DRUGI OBIEG
Poniedziałek, 1 grudnia 2025
Nie zdążyłem rano, sorry.
1.
Magdalena Smoczyńska:
Jakie to miłe ze strony wreszcie miłościwie nam wyrzuconego arcyłotra
Jędraszewskiego, że jego złote usta wyemitowały płynącą z głębi jego równie
złotego serca pożegnalną non-apology.
Oto ona: „Proszę o wybaczenie, jeśli kogoś zawiodłem lub sprawiłem przykrość”.
Odpowiem krótko: Odchodząc z urzędu, zostawiasz za sobą, Marku Jędraszewski,
ogromną (złotą) kupę draństwa, krzywdy i skutecznie wzbudzonej w ludziach
pogardy i nienawiści.
Co do sprawiania "przykrości", nie wiemy, ile dokładnie tęczowych
dzieci się przez ciebie zabiło, wskutek tego, że z wysokości swej ambony
napiętnowałeś ich jako zarazę, skłaniając przy tym ich rodziców i osoby z ich
otoczenia, by ich - w tzw. imię Boże - odrzucili, co ci się niestety udało. Ale
jest ich wiele. Ich rodzice też pewnie poniewczasie odczuwają
"przykrość", że poszli za twą "duszpasterską" wskazówką.
Jesteś, Marku Jędraszewski, złym człowiekiem. Piastując wysoki urząd kościelny,
miałeś szerokie możliwości działania. Wykorzystałeś je, jak tylko mogłeś. Głupi nie jesteś, więc wiedziałeś, co robisz.
Wiesz zresztą i teraz, puszczając w świat tę żałosną enuncjację mającą
zabezpieczyć ci tyły "just in case". Ale tyłów już nie ma, za tobą
jest już tylko ściana, choćby nawet była ona z twardego, szczerozłotego kruszcu.
Ja nie jestem wierząca, ale może ty wierzysz (choć to trudne do wyobrażenia).
Jeśli tak, to poczekaj sobie spokojnie na sąd ostateczny i tam się dowiesz, czy
kogoś "zawiodleś" i "sprawiłeś komuś przykrość". Tam się,
Marku Jędraszewski, wszystkiego dowiesz, czego ci szczerze życzę.
A gdy bedziesz czekał na tę ostateczną ocenę twoich uczynków, byłoby dobrze,
gdybyś to czynił w domu księży emerytów. Tylko czy nowy metropolita krakowski
znajdzie odpowiednie do wystroju zastosowanie dla rezydencji przy ulicy św.
Filipa, którą sobie z taką miłością (wlasną) wyrychtowałeś?
P.S. Wyjaśnienie: mam zwyczaj, zwracając się do kogoś na piśmie, pisać zaimki
drugiej osoby wielką literą, bo tak każe ortografia oraz dobre wychowanie.
Pisząc ten list, przekonałam się jednak, że moje dobre wychowanie ma granice.
Przepraszam ortografię, ale non potui.
2.
Parę dni temu D.O. Pisał o nasilających się objawach starości Donalda Trumpa.
No i okazuje się, że przyganiał kocioł garnkowi.
Objawy starości nasilają się także u D.O. Jednym z nich jest wieczorne
zmęczenie. Kiedy w ciągu dnia D.O. Wprowadził dość intensywne życie, a po
powrocie do domu starał się pisać drugi obieg, to wtedy takie wydanie zawiera
mnóstwo różnego rodzaju błędów, głównie ortograficznych i interpunkcyjnych. Ale
nie tylko, czasami mylą się w tekście rodzaje gubią się zaimki gubią się
przecinki itp.
Na zmęczeniu D.O. cierpi jednak głównie korekta. W jednej z książek do
opisywał, jak w 2005 roku pisał w Jerozolimie instant book. Pisał i pisał i był
tym pisaniem tak zmęczony, że nad laptopem przysypiał. Poczucie obowiązku było
jednak tak wielkie, że kiedy zasypiał, to pisał dalej. Zdarzyło się tam D.O.
napisać nawet półtorej strony, kompletnie pozbawionych sensu, które, oczywiście
D.O. skasował.
Dzisiaj tego żałuję, albowiem to był wspaniały dowód jego pracowitości i jego
przywiązania do powierzonego mu zadania dziennikarskiego.
Teraz takie epizody zwłaszcza wieczorami, zwłaszcza po dniu pełnym zajęć lub
pełnym wrażeń. Innymi słowy część Drugiego Obiegu - zdarza się - powstaje w
"pijanym widzie". Na ogół D.O. przytomnieje na tyle, żeby te
fragmenty, które powstały w delirium skasować bądź poprawić. Ale nie zawsze mu
się to udaje.
Albo wiele różne rzeczy sprzysięga się przeciwko niemu. Pierwszą z nich jest
program, na którym D.O. dyktuje niniejszy tekst, czyli na Speech texterze. Cóż
to za idiotyczny wynalazek!
To jemu zawdzięczasz, Czytelniku, niespodziewane wielkie litery w środku tekstu
i zmianę co bardziej wyszukanych słów na prostsze i głupsze, jemu zawdzięczasz
zmiany rodzaju z męskiego na żeński lub nijaki, przy czym kryterium takiej
zmiany jest dla D.O. absolutnie nieuchwytne, jemu zawdzięczasz miast kreski
wpisane słowo myślnik, to on otwiera nawias, o właśnie tak, zamiast zastosować
oczywisty znak graficzny "(" itp, itd.
Drugim programem, który spiskuje przeciwko D.O. jest Google Translator. Musi mu
oddać D.O. sprawiedliwość: on się w ostatnich latach bardzo udoskonalił. Kiedyś
działał w miarę poprawnie tylko w języku angielskim, a język polski był dla
niego równie trudny, co dla większości Polaków. Teraz Google Translator pisze
lepiej niż większość Polaków mówi, ale to nie znaczy, że pisze doskonale. D.O.
zawsze po nim poprawia, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, bo kontrola jest
najwyższą formą zaufania. No, ale kiedy D.O. przy pracy popada w letarg, jego
myśli ulatują krainę Morfeusza, wtedy Google Translator może sobie hulać do
woli, albowiem D.O. przepuszcza nawet najgorsze jego błędy, tak, jak miało to
miejsce w wydaniu niedzielnym.
Roiło się w nim od głupich błędów, ale D.O. był w takim stanie, że o skupieniu
na tekście nie było mowy, że konieczność uwalenia się do łóżka robiła się coraz
bardziej gwałtowna, a zatem próby poprawiania tekstu w takim stanie byłyby
gorsze niż błędy popełniane przez programy komputerowe.
I za to D.O. bardzo czytelników przeprasza.
Źródłem wielkiej frustracji autora Drugiego Obiegu jest to, że w dalszym ciągu
nie może pisać, że w dalszym ciągu palce jego lewej ręki są bezwładne, a
pisanie jednym palcem prawej ręki to autentyczna gehenna. Spróbuj, Czytelniku,
napisać jedną ręką literę ą, ę lub ź: to zadanie dla pianisty obdarzonego
ogromnym rozstawem palców. D.O. ma całkiem spory, ale jednak nie zawsze daje
radę; często trafia w sąsiednie litery, co powoduje w tekście różne katastrofy,
których naprawienie bywa potem bardzo uciążliwe.
3.
To był tekst ze Speech textera poprawiony przez D.O. A tu, poniżej ten sam
tekst, tak, jak wychodzi ze speech textera (jeśli macie cierpliwość, to
poloczcie, ile czasu potrzeba, żeby to poprawić):
Parę dni temu d.o. Pisał o nasilających się objawach starości Donalda trumpa.
No i okazuje się, że
Przyganiał kocioł garnkowi.
Objawy starości nasilają
się także u d. O. Jednym z nich jest wieczorne zmęczenie. Kiedy w ciągu dnia D.
O. Wprowadził dość intensywne życie, a po powrocie do domu starał się pisać
drugi obieg, to wtedy takie wydanie zawiera mnóstwo różnego rodzaju błędów,
głównie ortograficznych i interpunkcyjnych. Ale nie tylko, czasami mylą się w
tekście rodzaje gubią się zaimki gubią się przecinki itp.
Na zmęczeniu D. O. Cierpi
jednak głównie korekta. W jednej z książek do opisywał, jak w 2005 roku pisał w
Jerozolimie instant Buk. Pisał i pisał i był tym pisaniem tak zmęczony, że nad
laptopem przysypiał. Poczucie obowiązku było jednak tak wielkie, że kiedy
zasypiał, to pisał dalej. Zdarzyło się tam D. O. Napisać nawet półtorej strony
czyli około 2700 znaków graficznych, kompletnie pozbawionych sensu, które,
oczywiście D. O. Skasował. Dzisiaj tego żałuję, albowiem to był wspaniały dowód
jego pracowitości i jego przywiązania do powierzonego mu zadania
dziennikarskiego.
Teraz takie epizody
zwłaszcza wieczorami, zwłaszcza po dniu pełnym zajęć lub pełnym wrażeń. Innymi
słowy część drugiego obiegu - zdarza się- " powstaje w "pijanym
widzie". Na ogół D. O. Przytomnieje na tyle, żeby te fragmenty, które
powstały w delirium, skasować bądź poprawić. Ale nie zawsze mu się to udaje.
Albo wiem różne rzeczy z
przysięgają się przeciwko niemu. Pierwszą z nich jest program, na którym D. O.
Dyktuję Niniejszy tekst, czyli na Speech texterze. Cóż to za idiotyczny
wynalazek! To jemu zawdzięczasz, czytelników, niespodziewane wielkie litery w środku
tekstu, i zmianę co bardziej wyszukanych słów na prostszy i głupsze, jemu
zawdzięczasz zmiana rodzaju z męskiego na żeński lub nijaki, przy czym
kryterium tej zmiany jest dla d.o absolutnie nieuchwytne, jemu zawdzięczasz
miast kreski wpisane słowo myślnik, to on otwiera nawias, O właśnie tak,
zamiast zastosować oczywisty znak graficzny "(" itp, itd.
Drugim programem, który
spiskuje przeciwko d.o. Jest Google Translator. Musi mu oddać sprawiedliwość:
on się w ostatnich latach bardzo udoskonalił. Kiedyś działał w miarę poprawnie
tylko w języku angielskim, a język polski był dla niego równie trudny, co dla
większości Polaków. Teraz Google Translator pisze lepiej niż większość Polaków
mówi, ale to nie znaczy, że pisze doskonale. D .o. Zawsze po nim poprawia,
słowo posłowie, zdanie po zdaniu, bo kontrola jest Najwyższą formą zaufania.
No, ale kiedy D. O. Przy pracy popada w letarg, jego myśli ulatują krainę
Morfeusza, wtedy Google Translator może sobie hulać do woli, albowiem D. O.
Przypuszcza nawet najgorsze jego błędy, tak, jak miało to miejsce w wydaniu
niedzielnym. Roiło się w nim od głupich błędów, ale d.o. Był w takim stanie, że
o skupieniu na tekście nie było mowy, że konieczność uwalenia się do łóżka
robiła się coraz bardziej gwałtowna, a zatem próby poprawiania tekstów w takim
stanie byłyby gorsze niż błędy popełniane przez programy komputerowe.
I za to D. O. Bardzo
czytelników przeprasza.
Źródłem wielkiej
frustracji autora drugiego obiegu jest to, że w dalszym ciągu nie może pisać,
że w dalszym ciągu palce jego lewej ręki są zupełnie bezwładne, a pisanie
jednym palcem prawej ręki to autentyczna gehenna. Spróbuj, czytelniku, napisać
jedną ręką litera ą, ę lub ź: to zadanie dla pianisty obdarzonego ogromnym
rozstawem palców. D.o.ma Całkiem spory, ale jednak nie zawsze daje radę; często
trafia w sąsiednie litery, co powoduje w tekście różne katastrofy, których
naprawienie bywa potem bardzo uciążliwe.
4.
Najstarsi czytelnicy mogą pamiętać Marzenkę. To była ta osóbka, która w różnych
częściach naszego kontynentu, krzyżowała D.O. drogi. Zawsze usiłowała
wykierować go na autostradę, choć D.O. prawie zawsze, miał zamiar jechać
boczną, malowniczą szosą. Marzenka, byleby tylko doprowadzić D.O. do jakiejś
autostrady, wymyślała najbardziej szalone drogi, sprawiała że D.O. robił
zamiast kilkudziesięciu - kilkaset kilometrów, i to wcale nie drogą malowniczą,
tylko jakimiś industrialnymi zakamarkami, przeważnie wśród gór śmieci i
przemysłowych odpadów.
Marzenka się od D.O. nasłuchała: lżył ją najgorszymi słowy podczas każdej
wspólnej podróży. Marzenka już dawno odeszła razem z polskim programem
nawigacyjnym, więc D.O. miał do czynienia z innymi paniami i panami, w
kolejnych swoich samochodach. Jeśli myślisz, Czytelniku, że byli w czymś lepsi
od Marzenki, to się grubo mylisz. Przede wszystkim program nawigacyjny
przedostatniego samochodu D.O. był z 2012 roku (choć auto z 2018), więc nie
było na nim głównych dróg przelotowych w Polsce, a także wielu istotnych za
granicą.
Teraz D.O. ma nowy samochód a w nim aż trzy różne nawigacje: jedną
zainstalowaną przez producenta samochodu, który obiecywał update'ować mapę,
kiedy tylko pojawią się nowości, Google Maps z podłączonego telefonu oraz
należący też do Google program Waze.
Nawigacja zainstalowana przez producenta, jest przestarzała, zawiera mnóstwo
zdezaktualizowanych informacji, a poza tym jej interfejs jest mało seksy,
zwłaszcza w nocy. Google Maps ma wiele ograniczeń, takich jak niemożliwość
otrzymania mapy w prawdziwym 3D, chociaż w komputerze są one dostępne od grubo
ponad dekady. Odkąd Google zdecydowały się wysłać na emeryturę czytającego
człowieka, we wskazówkach pojawiły się skandaliczne błędy, z których najgorsze
dotyczą rond: kiedy trzeba jechać prosto, elektroniczny bęcwał mówi: "zjedź
pierwszym zjazdem", chociaż zjazd jest drugi albo i trzeci. To już trwa od
wielu miesięcy i nikomu w tym
gigancie samochodowym nie przychodzi do głowy by się nad tym pochylić i te
niebezpieczne wskazówki zlikwidować. Poza tym, podobnie jak stara, dobra, polska
Marzenka, Google Maps nie spocznie, póki nie wykieruje D.O. na jakąś
autostradę, albo przynajmniej S-kę. A w braku powyższych wybierze zawsze jakąś
dwupasmową trasę przelotową, choćby jazda normalną miejską szosą była o połowę
krótsza. Podobne tendencje ma Waze, którego jednak D. O. używa najrzadziej, ze
względu na smutny, niebieski interfejs. Czy to dzień, czy to noc, Waze pokazuje
ci blue, wszystko w blue, a to już po kilkunastu minutach bardzo kierowcę
przygnębia.
5.
Wszystkie te refleksje, na temat nawigacji, przyszły D.O. do głowy, kiedy
najpierw jechał, a później wracał z największych w Polsce targów sztuki, które
odbywają się w slumsach przy ul Prądzyńskiego, na warszawskiej Woli. I choć to
jest tuż obok nowoczesnego dworca Warszawa Zachodnia, niedaleko od 19 dzielnicy
i eleganckich domów, to jednak ulica Ludwika Prądzyńskiego składa się głównie z
autentycznych slumsów, których przybysza z zagranicy, a nawet spoza Warszawy,
nie należałoby pokazywać. Na dodatek hale wystawiennicze nie mają własnego,
przyzwoitego parkingu, więc ulicę Prądzyńskiego, a przynajmniej jej ostatnie
400 m, przemierza się mniej więcej w pół godziny. Z którego to przemierzania
nic nie wynika, albowiem dalej też nie ma miejsc do postawienia samochodu.
D.O. i jego Żona pojechali jednak na Targi Sztuki bo po pierwsze byli
zainteresowani nowymi trendami w polskim malarstwie i rzeźbie, a po drugie mamy
tam przemiłych znajomych, którzy wystawiają swoją kolekcję, zawsze na bardzo
wyśrubowanym poziomie.
Jakiś nieznany pan, przy kawie, po zwiedzeniu standów ekspozycyjnych, zapytał
D.O., co sądzi o tegorocznych targach i D.O. odpowiedział, że jest nieco
rozczarowany poziomem. Bo chociaż było wiele ciekawych obrazów i rzeźb, to
jednak nie pojawiło się nic przed czym stanęło by się i wypowiedziało
charakterystyczne "aaach". Artyści i merszandzi, idą w to, co
aktualnie się kupuje. A aktualnie nie kupuje się prawie nic; ostatni okres to
prawdziwy zastój w handlu sztuką, przy czym są zgodni, że zwiedzający są
znacznie bardziej zainteresowani sztuką współczesną, niż starymi mistrzami,
których nie rozumieją.
Dla D.O. była to spora niespodzianka, ale przyglądając się zwiedzającym,
doszedł do wniosku, że ci, którzy tak twierdzą, mają rację.
Tym niemniej w tym roku właściciela zmieniło bardzo niewiele wystawionych
dzieł, w związku z czym, niebagatelna inwestycja, jaką musieli ponieść
wystawcy, by uzyskać miejsce na warszawskich targach, przepadła w całości.
Oglądając dzieła, różnorodne, od rzemieślniczo-poprawnych poprzez ciekawe, a
nawet zaangażowane obrazy, łatwo dostrzec, że wielu, nawet sprawnych artystów,
co jakiś czas lubi sobie pobazgrać w kółeczko.
Żona wytłumaczyła D. O. ten fenomen: powiedziała mianowicie że artyści są jak
dzieci które dostały swoje pierwsze farbki swoje pierwsze akwarele albo kredki
i zawsze ich pierwszym dziełem jest pobazgrać sobie na czystym papierze w
kółko.
Istotnie, tak być musi, choć D.O. sądził, że kiedy człowiek dorasta i, co
prawdopodobne, kończy wyższą uczelnię artystyczną, to jednak wie, co to znaczy
delikatny, subtelny kontakt z odbiorcą ich twórczości. Ale artyści,
najwyraźniej, mają to w nosie chociaż odbiorca najsłuszniej w świecie, będzie
mógł się poczuć urażony, że jest traktowany jak debil, jak ktoś, kim artysta
głęboko pogardza.
A oni, że to jedyna, autentyczna, nieskalana wiedzą ni manierą forma ekspresji…
D. O. tego nie lubi, bo choć rozumie potrzebę namazania czegoś w kółko na
białej kartce lub w białym płótnie, to jednak byłby zdecydowanie wdzięczny
artyście, gdyby takie bazgroły pozostawały w pracowni, a nie były eksponowane
na wystawach i na targach sztuki.
Wśród gęstego tłumu zwiedzających, D.O. spotkał z radością profesora Arkadiusza
Stępina i, chociaż nie przepada mówić o swoim zdrowiu, to sprawiło mu
przyjemność autentyczne zainteresowanie profesora jego zdrowiem.
I było to dzień po tym, jak kurier przyniósł D.O. do domu najnowszą książkę
profesora Stępina „Imperium zła”, popełnioną - a jakże! - z mecenasem Arturem
Nowakiem, który wydaje najwidoczniej jedną książkę tygodniowo.
Pod koniec września D.O. był umówiony z Arturem Nowakiem i Tadeuszem Bartosiem
na rozmowę z cyklu „Allegro ma non troppo” o ich arcyciekawej książce o
kościele, jego grzechach i sposobie wydostania się z jego matni. I musiał D.O. tę
rozmowę odwołać podobnie jak i umówioną już kolejną, z Jarosławem Kurskim,
który wówczas popełnił właśnie fenomenalny (co jest dla niego standardem)
artykuł na temat faszyzmu.
No i teraz po hospitalizacji i kilku tygodniach rehabilitacji, D.O. jest w
kropce, albowiem Artur Nowak wydał w tym czasie cztery kolejne książki z
czterema różnymi współautorami, więc D.O. nie da rady zrobić z nimi wszystkimi
rozmów, zwłaszcza w kontekście faktu, że stara się by jego rozmowy dotyczyły
różnych tematów a nie tylko tego, który opętał samego mecenasa Nowaka i jego
wspaniałych rozmówców.
Cóż, trzeba będzie zacząć jakoś od nowa, pomysłów jest aż za dużo, ale D. O nie
może się zebrać, albowiem jego dni są zapełnione fizjoterapią, tą klasyczną, a
także tą orientalną, z którą chwilowo wiąże większe nadzieje, jako że ta
klasyczna nie przyniosła choćby minimalnego rezultatu.
7.
Biały Dom
Wprowadzające w błąd. Stronnicze. Obnażone.
Kłamliwe media tygodnia.
https://www.whitehouse.gov/mediabias/
Biały Dom uruchomił w piątek nową sekcję swojej oficjalnej strony internetowej,
która publicznie krytykuje i kataloguje media oraz dziennikarzy, którzy rzekomo
zniekształcali relacje medialne.
Na górze strony tekst brzmi: „Wprowadzające w błąd. Stronnicze. Ujawnione”.
Artykuł określa „Boston Globe”, „CBS News” i „Independent” mianem „medialnych
przestępców tygodnia”, oskarżając je o błędne przedstawienie wypowiedzi Trumpa
na temat sześciu demokratycznych ustawodawców, którzy opublikowali nagranie
wideo namawiające żołnierzy do niewykonywania nielegalnych rozkazów.
Kontrowersje wybuchły po tym, jak Trump oskarżył Demokratów o „zachowanie
wywrotowe, karane śmiercią” w mediach społecznościowych. Opublikował również
ponownie oświadczenie zawierające słowa: „powiesić ich”.
Według strony internetowej: „Demokraci i media rozpowszechniające fałszywe
informacje sugerowały w sposób przewrotny, że prezydent Trump wydał nielegalne
rozkazy żołnierzom. Każdy rozkaz wydany przez prezydenta Trumpa był zgodny z
prawem. Podżeganie do niesubordynacji w armii Stanów Zjednoczonych jest
niebezpieczne dla urzędujących członków Kongresu, a prezydent Trump wezwał do
pociągnięcia ich do odpowiedzialności”.
Strona internetowa zawiera również „Offender Hall of Shame”, w której znajdują
się „Washington Post”, CBS News, CNN i MSNBC (obecnie MS Now). Użytkownicy mogą
przeglądać przeszukiwalną bazę danych artykułów wraz z nazwiskami dziennikarzy,
którzy je napisali. Każdy artykuł jest skategoryzowany pod takimi etykietami
jak „stronniczość”, „nadużycie” lub „lewicowe szaleństwo”.
W rankingu na pierwszym miejscu plasuje się obecnie Washington Post, a na
drugim i trzecim miejscu plasują się MSNBC i CBS News.
Wśród artykułów w „Washington Post” znalazł się raport z początku tego
miesiąca, w którym stwierdzono, że Straż Przybrzeżna USA przestanie
klasyfikować swastyki i pętle jako symbole nienawiści. Straż Przybrzeżna
wycofała się z tego pomysłu po opublikowaniu artykułu.
„The Post” potwierdził szybką zmianę w kolejnym artykule. W relacji o nowym narzędziu
do śledzenia, gazeta zacytowała wewnętrznego rzecznika, który powiedział:
„Washington Post jest dumny ze swojego rzetelnego i rzetelnego dziennikarstwa”.
Oprócz podmiotów, które co tydzień są uznawane za winne, na stronie Białego
Domu wymieniono także Associated Press, New York Times, Wall Street Journal,
Politico i Axios, które oskarżono o stronniczość lub dezinformację.
Uruchomienie strony internetowej to kolejny etap eskalacji długotrwałych ataków
Trumpa na media. Nastąpiło to po pozwach przeciwko „Wall Street Journal” i „New
York Times”, ugodach prawnych z ABC i CBS oraz wielokrotnym nazywaniu głównych
mediów „wrogiem ludu”.
W ostatnich tygodniach Trump nasilił również ataki personalne na dziennikarki.
Na początku tego miesiąca, podczas starcia na pokładzie Air Force One, po tym
jak prezydent był przesłuchiwany w sprawie akt Epsteina, nazwał korespondentkę
Bloomberg News „świnką”.
Kilka dni później, po pytaniu przez korespondenta ABC News w sprawie morderstwa
Dżamala Khashoggiego i skandalu Epsteina, Trump odpowiedział, że reporter jest
„straszną osobą”.
W zeszłym tygodniu w poście na portalu Truth Social Trump nazwał korespondentkę
New York Timesa „dziennikarką trzeciej kategorii, która jest brzydka, zarówno
zewnątrz, jak i wewnątrz”, po tym jak współautorka artykułu zasugerowała, że
prezydentowi w 80. roku życia brakuje energii.
(Guardian)
8.
Spisek Partii Pracy mający na celu odwrócenie Brexitu
Grupa aktywistów opowiadających się za pozostaniem w UE, w której kluczowym
członkiem jest Alastair Campbell, wzywa Keira Starmera do ponownego
przystąpienia do unii celnej – lub samej UE
https://www.telegraph.co.uk/news/2025/11/29/revealed-labour-plot-to-reverse-brexit/
Brytyjski premier Keir Starmer i jego najbliżsi współpracownicy podobno planują
radykalne zbliżenie z Unią Europejską . Nie chodzi tu tylko o tzw. „reset”,
czyli niedawne starania Starmera o złagodzenie sporów handlowych między oboma
blokami po referendum w 2016 roku, które usankcjonowało wyjście Londynu z UE,
ale o powolny powrót do europejskiej unii celnej. A może nawet o sensacyjny
powrót do serca Unii.
Zaufany biograf i przyjaciel Starmera Tom Baldwin, powiedział w wywiadzie, że
jednym z rozwiązań dla premiera byłby powrót do unii celnej.
Te uwagi wywołały niepokoje na Downing Street, czemu zaprzeczył, a także
późniejsze wiadomości od Baldwina, który twierdził, że „wyraził się
niewłaściwie”. Jednak nawet konserwatywny „Telegraph” pisze teraz, że
„proeuropejscy działacze partii próbują przekonać sir Keira Starmera do
zobowiązania się do ponownego przystąpienia do unii celnej UE. Niektórzy
uważają nawet, że drugie referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej
byłoby dobrym pomysłem”.
Oczywiście, inni na Downing Street są przerażeni tą propozycją, argumentując,
że zraziłaby ona wyborców z klasy robotniczej, którzy głosowali za wyjściem z
UE w 2016 roku, pchając ich w stronę Nigela Farage'a i jego prawicowej partii
Reform UK. Jednak „Eurofile zdają się rosnąć w siłę i uważają, że brak prognozy
wzrostu w budżecie z ostatniej środy wzmacnia ich pozycję. Dla nich powrót do
unii celnej – a nawet do UE – pobudziłby gospodarkę i zapewnił wzrost, który
rząd Starmera uznał za swój priorytet numer jeden”.
Reakcja na Trumpa
Anonimowy sojusznik Starmera twierdzi, że premier jest teraz przekonany o
potrzebie zacieśnienia więzi z UE po decyzji Donalda Trumpa o ograniczeniu
pomocy dla Ukrainy i nałożeniu ceł na głównych partnerów handlowych: „Kiedy
wydawało się, że Trump wycofuje wsparcie dla kraju graniczącego z UE, wywołało
to kryzys egzystencjalny” – mówi źródło. „Jeśli szukasz stabilnego partnera
gospodarczego, Trump udowodnił, że nie jest nim. Zmusił nas do zwrócenia się do
UE, a ich, do zwrócenia się do nas”.
Według „Telegraph”, proeuropejskiemu frontowi przewodzą Tim Allan, nowy szef
komunikacji na Downing Street, jego poprzednik Alastair Campbell (za czasów
Blaira) oraz biograf Starmera, Tom Baldwin.
Odkąd Allan objął urząd w Downing Street 10, komunikacja rządu na temat Brexitu
uległa de facto odwróceniu: od całkowitego pomijania go w rozmowach do
obwiniania go za szereg bolączek kraju. Sam Starmer publicznie poparł drugie
referendum, gdy był ministrem ds. Brexitu w gabinecie cieni, przed wyborami w
2019 roku, które zdecydowaną większością wygrał zwolennik Brexitu Boris
Johnson.
Brexit, katastrofa gospodarcza i sondaże
Co więcej, sondaże mówią jasno: zdecydowana większość Brytyjczyków odrzuca i
potępia Brexit, a także chciałaby powrócić do UE. Jednocześnie, według
niedawnej analizy Biblioteki Parlamentu Izby Gmin, zleconej przez brytyjską
Partię Liberalno-Demokratyczną, Wielka Brytania traci 250 milionów funtów
dziennie z tytułu dochodów podatkowych (około 290 milionów euro) z powodu
ekonomicznych skutków Brexitu. Według badania „Brexit otworzył czarną dziurę w
finansach publicznych, wynoszącą 90 miliardów funtów rocznie (nieco ponad 100 miliardów
euro).
W wyraźnym nawiązaniu do umowy o wystąpieniu z UE, minister ds. relacji z Unią
Europejską Nick Thomas-Symonds powiedział konserwatywnemu tygodnikowi
„Spectatorowi”: „Z Unią Europejską mamy prawdopodobnie jedyną w historii umowę
handlową, która stworzyła bariery, więc staramy się je zniwelować. Tak jak,
jako suwerenne państwo, zdecydowaliśmy się podpisać umowę z Indiami lub Stanami
Zjednoczonymi, tak teraz decydujemy się na sojusz z inną jurysdykcją, taką jak
Europa”.
Front antyeuropejski
Powrót do UE wciąż jest uważany za trudny do osiągnięcia cel. Jednak w
ewentualnej drugiej kadencji Partii Pracy i Starmera, powrót do Europejskiej
Unii Celnej jest uważany przez zwolenników europarlamentu za cel bardziej
realistyczny. Jednak ten scenariusz, który zakładałby zniesienie ceł i kontroli
celnych, nie dałby Wielkiej Brytanii żadnej władzy decyzyjnej, a zatem nie
mogłaby ona zawierać umów handlowych z innymi krajami spoza unii celnej UE.
Poseł Partii Pracy ostrzegł „Telegraph”: „Na Downing Street toczy się ożywiona
debata na temat tego, czy cel powrotu do unii celnej powinien zostać
uwzględniony w programie kolejnego rządu. Byłby to krok dalej niż powolny
powrót do unijnych ram regulacyjnych. Ale moim zdaniem byłby to ogromny błąd.
Utrudniłoby to jeszcze bardziej kolejne wybory – które i tak będą bardzo trudne
– ponieważ tradycyjni wyborcy Partii Pracy, którzy głosowali za Brexitem,
raczej nie wrócą, jeśli byłoby to zobowiązaniem programowym”.
Ponieważ są tacy, którzy sprzeciwiają się temu nowemu, proeuropejskiemu
trendowi. Jak Morgan McSweeney, kontrowersyjny, ale wpływowy „rasputin”
Starmera, niedawno oskarżony o oczernianie niektórych ministrów wykonawczych i
którego wkrótce może zastąpić sam Baldwin na stanowisku szefa sztabu. McSweeney
pozostaje przekonany, że Partia Pracy może utrzymać władzę tylko wtedy, gdy
odzyska tradycyjnych wyborców, którzy głosowali za Brexitem i uważają partię za
zbyt pobłażliwą w kwestii imigracji. Minister spraw wewnętrznych i kandydatka z
Downing Street, Shabana Mahmood, podziela ten pogląd.
Wiele może się zmienić wraz z majowymi wyborami samorządowymi, kiedy Partia
Pracy może ponieść kolejną historyczną porażkę. Wtedy Keir Starmer może zaliczyć
spektakularny upadek dwa lata po swoim triumfie wyborczym, a wiele scenariuszy
może się zmienić. Jedno jest jednak pewne. Faworytem do bycia jego następcą
jest zagorzały Europejczyk, 42-letni minister zdrowia Wes Streeting, który
niedawno oświadczył: „Cieszę się, że Brexit to temat, o którym odważyliśmy się
mówić otwarcie”.
9.
Amerykański wysłannik Steve Witkoff wkrótce przybędzie do Moskwy, aby omówić
„plan pokojowy” dla Ukrainy z Władimirem Putinem. Rosja jednak nieustannie
przygotowuje się do wojny, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wystarczy
spojrzeć na budżet na rok 2026 i kolejne trzy lata, właśnie zatwierdzony przez
Putina: aż 16,84 biliona rubli (188 miliardów euro) zostanie przeznaczone na
wydatki wojskowe i bezpieczeństwo narodowe, czyli 38% wydatków publicznych.
Konkretnie, prawie 30% zostanie przeznaczone na zakup uzbrojenia i sprzętu
wojennego: 12,93 biliona rubli, co stanowi rekordową kwotę od czasów Związku
Radzieckiego. Kolejne 3,91 biliona rubli zostanie przeznaczone na
„bezpieczeństwo narodowe”, które obejmuje budżety Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych, Gwardii Narodowej, służb specjalnych i Federalnej Służby
Więziennej. Wydatki socjalne spadną jednak do 25,1%, najniższego poziomu od 20
lat. Do tego stopnia, że aby związać koniec z końcem, Kreml zmuszony był po raz
drugi w ciągu siedmiu lat podnieść podatek VAT z 20% do 22%, a także wprowadzić
nowy „podatek od technologii” na produkty elektroniczne i sprzęt gospodarstwa
domowego.
Niezadowolenie wywołane tymi dwoma środkami nie martwi Putina. Zależy mu
jedynie na umocnieniu swojej przewagi na polu bitwy. Zwłaszcza od czasu
rezygnacji szefa jego sztabu, Andrija Jermaka, kolejnej ofiary śledztw
antykorupcyjnych na Ukrainie, która dodatkowo osłabiła prezydenta Wołodymyra
Zełenskiego. Nic dziwnego, że Moskwa triumfuje. „Ali Baba zrezygnował, zostało
tylko 40 złodziei” – skomentował finansista Kirył Dmitrijew, nawiązując do
kryptonimu Jermaka. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow potępił natomiast „głęboki
kryzys polityczny” na Ukrainie i obwinił korupcję o „pieniądze przekazane na
wojnę przez Amerykanów i Europejczyków”, dążąc do siania niezgody wśród
sojuszników.
Putin nie zawaha się użyć tych dźwigni, ale Zełenski wydaje się zdecydowany je
odrzucić. Jutro ukraiński przywódca spotka się w Paryżu z prezydentem Francji
Emmanuelem Macronem, a ukraińska delegacja pod przewodnictwem Rustema Umerowa
poleciała już na Florydę, aby dopracować projekt „planu pokojowego” na korzyść
Kijowa, po zmianach uzgodnionych tydzień temu w Genewie. Następnie, „w
pierwszej połowie przyszłego tygodnia”, amerykański wysłannik prezydenta
Witkoff przekaże Putinowi poprawioną wersję tekstu, świeżo po wizycie u
premiera Węgier Viktora Orbána.
Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi również spodziewany jest w Moskwie.
między poniedziałkiem a wtorkiem.
4 grudnia Putin uda się do New Delhi na spotkanie z premierem Indii Narendrą
Modim, któremu, podobnie jak prezydentowi Chin Xi Jinpingowi, grożono wtórnymi
sankcjami USA, jeśli nie zaprzestanie importu węglowodorów z Rosji.
Zełenski, mimo wszystko, jest pewny siebie. „Dialog oparty na punktach
genewskich będzie kontynuowany. Dyplomacja pozostaje aktywna” – powiedział.
Jednak w piątek, z Biszkeku, Putin dał jasno do zrozumienia, że nie jest
zainteresowany projektem planu pokojowego zmodyfikowanym przez Ukraińców i
Europejczyków. Ma wręcz głębokie wątpliwości nawet co do pierwotnej wersji
amerykańskiej, która w dużej mierze opierała się na propozycjach rosyjskich.
Jedynym sygnałem, że może to być poważne, według źródeł w „Wall Street
Journal”, jest to, że 28-punktowy projekt USA koncentrowałby się mniej na
pokoju, a bardziej na wyprowadzeniu rosyjskiej gospodarki z tunelu.
Według amerykańskiej gazety, niektórzy z najwierniejszych współpracowników
Putina w Petersburgu, od Giennadija Timczenki po Jurija Kowalczuka i braci
Rotenbergów, wysłali swoich przedstawicieli na tajne spotkania z amerykańskimi
firmami zainteresowanymi transakcjami w sektorze wydobycia pierwiastków ziem
rzadkich i energetyki. Zaczynając od ponownego uruchomienia gigantycznego
gazociągu Nord Stream, sabotowanego przez ukraińskich nurków i objętego
sankcjami Unii Europejskiej. „Zarabianie pieniędzy, a nie zakończenie wojny” –
oto, według „Wall Street Journal”, „prawdziwy plan Trumpa na rzecz pokoju w
Ukrainie”.
Dobry wieczór
OdpowiedzUsuń