DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 18 sierpnia 2025


1.
Gospodarska wizyta na Wschodnim Mazowszy wypadła łzawo. D.O. odkrył tyle oznak postępującej jesieni, że wrócił do domu przygnębiony. To oczywiście truizm, ale im człowiek starszy, tym czas szybciej leci, sezony przemijają, jak słupy trakcyjne widziane z pędzącego pociągu.
D.O. czyje jeszcze tę kipiącą radość na widok pierwszych oznak wiosny, pamięta doskonale zachwyty nad pierwszymi zielonymi listkami, nad pierwszymi kwiatami, nad pierwszymi bzami. Zresztą to wiesz, Czytelniku, bo D.O. każdy swój zachwyt przekuwał na fotki, a fotki wstawał do kolejnych wydań Drugiego Obiegu.
I, ani się obejrzał, a już jesień idzie wielkimi krokami. A za nią … Aż się D.O. wzdryga na samą myśl.

Mówi się, że człowiek ma zakodowaną chęć życia za wszelką cenę, w każdych okolicznościach. Ale myśl o kolejnej zimie w tych szerokościach geograficznych dużą cześć tej chęci D.O. odbiera.

Ale jeszcze jest lato, jeszcze ładnie, jeszcze kolorowo, a chmury jak z Mickiewicza. No sam popatrz, Czytelniku.



Już po żniwach.



Ale po lewej coś jeszcze rośnie, coś dojrzewa, coś jeszcze obrodzi.



Późne lato, jedna fotka mówi więcej niż sto wyrazów.


Jeszcze piękna nasza Polska cała.



Gdzie strumyk płynie z wolna…


Porudziały trawy, porudziały drzewa, pod brzozami mnóstwo żółtych, uwiędniętych liści….




No i jarzębina już czerwona.



https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,32140309,w-kosciele-dzialala-homoseksualna-mafia-moze-cos-w-tym-jest.html#s=S.TD-K.C-B.2-L.1.duzy
… „Krzysztof Skwierczyński*: Nikt na łonie Kościoła katolickiego nie wymyślił homofobii, czegoś takiego jak homofobia w ogóle nie było. Musimy pamiętać, że czym innym jest biologicznie pojęty seks, a czym innym pewna kulturowa tożsamość związana z homoseksualnością. Dopiero od XX wieku, i to od pontyfikatu Benedykta XVI, Kościół oficjalnie wyklucza z kapłaństwa osoby, które mają tożsamość homoseksualną. To jest bardzo poważna różnica. Chodzi już o nie uprawianie homoseksualnego seksu, ale o wyeliminowanie z Kościoła ludzi o określonej tożsamości, nawet jeśli żyją w czystości ….
… Oczywiście wynika to, jak sądzę, ze sprzeniewierzenia się poleceniu "idźcie i rozmnażajcie się" i temu, że średniowieczna koncepcja seksu, do dziś w pewnym sensie obecna, zakładała istnienie strony aktywnej i pasywnej. Homoseksualizm na gruncie tej koncepcji w pewnym sensie był, czy jest nadal wywrotowy, bo podważa ten podział. Oto bowiem mężczyzna staje się pasywny. Przestaje być mężczyzną, ale nie jest kobietą. Świat, który jest nieuporządkowany, budzi strach i niepokój. Wydaje mi się, już na marginesie moich badań, że homofobia jest po prostu lękiem przed światem, gdzie zasady można ułożyć samemu. …
- Chrześcijaństwo przesiąkło do szpiku kości manicheizmem, ideą, że to, co duchowe, jest boskie, a wszystko to, co cielesne, jest demoniczne i złe.
Kościół potrzebował ponad tysiąca lat, aby się z tego wyzwolić. Dopiero w XI-XII wieku Kościół zaczął dostrzegać możliwość, że Bóg stworzył także przyjemność z seksu, a więc nie należy się jej bać. Chrześcijaństwo skupiło się zatem na dwóch najpotężniejszych ludzkich popędach: zaspokojeniu głodu i potrzeb seksualnych. Etyka, która stworzył Kościół, skupia się na ciele i popędach, na ich ograniczeniu. Uważano nawet, że jak człowiek zbytnio się obje i opije, to jest tak rozleniwiony, że zaczyna folgować swoim seksualnym popędom. Dlatego Kościół pozwala realizować popęd seksualny tylko i wyłącznie w małżeństwie.
Bardzo łatwo, myśląc o średniowieczu, jest wziąć nasze kategorie i ślepo je do tej epoki przyłożyć. A to nie takie proste, choć świat wieków średnich jest niezwykle dualistyczny. Bo oto mamy Boga i diabła, dobro i zło, jasność i ciemność czy w końcu duszę i ciało, a na gruncie seksu stronę aktywną i pasywną, czyli mężczyznę i kobietę. Wróćmy do manicheizmu i celibatu. Przed Damianim wszystko, co odbywa się poza małżeństwem, a w małżeństwie np. pozycja na pieska, jest nazywane sodomią, a potem zaczyna wprowadzać się celibat. Wymaga się od kapłanów utrzymania czystości, odrzucenia żon i konkubin. Jednocześnie dopiero w XI wieku wygrywa koncepcja tego, czym jest eucharystia, a mianowicie, że w jej czasie pojawiają się realne ciało i krew Chrystusa. To właśnie dlatego kapłan nie może mieć kontaktu z kobietą, gdyż, mając bezpośrednio kontakt z ciałem Chrystusa, może go bezcześcić. Damiani dodaje tu rzecz następującą: skoro seks z kobietą prowadzi do zbezczeszczenia ciała Chrystusa, to tym bardziej prowadzą do tego niezgodne z naturą czyny homoseksualne. …
Kościół miał ogromną tolerancję dla, mówiąc językiem średniowiecza, sodomii wśród kapłanów. Pamiętajmy, że celibat nie sankcjonował stosunków homoseksualnych, a sądząc ze źródeł, był niezwykle popularny wśród ludzi Kościoła. Piotr Damiani zabrał głos, piętnując sodomię wśród kleru nie dlatego, że uważał to za jakiś osobny, wielki grzech, lecz dlatego, że widział hipokryzję w tym, że wprowadza się czystość pod postacią celibatu, a toleruje stosunki homoseksualne. …
Damiani swój traktat dedykował Leonowi IX i poprosił papieża, aby wydał zarządzenie, że każdy, kto uprawia sodomię, będzie wyrzucony z szeregów kleru. To, że papież to zignorował, pozwoliło wielu współczesnym historykom myślącym ahistorycznie, czyli poza konkretnym kontekstem historycznym, na wysnucie tezy, że wtedy w Kościele działała "homoseksualna mafia" polegająca na wzajemnym ukrywaniu i rozgrzeszaniu grzechu sodomii między klerykami. Wydaje mi się, że to nadużycie, ale coś w tym jest, skoro Leon IX zagroził ekskomuniką Damianiemu za dalsze głoszenie swoich tez. …
Jeśli kapłan ma żonę i dzieci, to pomniejsza tym samym majątek Kościoła, bo musi na nie łożyć. W przypadku relacji homoseksualnych takie ryzyko nie wchodzi w rachubę, dlatego może być bardziej tolerowane. …


*Krzysztof Skwierczyński (ur. w 1971 r.) - profesor UW, historyk, mediewista. Prodziekan Wydziału Nauk o Kulturze i Sztuce. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół historii społecznej średniowiecza, historii średniowiecznego Kościoła oraz seksualności wieków średnich. Zajmuje się także wpływami chrześcijańskiego Zachodu na kulturę Polski wczesnopiastowskiej.



https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,32182750,anne-applebaum-to-na-czym-skoncentrowaly-sie-rosyjskie-doniesienia.html#s=S.MT-K.C-B.1-L.1.duzy
Nie pozywaj D.O., ‘Wyborczo’, ja dla dobra ogólnego kradnę ten tekst!
Na Kremlu dokonali kalkulacji. Jej wynik oddają słowa, które prezydent USA kiedyś rzucił pod adresem Zełenskiego.
Prezydent Donald Trump zwymyślał prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. Dwukrotnie pozwolił Pentagonowi wstrzymać już uzgodnione dostawy broni dla Ukrainy. Składał "obietnice", że kiedy obecna transza uzbrojenia się skończy, nowych już nie będzie. Ograniczył oraz groził ograniczeniem, amerykańskiego finansowania, które wcześniej wspierało niezależne rosyjskojęzyczne media i opozycję.
Jego administracja powoli i po cichu łagodzi postawę wobec Rosji, znosząc „podstawowe sankcje i działania kontrolne w eksporcie, które utrzymywały i zwiększały presję USA", jak podaje raport mniejszości Senatu.
„Każdy miesiąc jego urzędowania bez działań wzmacniał pozycję Putina, osłabiał naszą i podkopywał wysiłki samej Ukrainy, by zakończyć wojnę" – napisały we wspólnym oświadczeniu senatorki Jeanne Shaheen i Elizabeth Warren.
Wiele z tych zmian przeszło w Stanach niemal bez echa. Jednak w Rosji wiedzą o nich wszyscy. Ataki administracji na Zełenskiego, Europejczyków czy rozgłośnię Voice of America – Głos Ameryki - były fetowane w rosyjskiej telewizji.
A Władimir Putin dokonał kalkulacji. I wyszło mu, że prezydent USA – przywołując słowa, które sam Trump kiedyś rzucił pod adresem Zełenskiego – nie ma już żadnych kart.
Trump twierdzi wprawdzie, że chce zakończyć wojnę w Ukrainie, a czasem dodaje nawet, że złości go, iż Putinowi najwidoczniej na tym nie zależy. Jeśli jednak Stany nie są gotowe sięgnąć po żadne narzędzia ekonomiczne, militarne ani polityczne, by pomóc Ukrainie, jeśli Trump nie zamierza wywierać żadnej dyplomatycznej presji ani nakładać nowych sankcji, to prezydenckie marzenie, by uchodzić za rozjemcę, można spokojnie zignorować.
Nic dziwnego, że wszystkie terminy ultimatum Trumpa wobec Rosji minęły i nie przyniosły żadnego skutku. I nic dziwnego, że zaproszenie prezydenta Rosji do Anchorage również nie dało żadnych rezultatów.
Poza tym, że łączyło w sobie elementy tragedii i farsy, niewiele więcej można powiedzieć o piątkowym spotkaniu Trump-Putin na Alasce.
Przyjęcie na własnym terytorium znanego zbrodniarza wojennego było dla Amerykanów krępujące. Obserwowanie, jak amerykański prezydent podczas spotkania z dyktatorem znacznie biedniejszego, znacznie mniej ważnego państwa zachowuje się niczym wesoły szczeniak i traktuje gościa jak kogoś stojącego wyżej, było upokarzające.
Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo niewłaściwie musiał zinterpretować swoje ostatnie spotkanie z Putinem w Moskwie wysłannik Trumpa, Steve Witkoff – zupełnie nieprzygotowany amator – skoro uznał, że szczyt na Alasce może zakończyć się sukcesem.
Teraz Trump mówi, że już nie chce naciskać na zawieszenie broni, lecz na negocjacje pokojowe. To niepokojące, bo ta druga formuła daje Putinowi czas na dalsze zabijanie Ukraińców. Zastanawia też to, że rosyjskie relacje ze spotkania koncentrowały się na współpracy gospodarczej. „Rosyjsko-amerykańskie partnerstwo biznesowe i inwestycyjne ma ogromny potencjał" – powiedział dziś Putin.
Wielu Ukraińców, Europejczyków i Amerykanów odczuło ulgę, że Trump nie ogłosił czegoś gorszego. Nie wezwał do kapitulacji Ukrainy ani do oddania ziem. O ile nie ma jakichś tajnych protokołów, być może dotyczących biznesu, o których jeszcze nie wiemy, Anchorage prawdopodobnie nie przejdzie do historii jako jedno z miejsc zbrodni – układ monachijski czy pakt Ribbentrop-Mołotow. Ale to naprawdę bardzo nisko zawieszona poprzeczka.
Aby lepiej zrozumieć Anchorage, nie należy postrzegać go jako początku czegoś nowego, ale jako zwieńczenie długotrwałego procesu.
W miarę jak USA rozmontowują swoje narzędzia polityki zagranicznej, a administracja zwalnia ludzi, którzy potrafili ich używać, nasza zdolność do szybkiego działania będzie malała.
Od Departamentu Skarbu po USAGM, Amerykańską Agencję Mediów Globalnych, od Departamentu Stanu po Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego – instytucja za instytucją upada pod ciężarem politycznych mianowań, które wprowadzają ludzi nieprzygotowanych, tchórzliwych lub wręcz wrogich wobec własnej misji.
Stany Zjednoczone nie mają już kart, bo wszystkie porozdawały. Jeśli chcą kiedyś znowu wrócić do gry, muszą je odzyskać: uzbroić Ukrainę, rozszerzyć sankcje, zatrzymać śmiercionośne roje dronów, złamać rosyjską gospodarkę i wygrać wojnę. Wtedy nastanie pokój.
Przełożyła Patrycja Eiduka.



Atak rosyjskich patroli w zeszły poniedziałek utworzył na mapie Doniecka wzór przypominający dwa palce, sięgające na ponad dziesięć kilometrów i gotowe do otwarcia się w geście zwycięstwa. Wczoraj Ukraińcy je przełamali i zdołali ponownie zająć część terytorium, zabijając ponad 270 intruzów podczas przeszukań od domu do domu. W obliczu sytuacji kryzysowej dowództwo zostało zmuszone do wycofania wojsk z kilkunastu brygad: kompanii spadochroniarzy, kompanii Azow, piechoty morskiej i Gwardii Narodowej.
Wiele małych oddziałów, każdy liczący mniej niż stu ludzi, ponieważ nie było większej jednostki, którą można by przesunąć bez tworzenia wyłomów na linii frontu. Ale to, co wydarzyło się u bram Dobropilii, mogło się zdarzyć gdzie indziej i po raz kolejny pokazuje kruchość obrony: brakowało piechoty, aby obsadzić cały front, co umożliwiło wrogowi przedostanie się między bastionami, a nie było nawet odwodów, które mogłyby przeprowadzić prawdziwy kontratak.
To właśnie ta przewaga sprawia, że Władimir Putin jest tak pewny sukcesu, że odrzucił wszelkie sugestie o zawieszeniu broni na szczycie z Donaldem Trumpem. Wskazuje na niedobór ludzi w armii ukraińskiej i narastający niedobór sprzętu, pogłębiony drastycznym ograniczeniem amerykańskiej pomocy wojskowej. To dwa kluczowe warunki pokonania wroga w konflikcie na wyniszczenie. Nie chodzi jednak tylko o liczby: generałowie Kremla zaktualizowali swoją taktykę walki, a nawet zdołali podważyć dorobek Kijowa w dziedzinie dronów. Wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych w pierwszych dwóch latach wojny, jak podkreśla dossier opublikowane właśnie przez Dowództwo Sił Zbrojnych USA w Europie: „Rosyjskie wojsko jest organizacją refleksyjną i uczącą się. Może i chce się zmieniać. Nie wolno lekceważyć ich zdolności zwyciężania”.
Putin uważa, że czas działa na jego korzyść. Rosyjska mobilizacja przemysłowa jest obecnie w pełnym rozkwicie i generuje zaskakująco wysoki poziom produkcji nowego uzbrojenia: od pocisków balistycznych po drony, od pojazdów opancerzonych po myśliwce – produkcja przekroczyła poziom sprzed konfliktu. Broń ta jest wybierana na podstawie jej sprawdzonej skuteczności na polu walki, z zachowaniem równowagi między możliwościami technologicznymi a niezawodnością, której często brakowało w sprzęcie dostarczanym do Kijowa przez Zachód.
Jest jeszcze jeden istotny czynnik. Kreml nie przejmuje się stratami, które pozostają niezwykle wysokie, zwłaszcza w Donbasie, i dlatego nie potrzebuje zawieszenia broni: „Ich system rekrutacyjny rekrutuje więcej żołnierzy niż ginie” – wyjaśniła Dara Massicot, jedna z najbardziej wykwalifikowanych analityczek – „i jest w stanie wytrzymać dramatyczną liczbę ofiar, przynajmniej w krótkiej perspektywie. Całe rosyjskie społeczeństwo zaakceptowało te ofiary jako część wojny: od 2023 roku ochotnicy, którzy zakładają mundury dla pieniędzy, są postrzegani jako ludzie dokonujący świadomego wyboru ekonomicznego, świadomi tego, w co się pakują. W tej kwestii Putin nie jest pod żadną presją ze strony społeczeństwa ani generałów, mimo że ludzie chcą zakończenia wojny”.
Prezydent Zełenski musi jednak stawić czoło zmęczonemu krajowi, który sprzeciwia się poborowi i z trudem uzupełnia straty. Najnowsze rosyjskie ataki wydają się być celowo zaprojektowane, by zwiększyć straty po stronie ukraińskiej: patrole przemykają się między umocnieniami, zmuszając obrońców do wyjścia na otwartą przestrzeń lub narażenia schronów na bombardowanie. Dowództwo Moskwy zdaje się doskonalić metody tych nalotów: pierwszy miał miejsce w Pokrowsku, niemal całkowicie otoczonym mieście i wymagał dziewięciu dni walk, aby wyeliminować ogniska oporu. Wszędzie trwa nieustanny strumień mikroataków, mających na celu zlokalizowanie najsłabszego punktu w barierze, aby tam nacierać i następnie sprowadzić posiłki. W Dobropile plan został udaremniony, ale strefy kryzysowe się powiększają. Począwszy od samego Pokrowska, łańcuch miast-twierdz chroniących ostatni odcinek wschodniego Doniecka wydaje się być w poważnych tarapatach: nie ma powodu, by obawiać się gwałtownego upadku, ale oznaki zużycia są liczne.
Do tej pory podstawą obrony Ukrainy były zapory z zabójczych quadrocopterów, zdalnie sterowanych przez pilotów ukrytych w piwnicach budynków lub z podziemnych baz na tyłach. Drony te blokowały natarcie piechoty i pojazdów z powietrza, likwidując w ten sposób okopy na całym froncie i oszczędzając ludzi. Rosyjskie infiltracje mają jednak również na celu zniszczenie tych ośrodków naprowadzania, podczas gdy generacja innowacyjnych dronów przechwytujących osłania ruchy najeźdźców. Moskwa stworzyła wyspecjalizowane jednostki latających robotów o nazwie Rubikon, które odnoszą zaskakujące sukcesy i istnieje obawa, że utorują drogę do operacji na dużą skalę.
Niektórzy zachodni specjaliści uważają, że Putin ma asa w rękawie: masę pojazdów opancerzonych, zgromadzonych w ciągu ostatnich kilku miesięcy, które mają zostać wysłane na front w najbliższych dniach. Są one rozproszone daleko, aby uniknąć ujawnienia planów generałów, ale ofensywa mogłaby zostać przeprowadzona w kierunku Chersonia lub Zaporoża, aby potwierdzić roszczenia terytorialne wobec tych dwóch regionów i posunąć się naprzód w strefach okupowanych.
Jednocześnie Kijów również nie zamierza biernie poddawać się inicjatywie najeźdźców i może próbować ją wyprzedzić, dokonując inwazji poza granicami Rosji, dążąc do podniesienia morale narodu. Obserwowany jest obwód biełgorodzki, być może zbyt przewidywalny cel, ale nie wyklucza się żadnego posunięcia, nawet najbardziej śmiałego, takiego jak lądowanie na Krymie.




https://wyborcza.pl/7,75398,32168390,polska-tworzy-armie-dronow-komandor-dura-szef-mon-powinien.html
„Czas, żeby generałowie wreszcie zrozumieli, a minister miał świadomość, że poligonowy pokaz atakujących czołgów bez systemów antydronowych to pic - mówi komandor Maksymilian Dura”. … To sprzęt mogący zastąpić niektóre systemy i urządzenia wykorzystywane we współczesnych siłach zbrojnych. Ich specjalizacja następuje w niesamowitym tempie. Armie świata, obserwując między innymi wojnę w Ukrainie, stawiają na drony. … powoli zastępują na przykład przeciwpancerne pociski kierowane, które były dotychczas jedynym systemem uzbrojenia do zwalczania czołgów na odległość. Wojsko korzysta z nich coraz częściej przy rozpoznawaniu pola walki, precyzyjnym niszczeniu celów, misjach kamikadze, mapowaniu terenu czy dostarczaniu ładunków. Rzecz w tym, żeby je należycie, w sposób przemyślany, powiązać z dotychczasowym uzbrojeniem armii. … Dronizacja polskiej armii jest opóźniona o cztery lata na pewno. Powinna się zacząć w momencie zakończenia wojny w Karabachu w 2020 r. Już wtedy polski MON i armia powinny wyciągać wnioski. … Na razie sterują nimi operatorzy, ale prędzej czy później drony otrzymają sztuczną inteligencję. Wówczas z jeszcze większą skutecznością będą atakowały wszystko, co żywe, w określonej strefie. Już niedługo będziemy to obserwować także w wojnie ukraińskiej. … Wlatujące do armeńskich ziemianek i okopów azerskie drony kamikaze w czasie wojny w Górskim Karabachu były czymś wyjątkowym. Na wojnie w Ukrainie są zjawiskiem codziennym, wywołując strach żołnierzy rosyjskich. W Polsce problem polega na tym, że dronizacja wojska napotyka jednak na duży opór. Wojskowi, którzy są dobrymi specjalistami w dziedzinie dronów, nie mają dość odwagi, żeby powiedzieć zwierzchnikom: słuchajcie, wchodzimy w to. To bardzo trudne zadanie, do którego nie byliśmy wcześniej przyzwyczajeni, ale nie ma innego wyjścia. Jeżeli kupujemy czołg, to na 30 lat. Okręt - na 40 lat. W przypadku dronów kupujemy sprzęt, który może zostać zniszczony już po pierwszym locie, i to jest najgorsze zdaniem części naszych militarno-zbrojeniowych decydentów. Trzeba zmienić ich mentalność. … Problem polega na sprawczości. Nowy rząd działa już ponad półtora roku i takich prawdziwych zmian, które by wpłynęły na praktyczne działania żołnierzy, ciągle nie ma. A czas leci. Kupujemy na przykład bezzałogowe statki latające MQ-9B SkyGuardian - amerykańskie drony bardzo dalekiego zasięgu za miliony dolarów. Nie wiem, po co. Widocznie jest jakaś wizja. Za cenę jednego egzemplarza SkyGuardian moglibyśmy wyposażyć całą naszą armię w łatwe w obsłudze drony EVI TECH. Trzeba się zastanowić, jakie są priorytety. Bo jeżeli kupujemy sprzęt, którego opakowanie kosztuje więcej, niż sam dron bojowy wykorzystywany na Ukrainie, to znaczy, że coś jest nie tak. … Wojsko zamierza kupić sprzęt do szkolenia z obsługi dronów za 200 mln zł. Obecne procedury powodują, że musimy mieć czas, żeby to wykonać. Bez zdecydowanych działań na wielu polach staniemy w miejscu. … Na przykład 2. Regionalna Baza Logistyczna rozpoczęła przygotowanie do postępowania dotyczącego zakupu 2 tys. tanich dronów szkoleniowych. Ale dopiero rozpoczęła. Każdy z nich można kupić za ok. 2 tys. zł, co daje łącznie 4 mln zł. Więc co armia chce kupić za 200 mln zł? Według jakiej procedury? Bo jak na razie żaden przetarg się nie rozpoczął. … Bo jeżeli ktoś kupuje 96 śmigłowców uderzeniowych AH-64E Apache od Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie nie myśli, żeby jak najszybciej pozyskiwać systemy antydronowe i tanie wszechstronne drony, to coś jest nie tak. … Musimy mieć drony w setkach tysięcy sztuk, musimy mieć systemy pozwalające wyszukiwać i zniszczyć wrogich operatorów dronów. Żeby to zrobić, trzeba mieć drony mniejsze, odporne na zakłócenia, czyli na przykład światłowodowe, o których w Polsce się nie mówi w ogóle. A u nas cały czas twierdzi się, że wojna w Polsce będzie inna niż ta na Ukrainie. Jest w tym dużo nieprawdy. … Jeżeli ktoś pokazuje szefowi MON, że nasi żołnierze bronią się na granicy w sposób odpowiedni, a ich nie atakują drony, to świadczy, że wojskowi nie wiedzą, co będzie”. …



https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,32172560,beata-kempa-stracila-prace-w-palacu-prezydenckim-napisalam.html?_gl=1*ofh2c*_gcl_au*MTg0MDUxODk0NC4xNzQ4NDE1MTM5*_ga*MTgwOTU0OTU1MS4xNzQwNjM2Njg3*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTU0MjY3NzQkbzUxNyRnMSR0MTc1NTQyNjg2NCRqNjAkbDAkaDA.#s=S.TD-K.C-B.4-L.1.duzy
… „Szanowni Państwo,
zwracam się z uprzejmą prośbą o rozważenie mojej kandydatury na dowolne stanowisko, które nie wymaga kompetencji, ale gwarantuje dostęp do mikrofonu. Po zakończeniu pełnienia funkcji doradczyni prezydenta RP - roli, którą objęłam tuż po spektakularnym niepowodzeniu w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku - czuję, że zasługuję na nową szansę.
W Pałacu Prezydenckim zajmowałam się sprawami humanitarnymi. Podczas powodzi chętnie zabierałam głos w imieniu powodzian i błąkałam się z prezydentem po zniszczonych przez wodę ulicach. Zyskałam wtedy cenne doświadczenie w udzielaniu wywiadów w odcieniu narodowej troski.
Wśród moich dokonań humanitarnych warto wymienić także akcję "Tornister dla Aleppo", która miała pomóc dzieciom w Syrii. Moje działania w tej sprawie zakończyły się skuteczną kontrakcją "Sprawiedliwość dla Kempy", kiedy sprawę zagubionych plecaków umorzono. Każdemu w końcu zdarza się zapomnieć, gdzie odłożył coś, czego akurat potrzebuje.
Moje wcześniejsze dokonania obejmują m.in. bycie ministrem bez teki, szefową Kancelarii Premiera oraz nieudanym kandydatem na burmistrza Sycowa. W każdej z tych ról wykazywałam się lojalnością wobec partii, niezależnie od jej aktualnej nazwy.
O niezłomności mojej świadczy fakt, że pięć razy starałam się o fotel w Parlamencie Europejskim, choć tylko raz mi się udało.
Nie boję się wyzwań. Przetrwałam komisje śledcze, a nawet chwilowe rozstanie z PiS. Mam doświadczenie w byciu wykluczaną, powracającą i ponownie wykluczaną – co czyni mnie idealną kandydatką do pracy w każdej instytucji, która ceni sobie rotację kadrową.
W moim portfolio znajdą Państwo również szereg wypowiedzi, które świadczą o mojej kreatywności językowej i odwadze w mówieniu rzeczy, których nikt inny nie odważyłby się powiedzieć. Poniżej omówię niektóre z nich:
* "Jeśli to jest normalny tryb procedowania, to ja jestem Greta Garbo albo Marilyn Monroe" - czyli jak połączyć komisję śledczą z Hollywood. W końcu polityka to teatr, a ja gram w nim pierwszoplanową rolę.

* "Nie wjedziecie nam bez paszportu i bez pozwolenia lewackim pociągiem, który promuje cywilizację śmierci" - moje stanowisko w sprawie praw kobiet i kolei europejskich. Wierzę, że granice powinny być nie tylko fizyczne, ale i ideologiczne.

* "Być może zdarzało się, że podpisałam jakieś pismo dotyczące korespondencji z Trybunałem Konstytucyjnym na polecenie pani Premier, ale tego nie pamiętam" - czyli jak skutecznie zarządzać pamięcią w administracji publicznej. Pamięć jest ulotna, ale stanowisko trwa.

* "Jestem prawnikiem nie tylko z wykształcenia, ale przede wszystkim z wyboru i zamiłowania" - mimo że ukończyłam administrację, a nie prawo. W polityce liczy się jednak przekonanie, nie dyplom.

Nie zapominajmy też o drobnych wpadkach, które budują mój wizerunek "osoby z ludu" - jak grafika z podpisem "Beata Kępa" zamiast "Kempa", która przez godzinę wisiała na stronie Kancelarii Prezydenta. To nie błąd, to test czujności obywatelskiej.
A jeśli chodzi o moje najnowsze osiągnięcie, zostałam uhonorowana Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymałam go "za wybitne zasługi w służbie państwu i społeczeństwu oraz za osiągnięcia w działalności publicznej i zawodowej".
Jak mogłam się przyczynić do odrodzenia kraju? Odpowiadam: przez konsekwentne przypominanie, że można pełnić funkcje publiczne z wybiórczą pamięcią i bez kompetencji, ale też bez wstydu. Przez lata udowadniałam, że polityka to nie miejsce dla ekspertów, lecz dla wytrwałych. To dla mnie "ukoronowanie 35 lat pracy zawodowej" oraz mojej zdolności do bycia zawsze tam, gdzie trzeba - nawet jeśli nikt nie wie, po co.
Z góry dziękuję za rozważenie mojej kandydatury. W razie potrzeby mogę dostarczyć referencje od osób, które nie pełnią już funkcji publicznych. A jeśli trzeba, mogę też sama je sobie napisać”.




https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/dwa-pytania-o-kpo-afera-ciagnie-rzad-w-dol-sondaz/9fym6z4

"Jak ocenia Pani/Pan dotychczasowy sposób wykorzystania przez rząd środków z KPO?" - to pierwsze z pytań, które usłyszeli uczestnicy sondażu SW Research dla rp.pl.
A oto odpowiedzi:
negatywnie - 36,9
brakuje mi informacji na temat sposobu wykorzystania tych środków - 33,2 proc.
pozytywnie - 16,2 proc.
nie mam zdania - 13,7 proc.

Drugie z pytań brzmiało: "Czy kontrowersje dotyczące wypłaty środków z KPO przedstawicielom branży hotelarsko-gastronomicznej (HoReCa) wpłynęły na Pani/Pana postrzeganie rządu?"
Oto odpowiedzi:
tak, teraz oceniam rząd gorzej - 38,6 proc.
nie - 30,3 proc.
nie słyszałam/nie słyszałem o tej sprawie - 23 proc.
tak, teraz oceniam rząd lepiej - 8,1 proc.




To zabawne, albo lepiej: idiotyczne. D.O. jeździ po Polsce i dosłownie nikt tam nie przestrzega przepisów ruchu drogowego, zwłaszcza ograniczeń prędkości, a aparat przemocy państwa polskiego prześladuje nieszczęsnych dostawców pizzy, bo ich rowery nie odpowiadają polskiej normie. No weźcie puknijcie się w te puste łby i przestańcie działać pod dyktando ‘Wyborczej” i fanatyków z „Miasto jest nasze” (nie jest wasze, smarkacze!).


8 lat temu
SPACERY PO TITANICU (14)
Podróże kształcą.
Cały dzień stałem na pokładzie i napawałem się niezmierzonym pięknem, wielkim, jak bezmiar oceanu.
Przed wieczorem zszedłem do salonu, ale szczebiot rozmów dupków z pierwszej klasy bardzo mnie zirytował i schroniłem się w mojej kabinie.
Wziąłem gazetę i przeczytałem, że w kilku metalowych koszach na śmieci w dzielnicy Flaminio w Rzymie odnaleziono części ciała kobiety: tu jedną nogę, tam drugą, gdzie indziej głowę i tak dalej. Okazało się, że najpierw udusił, a potem poćwiartował ją 62 letni Maurizio Diotialevi, brat ofiary. „Ciągle mnie upokarzała, nawet w obecności moich dzieci” – tłumaczył prokuratorowi.
Zołza.
Diotialevi znaczy: „niech Bóg cię wychowa, niech ma cię w opiece”.

Odłożyłem gazetę i włączyłem telewizor. Na panoramicznym ekranie, w technologii 4K, obejrzałem łzy ojca, któremu trzech zapaśników z Czeczenii zabiło syna z zupełnie błahych powodów w dyskotece w katalońskim Lloret del Mar. To masakrowanie nastolatka na śmierć zostało zarejestrowane przez kamery zainstalowane w dyskotece i poł tuzina telefonów komórkowych. Widać było, jak wolał o pomoc, jak błagali o pomoc jego znajomi; wokół bijących stał krąg młodych, zdrowych ludzi i nikt nie kiwnął palcem.
Scena zabójstwa została natychmiast wrzucona do sieci, opublikowały ją portale wielu gazet, klikalność była ogromna.

Nasyciliście się śmiercią informatyczną moi drodzy bliźni? Chcecie więcej takich filmików? Czy podnieci was naprawdę dopiero spektakl na żywo?

Poczułem się przygnębiony; wyłączyłem telewizor i zdałem sobie sprawę, że z moją innością jestem jak murzyn pośród białych, jak Żyd wśród gojów, jak homo wśród faszystów, jak Fahrenheit wśród Celsjuszów… Wróciłem na pokład.

I wtedy zobaczyłem ją.
Wielką, zimną i bezlitosną.
Krzyczałem, ale byłem sam na pokładzie.
Odwróciłem się, wpadłem do salonu i zacząłem krzyczeć, że grozi nam straszne niebezpieczeństwo, że zbliża się wielka, biała góra.
Na chwilę zatrzymali się w tańcu, posmutnieli… Ale po chwili powiedzieli: „Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy” i powrócili do tańca, bo orkiestra grała nadal.

Więc wróciłem na pokład, zastanowić się, czy czekać na uderzenie, czy od razu skoczyć do morza. Kochałem ten statek. Nie chciałem widzieć, jak niszczy go lodowata moc, nie chciałem widzieć, jak tonie.
Miałem chwilę gorzkiej satysfakcji, że szlag trafi tych z pierwszej klasy, high-life z bożej łaski, bogaczy, siedzących na pieniądzach, pochodzących pewnie z wyzysku.
Ale rozpacz mnie ogarniała ilu profesorów, pisarzy, księży i mądrych ludzi z drugiej klasy też utonie.
Niepewny, przełożyłem nogę przez reling. Z oddali dochodził dźwięk skocznej muzyki.


9 lat temu
Znając moje zamiłowanie do centrów handlowych i wrzeszczących dzieci, moja Żona i Córka uznały, że najlepszym zajęciem dla mnie będzie pójście z Wnuczkiem do play center w dużym centrum handlowym w Warszawie., a one tymczasem przeprowadzą pogłębione badania towaroznawcze.
No więc podszedłem do sprawy z całą powagą i poczyniłem pewne interesujące i z mojego punktu widzenia odkrywcze obserwacje socjologiczne.
Po pierwsze, wstęp do takiego play center kosztuje całkiem sporo, ale pracownicom (jeszcze mężczyzny w takich miejscach nie spotkałem) należy się gruba kasa za wyjątkowo szkodliwe dla zdrowia warunki pracy.
Po drugie, istota ludzka jest w stanie wydać z siebie za pomocą głosu dźwięk o poziomie 140 decybeli i ta zdolność utrzymuje się przez jeszcze ładnych kilka-kilkanaście lat po urodzeniu.
Po trzecie jedne istoty ludzkie rodzą się z cechami przywódczymi, które manifestują się już w bardzo wczesnym stadium życia, a inne rodzą się bez owych cech.

Sprawa jest skomplikowana, ponieważ mojego Wnuka, rówieśnicy w każdym z odwiedzanych play-center, dość automatycznie wybierają na przywódcę już w chwilę po jego pojawieniu się tam, a jemu ta rola najwyraźniej nie odpowiada i od takich potrzebujących przywódcy dzieci się raczej opędza i w takiej sytuacji woli bawić się sam, niż w towarzystwie. No wykapany dziadek!

Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy mój Wnuk ma do czynienia z dzieckiem nieco od niego starszym: wtedy to on natychmiast lgnie do tego autorytetu i bardzo przeżywa, gdy jest przezeń odpędzany.

Innym dzieciom „stan przywódczy” bardzo odpowiada i zaczynają się w tym pławić i wykorzystywać gotowość rówieśników do poddawania się ich zachciankom, aż wreszcie zaczynają partnerów zabawy upokarzać. A oni do któregoś momentu dość biernie te upokorzenia znoszą. Gdy pławiący się w swojej władzy małoletni przywódca przesadzi, „poddani” się od niego odwracają i szukają innego układu zależnościowego. Wtedy, nierzadko, przywódca zmusza ich do powrotu i ponownego poddania terrorem i przemocą.

Całą tę obserwację przeniosłem natychmiast par analogiam na dorosłych i zacząłem znajdować wyjaśnienie, dlaczego ludzie tak lgną do trolli, pozujących na ludowych przywódców: potrzebują autorytetu i są zbyt leniwi na wolność i niezawisłość.

Ci sami ludzie jednak, w kontakcie ze słabszymi od siebie, zaczynają natychmiast upodabniać się do pierwotnego przywódcy i każdy udostępniony im kawałek władzy nad innymi istotami wykorzystują z cynizmem, pławiąc się w upokarzaniu „poddanych”.

Te spostrzeżenia wyniosłem z półtoragodzinnej obserwacji dzieci w wieku lat kilku, bawiących się w play center w dużym centrum handlowym, po czym wziąłem do ręki telefon i zawiadomiłem Żonę i Córkę, że jak natychmiast nie przestaną łazić po sklepach, nie przyjdą i nie wyzwolą mnie z tego piekła, to nie ręczę za siebie. Mój bunt okazał się skuteczny, przyszły i mnie wyzwoliły. Okazały się dobre, więc znów przekazałem im pełnię władzy nad sobą.
(to o Wnuku, który jest już wyższy ode mnie)


19 lat temu
Niektóre sentymentalne podróże kończą się przykrym rozczarowaniem. Pisałem już o pięknej drodze SP 222, biegnącej przez samo serce toskańskiego podregionu Chianti, gdzie, z powodu drzew, które bardzo wyrosły w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zupełnie straciło się widoki na olśniewający, napełniający spokojem i szczęściem toskański krajobraz.
Jeszcze bodaj boleśniejszy był mój po kilkunastu latach powrót do Norymbergi.

Jakoś bardzo z Żoną lubiliśmy to miasto, a to ze względu na niezwykłe związki z Krakowem, a to ze względu na szczególna atmosferę, jaką emanowała ta jedna ze stolic kultury europejskiej, skundlona przez nazistów i niemal doszczętnie zniszczona w odwecie przez Aliantów. Ale położone w środku miasta wody Wöhrder See, nadbrzeżne kamieniczki, odbudowana katedra, kilka kościołów, a także światłe i interesujące zabiegi artystyczno-urbanistyczne powojennych ojców miasta czyniły Norymbergę miłym naszemu sercu miastem.

Obywatelem Norymbergi był Veit Stoß, którego sobie przywłaszczyliśmy jako „Wita Stwosza”, zapewne z tamtej okolicy pochodził również Nikolai Werzig lub Wirsing der Ältere (Starszy), którego syn. Nikolai Werzig, zamożny kupiec, zorganizował pamiętną ucztę dla gości Kazimierza Wielkiego, m.in. cesarz Karola IV Luksemburskiego, Ludwika Węgierskiego i wielu innych królów i książąt, którzy ponoć z jedzenia byli bardzo zadowoleni, a państwo już wiedzą, że my z jakichś powodów postanowiliśmy go nazywać Mikołajem Wierzynkiem (Młodszym).

Kraków był miastem w dużej mierze niemieckim, a nawet frankońskim, wliczając w to kościół Mariacki, którego częściowa polonizacja nastąpiła dopiero w 1537 r., kiedy to Sejm, skłonił Zygmunta I do wydania edyktu, nakazującego prowadzić poranne nabożeństwa dla Polaków, podczas gdy niemieckie w dalszym ciągu odprawiano po południu.

W Średniowieczu to musiało być miłe miasto: pełne ludzi różnych nacji i języków: niemieckiego, polskiego, ruskiego, no i oczywiście włoskiego, bo Włosi odcisnęli niepowtarzalne piętno na Krakowie Renesansowym; to, co średniowieczne, to raczej jest niemieckie.
Pewnie dlatego idol naszych dzisiejszych prawdziwych patriotów polskich – Adolf Hitler, planował uczynić z Krakowa (jak również ze Strasburga) sanktuarium kultury niemieckiej (polecam książkę prof. Jacka Purchli „Kraków- Norymberga Wschodu?”).

No, ale w ostatnich latach szczęście, mądrość i czystość od Norymbergi się odwróciły. Miasto jest po prostu brudne, zaśmiecone, niezadbane, koło najpiękniejszych zabytków czy dzieł sztuki stoją jakieś budy i stragany, wydaje się, że nikt nie sprząta ulic… Stare miasto, niegdyś pełne przechadzających się ludzi, pełne romantycznego nastroju, wieczorami jest niemal wyludnione, widać jedynie z rzadka imigranckie rodziny na niedzielnym spacerze. Wszędzie jakieś płoty, jakieś sterty petów, niesprzątanych liści, papierzysk…
Nie wiem, która z partii obecnie rządzi Norymbergą, nie wiem, co się stało z miejskim budżetem, a przede wszystkim z goszczącą tam zawsze fantazją, otwarciem na inne kultury, na sztukę, na idee.
Trzymam kciuki, niech to się jak najszybciej zmieni…
(Post scriptum sprzed dwóch lat: zmieniło się na jeszcze gorsze)


Komentarze

  1. "Afera KPO" pokazuje tylko potęgę propagandy i mediów PiS-owskich, na które strona rządząca nie ma dobrej odpowiedzi. A służby nie mają albo narzędzi, albo są niezdolne do działania.
    Ani brak funduszy, ani przywłaszczenie lub roztrwonienie miliardów nie przebilo kwoty ok. 100 mln, która jeszcze nie została wyplacona

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga