2 lata temu
2.
W przerwie między dentystką, a dentystą, autor D.O. skoczył do centrum
handlowego coś zjeść.
Tak, oczywiście, w normalnych warunkach nie zdecydowałby się na podobne
barbarzyństwo kulinarne, ale było mało czasu, dzielnica niezbyt dobrze znana, a
centrum handlowe (z jakiegoś niezrozumiałego dla autora powodu zwane „galerią”)
blisko.
W centrum handlowym skonstatował autor, że jest tam tłoczno i że ten tłok robią
głównie cudzoziemcy. Głównie Ukrainki i Ukraińcy, ale też sporo Azjatów.
Autor D.O. poczuł wzruszenie.
Kiwając się nad kawą, przypomniał sobie swój pierwszy wyjazd za granicę, do NRD
w 1972 r., kiedy Gierek z Honeckerem pozwolili przekraczać granice na podstawie
dowodu osobistego.
I przypomniał sobie autor D.O., że pierwszym obiektem, jaki D.O. wraz z Żoną
(wówczas jeszcze przyszłą) zwiedzili było Alte Meister Gemäldegalerie w
Zwingerze, a drugim Kaufhalle.
Nie ma pewności, co wywarło na nim większe wrażenie: czy oszałamiające dzieła
Starych Mistrzów w Zwingerze, czy mnogość i różnorodność towarów w Kaufalle.
Kiedy 8 lat później był ze swoim rokiem uczelnianym w Berlinie Zachodnim, i
autor D.O., i jego Przyjaciele, poszli zwiedzać KaDeWe - Kaufhaus des Westens,
oszałamiający, pełen niewyobrażalnego dobra wszelkiego luksusowy dom towarowy
na Wittenbergplatz.
3.
Dzisiaj autor D.O. to wie, ale wtedy wiedziony był instynktem.
W jakiś dziwny sposób kontakt z luksusem przywraca człowiekowi poczucie
godności.
A upokorzony nędzą i szarością komunizmu autor D.O. takiego poczucia godności
bardzo potrzebował. Chodził więc po tym KaDeWe i obcował z tymi kolorowymi,
krzyczącymi przedmiotami, światłami, zapachami, choć nie było go stać na żadne
zakupy, to czuł się jak człowiek.
Dlatego wczoraj poczuł się wzruszony na widok tych śmiejących się, szczęśliwych
ukraińskich dziewczyn przy stolikach, nad dzbankami z herbatą, tych azjatyckich
mam, pchających wózki z dziećmi, z błyszczącymi z podniecenia oczami, wzywanymi
to tu, to tam przez kolorowe wystawy.
Autor D.O. poczuł się szczęśliwy ich szczęściem, radosny ich radością, spokojny
ich spokojem: że i upokorzeni wojnami, nieszczęściami i szarością, są tu jak
normalni, pełnoprawni ludzie, bezpieczni, beztroscy.
Uwielbia autor D.O., kiedy ludzie z odległych i nieszczęśliwych stron świata
znajdują spokój i godność właśnie tutaj, w Polsce.
Niech wam zawsze Polska przyjazną będzie!
4.
Ta opowieść byłaby niekompletna bez postylli.
Otóż z czasem centa handlowe, luksusowe sklepy, kolorowe witryny się autorowi
D.O. przejadły. Przestały go przyciągać. Fascynację zastąpiło najpierw
znużenie, potem irytacja.
Centra handlowe autor D.O. omija, kontakty ze sklepami w ogóle ogranicza do
niezbędnego minimum.
Konsumeryzm uważa za mentalną aberrację, a reklamy…
Cóż: autor D.O. ma taką zasadę, że reklamowanych przedmiotów nie kupuje.
Autor D.O. nie prosił o reklamy, a one, nieproszone, wciskają mu się wszędzie,
w gazetach, radio, w telewizji, na każdym portalu internetowym, na
billboardach, w autobusach i pociągach, wszędzie, dosłownie wszędzie.
To, co kiedyś traktował jako zło konieczne, dzisiaj stało się jego wrogiem.
Podobno „kiedy nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz”.
Autor D.O. pokonać reklam nie może, nie zdoła. Ale się nie przyłączy.
Jego „zemsta” na reklamach jest symboliczna, nieistotna, nikogo nie rani.
Ale dla tej odrobiny mściwej satysfakcji, autor D.O. przyjął taką zasadę, że
reklamowanych przedmiotów nie kupuje. A zwłaszcza tych, których reklamy
przerywają filmy i seriale, jego wywiady na mediach społecznościowych; tych,
których reklamy zasłaniają czytane artykuły na stronach internetowych.
Tak: D.O. wie, że wolny rynek, że informacja to taki sam dziś towar, jak każdy
inny, więc podlega takim samym zasadom marketingowym, jak gwoździe czy proszki
na stawanie kuśki. Że wydawcy muszą zarobić, utrzymać swoich pracowników, a
ponieważ nikt inny im nie da pieniędzy, tylko reklamodawcy, więc oni
reklamodawcom muszą służyć.
No i trudno.
Ale niech się ktoś inny bawi w tę grę, jeśli uważa, że warta jest świeczki.
Stary autor D.O. nie musi i nie chce.
Macie już panem a chcecie jeszcze circenses?
No to hajże do tego cyrku!
4 lata temu
1.
Gdzie jest punkt G? W Rzymie! A dokładniej w zachodniej jego dzielnicy EUR,
która zaczęła być budowana przez Mussoliniego na planowaną na r. 1940 Wystawę
Światową. EXPO nie było, bo dziadkowie dzisiejszych „prawdziwków” zafundowali
ludzkości zawieruchę na 50 milionów zabitych, ale dzielnica została i jest
nadal jedynym nowoczesnym kawałkiem Wiecznego Miasta.
A jeszcze dokładniej, to punkt G znajduje się pomiędzy Viale Cristoforo
Colombo, Viale Europa, Viale Shakespeare i Viale Asia, czyli alejami Kolumba,
Europy, Szekspira i Azji.
Punkt G20 nazywa się „Nuvola” (Chmura), jest bardzo sexy centrum kongresowym i
został zaprojektowany przez studio architektoniczne genialnego Massimiliano
Fuskasa (https://fuksas.com/), rocznik 1944, tatuś Litwin, któremu udało się
uciec przed jedynie słusznymi wartościami, które przyniosła do jego ojczyzny
armia czerwona, również jedynie słuszna.
W
2012 roku Royal Institute of British Architects przyznał “Chmurze” nagrodę
“Best Building Site”.
2.
Eur został wysprzątany na tę okazję, ale reszta miasta niekoniecznie. Spuścizna
poprzedniej burmistrz Rzymu, pani Virginii Raggi, nadal jest dobrze widoczna,
nawet na słynnej Via Veneto, przy której mieści się m.in. ambasada Stanów
Zjednoczonych. Roberto Gualtieri jest nowym burmistrzem Rzymu dopiero od 10
dni, obiecuje, że go wyczyści, ale na razie – proszę popatrzeć na ładne zdjęcie
„bestii” przemykającej z ambasady USA w kierunku Euru.
3.
Kiedy D.O. mieszkał w Rzymie, to go odwiedzali różni Znajomi i Przyjaciele.
Poruszając się po mieście pojazdami mechanicznymi, ci przybysze z dziwnie
spokojnej Europy Północnej masowo miewali kłopoty z utrzymaniem bielizny w
czystości.
Bo po Rzymie trzeba umieć jeździć, nie tak, jak tajniacy, którzy zamiast
ochraniać Joe Bidena postanowili zderzyć się na Placu Kwirynalskim, przed
pałacem prezydenckim. Bestia wjechała na dziedziniec, tajniacy nie i mimo, że
plac był duży i cały dla nich, to postanowili jednak zrobić „zbim”, uszkadzając
zderzak u ukryte w nim jakieś elektroniczne diabelstwa.
Czyżby wynajęli kierowców od SOP?!
D.O. zawsze rozczulały eskorty prezydentów amerykańskich. Bo pierwszą cnotą
tajniaka jest nie wyróżniać się z tłumu. A zza oceanu przylatywały dinozaury na
kółkach, jakich w Europie nie ma, więc z odległości kilometra widać było, że to
amerykańscy tajniacy. W dinozaurach siedzieli barczyści mężczyźni, przeważnie
koloru czekoladowego i oczywiście w czarnych garniturach i krawatach, co
dodawało im egzotyki, zwłaszcza latem przy 40 stopniach Celsjusza.
Nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, ale w ramach środków ostrożności
stuknięci pasażerowie zostali zbadani przez amerykański personel medyczny.
D.O. zawsze uprzedzał Kolegów z ekip telewizyjnych, z Polski, z którymi
obsługiwał różne zloty możnych tego świata w Rzymie, żeby najbardziej uważali
na ludzi, wyglądających na najgorszych żuli: prawie na pewno będą agentami
włoskich służb. A jeden z Kolegów – operator – zakochał się od pierwszego
wejrzenia w niewinnej, niebieskookiej blondyneczce, lecz kiedy postanowił jej
to ad hoc wyznać, blondyneczka wcisnęła mu w żebra bardzo twardy przedmiot,
przypominający pistolet i powiedziała coś, czego, Kolega, nie władając włoskim,
nie zrozumiał, ale twardy przedmiot i tak przekonał go do odejścia, zanim
jeszcze blondyneczka otworzyła usteczka.
4.
Dotarłszy pod uszczuploną eskortą do „Chmury” możni tego świata zostali
powitani przez pikietę policji i – a jakże – długi, czerwony dywan, prawie tak
długi, jak tren kardynała Raymonda Leo Burkego „drag queen”, lidera
antyfranciszkowej opozycji. Na końcu czerwonego dywanu stał w czarnej masce
premier Mario Draghi, niegdyś prezes Europejskiego Banku Centralnego, na którym
to stanowisku był uważany za cudotwórcę, bo rozwiązał worek z tanimi
pieniędzmi.
Każdemu fundował grabulę, nawet jedynie słusznemu prezydentowi Turcji Recepowi
Tayyipowi Erdoganowi, którego w kwietniu nazwał „dyktatorem”, za co ze strony
tego psychopatycznego, ale bardzo pobożnego mordercy spotkały o pogróżki. No,
ale wszyscy dobrze myślący wiedzą, że prawicowy Draghi to lewak.
5.
Kiedy już wszyscy się zjechali, Biden ostatni o 11.30, trzeba było zrobić
„family photo”. Już się fotograf brał za pstrykanie, kiedy ktoś zauważył, że
nie ma premiera Wlk. Brytanii Johnsona. Draghi poczuł się gospodarzem i jął
Johnsona szukać, wołając gromko „Boris, Boris”! Kiedy Boris się znalazł, ktoś
zauważył, że nie ma premiera Kanady Justina Trudeau. Ale i ten się końcu
znalazł. Kamery wyłapały jeszcze pełną gestykulacji konwersację Joe Bidena z
Erdoganem.
6.
Najfajniejszy był moment, kiedy – bodaj z inicjatywy następcy Tuska na
stanowisku przewodniczącego RE Charlesa Michela – do grona doproszono czuwający
w pobliżu personel medyczny – ratowników, lekarzy, pielęgniarzy itp. Pod ich
adresem rozległ się długi aplauz.
Szczęśliwie, że byli właśnie tam, gdzie ich doceniono, a nie np. w „Białym
Miasteczku” w Alejach Ujazdowskich, przed biurem Kłamczuszka Krzywoustego,
który kazałby im pewnie za…lać za miskę ryżu.
7.
Jill Biden i Brigitte Macron były w piątek wieczorem razem na aperitifie.
Zdecydowały się pogadać w niczym nie wyróżniającej się i niezbyt, jak na Rzym
typowej restauracji „Il Marchese” dwa kroki od Tybru. Lokal chwali się tym, że
nie ma chefa, ale lokalnych, „ludowych” kucharzy rzymskich. Przylega do
okazałej, barokowej ambasady Hiszpanii i w domu tym mieszkał kiedyś Andreotti.
Podobno mają świetne, rzemieślnicze bittery. Panie spożyły zieloną herbatę imbirową,
ciastka i kieliszek białego wina Sauvignon. Doniósł o tym Lorenzo Renzi, który
wraz ze swoim życiowym partnerem Davide Solarim zarządzają „Il Marchese”.
Wygląda na to, że stosunki transatlantyckie ulegną poprawie: gdzie diabeł nie
może…
8.
Gdy utytułowani zaczynali obrady w „Chmurze”, tym samym mniej więcej czasie
pierwsze damy zwiedzały Koloseum. To może nie najszczęśliwsze określenie.
Ponieważ wśród pierwszych dam było dwóch huzarów: pierwszy mąż Niemiec -
Joachim Sauer i pierwszy mąż UE - Heiko von der Leyen. A poza tym: Jill Biden,
Brigitte Macron, Carrie Johnson z imponującym już brzuszkiem, Amelie
Derbaudrenghien, żona Charlesa Michela, Kim Jung Sook, żona prezydenta Korei
Południowej Moon Jae-ina i cała reszta.
Honory domu w Koloseum i gdzie indziej czyniła żona premiera Draghiego Maria
Serena, zwana Serenellą z domu Cappello. Ho, ho! Pani Serenella jest potomkinią
Bianki Cappello, żony Wielkiego Księcia Toskanii Francesco de' Medici (czytaj o
niej w książce „Express Mediterranee”, pióra Jacka Pałasińskiego), znawczyni
literatury angielskiej, osoba bardzo nieśmiała i unikająca rozgłosu.
Mały quiz dla P.T. Czytelników: rozpoznacie żonę jedynie słusznego Erdogana?
A po niepowtarzalnym, brytyjskim stylu panią Carrie Johnson, w kompleciku z
Zary?
9.
Drugie z małżeństwa Johnsonów, Mr. Boris, przed rozpoczęciem szczytu w
„Chmurze” samotnie zwiedzał Koloseum (w piątek wieczorem z żoną widziano ich na
spacerze na Piazza di Spagna). Dostał na to specjalne zezwolenie ministerstwa
Kultury, ponieważ jest znawcą historii i mitologii starożytnego Rzymu.
W pozie Marka Aureliusza, tyle, że nie na koniu, premier Johnson wysnuł
kronikarzom taką oto refleksję: „Koloseum to bardzo mocna metafora. Odnosi się
do ryzyka ludzkości, ryzyka arogancji”. Ludzie myślą, że postęp jest zawsze
jednokierunkowy, że rzeczy zawsze idą w kierunku wytyczonym przez zdrowy
rozsądek technologię. Ale pamiętajmy, że w V wieku naszej ery postęp się
zatrzymał i zaczęliśmy żyć w mrocznej i ciemnej erze. Mamy nadzieję, że to się
nie powtórzy” -powiedział.
Ale – sądzi D.O. – jeśli się jednak powtórzy, a wiele na to wskazuje, będzie to
między innymi „zasługą” Borisa Johnsona.
10.
Po zwiedzaniu Koloseum, pierwsze damy i huzary przeniosły się na breakfast do
Villa Pamphilij (parku), a dokładniej do pałacyku, zwanego Casino del Bel
Respiro (patrz foto poniżej), przy czym jest to nazwa, jakiej by już dziś
pałacykowi nie nadano, ponieważ słowo „casino” nabrało innego niż „domuś”
znaczenia. To dziś też domuś, tyle, że publiczny. No, ale historyczna nazwa
przetrwała, śmieszy dzieciny szkolne i jest reprezentacyjną siedzibą Rady
Ministrów, używaną właśnie podczas wizyt szefów państw i rządów. Zdjęć
pierwszych dam i huzarów nie ma, żeby potem nie pisano, że uczęszczają do
„casino”.
Ale dlaczego nie ma zdjęcia pierwszych dam i huzarów w Kaplicy Sykstyńskiej,
tego D.O. nie wie i nie rozumie, tam wychodzą całkiem ładne selfie!
Zanim jednak damy i huzary trafiły/li do Watykanu, wypiły/li kawusię i
pogadały/li na wspominanym wczoraj przez D.O. Tarasie Caffarelli, potem
wstąpiły/li do niewspomnianych wczoraj przez D.O. Muzeów Kapitolińskich (D.O.
poleca, zaraz za Ołtarzem Ojczyzny! oraz nieodległej Sali Protomoteki, gdzie
znajdują się starożytne popiersia.
Mały quiz dla P.T. Czytelników: z czym kojarzy się wam Sala della Protomoteca?
Nikt nie zgadł, nie pamięta?
A D.O. pamięta ze wzruszeniem, ponieważ to właśnie w tej Sali w 1957 roku
zostały podpisane Traktaty Rzymskie (w tym Traktat ustanawiający Europejską
Wspólnotę Gospodarczą), a w 1998 roku - Statut Rzymski, powołujący do życia
Międzynarodowy Trybunał Karny i D.O. tam wtedy był.
D.O. liczy, że przed Trybunałem tym stanie niebawem kilku panów i kilka pań,
którzy bardzo się D.O. i nie tylko D.O. naraziły swoim bandyckim zachowaniem.
11.
Po wizycie w Sali Protomoteki, zgromadzenie dam i huzarów zostało rozwiązane i
– jak donoszą rzymskie media – wiele pierwszych dam dostrzeżono w centrum Rzymu
na shoppingu. I to po raz drugi, bo niektóre buszowały po boutikach już w
piątek wieczorem! Czego D.O. P.T. Czytelniczkom również życzy. O tym, czy
shoppingowi oddali się również pierwsi huzarzy, kroniki milczą.
O godzinie 19.00 odbyło się bliżej nieokreślone „wydarzenie kulturalne” dla
liderów i małżonków w Termach Dioklecjana. Joe Biden nie wziął w nim udziału, w
końcu dobiega 80-tki.
Intensywny dzień pierwszych dam i pierwszych huzarów skończył się o 20.30 w
Kwirynale, gdzie wraz z małżonkami i małżonkami zasiedli przy stole z
prezydentem Republiki Włoskiej Sergio Mattarellą. Tym razem Boris Johnson
przybył jako pierwszy. Kolację spożywano w „Salone delle Feste” i tam, na dania
z kwirynalskiej kuchni załapał się również Joe Biden. A trzeba wiedzieć, że
kuchnia tam jest wielka. Tj. D.O. nigdy nie był zaproszony, co najwyżej na
„finger food”, ale wie, że kuchnia jest wielka, bo ma 700 metrów kwadratowych.
Acha, warto dodać, że do biesiadników dołączył książę Karol, przybyły do Rzymu
na osobiste zaproszenie premiera Mario Draghiego. No i z powodu tego, że będzie
niejako gospodarzem rozpoczynającego się już dziś szczytu klimatycznego COP26 w
Glasgow.
12.
Dzisiaj damy i huzary mają do wyboru wizytę w Galerii Borghese lub Muzeach
Kapitolińskich i znajdującej się tam kolekcji marmurów Torlonia: w pierwszym
przypadku aperitif i lunch będzie w Casina Valadier, pięknej willi z tarasem
panoramicznym przy Via Adamo Mickiewicz na wzgórzu Pincio, w drugim - na znanym
już od soboty tarasie Caffarelli na Kapitolu. Potem wolne popołudnie, w
oczekiwaniu, aż wielcy świata zakończą swoje konferencje prasowe na zakończenie
szczytu G20.
"Chmura" widziana spod dachu.
A w Rzymie – jak to w Rzymie…
Casino del Bel Respiro w Villa Pamphilj.
Dobrego dnia, panie Jacku...
OdpowiedzUsuńDzień dobry, a nawet bardzo dobry
OdpowiedzUsuń