5 lat temu

Dziś jest Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem. To rocznica Kryształowej Nocy.
Walczmy.


10 lat temu

Po pierwsze: nuda.
Z każdym dniem te moje zapiski czyta mniej osób, z każdym mniejszej liczbie się podoba. Przynudzam znaczy. To trochę tak, jak z SWJ: och i ach, ale kłótnia dwóch polityków, umysłowych brudasów, przyciąga średnio 20-krotnie większą liczbę widzów. Aż dziw, że mnie jeszcze trzymają.
No a dziś, wobec natłoku wydarzeń, to już nikt nie będzie miał głowy do literatury. No pewnie: wobec historycznego upokorzenia Polski takim zestawem „silnych osobowości”, komu by się chciało myśleć o czymś innym.
A ja za cały komentarz mogę tylko przypomnieć: NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO! Dobro było dobrem wczoraj, jest nim i dzisiaj, mądrość była mądrością wczoraj i dzisiaj nią pozostała, podłość nazywaliśmy podłością wczoraj, nazywajmy ją tak i dzisiaj, chłystek chłystkiem, owsik owsikiem wczoraj i dziś.
Miejsce dla przyzwoitego człowieka jest w opozycji, przyzwoitość dziś zdrożała, ale wybory między dobrem i złem stały się łatwiejsze.

Po drugie: Francesco.
Poznaliśmy się kiedy ja jeszcze byłem chudy, a on miał włosy, czyli nieco mniej niż pół wieku temu. Przyjechał na stypendium do Polski z czwórką przyjaciół, nie znał słowa w naszym języku, nic o nas nie wiedział. Z tej piątki dwóch jest dzisiaj w czołówce światowych polonistów, nasz kraj i nasza kultura zawdzięczają im nieskończenie dużo: Francesco ma na swoim koncie niezliczone wydania najtrudniejszych polskich autorów; S. obok przekładów literackich jest autorem wielkiego słownika polsko-włoskiego i profesorem polonistyki.
Z Francesco spotykaliśmy się w różnych okolicznościach; on sam wspomina w książce nasze spotkanie bodaj w r. 1980 w Berlinie Wschodnim, gdzie przytaszczył mi z od Adama Zagajewskiego z Zachodniego Berlina powielacze i jakieś tam przybory drukarskie, odbierając ode mnie najnowsze wydawnictwa podziemne.
Aż tu niedawno M. położyła przede mną jego książkę „Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej”. Zabrałem się za nią bez przekonania. Ale z każą stroną rosło moje podniecenie, zachwyt, a nawet euforia. W którymś momencie dojrzałem, że jestem w ¾ książki i zwolniłem. Dawkuję ją sobie teraz po kilka stron dziennie, bo kiedy się skończy ja spadnę z chmur, bo ów balon, na jakim Francesco mnie tam wywindował nagle się przekłuje.
Dowiedziałem się od Francesco tak wiele o Polsce, tak wiele o Polakach; tych, którzy w upodlonych czasach będą dla mnie kotwicą i nadzieją. Dowiedziałem się tak wiele o polskich Żydach… Ja nigdy nie zastanawiałem się, czy któryś z moich autorytetów miał żydowskich przodków, czy nie, a Francesco owszem; widział zapewne w tym jeden z kluczy do interpretacji ich dzieł. I to było dla mnie też odkryciem. Nie miałem wątpliwości, co do ogromnego, często decydującego wkładu Polaków z żydowskimi przodkami w polską kulturę, ale po tej lekturze, jestem po prostu oszołomiony.
Opisał mi świat, którego już nie ma, choć to w dużej mierze mój świat. A ja go nie znałem.
Mniej więcej w połowie książki zachwycił mnie własny pomysł: „ja to muszę przełożyć”! Już się zabrałem za szukanie telefonu, żeby do Francesca zadzwonić, ale zmroziła mnie przytomna jak zwykle M.: „To już jest dawno przełożone”! Zrobiło mi się smutno.
Na szczęście czeka na mnie jeszcze kilka innych książek Francesca. Na pierwszy ogień pójdzie „Pamięć Uffizi”, gdzie Ojciec (miałem jeszcze przyjemność go poznać) prowadzał go raz w tygodniu, stawiał przed coraz to nowym obrazem i wprowadzał w świat. Pewnie dlatego Francesco sam mówi, że odmawia rozróżniania rzeczywistości od fantazji, wyobraźni, od świata idei. Oczy dziecka plus znakomity, erudycyjny backround historyka sztuki: to – liczę – będzie ta książką, którą zawsze sam chciałem napisać, ale której nie napiszę, bo przed śmiercią nie zdążę, a jeszcze bardziej dlatego, że nie czułbym się na siłach. Dzieckiem w kolebce on łeb urwał hydrze, a dla mnie droga do każdego kolejnego obrazu była wspinaczką po nigdy niekończącej się drabinie do nieba.

Po trzecie: Szewach.
Morze ma bazyliszkowe oczy, kiedy tylko w nie popatrzysz, jesteś zgubiony, już nie oderwiesz odeń wzroku. Kiedy dzisiaj rano siedziałem na skałce i wpatrywałem się w morze, przyszło mi do głowy, że dwa tysiące kilometrów dalej na Wschód w to samo morze wpatruje się może Szewach Weiss.
Tak się złożyło, że w dobiegającym końca roku zrobiłem dwa filmy – dwie długie rozmowy z ludźmi, ocalałymi z Zagłady: Marianem Marzyńskim i Szewachem Weissem. Marian był dzieckiem, potajemnie wyprowadzonym z warszawskiego Getta, Szewach wraz z najbliższymi przesiedział 22 miesiące w pozbawionej światła, maleńkiej piwnicy w Borysławiu. I żaden z tych filmów nie został, niestety, wyemitowany. Niezmierzona jest głupota menadżerów w mediach, przeważnie nieudanych dziennikarzy z uszami nastawionymi na polityków.
Marian właśnie wyjechał z Polski: ten laureat dwóch nagród Emmy za filmy dokumentalne, kręcił dla publicznej TV z USA kolejny, o Konkursie Szopenowskim, po swojemu, jak tylko on potrafi, z niepowtarzalnym osobistym sznytem. Szewach do Polski przyjeżdża dość regularnie na wykłady, ale…
W tym długim, filmowym wywiadzie zdradził mi powód swojej, pogłębiającej się melancholii: 10 lat temu zmarła jego ukochana Żona i nic już go w życiu nie cieszy. Zrobił tak wiele dla stosunków polsko-żydowskich, mógłby zrobić jeszcze więcej, ale „ja już zrobiłem, co się dało; nie mam więcej siły” – powiedział mi ostatnio.
Zdarza się, że jeździmy razem po Polsce. Sam uwielbiam boczne dróżki, więc nastawiam moją zołzę blondynkę na „trasę krótką”, a potem się wstydzę, że trafiam z tak znakomitym gościem między jakieś rudery, do wsi, które zasługiwałyby na lepszych gospodarzy. Ale – żebyście widzieli minę Szewacha! Im bardziej ruralnie, tym bardziej jego twarz się rozjaśnia i młodnieje w zachwycie. „Jak tu pięknie – powtarza – u nas w Izraelu też jest pięknie, ale najpiękniej to jest tu w Polsce”.
Szewach ma tę rzadką, wyjątkową zdolność mówienia rzeczy głębokich najprostszymi słowami, trochę jak Dalajlama. Uwielbiam go słuchać.
Nie ja jeden, rzecz jasna. Pewien niemądry człowiek powiedział mi kiedyś: „Żydzi potrafią mówić tylko o jednym”. Jak jestem przeciw przemocy, tak z trudem powstrzymałem się, żeby mu nie dać w papę. Tak: Żydzi zawsze, o czymkolwiek mówią, mówią o Zagładzie. A ja nie mogę udźwignąć myśli, że naród, z którego się wywodzę, miał w niej swój haniebny udział: badania naukowe dowodzą tego dziś ponad wszelką wątpliwość. Jedno z pierwszych moich wspomnień z dzieciństwa to szpital, w którym ja, może cztero, może pięciolatek leżę i słucham „dorosłego” siedmiolatka z sąsiedniego łóżka: „Hitler był okropny, ale jedno dobrze zrobił, że zabijał Żydów”. – „Dlaczego? - zapytałem naiwnie – przecież to też ludzie”. Nie odpowiedział.
Piasek chrzęścił mi pod butami, zamoczyłem je nawet, kucając nad brzegiem, zagarnąłem ręką trochę wody i chlusnąłem jej garść na wschód. Może jakaś maleńka fala rozbije się o brzeg Hajfy właśnie wtedy, gdy Szewach będzie patrzył na to samo, co ja morze.

Po czwarte: wydawcy.
Państwo mnie ty namawiają na pisanie książek. Tak mi się przypomniało, że kiedy szukałem wydawcy dla pierwszej z nich, Express Mediterranee, właścicielka znanego prywatnego wydawnictwa warszawskiego napisała mi: „Nie będziemy publikowali, bo pan pisze, tak, jakby pan był znany, a pan nie jest”. Sami państwo widzą.

Po piąte: timing.
Standardowy czas audiencji: 20 min. Nie asystowałem przy żadnej, udzielonej przez któregokolwiek papieży jakiemukolwiek polskiemu prezydentowi czy premierowi, która trwałaby mniej niż 40 min. Jak to się odbywa? 0-2 min.: - wejście do sali audiencyjnej Pałacu Apostolskiego, ustawienie się w odpowiednim szyku. 2-5 min.: – przedstawianie papieżowi gości, uściski rąk, konwenanse. 5-7 min.: - fotografie, ‘fotoop’ dla operatorów gdy papież podaje gościowi rękę. Uśmiechy. 7-10 min.: – wymiana podarunków. 10-11 min.: - wypraszanie z pomieszczenia członków rodziny gościa, jego świty, fotografów i operatorów. Papież i jego gość siadają po dwóch stronach biurka. 11-20 min.: - rozwiązywanie nierozwiązywalnej zagadki wszechświata przy udziale tłumaczy, co czas efektywnej konwersacji przepoławia. Papież podczas rozmowy przekazuje błogosławieństwa gościowi, jego rodzinie i reprezentowanemu przezeń narodowi, co zajmuje dobrą minutę.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
Morze Śródziemne.


3 lata temu

Jacek Pałasiński zabiera Was w podróż po Rzymie. Nowy program podróżniczy w naTemat
Jacek Pałasiński to doświadczony dziennikarz, który przez 30 lat swojego życia mieszkał we Włoszech. Rzym zna jak własną kieszeń i to on stał się celem naszej wyprawy. Zapraszamy na pierwszy odcinek naszego nowego programu "Podróże z Jackiem", w którym prowadzący zabierze Was w podróż po stolicy Włoch i opowie o niej, jak mało kto. To pierwszy z czterech odcinków o Rzymie, każdy z nich będzie pokazywał inną stronę wiecznego miasta. Kolejne odcinki będą ukazywać się co dwa tygodnie.


https://www.youtube.com/watch?v=dvZT4hDqGLA


Komentarze

  1. Wspomnienia na trudny czas ...
    Dziękuję, spokojnego wieczoru .

    OdpowiedzUsuń
  2. DO Czytać mniej osób? Panie Jacku. Ilość przekłada się na jakość!!! Easy!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Podróże z Jackiem"... Zawsze chętnie do nich wracam... I podróżuję... W dobrym towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję za wspomnienia , PODRÓŻE Z JACKIEM obejrzę w poniedziałek , Serdeczności .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga