DRUGI OBIEG
Piątek, 29 sierpnia 2025


1.
Czwartek obudził się zachmurzony i Żona D.O. też.
- Mógłbyś zostać katem – wyjęczała, kiedy D.O. przez pół godzinki usiłował wyrwać ją z objęć Morfeusza pod pozorem czekającego śniadania.
- Tak – odparł D.O. – ale uprzejmym katem!
Zanosiło się na deszcz, Świetlne tablice nad drogami uprzedzały o bardzo silnych opadach i wzywały do zachowania daleko idącej ostrożności. Czyli idealny dzień na wycieczki samochodowe.
No i oczywiście pierwszym odwiedzonym miejscem była Valdemossa.
O zaparkowaniu samochodu nie można było nawet marzyć. Długie kolejki do jedynego powszechnie dostępnego parkingu blokowały główną drogę. Udało się zawrócić i postawić auto prawie dwa kilometry od miasteczka, na stromym podjeździe, tak stromym, że słabiutki silnik chińskiego samochodu montowanego we Włoszech nie dawał rady podjechać, a kiedy w końcu podjechał, w okolicy unosił się smród mocno przypalonego sprzęgła.
D.O. był przez cały dzień w wyjątkowo kiepskiej formie, więc drogę pod górkę do centrum Valdemossy przebył w bardzo długim czasie, koncentrując się głównie na pokonaniu bólu bioder i na tym, żeby nie zemdleć: musiał mieć wyjątkowo niskie ciśnienie, ale ciśnieniomierz nie zmieścił się w bagażu podręcznym, więc nie dało się sprawdzić. W każdym razie potężne zawroty głowy, walka, by się nie przewrócić, zajęły mu większą cześć dnia.
Kiedy tylko państwo D.O.stwo dotarło do centrum, lunęło. Temperatura była całkiem znośna pod zachmurzonym niebem i w silnych podmuchach wiatru, ale kiedy schroniło się we wnętrzu cafeterii na kawę, upał i zaduch je dopadły, więc D.O. przez kilka godzin przechadzał się z wielkimi, mokrymi plamami na swoim zielonym polo.
Żona D.O. studiowała w kafejce menu i zapytała w którymś momencie, czy patata to jest to samo, co po włosku, czyli ziemniak.
- A ma „j” na końcu? – zapytał D.O.
Do Żony dotarło po chwili, ale silnie, bo parsknęła kawą przed siebie.
- Jesteś zbrodniarzem – oskarżyła D.O., już po raz drugi tego dnia.


2.
Początki Valldemossy sięgają XIV wieku, kiedy to król Sancho I nakazał wybudować pałac w górach. Cierpiał na astmę, a w górach czuł się lepiej. Sancho I spędził w pałacu większość swojego życia, aż do śmierci w 1324 roku. 75 lat później, w 1399 roku budowlę przekazano kartuzom z Tarragony, którzy zmienili pałac w klasztor.
I była klasztorem aż do 1836 r. kiedy padł ofiarą „Dezamortyzacji”.
Dezamortyzacja, wspaniały wynalazek, to była seria dekretów wprowadzonych przez ministra finansów Juana Álvareza Mendizábala podczas regencji Marii Krystyny, matki królowej Izabeli II. Nakazywały:
- Wywłaszczenie majątków kościelnych,
- Sprzedaż tych dóbr na wolnym rynku,
- Ograniczenie wpływów Kościoła katolickiego, który był postrzegany przez liberałów jako bastion konserwatyzmu i reakcji.

Dzięki temu tysiące klasztorów zostało zamkniętych lub przekształconych, wśród nich kartuzja w Valldemossie.
Dezamortyzacja była częścią szerszej walki między liberałami a karlistami — zwolennikami tradycyjnej monarchii i Kościoła. Miała też wymiar ideologiczny: chodziło o modernizację Hiszpanii i zerwanie z feudalnym porządkiem.
Dzięki niej Fryderyk Chopin i George Sand mogli wynająć jedną z cel klasztornych, szukając spokoju i klimatu sprzyjającego zdrowiu kompozytora, który zmagał się z gruźlicą.
Zima 1838 okazała się jednak wyjątkowo surowa. Chopin, osłabiony chorobą, tworzył w trudnych warunkach, ale to właśnie wtedy powstały jego słynne Preludia op. 28, w tym melancholijne Preludium Deszczowe. Chopin pisał o Valldemossie raczej źle, uskarżając się na pogodę i miejscową kuchnię.
Zaziębił się, a na dodatek pianino, sprowadzone specjalnie z Europy, zaginęło w podróży. Odnalezione później tygodniami stało w porcie w Palmie, ponieważ trzeba było zapłacić podatek. Chopin grał w tym czasie na biednym majorkańskim pianinie.
W celi numer 4 oglądać można pianino marki Pleyel, właśnie to na którym miał grać Chopin, a które dotarło do niego, do Valldemosy, na 3 tygodnie przed jego wyjazdem.
Wyjeżdżając Chopin i Sand nie chcieli po raz drugi płacić wysokiego cła i zostawili je dyrektorowi banku, w którym Sand miała otwarte konto.
Pianino, jeszcze nie do końca spłacone, było zapewne formą rozliczenia.
W rodzinie bankiera przechodziło z pokolenia na pokolenie. Obecnymi jego właścicielami są spadkobiercy dyrektora banku, bracia Quetglas którzy administrują celą Chopina i G. Sand. Instrument jest największą dumą ich chopinowskiego muzeum.

George Sand, znana z niezależności i kontrowersyjnych poglądów, opisała swój pobyt z Chopinem w Valdemossie w książce ‘Zima na Majorce’. Choć zachwycała się krajobrazem wyspy, nie szczędziła krytyki lokalnym mieszkańcom, których postrzegała jako nieufnych i konserwatywnych. Ale jej relacja, pełna złych emocji, przyczyniła się do literackiego i turystycznego zainteresowania Valldemossą.

George Sand, urodzona 1 lipca 1804 jako Amantine Lucile Aurore Dupin, primo voto Dudevant, była córką napoleońskiego oficera i prawnuczką Maurycego Saskiego, nieślubnego syna Augusta II Mocnego.
Była w centrum artystycznego życia Paryża. W 1834 zadała się z poetą Alfredem de Musset, którego porzuciła podczas podróży w Wenecji, lecz potem kilkakrotnie do niego wracała. Romansowała z Prosperem Mériméem, przyjaźniła się z Lisztem.
Była znana z ekscentrycznego zachowania, paliła cygara i fajkę, ubierała się po męsku i przeklinała.
W 1838 poznała Chopina, który wkrótce został jej kochankiem. Przez długi czas była dlań oparciem i inspiracją, jednakże zerwała z nim w 1847.
Ich związek był wciąż pełen napięć. Chopin cierpiał fizycznie, Sand psychicznie — zmagając się z izolacją i chłodnym przyjęciem przez lokalną społeczność. Mimo to, ich pobyt w Valldemossie pozostawił trwały ślad w historii sztuki i literatury.
Po wizycie pary kochanków niewiele zostało. Miejscowi, obawiając się gruźlicy, spalili większość wyposażenia pomieszczeń, w których mieszkali Chopin i Sand.
Muzeum jest prywatne, założyli je w 1929 r. Anne-Marie Boutroux de Ferrà i jej mąż Bartomeu Ferrà i Juan.


3.
Po obiadku i ucieczce w jego trakcie z ogródka do lokalu z powodu wiatru i deszczu, państwo D.O.stwo udało się w dalszą podróż w trzewia Serra de Tramuntana, gdzie jest kilka szczytów powyżej 1000 m npm., a ponieważ z poziomu morza wyrastają, to sprawiają wielkie wrażenie. Niebo i morze kilka razy błysnęło lazurem, a droga była tak kręta, że się Alby chowają, a Żona D.O., po raz pierwszy w ciągu ponad pół wieku wspólnych podróży po górach, po chmurach, poczuła mdłości, a zatrzymać się nie było gdzie. Ale relacja z tej podróży może jutro, bo ile można?



Valdemossa z pełnej cierpień drogi pod gorę od samochodu do kartuzji.



Ojojoj! Zanosi się na deszcz!



No i się zaniosło.



Na krótko jednak.


1.   I o to chodzi nad Morzem Śródziemnym!



A widzisz, Czytelniku pień tego drzewa oliwnego?



O, tego właśnie! Z pewnością pamięta nie tylko czasy Chopina i Sand, ale pewnie i Karola Młota.


To czczona w Valdemossie święta Catalina Tomás.



Cartuja, czyli kartuzja, a w niej cela nr 4, ta Chopina i Sand.



Na korytarzach Cartujy.


Cela nr 4.



Onaż ci to.



Osławiony playel. Chopin grał na nim w końcu parę tygodni, a swoje arcydzieła pisał na jakimś lokalnym rzęchu.



On i ona. Nie piękna, no nie, ale Żona D.O. twierdzi, że widać po niej wielką inteligencje i silny charakter. Z obrazka, zdaniem D.O., to nie wynika, ale Żona się naczytała i jest pod jej wrażenie. Ty idziesz dla Chopina, ja dla George Sand – powiedziała przed wejściem do Cartujy. („C” czytaj jak „k”, a „j” jak „ch”.



Ogródek przy celi nr 4. Jedyna ładna część „mieszkania” Frycka i George’y.



Kwiatki z Valdemossy. Bugenville.


Powoje.



I jeszcze raz powoje.



I na koniec: Ziele na kraterze.



https://tvn24.pl/swiat/msz-interweniowalo-w-sprawie-wypowiedzi-biskupow-watykan-odpowiedzial-st8619988

„Z korespondencji z Sekretariatem Stanu Stolicy Apostolskiej wynika, iż potwierdza ona chęć pełnego poszanowania podstawowego prawa obywateli polskich do wyrażania swoich opinii, gwarantowanego przez Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej, i wyraża nadzieję, że komunikacja z Rządem RP będzie zawsze przebiegać zgodnie z dobrymi praktykami dyplomatycznymi i w duchu konstruktywnego dialogu, aby uniknąć jednostronnej instrumentalizacji” - przekazało MSZ.

Czyli na prośbę o ukaranie dwóch poyebów w sukienkach Watykan odpowiedział, że na Biegunie jest zimno, a na Antylach ciepło. Kruk krukowi oka nie wykole.



Stare polskie przysłowie mówi, że „wolno psu na Pana Boga szczekać”. Ale ten parszywy kundel powinien siedzieć w pudle, a nie zwracać się do świętych, jak do równych sobie.


Komentarze

  1. Piękne zdjęcia i historię. Podziwiam samozaparcie Państwa D.O.stwa, żeby z bliska cuda te zobaczyć i nam pokazać

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga