimi przyjaciółmi i zapytała, czy mogłabym pójść i odprawić za nich mszę w parafii Sant'Ignazio. Mówię „tak, oczywiście”, zastanawiając się, kim mogliby być ci przyjaciele. „Najpierw jednak, jak wielu, chcę się wyspowiadać” – dodaje Porota.
W tym okresie często spotykałem się z Ojcem Pepe, Don José di Paola, młodym księdzem, którego znałem od początku mojego biskupstwa i który był proboszczem parafii Virgen de Caacupé w villi 21 od 1997 roku. Mąż Boży, jeden z księży, którzy zawsze pracowali w villas miserias, slumsach rozsianych po Buenos Aires, jest ich około trzydziestu w samej stolicy i tysiąc w całym okręgu. Villas to skupisko ludzkości, mrowiska z setkami tysięcy ludzi. Rodziny, które pochodzą głównie z Paragwaju, Boliwii, Peru i z całego kraju. Nigdy tam nie widzieli państwa, a gdy państwo jest nieobecne przez czterdzieści lat, nie zapewnia domów, prądu, gazu ani transportu, nie jest trudno stworzyć w jego miejsce równoległą organizację. Z biegiem czasu narkotyki zaczęły masowo krążyć, a wraz z nimi pojawiła się przemoc i rozpad rodzin.
Paco, „pasta de coca”, pozostałość po przetworzeniu kokainy
na potrzeby bogatych rynków, to narkotyk dla biednych: plaga, która mnoży
desperację. Tam, na tych przedmieściach, które w coraz większym stopniu muszą
być nowym centrum Kościoła, grupa świeckich i księży, takich jak ojciec Pepe,
żyje i codziennie daje świadectwo Ewangelii, wśród odrzuconych przez morderczą
ekonomię.
Ci, którzy twierdzą, że religia to opium dla ludu,
podnosząca na duchu opowieść mająca na celu zniechęcenie ludzi, dobrze by
zrobili, gdyby najpierw obejrzeli ville: zobaczyliby, jak dzięki wierze oraz
zaangażowaniu duszpasterskiemu i obywatelskiemu poczynili postępy w sposób nie
do pomyślenia, pomimo ogromnych trudności. Doświadczyliby również wielkiego
bogactwa kulturowego. Przekonaliśmy się z pierwszej ręki, że podobnie jak
wiara, każda służba jest zawsze spotkaniem i że przede wszystkim my możemy się
wiele nauczyć od ubogich. Kiedy ktoś mówi, że jestem papa villero, modlę się
tylko, abym zawsze był tego godny.
Spotkanie z Ojcem Pepe było dobre dla mojej duszy i mojego
życia duchowego. Z biegiem czasu staliśmy się coraz bliższymi przyjaciółmi. W
tym roku, zdaje się, był to rok 2001 i Pepe był już od jakiegoś czasu
curavillero (księdzem slumsowym), przeżył skomplikowany i trudny okres, kryzys
powołania kapłańskiego, o czym później sam opowiadał. Rozmawiał szczerze ze
swoimi przełożonymi, poprosił o zwolnienie z kapłaństwa i poszedł do pracy w
fabryce obuwia. Kiedy mi o tym powiedział, powiedziałam mu po prostu: przychodź
do mnie, kiedy tylko chcesz. I zaczął to robić. Nieraz po wyjściu z pracy szedł
kilka godzin i docierał do katedry. Czekałem na niego, otwierałem mu drzwi,
wysłuchałem go i rozmawialiśmy. Ale zawsze swobodnie.
Minęło jedno spotkanie za drugim, miesiąc za drugim, aż pewnego wieczoru przyszedł i powiedział do mnie: „Ojcze, oto jestem... Chciałbym odprawić mszę”. Uściskaliśmy się. Czy chcesz, żebyśmy wspólnie świętowali 20 lipca, w dzień Fiesta del Amigo? Był z tego powodu szczęśliwy. Zróbmy to więc w Sant'Ignazio, powiedziałem: „Mam zamiar odprawić tam mszę, bo poprosiła mnie pani z Flores”.
I pojechaliśmy tam razem. Z archidiecezji przeszliśmy Calle
Bolívar i dotarliśmy do kościoła: wszystkie były prostytutkami i prostytutkami w
„związku”. I wszystkie chciałysię wyspowiadać. To była piękna uroczystość.
Porota też była szczęśliwa, niemal wzruszona.
Chciała, żebym zadzwonił po raz ostatni, jakiś czas później,
kiedy była w szpitalu. «Prosiłam Cię, abyś przyszedł, abyś mógł mi przynieść
namaszczenie chorych i komunię, bo wiesz, że tym razem nie dam rady». Wszystko
pomiędzy przekleństwami pod adresem lekarza a krzykiem w kierunku innego
pacjenta; nie straciła tego, nawet teraz, gdy była wyczerpana. «Genio y figura
hasta la sepultura» (fantazja i postawa aż do pogrzebu) – mówimy w Argentynie.
Poszło jednak dobrze, jak „Wtedy Jezus rzekł do nich:
«Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa
niebieskiego»”. (Mt 21,31). I bardzo ją kochałem. Nawet teraz, po jej śmierci,
nie zapominam się za nią modlić.
Okładka najnowszej książki papieża Franciszka
Fragmenty książki opublikowały gazety Corriere della Sera i la Repubblica. D.O. wrzucił powyżej te fragmenty w nadziei, że inkwizycja nie spali go na stosie żywcem.
Za kilkanaście dni Polska przejmie okresowe przewodnictwo Rady Europejskiej.
„Marcin Romanowski nie mieszka i nie przebywa w ośrodkach związanych z Opus Dei. Władze Prałatury nie posiadają wiedzy na temat miejsca jego pobytu” - oświadczyło w poniedziałek biuro prasowe tej kościelnej instytucji.
No to pozostaje Białoruś i Węgry.
No i pałac pajaca.
https://tvn24.pl/polska/gdzie-jest-marcin-romanowski-oswiadczenie-opus-dei-st8225843
Jak to? To oni, prawdziwe symbole agentów szajki, osadzeni w samym centrum władzy sądowniczej, jeszcze nie siedzą?
Skandal!
Szef broni chemicznej rosyjskiego wojaka zabity w wybuchu w Moskwie
„Wcześniej jemu kapelusz kardynalski załatwiła siostra, sypiając z papieżem Aleksandrem IV”.
Cudne! Przeczytajcie!
Fantastyczna mapa z Guardiana, pokazująca terytoria kontrolowane przez poszczególnych graczy syryjskiego kryzysu.
Proszę zwrócić uwagę, jak niewielkie terytorium jest
kontrolowane przez HTS, do którego pędzą teraz wszystkie ważniejsze rządy
świata, uznając de facto tę organizację za prawowitego gospodarza kraju. A
także jak istotną siłą są kurdyjskie (na żółto) Syrian Democratic Forces.
Arabsko – najemnicze wojska Syrian National Army – opłacane
i wyposażone przez Turków, panoszą się na Północy, okupując terytorium głównie
Rożawy, czyli syryjskiego Kurdystanu.
Acha: na czarno obszary, w których czasowo stacjonuje armia
izraelska, pilnująca swojej granicy.
To te niemal niewidzialne plamki skupiają teraz gniewną
uwagę wspólnoty międzynarodowej. O obszarach zajętych przez Turcję, regularnie
przez jej lotnictwo bombardowanych, jakoś się nie dyskutuje.
A potem mówcie, że na świecie nie ma antysemityzmu…
Acha: pod poniższym adresem mieści się pierwszy na Zachodzie
reportaż z rosyjskiej bazy wojskowej pod Latakią.
3 lata temu
Rambo to imię kota. Przybył po niebezpiecznej przeprawie
przez morze wraz ze swoja ludzką rodziną na Lampedusę 13 marca. Po przyjeździe
musiał przejść ponad sześciomiesięczną kwarantannę, zgodnie z wymogami prawa
dla zwierząt z tych obszarów Afryki.
I teraz wrócił do rodziny. „To prawdziwa bożonarodzeniowa
bajka dla naszych małych dziewczynek” - powiedzieli państwo Fatma i Ahmed
Maaloul, którzy wypłynęli z kotem ze Sfaxu w Tunezji małą łodzią do Europy.
Rambo ma cztery lata i był nierozłączny ze swą ludzką rodziną, aż do przyjazdu
na Lampedusę. Tutaj ich ścieżki się rozeszły, zwłaszcza, że w ramach projektu
humanitarnego, państwo Maaloul z dziećmi zostali przeniesieni z Lampedusy do
mieszkania w miejscowości Ceraso, w prowincji Salerno. Władze gminy uznały, że
fajnie będzie mieć nową rodzinę i nowe dzieci w miasteczku i przydzieliły im
mieszkanie. Znalazły też pracę.
To jak się znów zeszły drogi rodziny Maaloul z Rambo?
Ano tak, że na czas kwarantanny kot został adoptowany przez
mieszkankę Lampedusy, panią Danielę Palazzo. I pani Palazzo właśnie zapakowała
Rambo do kosza, wsiadła w mały samolocik do Katanii na Sycylii, potem w pociąg,
autobus, aż dotarła do Ceraso, „by sprawić rodzinie imigrantów prezent
bożenarodzeniowy”.
Medytujcie, Czytelnicy, Medytujcie.
4 lata temu
Zamiast przyznawać tytuł „Człowieka roku”, którym,
patetycznie, w magazynie „Time”, został rok 2020, magazyn „The Economist”
wybrał „Kraj roku”.
I uczynił mnie szczęśliwym.
Moje szczęście wypływa z faktu, że „Krajem roku” zostało
Malawi.
Połóż teraz rękę na sercu: nie masz pojęcie, gdzie leży
Malawi?
Nie przejmuj się: w większości świata nie mają pojęcia,
gdzie leży Polska.
Malawi zostało „Krajem roku” za postępy w demokratyzacji.
Właśnie w tym przeklętym roku 2020, w którym, jak wynika z raportu think tanku
„Freedom House”, demokracja i poszanowanie praw człowieka uległy regresowi w 80
krajach (w tym oczywiście w Polsce, ale to dla ciebie nie nowina).
To fantastyczne, że dla „The Economist” i dla tej garstki
porządnych ludzi, która nie utonęła jeszcze w potopie codziennego szubrawstwa,
ważny jest również postęp, który ma miejsce z dala od centrów finansowych
świata, z dala od uwagi mediów.
Pisałem już kiedyś o „regule 51 równoleżnika”: Tokio, Pekin,
Moskwa, Berlin, Paryż, Londyn, Nowy Jork i Los Angeles leżą wszystkie w jego
bezpośredniej bliskości. Cokolwiek znajduje się dalej – dla „mainstreamu” się
nie liczy. Tymczasem tam znajdują się takie ciekawe kraje, jak właśnie Malawi.
W 2012 roku prezydent Bingu wa Mutharika zmarł na
stanowisku. Śmierć była utrzymywana w tajemnicy przez wiele dni, żeby jego
brat, Peter Mutharika, mógł przejąć władzę. Zrazu mu się to nie udało, ale dwa
lata później został wybrany na prezydenta, a w kolejnych wyborach w 2019 r.
ogłoszono go zwycięzcą. Wybory były jednak bezczelnie sfałszowane, mimo że
międzynarodowi obserwatorzy cynicznie zatwierdzili ich ważność, prawdopodobnie
za łapówki. Malawijczycy wyszli na ulice. Sprawa stanęła w Sądzie Najwyższym. Peter
Mutharika usiłował przekupić także sędziów, ale odmówili przyjęcia łapówek i
unieważnili wybory.
W nowym głosowaniu w czerwcu br. Mutharika przegrał, a
prezydentem został Lazarus Chakwera. Te kilka miesięcy jego rządów skłoniły
„Economista” do nagrodzenia Malawi prestiżowym tytułem z uzasadnieniem: „Za
ożywienie demokracji w regionie zdominowanym przez reżimy autorytarne”.
Może to dobre miejsce, by przypomnieć, że od końca XV do
XVIII wieku na tamtych ziemiach istniało dobrze prosperujące królestwo Maravi
(od którego wywodzi się dzisiejsza nazwa Malawi) - obejmowało obecne obszary
Zambii i Mozambiku. Brytyjczycy pojawili się w rejonie jeziora Niasa (dziś
jezioro Malawi) w drugiej połowie XIX wieku. W 1889 r. utworzyli w swoim
osławionym stylu „Protektorat Środkowoafrykański”, przemianowany później na
„Nyasaland”. Malawi wyzwoliło się od kolonistów w 1964 r.
Malawi - 19,13 mln mieszkańców, 118,5 tys. km kwadratowych -
jest biedne: PKB per capita w parytecie siły nabywczej to zaledwie 1234 dolarów
rocznie, w liczbach bezwzględnych to żałosne 367 dolarów. Liczba ludności
gwałtownie rośnie, mimo plagi AIDS, co stawia przed rządem prezydenta Lazarusa
Chakwery niemałe wyzwania. Ale ludzie są zadowoleni, bo wolni i
nieprześladowani. Co nie jest łatwe w kraju, w którym mieszka co najmniej 20
różnych plemion, w którym wyznaje się wiele religii (dominuje chrześcijaństwo;
dwa razy więcej protestantów niż katolików, których jest tyle samo, co
muzułmanów).
5 lat temu
Wczoraj mówiłem o 30 rocznicy rewolucji w Rumunii. Pisałem o
niej wtedy, m.in., że los państwa Ceausescu będzie na zawsze ważnym memento dla
wszystkich innych aspirujących do roli dyktatora. Myliłem się. Nie był. Szkoda.
Dawnych wspomnień czar…
Fot. Tomasz Pluciński
Autobiografia papieża zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńCałość przeczytana ale oczywiście odnośniki wieczorową porą , zastanawiam się ponownie jak to możliwe ,że PAPA mający takie ludzkie doświadczenia wielokrotnie "stawał" za rosją ? Serdeczności .
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że redaktor na bieżąco prowadzi nas informacjami w DO i rozmowami w Na temat... Dla mnie to podstawowa wiedza, pięknie dziękuję. Nie zawsze komentuję, ale każde wydanie czytam sumiennie, podziwiam wiedzę, cenię pracowitość i uwielbiam wspomnienia redaktora. Wytrwałości.
OdpowiedzUsuń