DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 1 grudnia 2025
Nie zdążyłem rano, sorry.

1.
Magdalena Smoczyńska:
Jakie to miłe ze strony wreszcie miłościwie nam wyrzuconego arcyłotra Jędraszewskiego, że jego złote usta wyemitowały płynącą z głębi jego równie złotego serca pożegnalną non-apology.
Oto ona: „Proszę o wybaczenie, jeśli kogoś zawiodłem lub sprawiłem przykrość”.
Odpowiem krótko: Odchodząc z urzędu, zostawiasz za sobą, Marku Jędraszewski, ogromną (złotą) kupę draństwa, krzywdy i skutecznie wzbudzonej w ludziach pogardy i nienawiści.
Co do sprawiania "przykrości", nie wiemy, ile dokładnie tęczowych dzieci się przez ciebie zabiło, wskutek tego, że z wysokości swej ambony napiętnowałeś ich jako zarazę, skłaniając przy tym ich rodziców i osoby z ich otoczenia, by ich - w tzw. imię Boże - odrzucili, co ci się niestety udało. Ale jest ich wiele. Ich rodzice też pewnie poniewczasie odczuwają "przykrość", że poszli za twą "duszpasterską" wskazówką.
Jesteś, Marku Jędraszewski, złym człowiekiem. Piastując wysoki urząd kościelny, miałeś szerokie możliwości działania. Wykorzystałeś je, jak tylko mogłeś.  Głupi nie jesteś, więc wiedziałeś, co robisz. Wiesz zresztą i teraz, puszczając w świat tę żałosną enuncjację mającą zabezpieczyć ci tyły "just in case". Ale tyłów już nie ma, za tobą jest już tylko ściana, choćby nawet była ona z twardego, szczerozłotego kruszcu.
Ja nie jestem wierząca, ale może ty wierzysz (choć to trudne do wyobrażenia). Jeśli tak, to poczekaj sobie spokojnie na sąd ostateczny i tam się dowiesz, czy kogoś "zawiodleś" i "sprawiłeś komuś przykrość". Tam się, Marku Jędraszewski, wszystkiego dowiesz, czego ci szczerze życzę.
A gdy bedziesz czekał na tę ostateczną ocenę twoich uczynków, byłoby dobrze, gdybyś to czynił w domu księży emerytów. Tylko czy nowy metropolita krakowski znajdzie odpowiednie do wystroju zastosowanie dla rezydencji przy ulicy św. Filipa, którą sobie z taką miłością (wlasną) wyrychtowałeś?
P.S. Wyjaśnienie: mam zwyczaj, zwracając się do kogoś na piśmie, pisać zaimki drugiej osoby wielką literą, bo tak każe ortografia oraz dobre wychowanie. Pisząc ten list, przekonałam się jednak, że moje dobre wychowanie ma granice.
Przepraszam ortografię, ale non potui.


2.
Parę dni temu D.O. Pisał o nasilających się objawach starości Donalda Trumpa.
No i okazuje się, że przyganiał kocioł garnkowi.
Objawy starości nasilają się także u D.O. Jednym z nich jest wieczorne zmęczenie. Kiedy w ciągu dnia D.O. Wprowadził dość intensywne życie, a po powrocie do domu starał się pisać drugi obieg, to wtedy takie wydanie zawiera mnóstwo różnego rodzaju błędów, głównie ortograficznych i interpunkcyjnych. Ale nie tylko, czasami mylą się w tekście rodzaje gubią się zaimki gubią się przecinki itp.
Na zmęczeniu D.O. cierpi jednak głównie korekta. W jednej z książek do opisywał, jak w 2005 roku pisał w Jerozolimie instant book. Pisał i pisał i był tym pisaniem tak zmęczony, że nad laptopem przysypiał. Poczucie obowiązku było jednak tak wielkie, że kiedy zasypiał, to pisał dalej. Zdarzyło się tam D.O. napisać nawet półtorej strony, kompletnie pozbawionych sensu, które, oczywiście D.O. skasował.
Dzisiaj tego żałuję, albowiem to był wspaniały dowód jego pracowitości i jego przywiązania do powierzonego mu zadania dziennikarskiego.
Teraz takie epizody zwłaszcza wieczorami, zwłaszcza po dniu pełnym zajęć lub pełnym wrażeń. Innymi słowy część Drugiego Obiegu - zdarza się - powstaje w "pijanym widzie". Na ogół D.O. przytomnieje na tyle, żeby te fragmenty, które powstały w delirium skasować bądź poprawić. Ale nie zawsze mu się to udaje.
Albo wiele różne rzeczy sprzysięga się przeciwko niemu. Pierwszą z nich jest program, na którym D.O. dyktuje niniejszy tekst, czyli na Speech texterze. Cóż to za idiotyczny wynalazek!
To jemu zawdzięczasz, Czytelniku, niespodziewane wielkie litery w środku tekstu i zmianę co bardziej wyszukanych słów na prostsze i głupsze, jemu zawdzięczasz zmiany rodzaju z męskiego na żeński lub nijaki, przy czym kryterium takiej zmiany jest dla D.O. absolutnie nieuchwytne, jemu zawdzięczasz miast kreski wpisane słowo myślnik, to on otwiera nawias, o właśnie tak, zamiast zastosować oczywisty znak graficzny "(" itp, itd.
Drugim programem, który spiskuje przeciwko D.O. jest Google Translator. Musi mu oddać D.O. sprawiedliwość: on się w ostatnich latach bardzo udoskonalił. Kiedyś działał w miarę poprawnie tylko w języku angielskim, a język polski był dla niego równie trudny, co dla większości Polaków. Teraz Google Translator pisze lepiej niż większość Polaków mówi, ale to nie znaczy, że pisze doskonale. D.O. zawsze po nim poprawia, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, bo kontrola jest najwyższą formą zaufania. No, ale kiedy D.O. przy pracy popada w letarg, jego myśli ulatują krainę Morfeusza, wtedy Google Translator może sobie hulać do woli, albowiem D.O. przepuszcza nawet najgorsze jego błędy, tak, jak miało to miejsce w wydaniu niedzielnym.
Roiło się w nim od głupich błędów, ale D.O. był w takim stanie, że o skupieniu na tekście nie było mowy, że konieczność uwalenia się do łóżka robiła się coraz bardziej gwałtowna, a zatem próby poprawiania tekstu w takim stanie byłyby gorsze niż błędy popełniane przez programy komputerowe.
I za to D.O. bardzo czytelników przeprasza.
Źródłem wielkiej frustracji autora Drugiego Obiegu jest to, że w dalszym ciągu nie może pisać, że w dalszym ciągu palce jego lewej ręki są bezwładne, a pisanie jednym palcem prawej ręki to autentyczna gehenna. Spróbuj, Czytelniku, napisać jedną ręką literę ą, ę lub ź: to zadanie dla pianisty obdarzonego ogromnym rozstawem palców. D.O. ma całkiem spory, ale jednak nie zawsze daje radę; często trafia w sąsiednie litery, co powoduje w tekście różne katastrofy, których naprawienie bywa potem bardzo uciążliwe.


3.
To był tekst ze Speech textera poprawiony przez D.O. A tu, poniżej ten sam tekst, tak, jak wychodzi ze speech textera (jeśli macie cierpliwość, to poloczcie, ile czasu potrzeba, żeby to poprawić):
Parę dni temu d.o. Pisał o nasilających się objawach starości Donalda trumpa.

No i okazuje się, że Przyganiał kocioł garnkowi.

Objawy starości nasilają się także u d. O. Jednym z nich jest wieczorne zmęczenie. Kiedy w ciągu dnia D. O. Wprowadził dość intensywne życie, a po powrocie do domu starał się pisać drugi obieg, to wtedy takie wydanie zawiera mnóstwo różnego rodzaju błędów, głównie ortograficznych i interpunkcyjnych. Ale nie tylko, czasami mylą się w tekście rodzaje gubią się zaimki gubią się przecinki itp.

Na zmęczeniu D. O. Cierpi jednak głównie korekta. W jednej z książek do opisywał, jak w 2005 roku pisał w Jerozolimie instant Buk. Pisał i pisał i był tym pisaniem tak zmęczony, że nad laptopem przysypiał. Poczucie obowiązku było jednak tak wielkie, że kiedy zasypiał, to pisał dalej. Zdarzyło się tam D. O. Napisać nawet półtorej strony czyli około 2700 znaków graficznych, kompletnie pozbawionych sensu, które, oczywiście D. O. Skasował. Dzisiaj tego żałuję, albowiem to był wspaniały dowód jego pracowitości i jego przywiązania do powierzonego mu zadania dziennikarskiego.

Teraz takie epizody zwłaszcza wieczorami, zwłaszcza po dniu pełnym zajęć lub pełnym wrażeń. Innymi słowy część  drugiego obiegu -  zdarza się- " powstaje w "pijanym widzie". Na ogół D. O. Przytomnieje na tyle, żeby te fragmenty, które powstały w delirium, skasować bądź poprawić. Ale nie zawsze mu się to udaje.

Albo wiem różne rzeczy z przysięgają się przeciwko niemu. Pierwszą z nich jest program, na którym D. O. Dyktuję Niniejszy tekst, czyli na Speech texterze. Cóż to za idiotyczny wynalazek! To jemu zawdzięczasz, czytelników, niespodziewane wielkie litery w środku tekstu, i zmianę co bardziej wyszukanych słów na prostszy i głupsze, jemu zawdzięczasz zmiana rodzaju z męskiego na żeński lub nijaki, przy czym kryterium tej zmiany jest dla d.o absolutnie nieuchwytne, jemu zawdzięczasz miast kreski wpisane słowo myślnik, to on otwiera nawias, O właśnie tak, zamiast zastosować oczywisty znak graficzny "(" itp, itd.

Drugim programem, który spiskuje przeciwko d.o. Jest Google Translator. Musi mu oddać sprawiedliwość: on się w ostatnich latach bardzo udoskonalił. Kiedyś działał w miarę poprawnie tylko w języku angielskim, a język polski był dla niego równie trudny, co dla większości Polaków. Teraz Google Translator pisze lepiej niż większość Polaków mówi, ale to nie znaczy, że pisze doskonale. D .o. Zawsze po nim poprawia, słowo posłowie, zdanie po zdaniu, bo kontrola jest Najwyższą formą zaufania. No, ale kiedy D. O. Przy pracy popada w letarg, jego myśli ulatują krainę Morfeusza, wtedy Google Translator może sobie hulać do woli, albowiem D. O. Przypuszcza nawet najgorsze jego błędy, tak, jak miało to miejsce w wydaniu niedzielnym. Roiło się w nim od głupich błędów, ale d.o. Był w takim stanie, że o skupieniu na tekście nie było mowy, że konieczność uwalenia się do łóżka robiła się coraz bardziej gwałtowna, a zatem próby poprawiania tekstów w takim stanie byłyby gorsze niż błędy popełniane przez programy komputerowe.

I za to D. O. Bardzo czytelników przeprasza.

Źródłem wielkiej frustracji autora drugiego obiegu jest to, że w dalszym ciągu nie może pisać, że w dalszym ciągu palce jego lewej ręki są zupełnie bezwładne, a pisanie jednym palcem prawej ręki to autentyczna gehenna. Spróbuj, czytelniku, napisać jedną ręką litera ą, ę lub ź: to zadanie dla pianisty obdarzonego ogromnym rozstawem palców. D.o.ma Całkiem spory, ale jednak nie zawsze daje radę; często trafia w sąsiednie litery, co powoduje w tekście różne katastrofy, których naprawienie bywa potem bardzo uciążliwe.


4.
Najstarsi czytelnicy mogą pamiętać Marzenkę. To była ta osóbka, która w różnych częściach naszego kontynentu, krzyżowała D.O. drogi. Zawsze usiłowała wykierować go na autostradę, choć D.O. prawie zawsze, miał zamiar jechać boczną, malowniczą szosą. Marzenka, byleby tylko doprowadzić D.O. do jakiejś autostrady, wymyślała najbardziej szalone drogi, sprawiała że D.O. robił zamiast kilkudziesięciu - kilkaset kilometrów, i to wcale nie drogą malowniczą, tylko jakimiś industrialnymi zakamarkami, przeważnie wśród gór śmieci i przemysłowych odpadów.
Marzenka się od D.O. nasłuchała: lżył ją najgorszymi słowy podczas każdej wspólnej podróży. Marzenka już dawno odeszła razem z polskim programem nawigacyjnym, więc D.O. miał do czynienia z innymi paniami i panami, w kolejnych swoich samochodach. Jeśli myślisz, Czytelniku, że byli w czymś lepsi od Marzenki, to się grubo mylisz. Przede wszystkim program nawigacyjny przedostatniego samochodu D.O. był z 2012 roku (choć auto z 2018), więc nie było na nim głównych dróg przelotowych w Polsce, a także wielu istotnych za granicą.
Teraz D.O. ma nowy samochód a w nim aż trzy różne nawigacje: jedną zainstalowaną przez producenta samochodu, który obiecywał update'ować mapę, kiedy tylko pojawią się nowości, Google Maps z podłączonego telefonu oraz należący też do Google program Waze.
Nawigacja zainstalowana przez producenta, jest przestarzała, zawiera mnóstwo zdezaktualizowanych informacji, a poza tym jej interfejs jest mało seksy, zwłaszcza w nocy. Google Maps ma wiele ograniczeń, takich jak niemożliwość otrzymania mapy w prawdziwym 3D, chociaż w komputerze są one dostępne od grubo ponad dekady. Odkąd Google zdecydowały się wysłać na emeryturę czytającego człowieka, we wskazówkach pojawiły się skandaliczne błędy, z których najgorsze dotyczą rond: kiedy trzeba jechać prosto, elektroniczny bęcwał mówi: "zjedź pierwszym zjazdem", chociaż zjazd jest drugi albo i trzeci. To już trwa od wielu miesięcy
i nikomu w tym gigancie samochodowym nie przychodzi do głowy by się nad tym pochylić i te niebezpieczne wskazówki zlikwidować. Poza tym, podobnie jak stara, dobra, polska Marzenka, Google Maps nie spocznie, póki nie wykieruje D.O. na jakąś autostradę, albo przynajmniej S-kę. A w braku powyższych wybierze zawsze jakąś dwupasmową trasę przelotową, choćby jazda normalną miejską szosą była o połowę krótsza. Podobne tendencje ma Waze, którego jednak D. O. używa najrzadziej, ze względu na smutny, niebieski interfejs. Czy to dzień, czy to noc, Waze pokazuje ci blue, wszystko w blue, a to już po kilkunastu minutach bardzo kierowcę przygnębia.


5.
Wszystkie te refleksje, na temat nawigacji, przyszły D.O. do głowy, kiedy najpierw jechał, a później wracał z największych w Polsce targów sztuki, które odbywają się w slumsach przy ul Prądzyńskiego, na warszawskiej Woli. I choć to jest tuż obok nowoczesnego dworca Warszawa Zachodnia, niedaleko od 19 dzielnicy i eleganckich domów, to jednak ulica Ludwika Prądzyńskiego składa się głównie z autentycznych slumsów, których przybysza z zagranicy, a nawet spoza Warszawy, nie należałoby pokazywać. Na dodatek hale wystawiennicze nie mają własnego, przyzwoitego parkingu, więc ulicę Prądzyńskiego, a przynajmniej jej ostatnie 400 m, przemierza się mniej więcej w pół godziny. Z którego to przemierzania nic nie wynika, albowiem dalej też nie ma miejsc do postawienia samochodu.
D.O. i jego Żona pojechali jednak na Targi Sztuki bo po pierwsze byli zainteresowani nowymi trendami w polskim malarstwie i rzeźbie, a po drugie mamy tam przemiłych znajomych, którzy wystawiają swoją kolekcję, zawsze na bardzo wyśrubowanym poziomie.
Jakiś nieznany pan, przy kawie, po zwiedzeniu standów ekspozycyjnych, zapytał D.O., co sądzi o tegorocznych targach i D.O. odpowiedział, że jest nieco rozczarowany poziomem. Bo chociaż było wiele ciekawych obrazów i rzeźb, to jednak nie pojawiło się nic przed czym stanęło by się i wypowiedziało charakterystyczne "aaach". Artyści i merszandzi, idą w to, co aktualnie się kupuje. A aktualnie nie kupuje się prawie nic; ostatni okres to prawdziwy zastój w handlu sztuką, przy czym są zgodni, że zwiedzający są znacznie bardziej zainteresowani sztuką współczesną, niż starymi mistrzami, których nie rozumieją.
Dla D.O. była to spora niespodzianka, ale przyglądając się zwiedzającym, doszedł do wniosku, że ci, którzy tak twierdzą, mają rację.
Tym niemniej w tym roku właściciela zmieniło bardzo niewiele wystawionych dzieł, w związku z czym, niebagatelna inwestycja, jaką musieli ponieść wystawcy, by uzyskać miejsce na warszawskich targach, przepadła w całości.
Oglądając dzieła, różnorodne, od rzemieślniczo-poprawnych poprzez ciekawe, a nawet zaangażowane obrazy, łatwo dostrzec, że wielu, nawet sprawnych artystów, co jakiś czas lubi sobie pobazgrać w kółeczko.
Żona wytłumaczyła D. O. ten fenomen: powiedziała mianowicie że artyści są jak dzieci które dostały swoje pierwsze farbki swoje pierwsze akwarele albo kredki i zawsze ich pierwszym dziełem jest pobazgrać sobie na czystym papierze w kółko.
Istotnie, tak być musi, choć D.O. sądził, że kiedy człowiek dorasta i, co prawdopodobne, kończy wyższą uczelnię artystyczną, to jednak wie, co to znaczy delikatny, subtelny kontakt z odbiorcą ich twórczości. Ale artyści, najwyraźniej, mają to w nosie chociaż odbiorca najsłuszniej w świecie, będzie mógł się poczuć urażony, że jest traktowany jak debil, jak ktoś, kim artysta głęboko pogardza.
A oni, że to jedyna, autentyczna, nieskalana wiedzą ni manierą forma ekspresji…
D. O. tego nie lubi, bo choć rozumie potrzebę namazania czegoś w kółko na białej kartce lub w białym płótnie, to jednak byłby zdecydowanie wdzięczny artyście, gdyby takie bazgroły pozostawały w pracowni, a nie były eksponowane na wystawach i na targach sztuki.
Wśród gęstego tłumu zwiedzających, D.O. spotkał z radością profesora Arkadiusza Stępina i, chociaż nie przepada mówić o swoim zdrowiu, to sprawiło mu przyjemność autentyczne zainteresowanie profesora jego zdrowiem.
I było to dzień po tym, jak kurier przyniósł D.O. do domu najnowszą książkę profesora Stępina „Imperium zła”, popełnioną - a jakże! - z mecenasem Arturem Nowakiem, który wydaje najwidoczniej jedną książkę tygodniowo.
Pod koniec września D.O. był umówiony z Arturem Nowakiem i Tadeuszem Bartosiem na rozmowę z cyklu „Allegro ma non troppo” o ich arcyciekawej książce o kościele, jego grzechach i sposobie wydostania się z jego matni. I musiał D.O. tę rozmowę odwołać podobnie jak i umówioną już kolejną, z Jarosławem Kurskim, który wówczas popełnił właśnie fenomenalny (co jest dla niego standardem) artykuł na temat faszyzmu.
No i teraz po hospitalizacji i kilku tygodniach rehabilitacji, D.O. jest w kropce, albowiem Artur Nowak wydał w tym czasie cztery kolejne książki z czterema różnymi współautorami, więc D.O. nie da rady zrobić z nimi wszystkimi rozmów, zwłaszcza w kontekście faktu, że stara się by jego rozmowy dotyczyły różnych tematów a nie tylko tego, który opętał samego mecenasa Nowaka i jego wspaniałych rozmówców.
Cóż, trzeba będzie zacząć jakoś od nowa, pomysłów jest aż za dużo, ale D. O nie może się zebrać, albowiem jego dni są zapełnione fizjoterapią, tą klasyczną, a także tą orientalną, z którą chwilowo wiąże większe nadzieje, jako że ta klasyczna nie przyniosła choćby minimalnego rezultatu.


7.

Biały Dom
Wprowadzające w błąd. Stronnicze. Obnażone.
Kłamliwe media tygodnia.
https://www.whitehouse.gov/mediabias/

Biały Dom uruchomił w piątek nową sekcję swojej oficjalnej strony internetowej, która publicznie krytykuje i kataloguje media oraz dziennikarzy, którzy rzekomo zniekształcali relacje medialne.
Na górze strony tekst brzmi: „Wprowadzające w błąd. Stronnicze. Ujawnione”. Artykuł określa „Boston Globe”, „CBS News” i „Independent” mianem „medialnych przestępców tygodnia”, oskarżając je o błędne przedstawienie wypowiedzi Trumpa na temat sześciu demokratycznych ustawodawców, którzy opublikowali nagranie wideo namawiające żołnierzy do niewykonywania nielegalnych rozkazów.
Kontrowersje wybuchły po tym, jak Trump oskarżył Demokratów o „zachowanie wywrotowe, karane śmiercią” w mediach społecznościowych. Opublikował również ponownie oświadczenie zawierające słowa: „powiesić ich”.
Według strony internetowej: „Demokraci i media rozpowszechniające fałszywe informacje sugerowały w sposób przewrotny, że prezydent Trump wydał nielegalne rozkazy żołnierzom. Każdy rozkaz wydany przez prezydenta Trumpa był zgodny z prawem. Podżeganie do niesubordynacji w armii Stanów Zjednoczonych jest niebezpieczne dla urzędujących członków Kongresu, a prezydent Trump wezwał do pociągnięcia ich do odpowiedzialności”.
Strona internetowa zawiera również „Offender Hall of Shame”, w której znajdują się „Washington Post”, CBS News, CNN i MSNBC (obecnie MS Now). Użytkownicy mogą przeglądać przeszukiwalną bazę danych artykułów wraz z nazwiskami dziennikarzy, którzy je napisali. Każdy artykuł jest skategoryzowany pod takimi etykietami jak „stronniczość”, „nadużycie” lub „lewicowe szaleństwo”.
W rankingu na pierwszym miejscu plasuje się obecnie Washington Post, a na drugim i trzecim miejscu plasują się MSNBC i CBS News.
Wśród artykułów w „Washington Post” znalazł się raport z początku tego miesiąca, w którym stwierdzono, że Straż Przybrzeżna USA przestanie klasyfikować swastyki i pętle jako symbole nienawiści. Straż Przybrzeżna wycofała się z tego pomysłu po opublikowaniu artykułu.
„The Post” potwierdził szybką zmianę w kolejnym artykule. W relacji o nowym narzędziu do śledzenia, gazeta zacytowała wewnętrznego rzecznika, który powiedział: „Washington Post jest dumny ze swojego rzetelnego i rzetelnego dziennikarstwa”.
Oprócz podmiotów, które co tydzień są uznawane za winne, na stronie Białego Domu wymieniono także Associated Press, New York Times, Wall Street Journal, Politico i Axios, które oskarżono o stronniczość lub dezinformację.
Uruchomienie strony internetowej to kolejny etap eskalacji długotrwałych ataków Trumpa na media. Nastąpiło to po pozwach przeciwko „Wall Street Journal” i „New York Times”, ugodach prawnych z ABC i CBS oraz wielokrotnym nazywaniu głównych mediów „wrogiem ludu”.
W ostatnich tygodniach Trump nasilił również ataki personalne na dziennikarki. Na początku tego miesiąca, podczas starcia na pokładzie Air Force One, po tym jak prezydent był przesłuchiwany w sprawie akt Epsteina, nazwał korespondentkę Bloomberg News „świnką”.
Kilka dni później, po pytaniu przez korespondenta ABC News w sprawie morderstwa Dżamala Khashoggiego i skandalu Epsteina, Trump odpowiedział, że reporter jest „straszną osobą”.
W zeszłym tygodniu w poście na portalu Truth Social Trump nazwał korespondentkę New York Timesa „dziennikarką trzeciej kategorii, która jest brzydka, zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz”, po tym jak współautorka artykułu zasugerowała, że prezydentowi w 80. roku życia brakuje energii.
(Guardian)


8.

Spisek Partii Pracy mający na celu odwrócenie Brexitu
Grupa aktywistów opowiadających się za pozostaniem w UE, w której kluczowym członkiem jest Alastair Campbell, wzywa Keira Starmera do ponownego przystąpienia do unii celnej – lub samej UE
https://www.telegraph.co.uk/news/2025/11/29/revealed-labour-plot-to-reverse-brexit/


Brytyjski premier Keir Starmer i jego najbliżsi współpracownicy podobno planują radykalne zbliżenie z Unią Europejską . Nie chodzi tu tylko o tzw. „reset”, czyli niedawne starania Starmera o złagodzenie sporów handlowych między oboma blokami po referendum w 2016 roku, które usankcjonowało wyjście Londynu z UE, ale o powolny powrót do europejskiej unii celnej. A może nawet o sensacyjny powrót do serca Unii.
Zaufany biograf i przyjaciel Starmera Tom Baldwin, powiedział w wywiadzie, że jednym z rozwiązań dla premiera byłby powrót do unii celnej.
Te uwagi wywołały niepokoje na Downing Street, czemu zaprzeczył, a także późniejsze wiadomości od Baldwina, który twierdził, że „wyraził się niewłaściwie”. Jednak nawet konserwatywny „Telegraph” pisze teraz, że „proeuropejscy działacze partii próbują przekonać sir Keira Starmera do zobowiązania się do ponownego przystąpienia do unii celnej UE. Niektórzy uważają nawet, że drugie referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej byłoby dobrym pomysłem”.
Oczywiście, inni na Downing Street są przerażeni tą propozycją, argumentując, że zraziłaby ona wyborców z klasy robotniczej, którzy głosowali za wyjściem z UE w 2016 roku, pchając ich w stronę Nigela Farage'a i jego prawicowej partii Reform UK. Jednak „Eurofile zdają się rosnąć w siłę i uważają, że brak prognozy wzrostu w budżecie z ostatniej środy wzmacnia ich pozycję. Dla nich powrót do unii celnej – a nawet do UE – pobudziłby gospodarkę i zapewnił wzrost, który rząd Starmera uznał za swój priorytet numer jeden”.

Reakcja na Trumpa
Anonimowy sojusznik Starmera twierdzi, że premier jest teraz przekonany o potrzebie zacieśnienia więzi z UE po decyzji Donalda Trumpa o ograniczeniu pomocy dla Ukrainy i nałożeniu ceł na głównych partnerów handlowych: „Kiedy wydawało się, że Trump wycofuje wsparcie dla kraju graniczącego z UE, wywołało to kryzys egzystencjalny” – mówi źródło. „Jeśli szukasz stabilnego partnera gospodarczego, Trump udowodnił, że nie jest nim. Zmusił nas do zwrócenia się do UE, a ich, do zwrócenia się do nas”.

Według „Telegraph”, proeuropejskiemu frontowi przewodzą Tim Allan, nowy szef komunikacji na Downing Street, jego poprzednik Alastair Campbell (za czasów Blaira) oraz biograf Starmera, Tom Baldwin.
Odkąd Allan objął urząd w Downing Street 10, komunikacja rządu na temat Brexitu uległa de facto odwróceniu: od całkowitego pomijania go w rozmowach do obwiniania go za szereg bolączek kraju. Sam Starmer publicznie poparł drugie referendum, gdy był ministrem ds. Brexitu w gabinecie cieni, przed wyborami w 2019 roku, które zdecydowaną większością wygrał zwolennik Brexitu Boris Johnson.

Brexit, katastrofa gospodarcza i sondaże
Co więcej, sondaże mówią jasno: zdecydowana większość Brytyjczyków odrzuca i potępia Brexit, a także chciałaby powrócić do UE. Jednocześnie, według niedawnej analizy Biblioteki Parlamentu Izby Gmin, zleconej przez brytyjską Partię Liberalno-Demokratyczną, Wielka Brytania traci 250 milionów funtów dziennie z tytułu dochodów podatkowych (około 290 milionów euro) z powodu ekonomicznych skutków Brexitu. Według badania „Brexit otworzył czarną dziurę w finansach publicznych, wynoszącą 90 miliardów funtów rocznie (nieco ponad 100 miliardów euro).

W wyraźnym nawiązaniu do umowy o wystąpieniu z UE, minister ds. relacji z Unią Europejską Nick Thomas-Symonds powiedział konserwatywnemu tygodnikowi „Spectatorowi”: „Z Unią Europejską mamy prawdopodobnie jedyną w historii umowę handlową, która stworzyła bariery, więc staramy się je zniwelować. Tak jak, jako suwerenne państwo, zdecydowaliśmy się podpisać umowę z Indiami lub Stanami Zjednoczonymi, tak teraz decydujemy się na sojusz z inną jurysdykcją, taką jak Europa”.

Front antyeuropejski
Powrót do UE wciąż jest uważany za trudny do osiągnięcia cel. Jednak w ewentualnej drugiej kadencji Partii Pracy i Starmera, powrót do Europejskiej Unii Celnej jest uważany przez zwolenników europarlamentu za cel bardziej realistyczny. Jednak ten scenariusz, który zakładałby zniesienie ceł i kontroli celnych, nie dałby Wielkiej Brytanii żadnej władzy decyzyjnej, a zatem nie mogłaby ona zawierać umów handlowych z innymi krajami spoza unii celnej UE.

Poseł Partii Pracy ostrzegł „Telegraph”: „Na Downing Street toczy się ożywiona debata na temat tego, czy cel powrotu do unii celnej powinien zostać uwzględniony w programie kolejnego rządu. Byłby to krok dalej niż powolny powrót do unijnych ram regulacyjnych. Ale moim zdaniem byłby to ogromny błąd. Utrudniłoby to jeszcze bardziej kolejne wybory – które i tak będą bardzo trudne – ponieważ tradycyjni wyborcy Partii Pracy, którzy głosowali za Brexitem, raczej nie wrócą, jeśli byłoby to zobowiązaniem programowym”.

Ponieważ są tacy, którzy sprzeciwiają się temu nowemu, proeuropejskiemu trendowi. Jak Morgan McSweeney, kontrowersyjny, ale wpływowy „rasputin” Starmera, niedawno oskarżony o oczernianie niektórych ministrów wykonawczych i którego wkrótce może zastąpić sam Baldwin na stanowisku szefa sztabu. McSweeney pozostaje przekonany, że Partia Pracy może utrzymać władzę tylko wtedy, gdy odzyska tradycyjnych wyborców, którzy głosowali za Brexitem i uważają partię za zbyt pobłażliwą w kwestii imigracji. Minister spraw wewnętrznych i kandydatka z Downing Street, Shabana Mahmood, podziela ten pogląd.

Wiele może się zmienić wraz z majowymi wyborami samorządowymi, kiedy Partia Pracy może ponieść kolejną historyczną porażkę. Wtedy Keir Starmer może zaliczyć spektakularny upadek dwa lata po swoim triumfie wyborczym, a wiele scenariuszy może się zmienić. Jedno jest jednak pewne. Faworytem do bycia jego następcą jest zagorzały Europejczyk, 42-letni minister zdrowia Wes Streeting, który niedawno oświadczył: „Cieszę się, że Brexit to temat, o którym odważyliśmy się mówić otwarcie”.


9.
Amerykański wysłannik Steve Witkoff wkrótce przybędzie do Moskwy, aby omówić „plan pokojowy” dla Ukrainy z Władimirem Putinem. Rosja jednak nieustannie przygotowuje się do wojny, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wystarczy spojrzeć na budżet na rok 2026 i kolejne trzy lata, właśnie zatwierdzony przez Putina: aż 16,84 biliona rubli (188 miliardów euro) zostanie przeznaczone na wydatki wojskowe i bezpieczeństwo narodowe, czyli 38% wydatków publicznych. Konkretnie, prawie 30% zostanie przeznaczone na zakup uzbrojenia i sprzętu wojennego: 12,93 biliona rubli, co stanowi rekordową kwotę od czasów Związku Radzieckiego. Kolejne 3,91 biliona rubli zostanie przeznaczone na „bezpieczeństwo narodowe”, które obejmuje budżety Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Gwardii Narodowej, służb specjalnych i Federalnej Służby Więziennej. Wydatki socjalne spadną jednak do 25,1%, najniższego poziomu od 20 lat. Do tego stopnia, że aby związać koniec z końcem, Kreml zmuszony był po raz drugi w ciągu siedmiu lat podnieść podatek VAT z 20% do 22%, a także wprowadzić nowy „podatek od technologii” na produkty elektroniczne i sprzęt gospodarstwa domowego.
Niezadowolenie wywołane tymi dwoma środkami nie martwi Putina. Zależy mu jedynie na umocnieniu swojej przewagi na polu bitwy. Zwłaszcza od czasu rezygnacji szefa jego sztabu, Andrija Jermaka, kolejnej ofiary śledztw antykorupcyjnych na Ukrainie, która dodatkowo osłabiła prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Nic dziwnego, że Moskwa triumfuje. „Ali Baba zrezygnował, zostało tylko 40 złodziei” – skomentował finansista Kirył Dmitrijew, nawiązując do kryptonimu Jermaka. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow potępił natomiast „głęboki kryzys polityczny” na Ukrainie i obwinił korupcję o „pieniądze przekazane na wojnę przez Amerykanów i Europejczyków”, dążąc do siania niezgody wśród sojuszników.

Putin nie zawaha się użyć tych dźwigni, ale Zełenski wydaje się zdecydowany je odrzucić. Jutro ukraiński przywódca spotka się w Paryżu z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, a ukraińska delegacja pod przewodnictwem Rustema Umerowa poleciała już na Florydę, aby dopracować projekt „planu pokojowego” na korzyść Kijowa, po zmianach uzgodnionych tydzień temu w Genewie. Następnie, „w pierwszej połowie przyszłego tygodnia”, amerykański wysłannik prezydenta Witkoff przekaże Putinowi poprawioną wersję tekstu, świeżo po wizycie u premiera Węgier Viktora Orbána.
Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi również spodziewany jest w Moskwie. między poniedziałkiem a wtorkiem.
4 grudnia Putin uda się do New Delhi na spotkanie z premierem Indii Narendrą Modim, któremu, podobnie jak prezydentowi Chin Xi Jinpingowi, grożono wtórnymi sankcjami USA, jeśli nie zaprzestanie importu węglowodorów z Rosji.
Zełenski, mimo wszystko, jest pewny siebie. „Dialog oparty na punktach genewskich będzie kontynuowany. Dyplomacja pozostaje aktywna” – powiedział. Jednak w piątek, z Biszkeku, Putin dał jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowany projektem planu pokojowego zmodyfikowanym przez Ukraińców i Europejczyków. Ma wręcz głębokie wątpliwości nawet co do pierwotnej wersji amerykańskiej, która w dużej mierze opierała się na propozycjach rosyjskich. Jedynym sygnałem, że może to być poważne, według źródeł w „Wall Street Journal”, jest to, że 28-punktowy projekt USA koncentrowałby się mniej na pokoju, a bardziej na wyprowadzeniu rosyjskiej gospodarki z tunelu.
Według amerykańskiej gazety, niektórzy z najwierniejszych współpracowników Putina w Petersburgu, od Giennadija Timczenki po Jurija Kowalczuka i braci Rotenbergów, wysłali swoich przedstawicieli na tajne spotkania z amerykańskimi firmami zainteresowanymi transakcjami w sektorze wydobycia pierwiastków ziem rzadkich i energetyki. Zaczynając od ponownego uruchomienia gigantycznego gazociągu Nord Stream, sabotowanego przez ukraińskich nurków i objętego sankcjami Unii Europejskiej. „Zarabianie pieniędzy, a nie zakończenie wojny” – oto, według „Wall Street Journal”, „prawdziwy plan Trumpa na rzecz pokoju w Ukrainie”.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga