DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 25 sierpnia 2025


1.
Niedziela u Przyjaciół. D.O. spędził ją głównie gapiąc się na chmury. Bo dawały spektakl nie lada!




Takiej Wisły (a właściwie jej braku), to D.O. jeszcze w całym swoim długim życiu nie widział.



Takie chmurki też należą do rzadkości.



D.O. przejawia niezdrowe zainteresowanie chmurami.


 A czasami one przejawiają zainteresowanie nim, łypią okiem.



Oj, działo się!



A na koniec groziło.


1 rok temu
1.
Państwo D.O.stwo znów zmieniło miejsce pobytu. Kto zgadnie, gdzie teraz są?

2.
Dla ułatwienia D.O. podpowie, że to kurort, ale byle jaki: nie ma misiów do fotografowania, nie ma plastikowych ciupag made in China, nie ma oscypków, zapiekanek i kebabów. Na jego korzyść przemawia jedynie obfitość piwa (choć puszek, butelek i pawi po nim na ulicach nie widać) i pewna ilość turystów z Bliskiego Wschodu. Acha, no jeszcze jedno: ceny są bezczelnie, bandycko wysokie.

3.
Zmieniła się też mentalność tubylców.
Ponieważ państwo polskie, w swojej nieskończonej mądrości parę lat temu przestało sprowadzać (powszechnie stosowany w Zachodniej Europie) lek na ciśnienie, więc D.O. chodził po włoskich aptekach, mówił, że zapomniał swoich pigułek w hotelu i aptekarze bez gadania mu ów lek sprzedawali, choć teoretycznie jest na receptę.
Tu nie: tu Ordnung must sein, możesz zdechnąć, dostać zawału czy wylewu, ale pani aptekarka ci leku na ciśnienie nie sprzeda, bo nie masz recepty. „Tu, dwa domy dalej przyjmuje lekarka, ona by pana przyjęła i ewentualnie wystawiła receptę, ale jest piątek wieczorem, więc nie przyjmuje, idź weg”.
A D.O. bierze ten lek od roku 1986, czy coś w tym rodzaju i teraz nie będzie eksperymentował z innymi, które państwo polskie, w swej nieskończonej mądrości, raczyło rzucić do polskich aptek.

4.
D.O. dużo po Europie podróżował, nie był bodaj tylko w Mołdawii i Islandii, ale po 2014 roku, czyli po cyklu „Tu Europa” liczba tych podróży drastycznie się zmniejszyła.
No i teraz, na podstawie tego skrawka Europy, którzy przejechał nie całkiem sprawnym samochodem, dochodzi do wniosku, że w ciągu ostatniej dekady ta jego Europa drastycznie się zmieniła. Zmieniła się mianowicie struktura demograficzna. Ulice miast i miasteczek stały się znacznie bardziej „azjatyckie”. Kiedyś te egzotycznie ubrane mniejszości stanowiły dopełnienie miejskiego krajobrazu, dziś, w niektórych godzinach, te mniejszości stają się zdecydowaną większością.
D.O. nie mówi, że to źle. Nie, wie, czy to dobrze, czy to źle. Odnotowuje tylko uderzającą zmianę wyglądu europejskiej ulicy.
D.O. zawsze był za różnorodnością, uwielbia ją, uważa, że taka mieszanka etniczna i kulturowa stanowi źródło bogactwa. Widział to bogactwo w NY, w Paryżu i Londynie, Dubaju i Singapurze: cudo, marzenie D.O.
Ale takie twórcze, wzbogacające przemieszanie nie następuje w ciągu jednego pokolenia. D.O. nie dożyje dania, które ugotuje się w tym melting pot, ale liczy, że to będzie sycące i ożywcze. Byleby tylko nie wdały się w to religie, bo Francja, Wielka Brytania i Niemcy dowodzą, że w drugim, a zwłaszcza trzecim pokoleniu część nowych Europejczyków odkrywa swoje religijne korzenie w sposób bardzo nieprzyjemny, pełen przemocy.

5.
Zmiany demograficzne czy nie, w trzech kolejnych krajach D.O. usłyszał tak wiele „Grüß Gott”, „Schöne Tag, schöne Abend”, „Schönes Wochenende” od zupełnie nieznajomych ludzi, a to na hotelowych korytarzach, a to w knajpeczkach, a to na ulicy, że naszło go podejrzenie, że na co dzień żyje w kraju nieżyczliwych gburów.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10234028097022948&set=pcb.10234028147424208
I kolejne fotki


2 lata temu
2.
Ach, ta przeklęta polska uprzejmość, to zamiłowanie do porządku, do szacunku dla stanowionych praw!
D.O. zatrzymał się uprzejmie przed pasami, w pobliżu Piazzale Clodio, gdzie znajdują się rzymskie sądy, żeby przepuścić przechodzącą damę.
I wtedy rzęchem marki suzuki wjechał mu w tył samochodu signore, który nie miał w sobie równie dużej dozy uprzejmości, zamiłowania o porządku i szacunku dla stanowionych praw.

3.
Niby nic wielkiego, ale kłopot na pół Europy!
Wypełniliśmy „przyjacielską konstatację szkody”, ale, choć to Unia Europejska, nie ma komu szkody zgłosić! Do swojego ubezpieczyciela nie, bo musiałby „likwidować” (Ach, ten idiotyczny żargon towarzystw ubezpieczeniowych, w których haracz nazywa się „premią”, a wypłata „likwidacją) z Auto Casco, a to oznacza zwiększenie opłat za polisę dla poszkodowanego, już się D.O. to przydarzyło i to boleśnie.
Czeka więc D.O. na odpowiedź z Polskiego Biura Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, jakaż to firma reprezentuje w Polsce interesy Generali, ubezpieczyciela sprawcy?
Może Generali?
A może wcale nie?
Na razie to tajemnica, bo od wielu godzin Polskie Biuro Ubezpieczycieli Komunikacyjnych na zapytanie D.O. opowiedzieć nie raczy.

4.
Teoretycznie można by próbować zgłosić szkodę w rzymskimi oddziale Generali, ale jej agenci są na wakacjach i wrócą dopiero w poniedziałek, darmowy numer zgłaszania szkód nie odpowiada na telefony zagraniczne; on line nie działa, bo formularz żąda numeru rejestracyjnego poszkodowanego, ale po wpisaniu mówi, że numer nieprawidłowy (bo nie włoski) i dalej nie idzie…
Cauchemare, jak mówią Francuzi, a jak mówią Włosi pisać D.O. nie będzie, bo starszemu panu nie wypada używać słów nazbyt wulgarnych.
No, chyba, że pod adresem szajki.

5.
Dziś jakoś Rzym wydaje się D.O. mniej sympatyczny, bo, na domiar złego, lody z renomowanej lodziarni rzymskiej okazały się obrzydliwe: tu też najwyraźniej dotarła „nowoczesność” oparta na maksymalnym zwiększeniu zysków przy maksymalnym obniżeniu kosztów.

6.
Ciebie jednak, Czytelniku, namawia D.O. do przypomnienia sobie II części filmiku o Rzymie.
Sądząc z youtubowego licznika, pierwszego odcinka nikt wczoraj nie obejrzał, może ktoś się skusi na drugi?

Brak dostępnego opisu zdjęcia.


3 lata temu
1.
Egipcjanin dwie ulice dalej ma figi prosto z drzewa, chociaż pierwszy sezon na figi już minął. Są mniejsze, zieloniutkie, ale pyszne: Żona je po jednej – dwie na śniadanie.
Miewa takie miłości: po powrocie z Egiptu żyła jakiś czas świeżymi, mięsistymi daktylami. Przez kilka lat nie wyobrażała sobie śniadania bez ogromnych winogron sycylijskich z Vittorii. Tamte miłości minęły, ale maliny i świeże figi są z nami od lat i nic nie wskazuje na rychłe odkochanie.
Ale maliny tu są wyłącznie w supermarketach, drogie, jak piorun. Albo brytyjskie, albo – coraz częściej – z Trentino-Górnej Adygi, części austriackiego Tyrolu, zagarniętego przez Włochy w ramach rozbioru Austro-Węgier w 1918 r., który stoi jabłkami, ale ostatnio wyspecjalizował się też w malinach.
U Egipcjanina wszystko kosztuje taniej, znacznie taniej. Owoce i warzywa ułożone są trochę tak, jak na suku w Kairze, ale to Włochy, więc nie jest tak porządnie, jak tam. Ma pyszne, zielone oliwki – giganty, słodziutkie, dobrze podmacerowane. W sąsiednim supermarkecie za tę ilość zapłaciłbym co najmniej 20 euro, u niego – 4 euro. A do oliwek dorzuca radę: „włóż je do wody, bo stracą kolor i jędrność”. No jasne, że do wody.
W ogóle, im dalej od centrum, im bardziej ludowo, tym bardziej zanikają formy grzecznościowe, jak „lei” – odpowiednik „pana” lub „pani”. Od razu na „ty”, nawet nastolatki. Obrażać się? Zadzierać nosa, kiedy się jest przyzwyczajonym do „dottore”, albo wręcz „professore”? Phi! No przecież nie w Rzymie, przecież nie z Rzymianami!

2.
Ruch się nieco zagęścił, ostatni weekend miał „bollino rosso” – czerwoną kropkę, oznaczającą, że na szosach i – zwłaszcza – autostradach będzie pandemonium. I było. Ludzie wracają. W przyszły weekend też będzie piekło. Po nieszczęsnej wyprawie nad morze w Ferragosto, czyli świętego 15 sierpnia, już wyjazdów za miasto w weekend nie planujemy. Nie damy się już nabrać na sierpniową pustkę na ulicach Rzymu.
Nadal jeszcze większość sklepów i warsztatów zamknięta. Nawet niektóre pizzerie, które przetrwały pandemię relatywnie dobrze, dzięki dostawom do domów. Restauratorzy nie, są otwarci, wiją się w ukropie (nie „jak w ukropie”, tylko w ukropie, tym z błękitnego nieba i tym od gazowych, przemysłowych kuchni): muszą odbić sobie straty z dwóch lat lockdownu. Dwa lata bez zarobków! Groza.
Wygląda na to, że powoli ubywa turystów, choć przed wejściem do Muzeów Watykańskich się nadal kłębią.

3.
Po tych kilku tygodniach w Rzymie D.O. może powtórzyć za Casanową: „mogę powiedzieć, że żyłem”. Żyłem dobrze, trochę, jak we śnie.
Jeśli ma jakiś niedosyt, to Rzymu wieczorami i wczesną nocą.
Ale cóż: D.O…

4.
Turyści nie są świadomi, że papież Franciszek przywrócił pełnię godności kardynalskich Angelo Becciu, niegdyś odpowiedzialnemu za watykańskie finanse, który – D.O. opisywał to dość szczegółowo – narobił nieprawdopodobnych afer. I nawet trafił pod watykański sąd wraz ze swoimi bliskimi, niegdyś potężnymi i wszechmocnymi współpracownikami. Ale kiedy na procesie zaczęło coraz jaśniej wychodzić na jaw, że większość popapranych decyzji kard. Becciu, jeśli nie wszystkie, były parafowanych przez samego papieża, impet procesowy najpierw znacznie zmalał, wszystko siadło, gazety jakoś przestały o tym pisać. Wygląda na to, że proces zostanie anulowany, prokurator watykański wycofa oskarżenia. I dalej będzie po staremu: to jest pobożnie i bezczelnie. …

10.
D.O. nie wie, czy Czytelniczki i Czytelnicy się z tym zgodzą, czy mają podobne obserwacje, ale z badań naukowych wynika, że kobiety uprawiają więcej seksu, jeśli ich partner sprząta w domu.
W jednym badaniu mierzono kobiece libido: w parach, w których zadania domowe były równo podzielone i nie było problemów ze zmniejszeniem pożądania, często kobietom przypisywanego.
Wynika to z badania opublikowanego w „Journal of Sex Research”. Naukowi specjaliści od seksu przeanalizowali odpowiedzi 299 australijskich kobiet w wieku od 18 do 39 lat na kwestionariusz internetowy, który mierzył czynniki związane ze związkami partnerskimi i zakres pożądania seksualnego. Uczestniczki zostały podzielone na trzy grupy: praca równomiernie rozłożona, praca wykonywana głównie przez kobiety oraz praca wykonywana głównie przez mężczyznę.
Wyniki pokazały, że kobiety w partnerskich związkach (pod względem prac domowych i obciążenia psychicznego) były bardziej zadowolone ze swoich związków, a w konsekwencji miały większy popęd seksualny niż kobiety w związkach „nierównych”, które doświadczały spadku libido (pomimo młodego wieku). Grupa, w której partner wykonywał więcej prac domowych, okazała się zbyt mała, aby można ją było ocenić.
Podobne wyniki powtórzyły się w parach homoseksualnych. …

13.
Niedawno, niedawno temu, żyła sobie Alcalá de Henares pod Madrytem pewna pani, która miała dwa porsche: macana i taycana (za tego „macana”, to D.O. Czytelników bardzo przeprasza, ale kreatywność producentów samochodów przyprawia go czasem o ból głowy, np. pagani huayra, wystarczy przestawić jedną literę i nieszczęście gotowe!).
Owa pani, lat 45, dzisiaj, nadal ma dwa porsche – macana i taycana – tyle, że nieco są zmodyfikowane.
Albowiem, jadąc elektrycznym taycanem, jakoś tak pomyliły się jej pedały, że zamiast hamulca wcisnęła gaz, a samochody elektryczne przyspieszenia miewają piekielne.
A pomyliwszy – przyspieszyła, przyspieszywszy wjechała taycanem pod macana i wioząc macana na masce taycana przywaliła w mur, w którym oba samochody piętrowo utkwiły.
Ceny Porsche Taycan 4S Cross Turismo zaczynają się od 117.000 euro, a macana od 75 000 euro.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10228968713981534&set=pcb.10228968740902207
I kolejne fotki


10 lat temu
1.
Rąbnęli mi góry! Dojechałem do S. pod wieczór, w zachodzącym słońcu niemal pionowe, jaskrawozielone góry dokoła wydawały się rajskie. Ostrych zboczy uczepiły się tyrolskie domki, kreski z ciemnego drewna, białe prostokąty ścian, ciemnobrązowe, spadziste dachy i balkony, każdy obowiązkowo z kaskadą z uczepionych geranii. „Nacieszę się nimi rano”, pomyślałem, kiedy zaczęły znikać w nadchodzącej nocy. Budzę się rano, a tu deszcz! Wyglądam przez okno: Gdzie są góry!? Białe, pędzące w tę i we w tę chmury und das ist alles.

2.
Ach, te moje Włochy! Wjeżdżam ci ja, a tam droga świeżo położona i już popękana i pokruszona, znaki drogowe, zapomniane od miesięcy, jak ten, zaraz przy granicy, ograniczający prędkość do absurdalnych 30 km/h, z powodu żwiru, który mógłby pryskać spod kół. Żwiru ani śladu, a owego znaku nawet najbardziej zdyscyplinowani Niemcy nie przestrzegali. Wiadomo: niepoważne znaki, niepoważny kraj…
Pod tym względem zaimponowała mi Słowenia: ograniczenia tylko tam, gdzie trzeba, realistyczne, a nie dydaktyczne, odwoływane, kiedy tylko powód, dla którego zostały postawione minie… Przez małe wsie, gdzie droga prosta i widoczność dobra można jechać 70, fotoradarów nie ma… Mój słoweński przyjaciel wyniósł się do Nowego Jorku, bo mu Słowenia prowincjonalna, a dla mnie ona taka piękna i rozumna, przynajmniej w dostępnym mi interfejsie.

3.
Włochy dowaliły mi swoją włoskością zaraz potem: 36 km z Brunico (Bruneck) do Bressanone (Brixen) w 2,5 godziny. Myślałem: wypadek, roboty drogowe. Nie, nic, po prostu stoimy. 20 metrów do przodu, kilka minut stania i tak raz po raz. Witajcie w moim piekle.

4.
Moim? Moje Włochy? Czy to są w ogóle Włochy? Są, ale tylko nominalnie. To Południowy Tyrol, gdzie obowiązuje niemiecki, a włoski jest tolerowany. W szkołach, urzędach – niemiecki: jeśli go nie znasz, nie dostaniesz roboty. W 1915, w zamian za obietnicę pozyskania Południowego Tyrolu (tajny Traktat Londyński) Włochy zmieniły sojusze i zaatakowały Austrię. Po przegranej mocarstw centralnych oto i Südtirol w granicach Królestwa Włoch, choć spis ludności z początku stulecia (austriacki, więc niekoniecznie w pełni prawdziwy) wskazywał, że ponad 90% ludności było niemieckojęzycznych, a tylko niewiele ponad 5% (reszta to język ladyński) mówiło po włosku. Podczas II WŚ Hitler nie podważał przynależności tego regionu do Włoch; dopiero po 8 Września zaczął nim administrować, choć formalnie pozostawał w granicach kadłubowej Włoskiej Republiki Społecznej Mussoliniego. Rządzi tutaj niepodzielnie Südtiroler Volkspartei, Partia Ludowa Pd. Tyrolu, niegdyś zdecydowanie irredentystyczna i antywłoska, z częstymi wycieczkami w stronę terroryzmu, dziś współpracująca lojalnie z Rzymem. Bo nie ma się o co bić. Prowincja Bolzano cieszy się fenomenalną autonomią. Jako się rzekło mówi się po niemiecku, po niemiecku uczy, po niemiecku redaguje oficjalne akty. Niemiecki jest pierwszy na przydrożnych tablicach, choć im dalej od głównych dróg, tym mniej włoskiego. Tutejsi mieszkańcy często w ogóle włoskiego nie znają! Wchodzisz do hotelu, mówisz „buongiorno”, a pani zza lady woła swoją córkę, uczennicę, która coś tam włoskiego w szkole liznęła, żeby przetłumaczyła, co ja też chcę. A córka, pewnie matura za pasem, mówi do mnie jeszcze bardziej łamaną włoszczyzną niż Tomuś Ś! Czy warto więc utrzymywać tę fikcję, że Südtirol to Włochy? W czasie zawodów narciarskich stoją koło siebie na podium dwaj Tyrolczycy, ale jednemu grają hymn austriacki, drugiemu włoski. Pierwszy się może nieco bardziej wzrusza, a nie bardzo wiem, co myśli drugi. Jakoś żaden dziennikarz o to nie zapytał żadnego reprezentanta Włoch, choć w sportach zimowych dominują właśnie Tyrolczycy. A i ja sam nigdy nie miałem odwagi indagować: po co budzić śpiące upiory?

5.
No, ale nie ma już granic, jest Zjednoczona Europa, więc Tyrolczycy z obu stron granicy mogą żyć jak i gdzie im się podoba. I to lubimy! Keine grenzen! Niech każdy żyje jak chce, mówi w jakim chce języku, słucha ulubionych bajek, wierzy w co chce i na co chce głosuje! Mnie się to podoba. Chciałbym, żeby tak było i w Zachodniej Polsce i we Wschodniej Ukrainie. I na Litwie. Chciałbym, żeby Warszawa była taka jak kiedyś: trochę polska, trochę żydowska, trochę rosyjska, trochę ormiańska i chińska, żeby się kultury i języki mieszały, przenikały i wzbogacały, żeby Warszawiacy od dziecka wiedzieli co to odmienność i od dziecka uczyli się ją szanować.

6.
Potem połknęła mnie chmura, potem było już tylko mleko. Albo lepiej: śmietana. Zaraz za Vipiteno wjechałem w tak gęstą mgłę, że cały świat znikł. Ze trzydzieści lat temu wjechaliśmy z naszymi dziećmi w podobną, powiedziałem im wtedy: „jesteśmy w niebie”. A one w płacz. Chciały ziemi, a nie nieba... Droga do San Leonardo pełna jest zakrętów o 180 stopni, ale miałem szczęście, bo siedziałem na ogonie miejscowemu zadziornemu mercedesowi, więc jechałem na jego światła i w sumie było nieźle. Ale odpadł w San Leonardo (Sankt Leonhard) i na przełęcz Rombo (Timmelsjoch, 2509 m npm) jechałem zdany tylko na siebie. Byłem już tam dwa razy wcześniej, cudne widoki, ale nie tym razem. 20 na godzinę wydawało się szaleńczą prędkością. Wzrok wytężony na ledwo widocznej białej linii po prawej stronie szosy. Co jakiś czas, z przeciwka, bez żadnego ostrzeżenia, pojawiały się tuż przede mną światła jakiegoś pojazdu, który walczył ze śmietaną w drugą stronę. Kątem oka, przez boczną szybę dostrzegałem, czy to był samochód, czy motocykl, bo nic nie stanie na przeszkodzie niemieckiemu motocykliście! Z przerażeniem minąłem też kilka autobusów, w ostatniej chwili trzeba było odbić do samego krańca szosy, a co było za owym krańcem? – zapewne przepaść, kilometrowa, nieskończona. Pamiętałem, że przed samą przełęczą był spory wodospad, czekałem nań, jak na znak, że koszmar się skończy. Ale dał na siebie czekać i w końcu bardziej go usłyszałem niż zobaczyłem. Zatrzymałem się na przełęczy na poboczu, żeby chwilę odpocząć. Otworzyłem drzwi i wiatr wyrwał mi je z ręki. Spojrzałem na licznik: 4 stopnie C! Zrobiłem trzy kroki i uciekłem w zacisze samochodu. Dopiero znacznie później zorientowałem się, że wiatr i wilgoć ufryzowały mnie raczej groteskowo, nawet czesane, włosy nie chciały wrócić na swoje miejsce. Myślałem, że się skończy, ale zjazd był jeszcze większym koszmarem. Silnik wył na dwójce jak zarzynany, spadek potworny, że jest zakręt jak agrafka orientowałem się na metr przed nim i nie miałem pojęcia, jak bardzo należy skręcić kierownicę, żeby nie zjechać z szosy ani w jedną ani w drugą stronę. W pewnym momencie tuż przed maską wyrosła mi ze śmietany krowa! Zdołałem zahamować i ominąć ją jak najostrożniej. Odtąd serce waliło mi jak młotem, bo w każdej chwili spodziewałem się jej koleżanek. I tak było sporo jeszcze kilometrów aż do punktu poboru opłat za przejazd przez przełęcz. Zapłaciłem, ujechałem 5 kroków i nagle, jak nożem uciął mgła ustąpiła i pokazało się słońce. Nie można byłe tak od razu? Zapłacił bym wcześniej!


2.
Przyjaciele pytali D.O. kiedy wybuchnie wojna.
D.O. się zdziwił: wojna już trwa!
Bomby i rakiety wszelkiego rodzaju spadają na Ukrainę, ale my, reszta Europy też jesteśmy celem ataków. Na wielu frontach.
Dezinformacja, podsycanie ekstremizmów, penetracja organów decyzyjnych, szpiegostwo elektroniczne i tradycyjne, podpalenia…
Prowokacje zbrojne na wielką skalę, by przyzwyczaić opinię publiczną i rządy, by rozciągać, coraz bardziej rozciągać tę granicę, po której powinno nastąpić uruchomienie Artykułu 5 NATO.
Ale przede wszystkim antagonizacja społeczeństw, atakowanie i niszczenie międzynarodowych sojuszy wojskowych i ekonomicznych i maksymalne wspieranie partii i organizacji politycznych, które rozsadzają państwa od środka.
W Polsce to szczególnie łatwe: wystarczy postawić na fanatyzm religijny i skrajny patriotyzm – i już jest po nas. To już przećwiczyła carska Ochrana i nie ma powodu, by Moskwa miała to zmienić: działa niezawodnie.
I dlatego jesteśmy na skraju implozji. Społeczeństwo już jest rozbite i zdezorientowane, wystarczy pstryczek, by upadło również państwo, zwłaszcza, że rosyjski agent wpływu zajmuje jego najważniejszy urząd.
Tak, że, zdezorientowany Czytelniku, zdezorientowany Polaku, wiedz, że kto:
- atakuje Unię Europejską
- atakuje Ukrainę i Ukraińców
- atakuje migrantów
- obnosi się z fanatyzmem katolickim
- ma gębę pełna patriotycznych frazesów -
Jest zdrajcą i jak zdrajca powinien być potraktowany.
Polska to nadal piękny kraj i warto go ratować.
Nikt nie zrobi tego za nas.



https://wyborcza.pl/7,75399,32198019,dzien-niepodleglosci-ukrainy-zelenski-jeszcze-nie-zwyciezylismy.html#s=S.TD-K.C-B.4-L.1.duzy
… „Obchodzony 24 sierpnia Dzień Niepodległości Ukrainy upamiętnia jej wyjście ze Związku Radzieckiego w 1991 roku. Majdan to symboliczne miejsce, na którym odbywały się prodemokratyczne protesty przeciwko prorosyjskiej polityce wcześniejszych władz – tzw. Pomarańczowa Rewolucja w 2004 roku oraz Rewolucja Godności z lat 2013-14. …
Potrzebujemy sprawiedliwego pokoju, w którym sami będziemy decydować o swojej przyszłości – przemawiał w niedzielę na Majdanie Niepodległości Wołodymyr Zełenski, dodając, że skoro Rosja nie słucha tego wezwania, Ukraina będzie o to walczyć.
Odpierająca rosyjską agresję ukraińska armia "uczciła" dzisiejsze święto uderzeniami dronów na cele w Rosji, m.in. rafinerie, elektrownie i terminale naftowe. Zaatakowany został m.in. terminal gazu skroplonego w rosyjskim porcie Ust-Ługa.
Na uroczystościach w Kijowie zjawił się premier Kanady Mark Carney. Zapewniał, że jego kraj "zawsze będzie stał u boku Ukrainy". Podkreślał, że Putina można zatrzymać, a rosyjska gospodarka słabnie”. …




Pentagon po cichu zablokował ukraińskie ataki rakietowe dalekiego zasięgu na Rosję
Departament Obrony wstrzymał się z wydaniem zgody na ataki, ponieważ Biały Dom próbował nakłonić Moskwę do rozpoczęcia rozmów pokojowych
https://www.wsj.com/politics/national-security/pentagon-has-quietly-blocked-ukraines-long-range-missile-strikes-on-russia-432a12e1?mod=hp_lead_pos2
… „Dwóch urzędników amerykańskich poinformowało portal, że przynajmniej raz Ukraina próbowała użyć pocisków Atacms przeciwko określonemu celowi, ale odmówiono jej tego na mocy „mechanizmu przeglądu” opracowanego przez Elbridge’a Colby’ego, podsekretarza Pentagonu ds. polityki, który reguluje sposób wykorzystania amerykańskiej broni dalekiego zasięgu lub broni dostarczanej przez europejskich sojuszników, którzy opierają się na amerykańskim wywiadzie i komponentach.
Proces przeglądu dotyczy również brytyjskiego pocisku manewrującego Storm Shadow, ponieważ jest on oparty na danych dotyczących celu, podawanych przez USA.
Według doniesień, system kontroli wydaje sekretarzowi obrony USA, Pete'owi Hegsethowi, zgodę na użycie pocisków Atacms, których zasięg wynosi prawie 305 km (190 mil). Administracja Bidena udzieliła Ukrainie zgody na użycie tego systemu rakietowego przeciwko celom w Rosji w listopadzie, po przystąpieniu wojsk Korei Północnej do wojny.
Przed inauguracją w styczniu Trump powiedział magazynowi Time, że decyzja o zezwoleniu Ukrainie na użycie amerykańskich systemów uzbrojenia do ataków na cele w Rosji była błędem.
„Zdecydowanie nie zgadzam się z wysyłaniem rakiet na odległość setek mil w głąb Rosji . Dlaczego to robimy? Tylko eskalujemy tę wojnę i pogarszamy jej przebieg. Nie powinniśmy byli na to pozwalać” – powiedział.
Nie jest jasne, czy proces przeglądu prowadzony przez Departament Obrony USA stanowi formalną zmianę polityki. Jest on jednak związany ze zwiększeniem kontroli nad amunicją dla Ukrainy, ponieważ zapasy USA same się wyczerpują.
W oświadczeniu dla „Journal” rzeczniczka prasowa Białego Domu Karoline Leavitt stwierdziła, że Trump „wyraźnie dał do zrozumienia, że ​​wojna na Ukrainie musi się zakończyć. W tej chwili nie nastąpiła żadna zmiana w postawie militarnej Rosji wobec Ukrainy”.
Jednak w zeszłym tygodniu, w trakcie rozmów między prezydentem Rosji a Wołodymyrem Zełenskim, Trump stwierdził, że Ukraina nie może pokonać Rosji, jeśli nie będzie „grać ofensywnie” w wojnie.
„Bardzo trudno, jeśli nie wręcz niemożliwe, jest wygrać wojnę bez ataku na kraj najeźdźcy” – napisał Trump w czwartek. „To jak świetna drużyna sportowa, która ma fantastyczną obronę, ale nie może grać w ataku. Nie ma szans na zwycięstwo”.
W zeszłym miesiącu Stany Zjednoczone zgodziły się dostarczyć Ukrainie nowe systemy uzbrojenia, ale tylko pod warunkiem, że zapłacą za nie państwa europejskie. Chociaż Trump stwierdził, że Stany Zjednoczone „nie planują” dostarczać broni o większym zasięgu, która mogłaby dotrzeć do Moskwy, amerykańscy urzędnicy poinformowali „Journal”, że administracja zatwierdziła sprzedaż 3350 pocisków rakietowych odpalanych z powietrza o zwiększonym zasięgu (Erams), o zasięgu 400 km.




https://wyborcza.pl/7,75968,32197813,zz.html#s=S.TD-K.C-B.1-L.1.duzy
Autor jest doktorem psychologii w zakresie psychometrii, analitykiem badań sondażowych. Jest współzałożycielem Fundacji Forum Długiego Stołu oraz ekspertem zewnętrznym Forum Obywatelskiego Rozwoju
.Na nic się zdały ustępstwa, podlizywanie się prawicy i ciągłe gadanie o wspólnocie Polaków — napisał Jarosław Kurski, wyliczając argumenty, że to dla demokratów droga donikąd. Co chcielibyście dodać? Piszcie: listy @wyborcza.pl. Wybrane listy opublikujemy.

„Tekst Jarosława Kurskiego to w ostatnich kilku latach jeden z najważniejszych głosów o polskich podziałach i kondycji naszej demokracji. Zagraża jej nacjonalistyczna, coraz bardziej brunatna prawica; nie potrafią jej bronić demokraci – bo uznali, że najlepszym sposobem na osłabienie wpływów PiS i obydwu Konfederacji będzie przejęcie części ich postulatów, ich języka, ich fałszującej przeszłość polityki historycznej. Kurski podaje wiele przykładów takich zachowań demokratów.”
Taka postawa liderów obozu demokratycznego ma swoje oczywiste konsekwencje. Po pierwsze, część wyborców prodemokratycznych może ulec ideowemu „zatruciu" i poglądy prawicy zacznie przyjmować za prawdę – no bo czemu nie miałaby to być prawda, skoro nasi polityczni liderzy temu przyklaskują. A to już niedaleka droga, by przejść od „tylko" przyklaskujących do tych, co prawdy te głoszą. Po drugie – i to częstszy przypadek – część wyborców, którzy w pełni utożsamiają się z wartościami liberalnymi, może być zachowaniem liderów obozu demokratów po prostu zniesmaczona. A tu rysuje się jeszcze krótsza droga – od politycznej aktywności (głosowałem w 2023 r.) do politycznej emigracji (nie głosowałem w 2025 r. i nie zagłosuję w 2027).
Dodać też trzeba, że polityczni liderzy demokratów oprócz podszytym tchórzem lizusostwem wobec historycznych fałszerstw nacjonalistycznej prawicy, zgrzeszyli także porzuceniem agendy równościowej, progresywnej. Trzaskowski nie tylko wdzięczył się do osób sceptycznych wobec naszej pomocy dla Ukrainy (przykładem pozbawiony racjonalnych argumentów pomysł ograniczenia 800+ dla ukraińskich rodzin), ale także jak najszerszym łukiem omijał kwestie tożsamościowo-kulturowe: aborcja – poza jednym wiecem w Zielonej Górze – była w jego kampanii praktycznie nieobecna, a jak już ktoś go przycisnął w sprawie związków partnerskich, to twierdził, że to propozycja przede wszystkim dla par heteroseksualnych (w tym kontekście nie dziwi jego wpadka z tęczową flagą w trakcie debaty prezydenckiej).
„Strategia ulegania presji prawicy jest bezowocna – pisze Kurski. – Gorzej, skłania narodowców do eskalowania kolejnych presji". Dodam, że ta strategia ulegania prawicy w kwestiach historycznych, tożsamościowych czy światopoglądowych – nie tylko rozzuchwala narodowców, ale zmniejsza też szanse demokratów na wyborcze sukcesy.
W wyborach prezydenckich Trzaskowski przegrał, bo nie zdobył niczego na prawicy (a na to grał), ale za to skutecznie zniechęcił do pójścia na wybory cześć wyborców prodemokratycznych.
A kluczem do zwycięstwa Trzaskowskiego była skuteczna mobilizacja jego potencjalnych zwolenników – wszystkich tych wyborców, dzięki którym demokraci wygrali wybory w 2023 roku.
To jak ważna w przypadku Trzaskowskiego była mobilizacja, pokazują wyniki II tury, gdy głosujących podzielimy na dwie grupy: na tych, którzy głosowali także w pierwszej turze (to 19,14 mln wyborców) i na tych, którzy zmobilizowali się do głosowania dopiero w II turze (to 1,1 mln wyborców). W tej drugiej grupie Trzaskowski wygrał z ogromną przewagą: 74 do 26 proc. Nawet w powiatach i miastach na prawach powiatu, w których wygrał Nawrocki, w grupie wyborców niegłosujących w pierwszej turze a zmobilizowanych do głosowania w turze drugiej (513 tys. osób), Trzaskowski zdobył 51 proc. głosów. Z kolei w powiatach, w których Trzaskowski wygrał – a to głównie Polska północno-zachodnia i duże miasta – w grupie wyborców zmobilizowanych do udziału w II turze a niegłosujących w pierwszej (589 tys. wyborców), Trzaskowski odniósł nad Nawrockim miażdżące zwycięstwo: 95 do 5 proc.!
Niestety, w porównaniu do frekwencji z 2023 r., w II turze nie wzięło udziału 787 tys. uprawnionych (462 tys. w „powiatach Trzaskowskiego" i 325 tys. w „powiatach Nawrockiego"). Gdyby poszli oni głosować, to Trzaskowski wygrałby wybory przewagą 55 tys. głosów, a przy uwzględnieniu głosów z zagranicy – przewagą ponad 90 tys. Nie poszli – bo Trzaskowski swoją „wspólnotową", hurrapatriotyczną, lekko skręconą w prawo i nie wiadomo do kogo adresowaną kampanią – skutecznie ich zniechęcił.
Ulegając presji narodowej prawicy demokraci, przegrali wybory prezydenckie i – jeśli nie zrozumieją, że w dwuplemiennej Polsce, w której jedni chcą liberalnej demokracji, a drugim marzy się Polska narodowo-katolicka, nie można umizgiwać się do „tamtych", lecz trzeba zabiegać o wsparcie i mobilizację swoich, nie wolno tchórzliwie sięgać po „ich" język, lecz odważnie mówić własnym – to przerżną i te w 2027 roku”.



Komentarze

  1. Dziękuję Redaktorowi.
    Wszystko co dla nas najważniejsze zawiera dzisiejsza budowa D.O. , jak w dramacie teatralnym.
    Dziękuję z wielką wdzięcznością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, rząd też przejął nacjonalistyczny język, usprawiedliwiając się, że musi rządzić odpowiedzialnie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga