DRUGI OBIEG
Sobota, 29 marca 2025
1.
Liczba ofiar śmiertelnych potężnego trzęsienia ziemi, które nawiedziło Myanmar,
przekroczyła 1000. Ratownicy przekopują się przez gruzy zawalonych budynków,
rozpaczliwie poszukując ocalałych.
Płytkie trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,7 miało miejsce wczesnym popołudniem
na północny zachód od miasta Sagaing w środkowym Myanmarze , po czym kilka
minut później nastąpił wstrząs wtórny o magnitudzie 6,7.
W wyniku trzęsienia ziemi zniszczone zostały budynki , zerwane zostały mosty i
zapadnięte drogi w wielu częściach Myanmaru, a poważne szkody odnotowano w
drugim co do wielkości mieście, Mandalaj.
Rządząca junta poinformowała w sobotę, że potwierdzono śmierć 1002 osób i 2376
rannych, przy czym większość ofiar znajdowała się w Mandalay. Około 10
kolejnych zgonów potwierdzono również w Bangkoku, stolicy Tajlandii, gdzie
zawalił się budowany wieżowiec.
W związku z poważnymi zakłóceniami łączności w Mjanmie, prawdziwa skala
katastrofy w tym odizolowanym państwie rządzonym przez wojsko nie jest jeszcze
znana. Oczekuje się, że liczba ofiar znacznie wzrośnie.
Według amerykańskich geologów było to najsilniejsze trzęsienie ziemi, jakie
nawiedziło Mjanmę od ponad stu lat. Wstrząsy były na tyle silne, że spowodowały
poważne uszkodzenia budynków w Bangkoku, oddalonym o setki kilometrów od
epicentrum.
Orhan Pamuk*:
Nigdy nie widziałem takich represji w Stambule. Demokracja w Turcji walczy o
życie
Uwięzienie głównego rywala politycznego prezydenta Erdogana to najgorszy moment
trwającego dekadę marszu w stronę autokracji – ale protestujący jeszcze nie
skończyli
https://www.theguardian.com/commentisfree/2025/mar/28/clampdowns-istanbul-turkey-democracy-jail-president-erdogan-rival-protesters
*Orhan Pamuk został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2006 r.
„Od czasu aresztowania na początku tego miesiąca pod zarzutem korupcji i
terroryzmu, które są ewidentnie sfingowane głównego rywala politycznego
prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, burmistrza Stambułu Ekrema İmamoğlu, plac
Taksim, największa atrakcja turystyczna miasta i centrum protestów
politycznych, stoi pusty, otoczony kordonem policji. Przez 50 lat mieszkania w
Stambule nie widziałem na ulicach tylu tak zwanych środków bezpieczeństwa, co w
ciągu ostatnich kilku dni.
Stacja metra Taksim i wiele innych najbardziej ruchliwych stacji w mieście
zostało zamkniętych. Władze regionalne ograniczyły dostęp samochodów i
autobusów międzymiastowych do Stambułu. Policja sprawdza wjeżdżające pojazdy, a
każda osoba podejrzana o podróż do miasta w celu protestu jest odsyłana. Tutaj
i w całym kraju telewizory są stale włączone, aby ludzie mogli śledzić
najnowsze niepokojące wydarzenia polityczne . Przez ostatni tydzień biuro
gubernatora Stambułu zakazało publicznych protestów i demonstracji politycznych
– praw zapisanych w konstytucji. Jednak spontaniczne, nieuprawnione protesty i
starcia z policją nie ustają, mimo że dostęp do internetu został ograniczony w
celu zapobiegania zgromadzeniom. Policja bezwzględnie używa gazu łzawiącego i
aresztowała niezliczoną liczbę osób.
Zastanawiamy się, jak takie oburzające rzeczy mogły się wydarzyć w kraju, który
jest członkiem NATO i zabiega o członkostwo w UE. Podczas gdy świat jest zajęty
Donaldem Trumpem, wojnami między Palestyną a Izraelem, Ukrainą a Rosją, to, co
pozostało z tureckiej demokracji, walczy teraz o swoje życie.
Uwięzienie głównego rywala prezydenta, polityka zdolnego do zdobycia masowego
poparcia, przenosi rządy Erdogana na poziom, jakiego wcześniej nie widzieliśmy.
Aresztowanie İmamoğlu nastąpiło zaledwie kilka dni przed tym, jak główna partia
opozycyjna Turcji miała formalnie nominować go na swojego kandydata na
prezydenta podczas prawyborów. Ludzie za lub przeciw rządowi w dużej mierze
zgadzają się teraz co do jednej rzeczy: Erdoğan postrzega İmamoğlu jako
zagrożenie polityczne i chce się go pozbyć.
İmamoğlu zdobył więcej głosów niż partia Erdogana, Partia Sprawiedliwości i
Rozwoju, w ostatnich trzech wyborach na burmistrza Stambułu. Kiedy İmamoğlu
pokonał kandydata partii w wyborach w kwietniu 2019 r., Erdoğan unieważnił
wynik, powołując się na nieprawidłowości techniczne. Wybory powtórzono dwa
miesiące później. İmamoğlu wygrał ponownie. Co więcej, zwiększył swoją
przewagę. W kolejnej turze wyborów lokalnych w 2024 r., po pięciu latach
urzędowania, İmamoğlu ponownie pokonał kandydata partii Erdogana i został
wybrany na burmistrza Stambułu po raz trzeci. Wyborcze osiągnięcia İmamoğlu i
jego rosnąca popularność uczyniły go głównym kandydatem opozycji, który mógłby
skutecznie rzucić wyzwanie Erdogana w kolejnych wyborach prezydenckich.
Odwrotną stroną tego wszystkiego jest to, że Erdoğan wydaje się stosować wobec
swojego oponenta tę samą taktykę, którą stosowano wobec niego samego 27 lat temu.
W 1998 r. Erdoğan był wybranym burmistrzem Stambułu i popularną postacią.
Świecki i wojskowy establishment uznał jego odmianę politycznego islamu za
niebezpieczną. Został również uwięziony i oskarżony (w jego przypadku za
podżeganie do nienawiści religijnej po wyrecytowaniu politycznego wiersza na
wiecu). Erdoğan został usunięty ze stanowiska burmistrza i spędził cztery
miesiące w więzieniu.
Ale jego uwięzienie i jego buntownicza odmowa współpracy z establishmentem i
uginania się pod represyjnymi żądaniami armii, pomogły jeszcze bardziej
podnieść jego profil polityczny. Jak zauważyli niektórzy komentatorzy,
uwięzienie İmamoğlu, który zaprzeczył zarzutom i również obiecał, że „nie ugnie
się”, może mieć w rzeczywistości taki sam niezamierzony skutek. Może to bardzo
dobrze pomóc w zwiększeniu popularności burmistrza.
Jednak sytuacja nie jest taka sama. İmamoğlu stoi w obliczu celowej i
zdecydowanej próby usunięcia go z wyścigu. Dzień przed wysłaniem policji do
domu İmamoğlu, prasa pro-Erdoğana i mianowany przez Erdogana rektor
Uniwersytetu w Stambule uznali dyplom ukończenia studiów wyższych İmamoğlu za
nieważny, powołując się na domniemane nieprawidłowości w jego przeniesieniu z
prywatnej uczelni. Ponieważ w Turcji kandydować na prezydenta mogą tylko absolwenci
uniwersytetów, dyskwalifikowałoby to İmamoğlu, który powiedział, że planuje
zakwestionować tę decyzję. Następnie pojawiły się oskarżenia o korupcję i
terroryzm.
Określanie przeciwników politycznych mianem terrorystów to tendencja, którą
rząd Erdogana nabył po nieudanym zamachu stanu w 2016 r., kiedy frakcja
tureckich sił zbrojnych próbowała przejąć władzę. W 2019 r., kiedy austriacki
pisarz Peter Handke, krytykowany za wspieranie zmarłego serbskiego przywódcy
Slobodana Miloszevicia, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, Erdoğan
stanowczo sprzeciwił się tej decyzji. Zaskoczony nieprzygotowaniem i brakiem
promptera, oświadczył, że przyznali tę samą nagrodę „terroryście z Turcji!”,
najwyraźniej nawiązując do mojego Nobla z 2006 r. Tego dnia miałem wracać z
Nowego Jorku do Stambułu i właśnie miałem odwołać swój powrót, gdy rzecznik
prezydenta ogłosił, że prezydent nie miał na myśli mnie.
Sąd kierowany przez Erdogana uwięził İmamoğlu pod zarzutem korupcji, ale nie utrzymał
zarzutu „terroryzmu”. Taki zarzut pozwoliłby prezydentowi Erdoganowi
zainstalować preferowanego przez siebie kandydata na stanowisku burmistrza
Stambułu – stanowiska, którego jego partia nie wygrała w trzech kolejnych
wyborach – a zatem, jak obawiają się niektórzy, mógłby przekierować część
niekończącego się strumienia dochodów podatkowych miasta na działalność
reklamową i propagandową swojej własnej partii.
Uwięziwszy İmamoğlu, Erdoğan nie tylko odsuwa na bok bardziej popularnego
rywala politycznego – stara się również odzyskać bogactwo zasobów, których nie
mógł dotknąć przez siedem lat. Jeśli mu się uda, w kolejnych wyborach
prezydenckich na murach miasta i podświetlonych miejskich billboardach będą
widoczne tylko twarze Erdogana i jego kandydatów.
Nie jest to zaskoczeniem dla nikogo, kto uważnie śledzi turecką politykę. Przez
ostatnią dekadę Turcja nie była prawdziwą demokracją – jedynie demokracją
wyborczą, w której można głosować na preferowanego kandydata, ale nie ma
wolności słowa ani myśli. W rzeczywistości państwo tureckie starało się zmusić
swoich obywateli do jednolitości. Nikt nawet nie wspomina o wielu
dziennikarzach i urzędnikach państwowych, którzy zostali arbitralnie uwięzieni
w ciągu ostatnich kilku dni, albo w celu dodania ciężaru i wiarygodności
oskarżeniom o korupcję przeciwko İmamoğlu, albo w założeniu, że nikt nie zwróci
uwagi na wszystko inne, co się dzieje.
Teraz, wraz z aresztowaniem najpopularniejszego polityka kraju – kandydata,
który zdobyłby większość głosów w kolejnej turze wyborów krajowych – nawet ta
ograniczona forma demokracji dobiega końca. Jest to niedopuszczalne i
niepokojące, dlatego coraz więcej ludzi przyłącza się do najnowszych protestów
. Na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się dalej.
Odwiedzając Grenlandię, Vance znajduje pogodę i przyjęcie chłodne
Podróż ta była zarówno misją rozpoznawczą, jak i pasywno-agresywnym
przypomnieniem o determinacji prezydenta Trumpa w dążeniu do realizacji swoich
ambicji terytorialnych bez względu na przeszkody.
https://www.nytimes.com/2025/03/28/us/politics/greenland-jd-vance-usha.html
„Tutaj jest strasznie zimno.” Były to pierwsze słowa amerykańskiego
wiceprezydenta, JD Vance'a , który wylądował na Grenlandii , witany temperaturą
-19 stopni Celsjusza, aby odwiedzić amerykańską bazę Pituffik. „Administracja
Trumpa i prezydent są bardzo zainteresowani bezpieczeństwem Arktyki. Jak
wiecie, jest to ważna kwestia i będzie stawać się coraz ważniejsza w
nadchodzących dekadach” – powiedział.
A ze Stanów Zjednoczonych Trump powtarza tę formuły, wyjaśniając, że USA
potrzebuje Grenlandii „dla bezpieczeństwa międzynarodowego, nie mówimy o pokoju
dla Stanów Zjednoczonych, mówimy o pokoju na świecie”. I dalej: „Nie liczymy na
Danię ani na nikogo innego, że się tym zajmie. Myślę, że Dania to rozumie,
myślę, że Unia Europejska to rozumie. A jeśli nie, będziemy musieli im to
wyjaśnić”.
Niedługo potem, w swoim przemówieniu w bazie wojskowej, Vance zagłębia się w
temat i krytykuje Danię: „Przeprowadzili wiele ataków na administrację Trumpa,
za to, że stwierdza oczywistość, a mianowicie, że Dania nie wykonała dobrej
roboty w ochronie Grenlandii”. I jeszcze raz: „Wiemy, że Rosja, Chiny i inne
kraje interesują się Przejściem Arktycznym i szlakami żeglugowymi, jeśli Stany
Zjednoczone się tym nie zainteresują, zrobią to inne kraje”.
I na koniec: „Stany Zjednoczone nie mają w tej chwili planów zwiększania swojej
obecności wojskowej na Grenlandii, ale sądzimy, że Grenlandczycy zdecydują się
być częścią Stanów Zjednoczonych”.
Tuż przed lunchem z żołnierzami w bazie Vance – który przybył ze swoją żoną
Ushą – zatrzymał się, aby opowiedzieć o swoim „naprawdę spektakularnym” locie
na pokładzie Air Force 2 i zauważył, że jest pierwszym wiceprezydentem USA,
który odwiedził Grenlandię. Wyjaśnił, że wspólnie z doradcą ds. bezpieczeństwa
narodowego Mikiem Waltzem spotka się z dowództwem bazy i niektórymi członkami
Sił Kosmicznych, aby omówić „wszystkie sposoby, w jakie baza przyczynia się do
bezpieczeństwa narodowego” i otrzymać informacje na temat operacji.
A takiego wała, jak Grenlandia cała.
2.
Sobota zobowiązuje.
Kilka dni temu jakaś franca weszła autorowi D.O. w prawie biodro i go
unieruchomiła. Przerażony brakiem spacerów – po 100 krokach ból stawał się
nieznośny – autor już pogrążał się w rozpaczy, ale dobry los sprawił…
Gdzieś na początku lutego udało się autorowi zapisać na cudem spadający z nieba
wolny termin u jego ulubionej fizjoterapeutki. Człowiek w wieku autora
fizjoterapeutów „przerobił” już parę tuzinów, ale ta jest wyjątkowa. Patrzy
parę sekund, potem wbija – nawet nie mocno – palec w jakieś miejsce ciała
autora, autor podskakuje z bólu pod sufit, potem ból powoli mija. Potem
fizjoterapeutka ciągnie różne fragmenty ciała D.O. w różne strony, boli jak
cholera, ale potem powoli przechodzi. W efekcie, po godzinie tortur,
przerywanych pytaniami „wytrzyma pan czy mam przestać”?, autor wychodzi z
wyraźnym poczuciem ulgi.
Nie wyklucza, że jeśli po 10 latach znów mógł chodzić na całkiem długie
spacery, zawdzięcza właśnie tej pani, która z pewnością zarobiłaby krocie,
gdyby została szefem torturatorów w KGB lub Stasi.
Podczas ostatniej, styczniowej wizyty u pani fizjoterapeutki, w momencie
płacenia za zabieg kula od wielkiego wyburzacza ścian trafiła autora między
oczy, bo wysoka do tej pory opłata za tortury była bardzo wysoka, ale tym razem
była horrendalna, bezczelna, z kosmosu, autor szedł do cudotwórczyni głównie po
to, żeby zakomunikować jej, że wobec tych cen zmuszony jest zrezygnować z
terapii. Ale bolało biodro i delikatny umysł, że już koniec ze spacerami, więc
autor zdecydował się na jeszcze jeden, ostatni raz.
No i tortury się powtórzyły. Tak skutecznie i przekonująco, że autor zamilczał
o swoimi zamiarze.
No i nazajutrz poszedł do parku, żeby sprawdzić, czy bolące biodro znów wygra z
potrzebą spaceru. I wyglądało, że jednak wygra. Poczucie ulgi po wyjściu z
gabinetu zabiegowego po stu krokach prysło. Ale autor zacisnął zęby i
postanowił wracać do samochodu nieco okrężną drogą. Zatrzymywał się, żeby
odpocząć, bo na stojąco ból wyraźnie ustępował. I tak od słowa do słowa, och,
pardon, od kroku do kroku, przeszedł kroków 6000, a ból robił się coraz
słabszy.
No i robiąc te kroki, zatrzymując się, robił fotki, bo sobota zobowiązuje.
Oto one. Wygląda na to, że w tym roku jeszcze wiosna nadejdzie.
Za przyszły – autor nie ręczy.
Może ktoś wie, co to za krzaczor?
To się nazywa Kanał Piaseczyński.
To też, tylko w druga stronę.
Interesująca paleta, nieprawdaż?
O, kwiatki wychodzą!
Lepiej w górę, czy w dół?
Wierzba łzy ma już większe. Ale kanałek na deszczówkę suchy.
Ludzki geniusz na rożne sposoby się przejawia.
Wszystko gotowe pod rabatki.
Na fejzbuku pewnie by to ocenzurowali.
Geometrie nieoczywiste.
A te kwiatki, to co?
Samograj, ale nie kiedy wiatr wieje.
Czy to jakieś krokusiki, czy co?
Niektóre rabatki już gotowe.
A to niedaleko redakcji natemat.pl, a dokładniej na tyłach centrum handlowego
Arkadia. Czy cos się działo? Nic w gazetach nie było, co uzasadniałoby obecność
kilkudziesięciu suk dużych i małych.
Czy w tym kontekście można już bez wyrzutów sumienia mówić, że Polacy to
złodziejski naród?
A może to byli imigranci, oni przecież roznoszą choroby i przyjeżdżają pod
granicę białymi busikami?
https://tvn24.pl/katowice/slaskie-uzyli-ciezkiego-sprzetu-ukradli-przewody-z-autostrady-a1-i-uszkodzili-100-latarni-apel-policji-st8385681
Dzisiaj 20 rocznica odkąd świat widział JPII po raz ostatni. Nie dał rady
powiedzieć ni słowa.
Oto ówczesny komentarz la Repubbliki:
„Milczenie Karola Wojtyły jest niezrozumiałe dla świeckiej mentalności.
Przynajmniej na pierwszy rzut oka nie ma nic racjonalnego w chorobie, która
jest publicznie ujawniana, pokazywana wiernym być może jako obraz i symbol
całej wspólnoty wiary, ale która grozi przekazaniem jedynie bólu, niemocy i
zagubienia.
Prawdą jest, że według „L’ Osservatore Romano” Jan Paweł II przeżywa swój stan
z „całkowitą ludzką prawdomównością”. Trudno jednak zaprzeczyć, że dla ludzi
Kościoła, dla tych wszystkich, którzy ze wzruszeniem, a niektórzy z rozpaczą,
byli świadkami bezsłownego błogosławieństwa w Niedzielę Wielkanocną, a także
dla wiernych, którzy wczoraj zebrali się na placu Świętego Piotra, aby prosić o
ponowne pojawienie się Papieża, skrajne starzenie się Papieża wydaje się
wyzwaniem dla czegoś nie do zniesienia.
Powtarzanie tego jest banalne, ale we współczesnej cywilizacji choroba jest
ukryta, zredukowana, zrelatywizowana przez niewidzialność; Papież nie tylko
eksponuje ją, jakby stanowiła istotny składnik jego misji kościelnej i jego
osobistego życia, ale wplata ją w imponujące gesty wiary: fotografia ukazująca
jego modlitwę w prywatnej kaplicy, podczas ostatniej stacji Drogi Krzyżowej w
Wielki Piątek, z czołem opartym o wielki krucyfiks, skutecznie przedstawia
nadludzkie, starożytne, niepojęte poświęcenie.
A jednak z każdym dniem, z każdym pogłębiającym się straszliwym zmęczeniem, które
go dotknęło, Papież przezwyciężał kolejne tabu. W miarę jak cierpienie się
pogłębia, a ból chorego ciała staje się nie do zniesienia, Wojtyła przekracza
kolejny próg, zmuszając się do jeszcze większego wysiłku. Łatwo w tym
kontekście posunąć się do retoryki, czyli mówić o męczeństwie, a także
przywołać średniowieczny obrzęd, bardzo długie przygotowanie do śmierci,
opowiedziane przez historyka Georges'a Duby'ego, publiczną ceremonię, która
otwiera wzrok świata na chore ciało króla, aby duchowe ciało królestwa, w tym
przypadku Kościoła, mogło przetrwać w poddanych i wiernych. W rzeczywistości
bardziej prawdopodobne jest, że istnieje wyraźna luka między naszym
postrzeganiem, które umieszcza starość Jana Pawła II w kategorii wyjątkowości,
czyli czegoś, czego oczy i dusza nie mogą znieść, a intencją papieża, który
najwyraźniej traktuje swoją własną ofiarę tak, jakby była zadaniem, które
należy wykonać śmiertelnym wysiłkiem, ale z nieskończoną naturalnością,
ponieważ mieści się ona w porządku rzeczy, którego Bóg żąda i ofiarowuje
człowiekowi.
Oczywiście, byłoby to niezrozumiałe, gdyby zastosować modele utylitaryzmu: w
istocie nie istnieje żaden ziemski powód, który mógłby wymagać lub uzasadniać
przekształcanie indywidualnego cierpienia w żywy stół, w szereg przykładowych
gestów, w kronikę, która nieubłaganie przeradza się w fikcję transmitowaną na
żywo w telewizji i mediach. Pozostaje też pytanie, czy cierpienie z powodu
nadszarpniętego zdrowia Papieża nie jest zbyt wielkie dla wspólnoty wiernych,
innymi słowy, czy także wierzący, dla których wskazane jest poświęcenie i
poświęcenie, nie są kuszeni, by odwrócić wzrok i nie chcieć być świadkami tej
okrutnej ewangelii cierpienia. Słowo „skandal” było często używane do opisania
sposobu, w jaki Wojtyła przejawiał drżenie charakterystyczne dla choroby
Parkinsona, nieuchronny upadek ciała, które było obrazem siły, upokarzającą
utratę kontroli nad podstawowymi mechanizmami fizycznymi. Ale jest pewien
aspekt, który być może nie został wystarczająco podkreślony: choroba Papieża
stawia Kościół w cieniu jako strukturę władzy, jako system rządzenia, jako
podmiot polityczny, biurokratyczny i administracyjny.
Skandalem w tym przypadku jest to, że jedyną rzeczą, która się liczy, jest
chrześcijańska misja papieża. Nie ma sensu dyskutować, czy Jan Paweł II jest
rzeczywiście zdolny do podjęcia tych „nielicznych, ale niezbędnych decyzji”,
zagwarantowanych przez najbliższych mu książąt Kościoła, a w szczególności
kardynała Josepha Ratzingera, które pozwalają „maszynie” watykańskiej nadal
pełnić swoją funkcję. Pewne jest, że w tym momencie wierność Wojtyły „planowi
Bożemu” bierze górę nad wszelkimi względami wygody: tak jakby cały Kościół
zgodził się zatrzymać lub przynajmniej ograniczyć do minimum z powodu
autentycznie religijnego szacunku dla misji Papieża. Nie ma w dzisiejszym
świecie innego przypadku, w którym przywódcza osobowość wywierałaby tak głęboki
wpływ na społeczność, której przewodzi. Prawdą jest, że wypowiadając te słowa,
niestety sekularyzujemy coś, co dotyczy tajemnicy.
Aby zrozumieć przynajmniej częściowo ofiarę Papieża, musimy przyjrzeć się jego
cierpiącej postaci i umieścić ją w obliczu żywej rzeczywistości Kościoła. Ta
wspólnota, która sprawia, że teolog taki jak Ratzinger, podczas trzeciej stacji
Drogi Krzyżowej w ubiegły piątek, zadaje sobie pytanie, czy „nie powinniśmy
pomyśleć o tym, jak wiele Chrystus musi cierpieć w swoim Kościele z powodu tak
wielkiego 'brudu, pychy, samowystarczalności'”.
Kościół wydaje się czasem Ratzingerowi „łodzią, która zaraz zatonie”. I w tak
dramatycznych warunkach, w niepewności przeznaczenia, chrześcijańskie powołanie
przeżywane do końca, ofiarowanie cierpienia, aby słowo Boże „kroczyło pośród
ludzi”, wyrywa Kościół ze sfery doczesnej; Milczenie Wojtyły nie ma nawet nic
wspólnego z nieszczęściami obecnej sytuacji politycznej. Jego cierpienie jest
osobiste i uniwersalne, jego los jest wyłączną decyzją w ramach boskiego planu.
W obliczu tej charyzmy jedynie przeciętność tych, którzy przywykli mylić
poziomy, traktować sacrum z modalnościami świeckiego rozumu, może doprowadzić
do traktowania choroby Papieża jako pewnego rodzaju problemu politycznego,
który należy rozwiązać. Ponieważ prawdziwy skandal, co powoli zaczynamy sobie
uświadamiać w dzisiejszych czasach, widząc papieża pochylającego się nad Drogą
Krzyżową, a za nim śledzonego na ekranie telewizora, nie polega na tym, że Jan
Paweł II nadal pokazuje zło, które zaatakowało jego ciało, ale na tym, że
Kościół, instytucja działająca od dwóch tysiącleci, może sobie pozwolić na
niewypowiedziany ciężar proroctwa.
Dzień dobry,
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńPodziwiam samozaparcie Pana Redaktora. Mnie, którego szczęśliwie nic nie boli, zadowala 5000 kroków i 2 - 3 zdjęcia, chyba że ruszam w rzadziej odwiedzane miejsca.
OdpowiedzUsuńMam tak, że przeje 100 m i już jestem w rozległym parku
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć i czołem...
OdpowiedzUsuń"Obecność kilkudziesięciu suk dużych i małych" niedaleko redakcji natemat.pl... Znajdzie się pałka na tych "wywrotowców" co nadają nie po linii i po froncie...
OdpowiedzUsuń"W tym roku jeszcze wiosna nadejdzie. Za przyszły – autor nie ręczy." Straszno jakoś tak mi się zrobiło...
OdpowiedzUsuń9:54 Dzień dobry!
OdpowiedzUsuń..może trzeba zapodać iniekcję z Depo-Medrolu , bardzo skuteczna . Serdeczności .
OdpowiedzUsuń