6 lat temu

USTICA - część II
 (część I opublikowana 8 listopada)
Jak na trzy-cztery, wszystkie hetery odwróciły się w kierunku nadchodzącego Pana i zaczęły grać tę samą kantatę: wyszła z tego całkiem niezła orkiestra.
- „Cóż to za smutasy! – Pan nie potrafił ustać w miejscu i nieustannie wił się w wyuzdanym tańcu – ας απολαύσουμε! Przyniosłem wam ambrozji, tej najlepszej, z ogrodów Hesperyd, z gór Atlas, a wiecie, że coraz trudniej jest to zioło uprawiać”?
Pan skinął na towarzyszące mu fauny, które rozbiegły się z czarami, przypominającymi kratery między gośćmi, częstując na prawo i lewo ziołem zwanym ambrozją. Wszyscy chętnie brali a Bach i Pan rozochocili po chwili wszystkich tak bardzo, że całe gremium zaczęło podrygiwać do rytmu. Rytm zresztą wkrótce zaczął się rozłazić, bo miejsce muzyki zajęły głośne rozmowy, śmiechy nieskrępowane, nieskładne wygibasy. Sam Pan przerzucił zawieszoną na rzemieniu syringę na plecy i rzucił się pędem w dół zbocza ku Nereidom, które, przyjęły go głośnymi wybuchami śmiechu. Coraz częściej goście zanurzali swe kyliksy w kraterze; znak to, że całe to przyjęcie skończy się κῶμος – kosmosem …
Posejdon podszedł do Thalassy: - „No to już dziś nie pogadamy o wielkich sprawach”.
- „Na to wygląda – odpowiedziała uśmiechnięta. – Aż przyjemnie popatrzeć. Dziś już nie ma takich orgii”.
Rzeczywiście, na plaży ciała bogów, półbogów i śmiertelnych zaczęły wirować, a ku niebu wznosiły się jęki rozkoszy.
- „Moja droga – tłumaczył Posejdon, nie odrywając wzroku od zabawy – morze istnieje także bez ziemi i ma swój wewnętrzny, samodzielny sens”.
- „Popatrz na nie – powiedział po chwili, wskazując na morze. – A teraz zamknij oczy i nie otwieraj, dopóki ci nie powiem”.
- „Przybądź Kajkiasie” – zagrzmiał.
I bóg wiatru gregale zaszumiał nad Usticą.
- „A też je otwórz. Co widzisz?”
Thalassa aż załopotała powiekami: - „Jakie ono inne” – wyszeptała.
- Zamknij znów oczy” – powiedział Posejdon. A potem:
- „Przybądź, o Eurosie, władco scirocca… - A wiesz, że scirocco to tak naprawę perski „shoruq”, a „shorug” z kolei oznacza „al-sharq”, czyli Wschód.
I na jego słowa nad Usticą pojawił się z wiatrem tuman czerwonego pyłu. Zrobiło się gorąco, a bogowie i śmiertelni zrobili się jeszcze bardziej podnieceni i jeszcze bardziej agresywni.
- To idźmy dalej – ciągnął Posejdon - jest wszak ośmiu Ἄνεμοι – Anemoi, bogów wiatru, synów tytanidy Eos i tytana Astrajosa: Apeliotes, władca lewanteru, jest Austro, Ostrum, bóg ciepłego, południowego wiatru, przynoszącego deszcz; mamy także Lipsa, boga libeccio, wiatru wiejącego od Libii, chociaż w samej Libii nazywają go „gharbī”, a „al-gharb” to przecież Zachód, z nie zapominajmy o Zefirze, bogu Ponente – zimowego, silnego, wilgotnego wiatru zachodniego no i wreszcie mamy brodatego Skirona, pana wiatru iście mistrzowskiego – Mistralu.
Aż wreszcie Posejdon zaszumiał:
- „Przybądź Boreaszu!”
I bóg północnej tramontany pojawił się, marszcząc wodę i wywołując dreszcze u upojonych ambrozją i winem uczestników boskiego sympozjonu.
A Thalassa, to zamykając, to otwierając oczy, z nadejściem każdego kolejnego boga wiatru, z nadejściem i rozstąpieniem się chmur, a to czarno-granatowych, a to różowiutkich, jak skóra ludzkiego noworodka, z każdym wschodem i zachodem słońca z każdym nowiem i każdą pełnią księżyca, szeptała z zachwytem: - „Jakie ono inne” …


















10 lat temu
Po pierwsze: Michele. Jest kelnerem. Stoi przed portową knajpką i zagaduje przechodzących. Zaprasza do środka. Dla każdego ma dobre słowo. Kiedyś pracował trochę we włoskiej restauracji w Kitzbühel, więc zna parę słów po niemiecku. I robi z nich pożytek. Potrafi dogadać się z Anglikami: „Fisch und patate, fanstastico” – mówi – gut, sehr gut”, prynosi tacę z połowem dnia: „Das ist rombo, local fisch, fantastico, buono”. I po chwili Anglicy jedzą swoją fish with potatos. „Ristorante karaszo, dobro pożałowat, sehr gut fisch, fantastico!” – namawia dwie pretensjonalne Rosjanki – „Vino oder vodka?”. I zadowolone Rosjanki po chwili jęczą na widok wjeżdżającego na stół rybiego giganta. Ale spałaszują do ostatniego kawałka. Różni się trafiają, ale Michele do koleżanki, też serwującej do stołów złego słowa na żadnego klienta nie powie. Klient to skarb. Trzeciego dnia jesteśmy już dobrymi znajomymi, on do mnie mówi: „dottore, to samo, co zwykle?”, ja do niego po imieniu: inaczej on czułby się nieswojo. Na pożegnanie wylewnie podaje rękę.

Po drugie Assunta.
Musi mieć ponad 80-tkę. Jest cała poskręcana, przygarbiona, chodzi o kuli, każdy krok to dla niej wyczyn. Miasteczko Forio ze swoim białym kościółkiem del Soccorso leży po drugiej stronie wyspy, 300-metrowa Via Avvocato Francesco Regine to główna promenada handlowa. Mniej więcej po środku Assunta ma sklepik. Codziennie rano o 9 Assunta podnosi żaluzje, zbiera się, jak do rozbiegu, podnosi chorą nogę nad wysoki próg, wspiera się na kuli i wchodzi do swojego małego królestwa, po czym, jedna po drugiej, wynosi na dwór kolejne swoje ubogie merkancje i zaraz wraca po następne. Po obu stronach wejścia, do ściany przyczepione są napięte sznurki, Assunta cierpliwie, z wielkim wysiłkiem, przypina do nich – a to jakieś plastikowe kółeczko do pływania dla dzieci, pewnie jeszcze z lat 60., a to jakąś torbę, z plastiku, albo z płótna. Wśród tych wszystkich towarów nie ma chyba niczego, co mogłoby wzbudzić czyjekolwiek zainteresowanie, miejscowego, czy przyjezdnego, ale Assunta, co dzień rano ma po co podnosić swoje ciało z łóżka. „Buongiorno Assunta” – mówią jej przechodnie, a ona z całą powagą odpowiada „buongiorno”. Kiedy umrze, całe Forio pójdzie na jej pogrzeb.

Po trzecie Abdulaziz.
Nosi w obu rękach po kilka krzykliwie kolorowych koralików z drewna. Przechodzi, jak codziennie, wzdłuż portowego nabrzeża, tam, gdzie na 300 metrach jest dosłownie knajpa przy knajpie. Ale jest połowa listopada, połowa z nich jest zamknięta, a w pozostałych siedzą tylko kucharz i kelnerzy, bez większej nadziei, że pojawi się jakiś klient. Kilka hoteli jest jeszcze otwartych, na ulicach widać jeszcze bardzo starych Anglików lub Niemców, pojedynczo lub parami, kuśtykających od kąpieli błotnej do masażu. Młoda para Rosjan, kilka dość wsiowo ubranych Polek… Mało knajpiane towarzystwo, wolą jeść w swoich hotelach, oferuje im się posiłki za pół darmo, byle tylko pracownicy hoteli mieli cokolwiek do roboty, by można im było płacić pensje. Abdulaziz może być Arabem lub nawet Afrykaninem, jest na tyle stary, że zbielał. Wygląda dość żałośnie. Wie, że ci nieliczni starcy w portowych knajpeczkach nie połaszczą się na jego koraliki. Podchodzi do witryn, patrzy smętnie, doświadczonym okiem ocenia i nawet nie wchodzi, nie proponuje. Idzie dalej, do kolejnej knajpki, ale cała jego postawa wyraża niewiarę. Dociągnie do czerwca, kiedy wyspa znów rozebrzmieje gwarem młodych głosów? „Compra signore, co to jest dla ciebie 5 euro, signorina, powiedz mu, że ci się podobają” …

Po czwarte Addolorata.
Ma pewnie tyle lat, co Assunta. Na Via Alfredo De Luca i Via Enea w mieście Ischia jest pomalowany na biało murek, wyrasta z niego płot. Na tym murku Addoloorata pieczołowicie co rano ustawia biedne torebki plastikowe: w jednej jest kiść nieco przywiędłych winogron, w drugiej dwa pomidory, w trzeciej kilka cytryn, które tutaj rosną wszędzie. W czwartej gałązka rozmarynu, w piątej gałązka z liśćmi bazylii… Może Addolorata zebrała te bogactwa u siebie w ogródku, może zebrała coś na bazarze. Dookoła eleganckie sklepy, chcące dorównać tym ekskluzywnym, z Via Vittoria Colonna. Stanąłem nieco z dala, udając, że coś tam kręcę, poczekałem, aż się zrosnę z krajobrazem, a potem patrzyłem na Addoloratę, zastanawiając się, czy mam w kieszeni kilka monet. „Podejdę i coś kupię” – pomyślałem, ale w tym momencie przez tym bieda-straganem zatrzymała się 5-osobowa grupa Brytyjczyków w średnim wieku: każde niosło plecak, pewnie wracali z pieszej wycieczki na pobliską górę z której, ponoć Neapol widać jak na dłoni. Z całą powagą zaczęli wybierać towar, a Addolorata z całą powagą ich obsługiwała. Pogadali, pogadali, coś tam kupili za dwie małe monetki i poszli. Przestałem filmować, odwróciłem i powlokłem między butiki z Via Vittoria Colonna, myśląc, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Oczywiście, jeśli ktoś zdecyduje się ją wyciągnąć.

Po piąte Maria. Stoi przed wejściem do restauracji na stacji benzynowej na autostradzie i nawet nie wygląda na Cygankę. „Signore, daj jakąś monetę” powtarza wchodzącym. „Może przy wyjściu, teraz nie mam monet” – odpowiadam i idę się najeść. Przy wyjściu Maria czeka: „Signore, daj monetę”. „Eccola” – mówię i daję jej euro. Maria już mnie nie opuści. Będzie szła za mną do samochodu: „Weź ode mnie kupon na loterię, jak wygrasz to mi dasz kilka groszy, weź od Marii na szczęście” … Dziękuję, coś tam odpowiadam, prę do auta. „Signore” daj mi rękę, powiem ci imię twojej ukochanej, widzę zazdrość, jakiś wysoki mężczyzna w pracy bardzo ci zazdrości, Signore, weź kupon, signore, daj mi rękę” … Ufff. Odjechałem, uboższy o jedno euro.

Po szóste: Pietro.
Dzisiaj aresztowano b. opata klasztoru na Monte Cassino Pietro Vittorellego. Wraz z bratem Massimo, w latach 2007-2013 ukradli pół miliona euro z funduszu dla ubogich. No, ukradli pewnie więcej, pół miliona zajęła na ich kontach bankowych Guardia di Finanza, a sporo zdołali wydać na szczęśliwe życie. Bo szczęście jest na wyciągnięcie ręki.


12 lat temu

NIEWZRUSZENI! CAŁUJMY SIĘ POD TĘCZĄ!
 Niszczenie przedmiotów nie zmienia znaczenia symboli i nie jest w stanie zniszczyć idei. Paląc tęczę, wandale zniszczyli jedynie fizyczny obiekt! Pokażmy im czego zniszczyć nie mogą! Pokażmy, że miłość i wolność są w nas żywe, że nie wzruszą ich żadne agresywne gesty.
Nie dajmy nienawiści zawłaszczyć naszego Miasta! Nie gódźmy się na dyktaturę siły i chamstwa!
Przyjdź w czwartek po południu pod tęczę - w pojedynkę, we dwójkę lub w grupie. Wiek, rasa, orientacja, wyznanie nie mają znaczenia. Znaczenie ma to, że nie zgadzasz się na agresję i wandalizm, na nienawiść i tępą siłę, usprawiedliwiane politycznymi "wartościami".
Poprzez okazanie sobie uczuć pokażmy, że jesteśmy odporni na podpalenia.

Do zobaczenia!

Znów podpalili "Tęczę". To już trzeci pożar artystycznej  instalacji na placu Zbawiciela | Warszawa Nasze Miasto



Komentarze

  1. Niewzruszony czuję się poruszony słowem i obrazem poczynionym przez Szanownego...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne te obrazki słowami malowane!
    A w sprawie spalenia tęczy -pelna solidarność!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga