DRUGI OBIEG
Sobota, 29 marca 2025

1.
Liczba ofiar śmiertelnych potężnego trzęsienia ziemi, które nawiedziło Myanmar, przekroczyła 1000. Ratownicy przekopują się przez gruzy zawalonych budynków, rozpaczliwie poszukując ocalałych.
Płytkie trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,7 miało miejsce wczesnym popołudniem na północny zachód od miasta Sagaing w środkowym Myanmarze , po czym kilka minut później nastąpił wstrząs wtórny o magnitudzie 6,7.
W wyniku trzęsienia ziemi zniszczone zostały budynki , zerwane zostały mosty i zapadnięte drogi w wielu częściach Myanmaru, a poważne szkody odnotowano w drugim co do wielkości mieście, Mandalaj.
Rządząca junta poinformowała w sobotę, że potwierdzono śmierć 1002 osób i 2376 rannych, przy czym większość ofiar znajdowała się w Mandalay. Około 10 kolejnych zgonów potwierdzono również w Bangkoku, stolicy Tajlandii, gdzie zawalił się budowany wieżowiec.
W związku z poważnymi zakłóceniami łączności w Mjanmie, prawdziwa skala katastrofy w tym odizolowanym państwie rządzonym przez wojsko nie jest jeszcze znana. Oczekuje się, że liczba ofiar znacznie wzrośnie.
Według amerykańskich geologów było to najsilniejsze trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło Mjanmę od ponad stu lat. Wstrząsy były na tyle silne, że spowodowały poważne uszkodzenia budynków w Bangkoku, oddalonym o setki kilometrów od epicentrum.


Orhan Pamuk*:
Nigdy nie widziałem takich represji w Stambule. Demokracja w Turcji walczy o życie
Uwięzienie głównego rywala politycznego prezydenta Erdogana to najgorszy moment trwającego dekadę marszu w stronę autokracji – ale protestujący jeszcze nie skończyli
https://www.theguardian.com/commentisfree/2025/mar/28/clampdowns-istanbul-turkey-democracy-jail-president-erdogan-rival-protesters

*Orhan Pamuk został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2006 r.

„Od czasu aresztowania na początku tego miesiąca pod zarzutem korupcji i terroryzmu, które są ewidentnie sfingowane głównego rywala politycznego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, burmistrza Stambułu Ekrema İmamoğlu, plac Taksim, największa atrakcja turystyczna miasta i centrum protestów politycznych, stoi pusty, otoczony kordonem policji. Przez 50 lat mieszkania w Stambule nie widziałem na ulicach tylu tak zwanych środków bezpieczeństwa, co w ciągu ostatnich kilku dni.

Stacja metra Taksim i wiele innych najbardziej ruchliwych stacji w mieście zostało zamkniętych. Władze regionalne ograniczyły dostęp samochodów i autobusów międzymiastowych do Stambułu. Policja sprawdza wjeżdżające pojazdy, a każda osoba podejrzana o podróż do miasta w celu protestu jest odsyłana. Tutaj i w całym kraju telewizory są stale włączone, aby ludzie mogli śledzić najnowsze niepokojące wydarzenia polityczne . Przez ostatni tydzień biuro gubernatora Stambułu zakazało publicznych protestów i demonstracji politycznych – praw zapisanych w konstytucji. Jednak spontaniczne, nieuprawnione protesty i starcia z policją nie ustają, mimo że dostęp do internetu został ograniczony w celu zapobiegania zgromadzeniom. Policja bezwzględnie używa gazu łzawiącego i aresztowała niezliczoną liczbę osób.

Zastanawiamy się, jak takie oburzające rzeczy mogły się wydarzyć w kraju, który jest członkiem NATO i zabiega o członkostwo w UE. Podczas gdy świat jest zajęty Donaldem Trumpem, wojnami między Palestyną a Izraelem, Ukrainą a Rosją, to, co pozostało z tureckiej demokracji, walczy teraz o swoje życie.

Uwięzienie głównego rywala prezydenta, polityka zdolnego do zdobycia masowego poparcia, przenosi rządy Erdogana na poziom, jakiego wcześniej nie widzieliśmy. Aresztowanie İmamoğlu nastąpiło zaledwie kilka dni przed tym, jak główna partia opozycyjna Turcji miała formalnie nominować go na swojego kandydata na prezydenta podczas prawyborów. Ludzie za lub przeciw rządowi w dużej mierze zgadzają się teraz co do jednej rzeczy: Erdoğan postrzega İmamoğlu jako zagrożenie polityczne i chce się go pozbyć.

İmamoğlu zdobył więcej głosów niż partia Erdogana, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, w ostatnich trzech wyborach na burmistrza Stambułu. Kiedy İmamoğlu pokonał kandydata partii w wyborach w kwietniu 2019 r., Erdoğan unieważnił wynik, powołując się na nieprawidłowości techniczne. Wybory powtórzono dwa miesiące później. İmamoğlu wygrał ponownie. Co więcej, zwiększył swoją przewagę. W kolejnej turze wyborów lokalnych w 2024 r., po pięciu latach urzędowania, İmamoğlu ponownie pokonał kandydata partii Erdogana i został wybrany na burmistrza Stambułu po raz trzeci. Wyborcze osiągnięcia İmamoğlu i jego rosnąca popularność uczyniły go głównym kandydatem opozycji, który mógłby skutecznie rzucić wyzwanie Erdogana w kolejnych wyborach prezydenckich.

Odwrotną stroną tego wszystkiego jest to, że Erdoğan wydaje się stosować wobec swojego oponenta tę samą taktykę, którą stosowano wobec niego samego 27 lat temu. W 1998 r. Erdoğan był wybranym burmistrzem Stambułu i popularną postacią. Świecki i wojskowy establishment uznał jego odmianę politycznego islamu za niebezpieczną. Został również uwięziony i oskarżony (w jego przypadku za podżeganie do nienawiści religijnej po wyrecytowaniu politycznego wiersza na wiecu). Erdoğan został usunięty ze stanowiska burmistrza i spędził cztery miesiące w więzieniu.

Ale jego uwięzienie i jego buntownicza odmowa współpracy z establishmentem i uginania się pod represyjnymi żądaniami armii, pomogły jeszcze bardziej podnieść jego profil polityczny. Jak zauważyli niektórzy komentatorzy, uwięzienie İmamoğlu, który zaprzeczył zarzutom i również obiecał, że „nie ugnie się”, może mieć w rzeczywistości taki sam niezamierzony skutek. Może to bardzo dobrze pomóc w zwiększeniu popularności burmistrza.

Jednak sytuacja nie jest taka sama. İmamoğlu stoi w obliczu celowej i zdecydowanej próby usunięcia go z wyścigu. Dzień przed wysłaniem policji do domu İmamoğlu, prasa pro-Erdoğana i mianowany przez Erdogana rektor Uniwersytetu w Stambule uznali dyplom ukończenia studiów wyższych İmamoğlu za nieważny, powołując się na domniemane nieprawidłowości w jego przeniesieniu z prywatnej uczelni. Ponieważ w Turcji kandydować na prezydenta mogą tylko absolwenci uniwersytetów, dyskwalifikowałoby to İmamoğlu, który powiedział, że planuje zakwestionować tę decyzję. Następnie pojawiły się oskarżenia o korupcję i terroryzm.

Określanie przeciwników politycznych mianem terrorystów to tendencja, którą rząd Erdogana nabył po nieudanym zamachu stanu w 2016 r., kiedy frakcja tureckich sił zbrojnych próbowała przejąć władzę. W 2019 r., kiedy austriacki pisarz Peter Handke, krytykowany za wspieranie zmarłego serbskiego przywódcy Slobodana Miloszevicia, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, Erdoğan stanowczo sprzeciwił się tej decyzji. Zaskoczony nieprzygotowaniem i brakiem promptera, oświadczył, że przyznali tę samą nagrodę „terroryście z Turcji!”, najwyraźniej nawiązując do mojego Nobla z 2006 r. Tego dnia miałem wracać z Nowego Jorku do Stambułu i właśnie miałem odwołać swój powrót, gdy rzecznik prezydenta ogłosił, że prezydent nie miał na myśli mnie.

Sąd kierowany przez Erdogana uwięził İmamoğlu pod zarzutem korupcji, ale nie utrzymał zarzutu „terroryzmu”. Taki zarzut pozwoliłby prezydentowi Erdoganowi zainstalować preferowanego przez siebie kandydata na stanowisku burmistrza Stambułu – stanowiska, którego jego partia nie wygrała w trzech kolejnych wyborach – a zatem, jak obawiają się niektórzy, mógłby przekierować część niekończącego się strumienia dochodów podatkowych miasta na działalność reklamową i propagandową swojej własnej partii.

Uwięziwszy İmamoğlu, Erdoğan nie tylko odsuwa na bok bardziej popularnego rywala politycznego – stara się również odzyskać bogactwo zasobów, których nie mógł dotknąć przez siedem lat. Jeśli mu się uda, w kolejnych wyborach prezydenckich na murach miasta i podświetlonych miejskich billboardach będą widoczne tylko twarze Erdogana i jego kandydatów.

Nie jest to zaskoczeniem dla nikogo, kto uważnie śledzi turecką politykę. Przez ostatnią dekadę Turcja nie była prawdziwą demokracją – jedynie demokracją wyborczą, w której można głosować na preferowanego kandydata, ale nie ma wolności słowa ani myśli. W rzeczywistości państwo tureckie starało się zmusić swoich obywateli do jednolitości. Nikt nawet nie wspomina o wielu dziennikarzach i urzędnikach państwowych, którzy zostali arbitralnie uwięzieni w ciągu ostatnich kilku dni, albo w celu dodania ciężaru i wiarygodności oskarżeniom o korupcję przeciwko İmamoğlu, albo w założeniu, że nikt nie zwróci uwagi na wszystko inne, co się dzieje.

Teraz, wraz z aresztowaniem najpopularniejszego polityka kraju – kandydata, który zdobyłby większość głosów w kolejnej turze wyborów krajowych – nawet ta ograniczona forma demokracji dobiega końca. Jest to niedopuszczalne i niepokojące, dlatego coraz więcej ludzi przyłącza się do najnowszych protestów . Na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się dalej.


Odwiedzając Grenlandię, Vance znajduje pogodę i przyjęcie chłodne
Podróż ta była zarówno misją rozpoznawczą, jak i pasywno-agresywnym przypomnieniem o determinacji prezydenta Trumpa w dążeniu do realizacji swoich ambicji terytorialnych bez względu na przeszkody.
https://www.nytimes.com/2025/03/28/us/politics/greenland-jd-vance-usha.html
„Tutaj jest strasznie zimno.” Były to pierwsze słowa amerykańskiego wiceprezydenta, JD Vance'a , który wylądował na Grenlandii , witany temperaturą -19 stopni Celsjusza, aby odwiedzić amerykańską bazę Pituffik. „Administracja Trumpa i prezydent są bardzo zainteresowani bezpieczeństwem Arktyki. Jak wiecie, jest to ważna kwestia i będzie stawać się coraz ważniejsza w nadchodzących dekadach” – powiedział.
A ze Stanów Zjednoczonych Trump powtarza tę formuły, wyjaśniając, że USA potrzebuje Grenlandii „dla bezpieczeństwa międzynarodowego, nie mówimy o pokoju dla Stanów Zjednoczonych, mówimy o pokoju na świecie”. I dalej: „Nie liczymy na Danię ani na nikogo innego, że się tym zajmie. Myślę, że Dania to rozumie, myślę, że Unia Europejska to rozumie. A jeśli nie, będziemy musieli im to wyjaśnić”.
Niedługo potem, w swoim przemówieniu w bazie wojskowej, Vance zagłębia się w temat i krytykuje Danię: „Przeprowadzili wiele ataków na administrację Trumpa, za to, że stwierdza oczywistość, a mianowicie, że Dania nie wykonała dobrej roboty w ochronie Grenlandii”. I jeszcze raz: „Wiemy, że Rosja, Chiny i inne kraje interesują się Przejściem Arktycznym i szlakami żeglugowymi, jeśli Stany Zjednoczone się tym nie zainteresują, zrobią to inne kraje”.
I na koniec: „Stany Zjednoczone nie mają w tej chwili planów zwiększania swojej obecności wojskowej na Grenlandii, ale sądzimy, że Grenlandczycy zdecydują się być częścią Stanów Zjednoczonych”.
Tuż przed lunchem z żołnierzami w bazie Vance – który przybył ze swoją żoną Ushą – zatrzymał się, aby opowiedzieć o swoim „naprawdę spektakularnym” locie na pokładzie Air Force 2 i zauważył, że jest pierwszym wiceprezydentem USA, który odwiedził Grenlandię. Wyjaśnił, że wspólnie z doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Mikiem Waltzem spotka się z dowództwem bazy i niektórymi członkami Sił Kosmicznych, aby omówić „wszystkie sposoby, w jakie baza przyczynia się do bezpieczeństwa narodowego” i otrzymać informacje na temat operacji.

A takiego wała, jak Grenlandia cała.

2.
Sobota zobowiązuje.
Kilka dni temu jakaś franca weszła autorowi D.O. w prawie biodro i go unieruchomiła. Przerażony brakiem spacerów – po 100 krokach ból stawał się nieznośny – autor już pogrążał się w rozpaczy, ale dobry los sprawił…
Gdzieś na początku lutego udało się autorowi zapisać na cudem spadający z nieba wolny termin u jego ulubionej fizjoterapeutki. Człowiek w wieku autora fizjoterapeutów „przerobił” już parę tuzinów, ale ta jest wyjątkowa. Patrzy parę sekund, potem wbija – nawet nie mocno – palec w jakieś miejsce ciała autora, autor podskakuje z bólu pod sufit, potem ból powoli mija. Potem fizjoterapeutka ciągnie różne fragmenty ciała D.O. w różne strony, boli jak cholera, ale potem powoli przechodzi. W efekcie, po godzinie tortur, przerywanych pytaniami „wytrzyma pan czy mam przestać”?, autor wychodzi z wyraźnym poczuciem ulgi.
Nie wyklucza, że jeśli po 10 latach znów mógł chodzić na całkiem długie spacery, zawdzięcza właśnie tej pani, która z pewnością zarobiłaby krocie, gdyby została szefem torturatorów w KGB lub Stasi.
Podczas ostatniej, styczniowej wizyty u pani fizjoterapeutki, w momencie płacenia za zabieg kula od wielkiego wyburzacza ścian trafiła autora między oczy, bo wysoka do tej pory opłata za tortury była bardzo wysoka, ale tym razem była horrendalna, bezczelna, z kosmosu, autor szedł do cudotwórczyni głównie po to, żeby zakomunikować jej, że wobec tych cen zmuszony jest zrezygnować z terapii. Ale bolało biodro i delikatny umysł, że już koniec ze spacerami, więc autor zdecydował się na jeszcze jeden, ostatni raz.
No i tortury się powtórzyły. Tak skutecznie i przekonująco, że autor zamilczał o swoimi zamiarze.
No i nazajutrz poszedł do parku, żeby sprawdzić, czy bolące biodro znów wygra z potrzebą spaceru. I wyglądało, że jednak wygra. Poczucie ulgi po wyjściu z gabinetu zabiegowego po stu krokach prysło. Ale autor zacisnął zęby i postanowił wracać do samochodu nieco okrężną drogą. Zatrzymywał się, żeby odpocząć, bo na stojąco ból wyraźnie ustępował. I tak od słowa do słowa, och, pardon, od kroku do kroku, przeszedł kroków 6000, a ból robił się coraz słabszy.
No i robiąc te kroki, zatrzymując się, robił fotki, bo sobota zobowiązuje.
Oto one. Wygląda na to, że w tym roku jeszcze wiosna nadejdzie.

Za przyszły – autor nie ręczy.


Może ktoś wie, co to za krzaczor?


To się nazywa Kanał Piaseczyński.


To też, tylko w druga stronę.


Interesująca paleta, nieprawdaż?


O, kwiatki wychodzą!


Lepiej w górę, czy w dół?


Wierzba łzy ma już większe. Ale kanałek na deszczówkę suchy.


Ludzki geniusz na rożne sposoby się przejawia.


Wszystko gotowe pod rabatki.


Na fejzbuku pewnie by to ocenzurowali.


Geometrie nieoczywiste.


A te kwiatki, to co?


Samograj, ale nie kiedy wiatr wieje.


Czy to jakieś krokusiki, czy co?


Niektóre rabatki już gotowe.


A to niedaleko redakcji natemat.pl, a dokładniej na tyłach centrum handlowego Arkadia. Czy cos się działo? Nic w gazetach nie było, co uzasadniałoby obecność kilkudziesięciu suk dużych i małych.


Czy w tym kontekście można już bez wyrzutów sumienia mówić, że Polacy to złodziejski naród?
A może to byli imigranci, oni przecież roznoszą choroby i przyjeżdżają pod granicę białymi busikami?
https://tvn24.pl/katowice/slaskie-uzyli-ciezkiego-sprzetu-ukradli-przewody-z-autostrady-a1-i-uszkodzili-100-latarni-apel-policji-st8385681



Dzisiaj 20 rocznica odkąd świat widział JPII po raz ostatni. Nie dał rady powiedzieć ni słowa.
Oto ówczesny komentarz la Repubbliki:
„Milczenie Karola Wojtyły jest niezrozumiałe dla świeckiej mentalności. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nie ma nic racjonalnego w chorobie, która jest publicznie ujawniana, pokazywana wiernym być może jako obraz i symbol całej wspólnoty wiary, ale która grozi przekazaniem jedynie bólu, niemocy i zagubienia.
Prawdą jest, że według „L’ Osservatore Romano” Jan Paweł II przeżywa swój stan z „całkowitą ludzką prawdomównością”. Trudno jednak zaprzeczyć, że dla ludzi Kościoła, dla tych wszystkich, którzy ze wzruszeniem, a niektórzy z rozpaczą, byli świadkami bezsłownego błogosławieństwa w Niedzielę Wielkanocną, a także dla wiernych, którzy wczoraj zebrali się na placu Świętego Piotra, aby prosić o ponowne pojawienie się Papieża, skrajne starzenie się Papieża wydaje się wyzwaniem dla czegoś nie do zniesienia.
Powtarzanie tego jest banalne, ale we współczesnej cywilizacji choroba jest ukryta, zredukowana, zrelatywizowana przez niewidzialność; Papież nie tylko eksponuje ją, jakby stanowiła istotny składnik jego misji kościelnej i jego osobistego życia, ale wplata ją w imponujące gesty wiary: fotografia ukazująca jego modlitwę w prywatnej kaplicy, podczas ostatniej stacji Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek, z czołem opartym o wielki krucyfiks, skutecznie przedstawia nadludzkie, starożytne, niepojęte poświęcenie.
A jednak z każdym dniem, z każdym pogłębiającym się straszliwym zmęczeniem, które go dotknęło, Papież przezwyciężał kolejne tabu. W miarę jak cierpienie się pogłębia, a ból chorego ciała staje się nie do zniesienia, Wojtyła przekracza kolejny próg, zmuszając się do jeszcze większego wysiłku. Łatwo w tym kontekście posunąć się do retoryki, czyli mówić o męczeństwie, a także przywołać średniowieczny obrzęd, bardzo długie przygotowanie do śmierci, opowiedziane przez historyka Georges'a Duby'ego, publiczną ceremonię, która otwiera wzrok świata na chore ciało króla, aby duchowe ciało królestwa, w tym przypadku Kościoła, mogło przetrwać w poddanych i wiernych. W rzeczywistości bardziej prawdopodobne jest, że istnieje wyraźna luka między naszym postrzeganiem, które umieszcza starość Jana Pawła II w kategorii wyjątkowości, czyli czegoś, czego oczy i dusza nie mogą znieść, a intencją papieża, który najwyraźniej traktuje swoją własną ofiarę tak, jakby była zadaniem, które należy wykonać śmiertelnym wysiłkiem, ale z nieskończoną naturalnością, ponieważ mieści się ona w porządku rzeczy, którego Bóg żąda i ofiarowuje człowiekowi.

Oczywiście, byłoby to niezrozumiałe, gdyby zastosować modele utylitaryzmu: w istocie nie istnieje żaden ziemski powód, który mógłby wymagać lub uzasadniać przekształcanie indywidualnego cierpienia w żywy stół, w szereg przykładowych gestów, w kronikę, która nieubłaganie przeradza się w fikcję transmitowaną na żywo w telewizji i mediach. Pozostaje też pytanie, czy cierpienie z powodu nadszarpniętego zdrowia Papieża nie jest zbyt wielkie dla wspólnoty wiernych, innymi słowy, czy także wierzący, dla których wskazane jest poświęcenie i poświęcenie, nie są kuszeni, by odwrócić wzrok i nie chcieć być świadkami tej okrutnej ewangelii cierpienia. Słowo „skandal” było często używane do opisania sposobu, w jaki Wojtyła przejawiał drżenie charakterystyczne dla choroby Parkinsona, nieuchronny upadek ciała, które było obrazem siły, upokarzającą utratę kontroli nad podstawowymi mechanizmami fizycznymi. Ale jest pewien aspekt, który być może nie został wystarczająco podkreślony: choroba Papieża stawia Kościół w cieniu jako strukturę władzy, jako system rządzenia, jako podmiot polityczny, biurokratyczny i administracyjny.

Skandalem w tym przypadku jest to, że jedyną rzeczą, która się liczy, jest chrześcijańska misja papieża. Nie ma sensu dyskutować, czy Jan Paweł II jest rzeczywiście zdolny do podjęcia tych „nielicznych, ale niezbędnych decyzji”, zagwarantowanych przez najbliższych mu książąt Kościoła, a w szczególności kardynała Josepha Ratzingera, które pozwalają „maszynie” watykańskiej nadal pełnić swoją funkcję. Pewne jest, że w tym momencie wierność Wojtyły „planowi Bożemu” bierze górę nad wszelkimi względami wygody: tak jakby cały Kościół zgodził się zatrzymać lub przynajmniej ograniczyć do minimum z powodu autentycznie religijnego szacunku dla misji Papieża. Nie ma w dzisiejszym świecie innego przypadku, w którym przywódcza osobowość wywierałaby tak głęboki wpływ na społeczność, której przewodzi. Prawdą jest, że wypowiadając te słowa, niestety sekularyzujemy coś, co dotyczy tajemnicy.

Aby zrozumieć przynajmniej częściowo ofiarę Papieża, musimy przyjrzeć się jego cierpiącej postaci i umieścić ją w obliczu żywej rzeczywistości Kościoła. Ta wspólnota, która sprawia, że teolog taki jak Ratzinger, podczas trzeciej stacji Drogi Krzyżowej w ubiegły piątek, zadaje sobie pytanie, czy „nie powinniśmy pomyśleć o tym, jak wiele Chrystus musi cierpieć w swoim Kościele z powodu tak wielkiego 'brudu, pychy, samowystarczalności'”.
Kościół wydaje się czasem Ratzingerowi „łodzią, która zaraz zatonie”. I w tak dramatycznych warunkach, w niepewności przeznaczenia, chrześcijańskie powołanie przeżywane do końca, ofiarowanie cierpienia, aby słowo Boże „kroczyło pośród ludzi”, wyrywa Kościół ze sfery doczesnej; Milczenie Wojtyły nie ma nawet nic wspólnego z nieszczęściami obecnej sytuacji politycznej. Jego cierpienie jest osobiste i uniwersalne, jego los jest wyłączną decyzją w ramach boskiego planu.

W obliczu tej charyzmy jedynie przeciętność tych, którzy przywykli mylić poziomy, traktować sacrum z modalnościami świeckiego rozumu, może doprowadzić do traktowania choroby Papieża jako pewnego rodzaju problemu politycznego, który należy rozwiązać. Ponieważ prawdziwy skandal, co powoli zaczynamy sobie uświadamiać w dzisiejszych czasach, widząc papieża pochylającego się nad Drogą Krzyżową, a za nim śledzonego na ekranie telewizora, nie polega na tym, że Jan Paweł II nadal pokazuje zło, które zaatakowało jego ciało, ale na tym, że Kościół, instytucja działająca od dwóch tysiącleci, może sobie pozwolić na niewypowiedziany ciężar proroctwa.






















Komentarze

  1. Podziwiam samozaparcie Pana Redaktora. Mnie, którego szczęśliwie nic nie boli, zadowala 5000 kroków i 2 - 3 zdjęcia, chyba że ruszam w rzadziej odwiedzane miejsca.
    Mam tak, że przeje 100 m i już jestem w rozległym parku

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Obecność kilkudziesięciu suk dużych i małych" niedaleko redakcji natemat.pl... Znajdzie się pałka na tych "wywrotowców" co nadają nie po linii i po froncie...

    OdpowiedzUsuń
  4. "W tym roku jeszcze wiosna nadejdzie. Za przyszły – autor nie ręczy." Straszno jakoś tak mi się zrobiło...

    OdpowiedzUsuń
  5. ..może trzeba zapodać iniekcję z Depo-Medrolu , bardzo skuteczna . Serdeczności .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga